Bratobójca/LXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O godzinie drugiej rozstano się z kasyerem i majstrem.
Daniel Savanne, Robert, Filip i budowniczy, udali się dla zwiedzenia willi w Neuilly, wsiadłszy do powozu Posiadłość ta rzeczywiście posiadała widok bardzo ponętny.
Dom mieszkalny, obszerny, z dobrym rozkładem i elegancko umeblowany, wznosił się wśród małego parku, wysadzonego wielkiemi drzewami, i ciągnącego się aż do samej Sekwany, od której odgrodzony był tylko parkanem i wysokiem wybrzeżem.
Budowniczy oświadczył że ta posesya wraz z zabudowaniami warta jest dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Właściciel, któremu pilno było ją sprzedać, żądał tylko sto pięćdziesiąt tysięcy.
Była to wyborna okazya.
Robert, pewny zgody ze strony żony, zanotował sobie adres notaryusza, do którego trzeba było się zwrócić dla traktowania o interesie i powrócenia do Paryża.
∗
∗ ∗ |
W Nancy udała się do swego bankiera, który ją powitał nader uprzejmie.
— Bardzo rad jestem, że panią widzę — rzekł. — Przynosi mi pani odpowiedź.
— Odpowiedź? — zapytała Aurelia zdziwiona.
— Tak... Na mój list.
— Jaki list?
— Ten, który pisałem do pani trzy dni temu do Berlina.
— Nie otrzymałam go wcale... Przyjeżdżam z Paryża... Co mi pan donosił w tym liście?
— Donosiłem pani o propozycyi, jaką mi uczynił jeden z moich dawnych klientów, bardzo bogaty, który nie mieszka już w Nancy... Udał się do mnie za pośrednictwem notaryusza pani w Sauverne.
— Czego chce?
— Zapytuje, czy chciałaby pani sprzedać swe dobra i dom w Sauverne?
— A to się dobrze składa, bo zamierzam sprzedać moje domy w Berlinie i wszystko, co do mnie należy w kraju zabranym. Pragnę odtąd zamieszkać w Paryżu.
Czy pański klient stawia propozycyę poważną?
— Tak.
— I korzystną?
— O! świetną.. Widocznie ma wielką ochotę dobić kupna, czy to dla siebie, czy w charakterze pośrednika, a cena wydaje mi się wyższą od rzeczywistej.
— Ileż daje?
— Milion... gotówką!
— Spodziewałam się więcej — odrzekła pani Verniere poważnie, chociaż wiedziała wybornie, że dom i te dobre nie były więcej warte.
Bankier podniósł ręce ku sufitowi.
— O! — zawołał — czegóż więcej żądasz, kochana pani!
— Oczywiście pański notaryusz oczekuje odpowiedzi?
— Przyjechać ma tutaj za trzy dni.
— To niech mu pan powie, że zgadzam się sprzedać, lecz najmniej za milion dwieście tysięcy franków.
— Żądanie nadto wygórowane... Cofnie się.
— Zobaczymy.
— Czy to pani ostatnie słowo?
— Ostatnie.
— Uprzedzę amatora.. Dokąd mam pani donieść o rezultacie prozumienia?
— Do Berlina, gdzie będę jutro i przepędzę tydzień.
— Dobrze.
— Teraz, co innego.. Masz pan moje pieniądze... Ile?..
— Za pięć minut powiem pani.
Bankier udał się do gabinetu, dla przyniesienia książek, poczem, wróciwszy do pani Verniere, odpowiedział:
— Trzykroć sto tysięcy franków.
— Potrzeba mi tej sumy.
— Jeżeli chce pani mieć w banknotach, to zaczeka pani do jutra.
— Nie, pragnę mieć czeki, na okazicieli, przez dom bankierski w Paryżu.
— To dam pani przekaz na Rotszylda.
Bankier podpisał przekaz.
Aurelia dała mu pokwitowanie.
Nazajutrz przybyła do Berlina i natychmiast zaczęła traktować o sprzedaż pałacu swego i domów dochodowych.
Następnego dnia otrzymała list od Roberta, który jej donosił, co zostało ułożone dla szybkiej odbudowy fabryki, i podawał szczegóły co do willi w Neuilly, nadmieniając, że dla kupna oczekuje tylko jej przyzwolenia.
Odwrotną pocztą odpowiedziała: Kończ natychmiast, i jednocześnie przesłała mu przekaz na trzysta tysięcy franków.
W trzy dni później nadeszła depesza od bankiera z Nancy.
Nabywca zgodził się na cenę milion dwieście tysięcy franków. Jako zaliczkę złożył pięćset tysięcy franków i wyznaczył pani Verniere dzień 13 stycznia w Sauvernie u rejenta, dla spisania umowy i wypłaty.
Natychmiast wysłała dwa telegramy.
Jeden do bankiera z podziękowaniem, drugi do Sauverny z wiadomością, że tam przyjedzie dnia 12 stycznia wieczorem.
Wszystko składało się więc według jej życzeń.
Przed końcem tygodnia pałac i domy w Berlinie sprzedane zostały za cenę bardzo korzystną. Pani Verniere, nawet po przelaniu sześć kroć sto tysięcy franków do kasy współkowej odbudowywanej fabryki i kupna domu w Neuilly, miała zostać jeszcze bogatszą niż była dotąd.
∗
∗ ∗ |
Magloire, zachwycony dochodem soboty, udał się znów na wędrówkę w poniedziałek zrana, zabrawszy Martę, której spodziewał się powiększyć znów posag, jaki zaczął składać w przeddzień.
Nie mylił się w swych przewidywaniach.
Przebiegłszy Neuilly i Courbevoie, gdzie musiał po raz setny opowiadać o zbrodni w Saint-Ouen, powrócił wieczorem do mieszkania, przynosząc z sobą zarobek co najmniej równy sobotniemu.
Za punkt honoru uważano sobie podwójne dawanie pieniędzy kataryniarzowi, dla zapewnienia przyszłości jego przybranej córce.
Dziecko szczęśliwe było z tych wędrówek codziennych.
Dzięki nauce swego przyjaciela, potrafiło już zaśpiewać piosenkę Róż i Wisien głosikiem srebrnym z wytwornym smakiem, a ten dodatek do zwykłego programu mańkuta nie pozostawał bez pomyślnego wpływu na dochody.
∗
∗ ∗ |
W poniedziałek pan Savanne porozumiał się z sędzią pokoju, dla zwołania jak najprędzej rady familijnej nad Aliną, z wyborem stryja Roberta na opiekuna głównego.
Sędzia śledczy, niestrudzony w swej życzliwości, udał się do ministra marynarki i do ministra wojny.
Oznajmił im o niezwłocznej odbudowie fabryki w Saint-Ouen i o bardzo blizkim wznowieniu robót, i bez trudności uzyskał przelanie kontraktów, zawartych z Ryszardem Verniere, na imię jego brata i spadkobierczyni.
Robert stawić się miał za tydzień do ministerjum, dla podpisania duplikatów umów.
Dzięki Danielowi Savanne, cieszącemu się powszechnym szacunkiem, bratobójca spodziewać się mógł wszędzie jak najlepszej życzliwości.
W poniedziałek wieczorem Robert, rozstawszy się z pasierbem, który miał być na obiedzie u sędziego śledczego, udał się na bulwary, i z miną spacerującego zaszedł na bulwar Beaumarchais, a ztamtąd do znanej restauracyi „Czterech Sierżantów Roszelli.“
Klaudyusz Grivot z cygarem w ustach, które żuł nerwowo, przechadzał się przed bramą restauracji.
Z gorączkową niecierpliwością oczekiwał godziny spotkania.
Pilno mu było poznać prawdziwe pobudki tak śmiałej obecności swego wspólnika w Paryżu, pilno mu też było dowiedzieć się, co zamierza z nim uczynić Robert; podszedł szybko ku niemu, uścisnął za rękę i rzekł:
— Wejdźmy prędko! Nie trzeba się narażać, ażeby nas tu widziano razem.
W pięć minut później siedzieli w gabinecie na pierwszem piętrze.
Robert, smakosz nielada, wypisał doborowy spis potraw.
— Pomówimy z sobą otwarcie — wyrzekł, gdy wyszedł garson. — Ale mówmy cicho, bo wiesz, że ściany mają uszy.