Bratobójca/LXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tak samo jak zrana przystanki były częste i przydłuższe i datki napływały.
Noc już zapadała, a Magloire zaledwie skończył swą kolejkę w Clichy.
Trzeba było wracać do Saint-Ouen.
Mańkut dał znak do odwrotu, zagrawszy ulubioną piosenkę o Różach i Wiśniach.
— Zaśpiewaj, mój drogi przyjacielu — rzekła Marta — to takie ładne!..
W tej chwili znajdowali się przed sztachetami małego parku, po którym przechadzały się gromadki młodych mężczyzn i młodych kobiet.
Magloire na prośbę dziewuszki zaśpiewał pierwszą zwrotkę:
I nućcie piosenki już,
Na drzewach śpiewają ptaszęta,
Śpiew ten przy akompaniamencie katarynki sprawiał bardzo ładny i malowniczy efekt.
Spacerowicze zatrzymali się, przysłuchując, potem zbliżyli się do sztachetek i po ukończonym śpiewie deszcz monet srebrnych spadł dokoła grajków wędrownych.
Marta biegała na prawo i na lewo, ażeby je podnosić. Drobne jej rączki były pełne.
— A! jakie to zabawne! — wyszeptała uradowana.
Magloire podziękował i wraz z dzieckiem powrócił do Saint-Ouen...
Marta, idąc, powtarzała walc Wisien i Róż. Już go się nauczyła i zaśpiewała kataryniarzowi.
— Ale dobrze, nawet bardzo dobrze, moja pieszczoszko! — rzekł do niej. — Kiedy znów pójdziemy, ty sama śpiewać będziesz, a ja ci będę przygrywał, to jeszcze większy sprawi efekt.
Przybywszy do matki Aubin, Magloire policzył zarobek dzienny.
Dosięgnął on cyfry tak nieprawdopodobnej, że zaledwie mógł uwierzyć własnym oczom.
A jednak była to rzeczywistość.
— Połowa dla mojej kasy — pomyślał — a druga połowa dla dziecka... Może jej zbiorę niezły posag.
Z wielkim apetytem zjadł obiad ze swą małą wspólniczką, a o godzinie dziesiątej wrócił do swego mieszkania.
∗
∗ ∗ |
Daniel Savanne, chcąc ułatwić Robertowi, jako przyszłemu kierownikowi fabryki, porozumienie głównego majstra i kasyera, wezwał ich depeszą.
Telegram ten wielce zdziwił Klaudyusza Grivot, już i tak niespokojnego wielce z powodu obecności bratobójcy w Paryżu.
Tłum przypuszczeń natury najfatalniejszej osaczył jego umysł, który się gubił w daremnych domysłach.
Co się działo?
Dlaczego sędzia żądał od niego, ażeby nazajutrz gotów był do jego rozporządzenia, jak i Roberta Verniere.
Te pytania zadawał sobie i oczywiście nie mógł na nie odpowiedzieć.
Że wspólnik jego nie pisał doń wcale z Berlina, to mu się wydawało naturalnem, gdyż taki list mógł go skompromitować.
Dlaczego jednak Robert, skoro był w Paryżu, skoro miał odwagę być obecnym na pogrzebie brata, zamordowanego przez niego, nie znalazł sposobu dla wyznaczenia mu spotkania, ażeby mu wytłomaczyć, co się dzieje.
Tego zrozumieć nie mógł i żył w gorączce wśród śmiertelnego niepokoju.
Jak się umówiono zrana, rodzina Verniere znajdowała się zebrana o godzinie szóstej u sędziego śledczego.
Robert i Filip nie zmarnowali czasu.
Porozumieli się z sobą, dla spisania głównych zasad spółki, jaka powstać miała między nimi i córką Ryszarda Verniere.
Kiedy przybyli na bulwar Malesherbes z panią Verniere, Daniel jeszcze nie powrócił z sądu.
Zaprowadzono ich do pokoju Aliny.
Młoda dziewczyna, jakkolwiek jeszcze bardzo słaba, miała jednak siłę, ażeby wstać z krzesła i postąpić kilka kroków na spotkanie gości.
Od Matyldy, swej przyjaciółki, dowiedziała się o projektach Roberta.
Ze łzami rozczulenia podziękowała stryjostwu.
— Drogie dziecko — odezwała się do niej Aurelia, ściskając ją w ramionach — uczynimy ci życie tak słodkiem, tak cię kochać będziemy, że wreszcie zabliźnimy ranę twego serca.
— O tak — dodał Filip — będziesz pani bardzo kochaną i nie podobna ci będzie nie kochać nas wszystkich.
Powrót sędziego przerwał rozmowę i w kilka chwil później siedzieli już przy stole.
Obiad nie mógł trwać długo, gdyż Aurelia odjeżdżała o godzinie dziewiątej minut trzydzieści pięć.
O dziewiątej ucałowała czule Alinę i udała się na stacyę, wraz ze swym mężem, synem, Danielem i Henrykiem.
Przed rozstaniem pan Savanne wyznaczył na spotkanie dzień jutrzejszy zrana na dworcu kolei Północnej.
Budowniczy, o którym mówił, przybyć też miał tam o godzinie dziewiątej i pół.
Zwiedzić mieli plac po spalonej fabryce, porozumieć się co do robót dla odbudowy i udać się następnie do Neuily, ażeby zwiedzić nieruchomość, którą urzędnik polecał panu Verniere do kupna.
Na skutek upoważnienia ze strony sędziego śledczego, Magloire zapytał panią Aubin czy w jej domu nie znalazłby się jaki mały lokal, gdzie mogłaby pomieszczoną być Weronika Sollier.
Gdyby biedna kobieta przy pomocy Boskiej, wyszła żywą ze szpitala św. Ludwika, byłaby szczęśliwą z odnalezienia swych sprzętów.
Pani Aubin zgodziła się na oddanie odpowiedniego pomieszczenia.
Kasyer Prieur tak samo jak Klaudyusz otrzymali dnia poprzedniego depesze sędziego śledczego, wzywającą ich obu do Saint-Ouen.
Kasyer o godzinie dziesiątej przybył do Saint-Ouen i zaszedł do pani Aubin.
Tu zastał Klaudyusza i objaśnił go o przyczynie swej obecności.
To objaśnienie zwiększyło tylko niepokój majstra.
Po co te zebranie wyznaczył urzędnik, do którego należeć miał brat Ryszarda, jego morderca.
Obadwaj udali się do fabryki.
Po chwili przybyli tam Daniel Savanne i Robert wraz z budowniczym i Filipem.
Ukłonili się sobie.
Robert udawał, że wcale nie zna Klaudyusza.
Daniel Savanne przedstawił mu dwóch dawnych współpracowników brata.
— Pan Prieur, kasyer — rzekł — i pan Grivot, majster, o których poświęceniu mówiłem panu.
Robert znów się ukłonił i, zabrawszy głos, wytłomaczył, że dla pilnowania interesów synowicy i dla dobra ludności robotniczej, zamierza odbudować fabrykę i w dalszym ciągu prowadzić interesa Ryszarda Verniere. Potrzebować zatem będzie wskazówek, objaśnień co do stanu przedsiębiorstwa, zawartych kontraktów, robót zamówionych i będących w biegu, a przerwanych katastrofą; udawał się właśnie w tym celu do dwóch głównych swego brata pracowników i liczył, iż będzie mógł korzystać z ich życzliwości dla firmy.
— Szczęśliwy będę oddać się na usługi pana — pośpieszył odpowiedzieć Prieur.
Klaudyusz Grivot milczał. Z nogami, jakby wrytemi w ziemię, z ustami spieczonemi, z oczyma na wpół przymkniętemi, dla ukrycia przerażenia we wzroku, nędznik słuchał, jak mówił jego wspólnik, którego odwaga i zimna krew przejmowały go dreszczem zimnym do szpiku kości.
W tej chwili niezdolny byłby wymówić jednego słowa.
Robert pojmował co się w tej chwili dzieje w tym umyśle strwożonym.
— Pańskiej pomocy zwłaszcza, panie Grivot, będę potrzebował i to niezwłocznie!.. Ja nie obeznany byłem z wewnętrznemi urządzeniami fabryki mego brata. Racz więc pan wytłomaczyć panu budowniczemu rozkład każdego z warsztatów.
Klaudyusz odzyskał pewność siebie.
Strach, pod którego wpływem znajdował się, rozproszył się na chwilę.
— Gotów jestem dać panu wszelkie objaśnienia potrzebne — odparł.
W tejże chwili Magloire wyszedł z pawilonu, zkąd wynoszono sprzęty odźwiernej.
— A! to ty, mój dzielny chłopcze — rzekł doń. — Przeprowadzasz biedną panią Sollier.
— Skorzystałem z wolnego czasu — odpowiedział kataryniarz, kłaniając się.
— To dobrze... Czy skończyłeś?..
— Tak... Pawilon jest już opróżniony.
— To oddaj mi klucze. Może będziemy ich potrzebowali...
Filip wziął klucze, które mańkut trzymał w ręce.
Robert, wskazując kataryniarza, zapytał:
— Czy nie pan Magloire, dawny żołnierz, który pierwszy przybył na miejsce katastrofy w towarzystwie pana Grivot i przy jego pomocy podniósł trupa mego biednego brata i ciało pani Sollier?
— Tak — odpowiedział Daniel Savanne — a nadto ten dzielny człowiek zaopiekował się wnuczką rannej.
Bratobójca podał rękę kataryniarzowi.
— Winszuję panu z całego serca, panie Magloire — jesteś pan zacnym człowiekiem!..
Następnie rozpoczęli oglądać place, prawie zupełnie oczyszczone ze szczątków.
Brano miary, rozprawiano, i w ciągu niespełna dwóch godzin omówiono cały projekt z budowniczym, który przyrzekł rozpocząć roboty bezzwłocznie i prowadzić je szybko.
Chwila śniadania nadeszła.
Robert zapytał o najlepszą restauracyę w pobliżu.
Prieur wskazał oberżę Dom-Biały.
Robert zaprosił i Grivota i natychmiast udano się do oberży.
Daniel Savanne, Prieur, budowniczy i Filip szli naprzód i rozmawiali.
Robert, umyślnie zwolniwszy krok, znalazł się sam z Klaudyuszem Grivot.
— Tylko ostrożnie; — rzekł do niego po cichu. — Nie być niezręcznym... nierozważnym!.. Wszystko idzie jak najlepiej! Jutro wieczorem o siódmej czekać na pana będę w restauracyi pod Czterema Sierżantami Roszęlli, przy placu Bastylli. Pomówimy przy obiedzie.
— Będę.
Przyszli do restauracyi i zasiedli w gabinecie.
Podano śniadanie.
Robert wypytał Prieura w przedmiocie kontraktów wszelkiego rodzaju, zawartych przez jego brata, i dzięki doskonałej pamięci kasyer mógł go uspokoić, najzupełniej.