Bratobójca/XLII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gabryel — było to imię brata sędziego śledczego, lecz tenże nie mógł pomyśleć, że to dotyczy rzeczywiście kapitana okrętu.
Podług jego wiadomości — jak wiemy — kapitan przybył do Paryża dopiero w niedzielę zrana. Zatem nie mógł się znajdować w sobotę wieczorem w fabryce w Saint-Ouen.
— To tylko podobieństwo imienia — pomyślał Daniel, po namyśle — a podobieństwo istnieje zapewne tylko w wyobraźni dziecka.
Potem wybadał Martę, ażeby dowiedzieć się, czy podczas ostatniej nocy widziała lub słyszała coś takiego, coby mogło kierować sprawiedliwością w jej poszukiwaniach.
Dziewczynka odpowiedziała bardzo ściśle.
Nawpół przebudziwszy się, usłyszała wystrzał. Zerwawszy się z łóżka, zdjęta przestrachem i nie widząc babki, pobiegła ku oknu.
Na widok płomieni, ogarniających fabrykę, z całych sił krzyknęła o ratunek.
Zresztą nie widziała nikogo.
Opowiadanie to nie mogło dostarczyć żadnej wskazówki.
Wciąż panowały zupełne ciemności.
— Tylko pani Sollier mogłaby nam wskazać ślad — powtórzył Daniel i wraz z naczelnikiem policyi udał się na podwórze, gdzie Klaudyusz Grivot stał ciągle, nadsłuchując.
— Panie Grivot — rzekł doń sędzia śledczy — zbierz tutaj cały personel fabryczny. Chcę rozmówić się z tymi dzielnymi ludźmi.
W kilka chwil potem Daniel Savanne otoczony był przez wszystkich robotników i miał do nich następujące przemówienie:
— Przyjaciele moi! wielka katastrofa nas dosięgła; pożar zniszczył fabrykę, a pryncypał, którego kochaliście wszyscy, umarł zamordowany. Musicie szukać pracy w innych warsztatach. Panna Verniere, zupełnie zrujnowana, nie może uczynić nic dla was, ale ja byłem przyjacielem jej ojca i przez pamięć dla niego, rozdam wam jutro, za pośrednictwem pana Prieur i pana Grivot, waszą płacę tygodniową, jako wynagrodzenie.
— W imieniu wszystkich kolegów moich, dziękuję panu — zawołał stary Szymon. — Jesteś pan porządnym człowiekiem!..
I robotnicy rozeszli się.
Sędzia śledczy zwrócił się do kasyera i majstra, pozostałych przy nim.
— Panów prosiłbym pozostać do mego rozporządzenia przez dni kilka jeszcze. Otrzymacie panowie miesięczną pensyę.
— O! co do tego, ani grosza! — odparł żywo Grivot. — Pryncypał był zbyt wspaniałomyślnym dla mnie, ażebym nie miał panu poświęcić, przez pamięć na niego, całego czasu, jaki pan zechcesz...
— Ja tak samo powiem, jak pan Grivot — rzekł kasyer — ani grosza; cały jestem na usługi pańskie.
Daniel Savanne uścisnął ręce obu i bardzo wzruszony wyszeptał:
— W imieniu zmarłego dziękuję panom!..
Potem spojrzał dokoła siebie.
Myślał o synowcu Henryku, do którego telegrafował, i zapytywał sam siebie:
— Dlaczego nie przychodzi?
Właśnie w tejże chwili, gdy zadawał sobie to pytanie z pewnym niepokojem, przybył młodzieniec z twarzą bladą, rysami zmienionemi i wobec dymiących zgliszczy stanął jakby osłupiały.
Daniel postąpił kilka kroków na jego spotkanie.
— Mój Boże! co się to stało? — wyjąkał Henryk Savanne głosem ledwie zrozumiałym.
— Pożar...
— Tak, widzę, ale nie po to, mój stryju, przyjechałeś tej nocy...
— Nasz przyjaciel Ryszard... — zaczął Daniel.
Nie był w stanie dokończyć.
Łzy go dusiły.
— Co? nasz przyjaciel Ryszard? — zapytał młodzieniec — może ranny?
— O! gdyby był ranny, możnaby jeszcze mieć nadzieję...
— Nie żyje?
— Tak.
— Zginął w płomieniach?
— Nie!.. zamordowany...
— Zamordowany! — powtórzył syn Gabryela Savanne, chwiejąc się. — O! mój Boże!.. mój Boże!.. Biedna Alina...
Bliski był omdlenia.
Sędzia śledczy podtrzymał go, a potem pociągnął do pokoju żałobnego, gdzie na łóżku Ryszard Verniere z twarzą spokojną spał ostatnim snem.
Wobec trupa tego człowieka, jeszcze zeszłego wieczora tak pełnego zdrowia i życia, któremu przy pożegnaniu po raz ostatni uścisnął rękę na placu Magdaleny, Henryk pozostał niemy, zgnębiony.
— Umarł... zamordowany! — wyjąkał.
I potoki łez potoczyły się po jego policzkach.
Po tym kryzysie gwałtownego wzruszenia, młodzieniec zdołał zapanować nad sobą.
Upadł na kolana przy łóżku i, ująwszy zlodowaciałą rękę trupa, przyłożył do niej usta.
— Zamordowany! — wyjąkał następnie. — Ty, coś był tak dobry, którego wszyscy kochali i któryś nas tak kochał... O! zdawało mi się nieraz, że jestem synem twoim i jakże byłbym szczęśliwym, gdybym mógł cię nazwać moim ojcem!
Na te ostatnie wyrazy Daniel drgnął.
— Coś powiedział, moje dziecko? — zapytał, pomagając młodzieńcowi podnieść się.
— Prawdę — odpowiedział ze wzrastającem wzruszeniem. — Mojem najdroższem marzeniem było zostać synem tego zacnego człowieka, który jest tu nieżywy, i nie może już mnie słyszeć i nie może już dać mi swej córki!..
— Więc kochasz Alinę?
— Z całego serca, ze wszystkich sił moich i to oddawna.
— Żałoba, która na nią spada, jest bolesna, ależ nie może całkiem zniszczyć twoich marzeń o przyszłości.
— Alboż Alina, która uwielbiała ojca, zdolna będzie przenieść taki cios?.. Czy sama nie umrze, dowiadując się o jego śmierci?..
— Uspokój się, moje dziecko, i nie patrz w przyszłość tak czarno... My będziemy tam, ażeby goić jej straszną ranę... czuwać będziemy nad nią i pocieszać.
— Któż się podejmie powiedzieć jej całą prawdę?
— Ty, moje dziecko.
— Ja?.. — zawołał Henryk z przerażeniem.
— Tak... Dlatego właśnie, że ją kochasz... Porozumiesz się z Matyldą i oboje z całą delikatnością dacie jej poznać nieszczęście...
— Ha! dobrze... — wyrzekł Henryk z wysiłkiem. — Ale czy przynajmniej pomścisz go?..
— O! do tego użyję całej energii...
— Czy znasz, stryju, mordercę?
— Nie. Ani nawet nazwiska. Ale liczę na panią Sollier, że rozświetli te ciemności, gdy będzie mogła mówić.
— Dlaczegóż nie mówi natychmiast?
— I ją uderzyli mordercy.
— Niebezpiecznie?
— Można się obawiać o wszystko...
— I ona również?.. A! biedna kobieta! Ale co się stanie z dziewczynką, córką tej nieszczęśliwej Germany, tak okrutnie oszukanej i opuszczonej przez uwodziciela?
— Zaopiekuje się nią tymczasem zacny człowiek, kataryniarz Magloire.
— O! zawsze on gotów, gdy chodzi o dobry uczynek. Jakiż był prawdopodobny powód zbrodni?
— Kradzież, to niezawodnie!.. Alina jest zrujnowana... bo nawet fabryka nie była ubezpieczona... spóźniono się z odnowieniem asekuracyi...
— Biedna Alina! — wyszeptał młodzieniec, ukrywając twarz w dłoniach.
Poczem dodał po chwili, podnosząc głowę:
— Na szczęście, ja w tem będę, ażeby zapobiedz jej biedzie! — dodał z energią, świadczącą o jego miłości.