<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXIII.

W tym gabinecie zamkniętym i dobrze ogrzanym, przy żywym blasku gazu, wobec tego stołu, na którym lśniła się porcelana i szkło, Klaudyusz Grivot czuł się oszołomionym.
Robert odezwał się, patrząc nań:
— Słowo honoru! mój stary, nie poznaję cię już wcale! Dawniej ty z nas dwóch byłeś śmielszy, zawsze gotów do przedsięwzięć krańcowych, do czynów, które ja uważałem za niebezpieczne... Tyś mnie nazywał niezdecydowanym, chwiejnym, dziś to ja idę naprzód, a ty się boisz iść za mną...
— Wyznaję, że ta twoja pewność siebie przygniata mnie! — odparł Klaudyusz głosem niepewnym. — Przyprowadza mnie prawie do szaleństwa!.. Kiedym cię zobaczył, tam, przed trumną tamtego, ciebie, a sądząc, żeś w Berlinie, — wydało mi się, że bomba urywa mi nogi, i teraz/jeszcze nie mogę pomyśleć o tem bez drżenia!..
— A jednak to ty dodałeś mi tej odwagi... Nazwisko twoje wymienione jest w dziennikach, jako najdzielniejszego z tych, którzy nieśli ratunek... i to mnie nauczyło, jaką ty grasz grą... Postanowiłem cię naśladować i widzisz, że mi się to udało.
— Po coś przyjechał do Paryża, będąc tam w zupełnem bezpieczeństwie?
— Bo inaczej nie mogłem uczynić. Pan Savanne, myśląc, że mi pierwszy donosi o zgonie brata, wezwał mię do Paryża na pogrzeb. Gdybym nie stawił się na wezwanie, obudziłbym w domu nieufność!.. Nie zawahałem się... Wiem, jakąś ty zdołał sobie wyrobić świetną opinię u sędziego, a przecież ten sędzia śledczy to wcale nie głupi... Ja także dołożyłem starań i udało mi się... Nikt na święcie nie może nas podejrzewać!.. Idźmy śmiało naprzód. Jesteśmy panami położenia.
— Teraz być może... Ale później?
— Później?
— Tak, bo może być ktoś ponad nami!
— Kto taki?
— Weronika Sollier.
Robert uśmiechnął się.
— A jakim sposobem ona stanie się panią położenia? — zapytał.
— Ona ciebie widziała!.. to pewne, ponieważ z nią walczyłeś i to przy świetle... Niezawodnie poznała w tobie tego człowieka, którego widziała poprzednio przychodzącego do fabryki przed trzema dniami do Ryszarda Verniere. Na nieszczęście, nie zabiłem jej na miejscu i, jak się zdaje, teraz bliska jest wyzdrowienia... Po wyjściu ze szpitala powróci do Saint-Ouen... Nie ulega to wątpliwości, ponieważ mańkut wynajął dla niej lokal w hotelu, gdzie mieszkam... Cóż poczniesz, ażeby się z nią nie spotkać pewnego pięknego dnia?
— Nie lękaj się tego...
— Mam się nie lękać tego, co może nas zgubić?
— Niema nic podobnego...
— Sądzisz, że Weronika Sollier nie wyjdzie ze szpitala?
— Przeciwnie wiem, że wyjdzie.
— A więc wtedy?
— Nie zobaczy mnie nigdy...
— Jakto?
— Ślepa jest.
Klaudyusz wydał okrzyk.
— Ślepa! — powtórzył.
— Najzupełniej... dzięki tobie!. Kula rewolwerowa sprowadziła ślepotę.
— Tak, ale ta ślepota może być uleczalną...
— Przeciwnie, jest nieuleczalną.
— Co tego dowodzi?
— Tak twierdzą uczeni... O tem mi mówił mój najlepszy przyjaciel, sędzia śledczy, który nic a nic nie ukrywa przedemną. Widzisz zatem kolego, że nie mam się czego obawiać dawniejszej odźwiernej...
— Masz doprawdy szczęście!..
— Tak... Ale cicho, ktoś nadchodzi.
Wszedł garson, przynosząc ostrygi i wino, poczem wyszedł dla przyniesienia zamówionych potraw.
Grivot, nieco uspokojony, podchwycił:
— Ha! to już teraz wyjaśniony punkt bardzo ważny i jestem z tego rad niewymownie. A teraz daj mi jeszcze pewne objaśnienie. Wiem, że masz odbudować fabrykę w Saint-Ouen, że staniesz na czele nowego domu, i że, dzięki zaufaniu i sympatyi, jaką się cieszysz u wszystkich — bardzo zasłużenie — otrzymasz wspaniałe rezultaty!.. To rozumiem, ale chciałbym wiedzieć, jaki w tem wszystkiem zapewniasz mi udział?..
— Dlatego właśnie, ażeby ci wytłomaczyć, zaprosiłem cię tutaj na obiad.
— Bardzo grzecznie, ale zarazem i słusznie... Ja mam prawo żądania objaśnień, ponieważ za pieniądze, któreś zabrał i z których połowa do mnie należy, odbudowana będzie fabryka, tak, że ja będę jej współwłaścicielem.
Robert rozśmiał się.
— Co do tego, mój stary kolego, to się grubo mylisz! — odparł.
Klaudyusz Grivot zbladł i zapytał głosem, już drżącym z gniewu:
— I ty to poważnie mówisz?
— Tak, najpoważniej.
— Może chcesz ze mnie zadrwić?
— Doprawdy, ty głupiejesz?.. — wyrzekł Robert, wzruszając ramionami. — Jabym miał drwić z ciebie!.. Wiesz, żem nawet o tem ani pomyślał!..
— To wytłomacz mi tę zagadkę.
— To bardzo proste!.. Jak możesz mnie uważać za tak głupiego, ażebym miał pakować się sam w paszczę wilka, a raczej w szpony sprawiedliwości, używając kapitałów, których bym nie mógł wskazać pochodzenia?.. Wszystkim wiadomo, że jestem zrujnowany, bez grosza, zmuszony żyć, na łasce żony. I jabym miał z własnych pieniędzy stawiać fabrykę, narazić się na pytania: A ty zkąd wziąłeś pieniędzy?.. Nie... nie... nie jestem tak naiwny... fundusze, pochodzące z kasy mego brata, z których połowa do ciebie należy, pozostaną nietknięte..
Robert przerwał.
Garson przyniósł pierwsze danie.
Skoro tylko opuścił gabinet, bratobójca podchwycił:
— Kiedy sędzia śledczy Daniel Savanne — bo myśl ta pochodzi od niego — zaproponował w interesie mej synowicy odbudowanie fabryki, na której czele pozwoliłyby mi stanąć moje specyalne uzdolnienia, odpowiedziałem: Dla urzeczywistnienia pańskiej myśli, która zresztą wydaje mi się wyborną, potrzeba byłoby pieniędzy, dużo pieniędzy, a ja ich nie mam...
— Zatem — spytał Grivot — zkąd będą pieniądze?
— Zjawił się ktoś taki, co daje wkłady.
— Może pan Savanne?
— Nie.
— Któż więc?
— Nie zgadłbyś nigdy... więc ci odrazu powiem. Moja żona!
— Pani Verniere?
— Tak... Oddaje do mego rozporządzenia sześćset tysięcy franków...
— Ona!.. taka szczodra!..
Wtedy Robert opowiedział swemu wspólnikowi, jakie w żonie jego podejrzenia obudził rachunek z hotelu Nowego, przez zapomnienie pozostawiony na oczach pani Verniere, jak zręcznie zdołał udowodnić swoje alibi, przekonać ją o swej niewinności i natomiast natchnąć ją żalem za niesłuszne posądzenie, — jak w jej głowie powstało nagle pragnienie zaopiekowania się Aliną, jego synowicą, której przyszłość związać pragnie z przyszłością swego syna, co wreszcie doprowadziło do projektu interesu współki, w której Robert będzie szefem, a wspólnikami jego córka Ryszarda i Filip de Nayles.
Wobec tych objaśnień, których szczerości nie mógł podejrzewać, Grivot czuł się rozbrojonym, ale nie mniej doznawał głębokiego zawodu.
— To dobrze — rzekł nie bez goryczy — rozumiem, że nie mogłeś odmówić i że staniesz się wybitną osobistością, ale mnie nie może to zadowolić!.. Cóż dla mnie dobrego ztąd wyniknie? Co zrobisz ze mną?
— Ty mnie nie opuścisz!
— Doprawdy? Może jeszcze dasz mi na to słowo? — podchwycił drwiąco. — Robisz mi łaskę, że mnie przy sobie zatrzymasz, jako majstra!.. Ja będę pracował!,. Będę poświęcał swą pracę i zdolności, dla wzbogacenia ciebie i dla wzbogacania innych!.. Serdeczne dzięki!..
— Nie pleć-że głupstw, mój stary! — przerwał Robert niecierpliwie. — Odrobiny w tem niema sensu. Przed chwilą mówiłeś o twej części zysku! Ależ twój zysk wynosi dwieście dwadzieścia siedm tysięcy franków, które masz na twoje żądanie od jutra, jeżeli chcesz... Sądzę jednak, że będzie roztropniej pozostawić te pieniądze w mojem ręku.
— W twojem ręku! — powtórzył Klaudyusz — ażebyś je włożył do swego interesu, ażeby powiększyły kapitał obrotowy spółki, do której ja nie należę!
— Co ci to szkodzi, jeżeli procent będziesz pobierał wysoki?
— Z dwustu dwudziestu siedmioma tysiącami ja także mogę przedsięwziąć coś na własną rękę...
— Chcesz się ze mną rozstać?
— Sądzę, że czas już, abym sobie wytworzył poważne stanowisko... I chciałbym czemś zostać.
Robert nachylił się ku swemu wspólnikowi i rzekł doń głosem jeszcze cichszym:
— Zapominasz, że jesteśmy nierozerwalnie związani z sobą przez popełnioną zbrodnię... Zajść może wypadek nieprzewidziany i groźny, a wtedy do stawienia czoła niebezpieczeństwu nie będzie zawiele nas dwóch... Łączność stanowi siłę! Nie myślmy o rozłączeniu... Powtarzam ci, że jutro, jeżeli chcesz, wyliczę ci twoje dwieście dwadzieścia siedm tysięcy franków, ale co z nimi zrobisz?.. Jeżeli je gdzie umieścisz, to sprowadzi pytanie: po kim je odziedziczyłeś? i będziesz miał zaledwie trzy procent, jaki u nas we Francyi jest najwyższy, a więc z takiego procentu zaledwie będziesz mógł wyżyć bardzo skromnie... Jeżeli pozostaniesz przy mnie, będziesz mógł ten procent pobierać łącznie z pensyą za zarząd nad wszystkiem... a ta pensya wynosić może ośmnaście tysięcy franków rocznie!..
— I nic nie będę brał z zysków?
— Będzie już nas troje do podziału. Nadto, jeżeli fabryka pójdzie dobrze, to zamiast ośmnastu tysięcy franków będziesz pobierał dwadzieścia cztery tysiące... Chyba nie możesz się użalać!
Grivot wciąż się namyślał.
Uderzyła go logiczność rozumowania Roberta.
Tak, czuł to dobrze, że są nierozerwalnie połączeni z sobą przez zbrodnię, popełnioną wspólnie.
Winien więc był ustąpić.
Jednak zajmowała go jeszcze rzecz jedna.
Jaką mieć będzie gwarancyę?
Czy ma polegać na dobrej wierze wspólnika?
To wydawało mu się niedostatecznem.
Robert rozumiał doskonale powód wahań mechanika, ale nie chciał po sobie dać poznać, że to odgadł.
— Powiedz otwarcie, co myślisz? — rzekł. — Co cię korci? Czego ci potrzeba?
— Gwarancyi — odparł Klaudyusz.
— Dam ci... jakiej zapragniesz?
— Najprzód kontrakt na lat dziesięć, że mnie przyjmujesz za głównego majstra i głównego zarządzcę, z pensyą ośmnastu tysięcy franków rocznie w ciągu lat trzech i z dwudziestoma czterema tysiącami w ciągu lat siedmiu następnych.
— Dobrze.
— Kontrakt, potwierdzony przez współkę.
— Ja sam będę miał główny zarząd i prawo podpisywania, bez kontroli.
— Prócz tego przyznanie długu, jaki u mnie zaciągnąłeś w ilości dwustu dwudziestu siedmiu tysięcy franków.
— Z jakim terminem płatności?
— Za lat dziesięć, po upływie kontraktu mojego z twoją firmą.
— A gdybym umarł wcześniej?
— Spadek po tobie zapłaci.
— A gdybyś ty umarł?
— Ja nie mam krewnych... Testamentem uczyniłbym cię moim ogólnym spadkobiercą.
— Dobrze! Zgoda!
Wspólnicy uścisnęli sobie ręce, wesoło dokończyli obiadu i o jedenastej rozstali się.
Grivot udał się do Saint-Ouen, Robert zaś powrócił do hotelu Wielkiego.
Wszystko szło podług ich życzeń.
Odtąd nic dwom nędznikom nie przeszkadzało, w dzień biały i śmiało, przy tryumfującej bezkarności, zająć miejsce uczciwego człowieka, którego zamordowali!..

KONIEC[1].




  1. Ciąg dalszy tego opowiadania stanowi powieść pod tytułem: „Marta“, którą drukować zaczniemy od Nowego Roku.
    (Przyp. Redakcyi).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.