<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Siedziano już przy stole, a lokaj usługiwał do śniadania.
Wobec niego Aurelia nie chciała wcale wypytywać męża o rezultaty podróży do Paryża.
Czekała, aż po podaniu kawy, oddali się służący.
W ciągu śniadania rozmawiano więc wyłącznie o Filipie, którego obecności w Berlinie nie mógł sobie Robert wytłomaczyć.
— Nie powiedziałaś mi, kiedy wyjeżdżałem — rzekł, zwracając się do żony — że masz zamiar zabrać Filipa do siebie.
— Nadeszły wakacye noworoczne — odpowiedziała Aurelia — chciałam z nich skorzystać.
— I uczyniłaś dobrze.
Potem wypytywał Filipa co do jego nauk.
Sam specyalista, i to wielce wykształcony, zadał mu kilka pytań, na które niełatwo było odpowiedzieć, jeśli się nie posiadało wiadomości technicznych i praktycznych bardzo rozległych.
Robert chciał sobie zdać sprawę ze stopnia uzdolnienia młodzieńca i przypuszczał, że go nabawi kłopotu.
Zdziwienie jego było wielkie, gdy usłyszał, jak Filip odpowiada bez najmniejszego wahania na wszystkie jego pytania, nie jak uczeń, czytający lekcyę, wyuczoną na pamięć, lecz jak człowiek, gruntownie obeznany z tem, o czem mówią i zdolny odręcznie rozwiązywać najzawilsze zagadnienia mechaniki.
Aurelia, słuchając syna z uwagą, badała twarz męża, spodziewając się wyczytać na niej wrażenie podziwu, jaki winnyby sprawić odpowiedzi Filipa.
Lecz Robert pozostał niewzruszonym, nie okazując ani zadowolenia, ani krytyka.
— Zatem — rzekł, po ukończeniu tego egzaminu ustnego — chciałbyś zostać wynalazcą?
— To moje marzenie, wyznaję.
— Urzeczywistnienie tego marzenia jest bardzo trudne.
— Wiem o tem, ale przy pracy i silnej woli można pokonać trudności.
— Ja tak samo marzyłem, jak i ty, pracowałem wiele. Miałem dość wiedzy i doszedłem do czego?.. Do ruiny.
— Boś przyniósł wiedzę i zdolności swe do kraju, gdzie największym szkopułem dla powodzenia była twoja narodowość francuska. Niemcy zawsze za jakąbądź cenę zrujnują przemysłowca francuskiego, osiadającego w ich kraju... Mają w sercu nienawiść do tak zwanego wroga dziedzicznego i nie tracą żadnej sposobności, ażeby tego dowieść.
Filip nie lubił Niemiec i jakkolwiek nie był jeszcze na świecie w strasznym roku pogromu, nie przebaczał słusznie ich sposobu pojmowania i prowadzenia wojny.
Słynna zasada: Siła przed prawem! wydawała mu się potwornością, godną wieków barbarzyństwa.
— Nie masz słuszności — odpowiedział Robert spokojnie — ale wróćmy do ciebie. Zdziwiony jestem twojemi postępami, zdziwiony i zachwycony... Mocniejszy jesteś, o wiele mocniejszy, niż przypuszczałem, i gdyby mi dane było kiedykolwiek znaleźć się na czele wielkiej fabryki techniczno-budowlanej, nie zawahałbym się wziąć cię za współpracownika do mych robót... To winno ci dowodzić, jakie mam zaufanie do twego uzdolnienia.
Aurelia promieniała!
Serce jej macierzyńskie biło radośnie, gdy słyszała pochwały dla swego syna od człowieka, któremu, pomimo występków i wad, niepodobna było odmówić gruntownej wiedzy.
Śniadanie miało się ku końcowi.
Podano kawę.
Lokaj oddalił się.
Filip miał kilka wizyt złożyć przyjaciołom matki.
Prędko wypił kawę, ucałował matkę, uścisnął rękę ojczymowi i opuści pokój jadalny.
Robert i Aurelia pozostali sami.
Milczenie zapanowało w ciągu kilku minut.
Przerwała je Aurelia.
— Oddawna już — rzekła — nie zajmuję się twymi interesami, ani tem, jakie życie pędzisz po za domem, ponieważ jednak mówiłeś mi o celu twej podróży do Paryża, mianowicie, że chcesz się zobaczyć z bratem, ażeby spróbować pogodzenia się z nim i wyproszenia u niego w fabryce miejsca, które pozwoliłoby ci się odrobić i odzyskać szacunek w świecie, więc może zechcesz mi powiedzieć, czy ci się udało?
Robert zmarszczył brwi.
Pytanie żony widocznie go zakłopotało.
— Nie widziałem s:ę z bratem — odpowiedział.
Aurelia spojrzała nań ze zdziwieniem.
— Więc nie pojechałeś do Paryża? — zapytała.
— Pojechałem.
— I cóż?
— Powtarzam ci, że się nie widziałem z Ryszardem.
— Niema go, czy co?
— Nie wiem.
— Jakto?
— Gdym jechał do Paryża, miałem wciąż ten sam zamiar, z jakim ci się zwierzyłem przed wyjazdem, ale gdym wysiadł z wagonu, nie czułem w sobie odwagi stanąć przed bratem, z którym się nie widziałem od tak dawna. Wstyd mi było wyznać mu, w jakim stanie poniżenia i zależności żyję przy żonie bogatej, nawet bardzo bogatej, której majątek powinienby mi nie pozwalać na wypraszanie sobie posady, jakby jakiej jałmużny. Pójść do Ryszarda i wynurzyć mu prośbę byłoby to wyjawić mu tajemnicę naszego pożycia domowego i tem samem zwiększyć wzgardę, jaką ma dla mnie. Brat zaś nie wie o niczem. Odpowiedziałby mi też z pewnością: Spółka z tobą zubożyłaby mnie, gdyż w tej spółce ja tylko daję wkład! Otóż ja mam córkę! Ja myślę o tej córce, jak żona twoja myśli o swym synu, i nie chcę w niczem zmniejszać jej majątku, dla poprawienia twego losu.
Aurelia odparła:
— Owszystkiem tem trzeba było pomyśleć przed wyjazdem...
— Myślałem, ale uważałem się za silniejszego, niźli nim jestem rzeczywiście, i powtarzam ci, że w ostatniej chwili zbrakło mi odwagi.
— A może brat twój byłby do ciebie zgoła mniej uprzedzony, niż sobie wyobrażasz... Czas łagodzi rozjątrzenia, nawet usprawiedliwione.
— Widać zaraz, że nie znasz wcale Ryszarda...
— To prawda! Prosiłam, ażebyś mnie z nim zapoznał po naszym ślubie... Nie uczyniłeś tego.
— Obawiałem się dla ciebie chłodnego przyjęcia...
— Brat twój, nie mając do mnie żadnej urazy, nie mógł mnie źle przyjąć...
— Brutal...
— Może, ale człowiek z sercem.
— Nie chciałem ryzykować.
— Nie miałeś racyi... ale te wspomnienia do niczego nie służą... Co zamierzasz robić teraz?.. Jesteś w sile wieku.. Możesz pracą odkupić swe winy...
— Pomóż mi — odpowiedział zimno Robert.
— Z mej kieszeni, czy tak?
— Tak... Cóż mogę przedsięwziąć bez pieniędzy?
— O co mnie prosisz dziś, uczyniłam to niegdyś, wiesz o tem dobrze... oddałam ci do rozporządzenia znaczne sumy... majątek... Miałeś, jak mówiłeś, powrócić do Francyii założyć fabrykę, której zdolności twoje zapewniłyby powodzenie, w której urzeczywistnione wynalazki twe przyniosłyby bogactwo i sławę... Marzyłam, że kiedyś syn mój zajmie obok ciebie stanowisko, które mu przygotujesz. Ty natomiast zostałeś w Berlinie, gdzie me interesa zatrzymywały mnie nakoniec, i rumienię się, na wspomnienie, jaki użytek skandaliczny uczyniłeś z pieniędzy, pochodzących odemnie, twojej żony, która opłacała kochanki twoje... Majątek, który mi pozostał, jest dla mego syna, i ja nie wydam z niego na co innego ani centyma.
Robert ukłonił się ironicznie.
— Winszuję ci — rzekł — mówisz tak, jakby mówił mój brat.
— Bo cię zna, jak i ja cię poznałam, niestety. Nie licz już na mnie, uczyniłam dla ciebie więcej, niżbym była powinna...
Robert zbladł.
— Rzeczywiście jesteś wspaniałomyślna! — wyrzekł głosem, z gniewu drżącym — mam u ciebie stół i mieszkanie i, co więcej otrzymuję od twego bankiera sumę, wystarczającą dla zapłacenia krawca i na kupno cygar... Wiem, pani, że to bardzo pięknie, względem człowieka, którego nosisz nazwisko!.. Zresztą, jak powiedziałaś przed chwilą, wszelkie spory są zbyteczne! Zamknij swe pieniądze... ja wkrótce i bez twojej pomocy, potrafię sobie wytworzyć stanowisko niezależne.
— Doprawdy?
— Nie masz potrzeby wątpić memu słowu, ponieważ nie żądam od ciebie niczego...
— Byłeś całe cztery dni w Paryżu, nieprawdaż?
— Po co to pytanie?
— Bo dziwię się, że, wyrzekłszy się zobaczenia z bratem, nie powróciłeś natychmiast do Berlina.
Robert nadstawił uszu.
W jego położeniu wszystko go niepokoiło.
— Jeździłem do Londynu — wyrzekł.
— Do Londynu? — powtórzyła Aurelia.
— Tak...
— Cóżeś tam robił?
— Proponowano mi dyrektorstwo w wielkiej fabryce z udziałem w zyskach... Chciałem sam osobiście traktować w tym interesie, przypuszczając, iż te układy odniosą jaki skutek.
To kłamstwo przecięło dalsze uwagi pani Verniere.
Nie wypytywała już więcej, wstała od stołu i poszła do swych pokoi.
Robert spojrzał ze złym uśmiechem za odchodzącą.
— Za parę miesięcy — wyszeptał — przestanę żyć na twej łasce, pani hrabino... Nie zupełnie skłamałem., bo ja i Grivot urządzimy się w Londynie.
Poszedł do siebie, ubrał się elegancko i wyszedł na przechadzkę po mieście, snując plany o przyszłości.


∗             ∗

Od rana 3 stycznia Daniel Savanne obecny był przy usuwaniu reszty szczątek pawilonu, w którym mieszkał Ryszard Verniere, gdy jednocześnie Henryk Savanne czynił przygotowania do pogrzebu.
Berthout i jego agenci czuwali przez całą noc, ażeby się nikt nie zbliżył do zgliszczy.
Klaudyusz Grivot przyniósł panu Savanne plan zupełny i szczegółowy fabryki, o który go prosił sędzia śledczy.
Daniel, mając go przed oczyma, mógł zupełnie odtworzyć scenę zbrodni.
Dwa punkty, zaznaczone ołówkiem czerwonym — kolor krwi — wskazywały nawet miejsca, gdzie leżały: trup pana Verniere i ciało Weroniki Sollier.
Pan Savanne podziękował Grivotowi.
Pierwsze poszukiwania w zgliszczach nie dały żadnego rezultatu.
Wreszcie zabrano się do odgrzebywania części, gdzie winnaby się znajdować kasa ogniotrwała, cała lub jej szczątki.
Dwa wozy już gruzów odjechały, a nic nie wykryto.
Wtem łopatą wydobyto dwa krążki metalowe i kawałek stopionego szkła.
Berthout pobiegł do sędziego i pokazał mu te przedmioty.
Ten poznał, że to resztki lampy naftowej, która stała w gabinecie Ryszarda Verniere.
— Ta lampa może posłużyła do wzniecenia pożaru — zauważył Berthout; i jak wiemy, nie mylił się wcale.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.