Bratobójca/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Pochodzenie | Romans i Powieść |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Weronika zamknęła bramę.
Potem niezwłocznie w pokoju swym ustawiła obok swego łóżko dla wnuczki i włożyła na siebie ubranie żałobne, które miała w szafie; skromną suknię czarną, którą niegdyś nosiła po śmierci męża.
Wreszcie usiadła i rozmyślała, płacząc.
Druga godzina wybiła przed kilku minutami na zegarze fabrycznym.
Lekki odgłos dzwonka wyrwał biedną kobietę z jej ponurych rozmyślań.
Pociągnęła za sznur, powstała i postąpiła na próg swej izby.
Otworzyła się furtka od ulicy Hordouin.
Wszedł mężczyzna, jeszcze względnie młody i bardzo elegancko ubrany.
Zamknął drzwi za sobą i zlekka ukłonił się odźwiernej.
— Czego pan sobie życzy? — zapytała ta, spoglądając uważnie na nieznanego przybysza.
— Obciąłbym się widzieć z panem Ryszardem Verniere — odpowiedział.
— Czy chodzi o jaki obstalunek, o robotę dla fabryki?.. W takim razie mógłby pan...
— Ja pragnę się rozmówić z panem Verniere osobiście — przerwał nowo-przybyły.
— Pana Verniere niema.
— Niema o godzinie drugiej? — podchwycił gość z bardzo wyraźnem zdziwieniem.
Biedna Weronika była, jak łatwo zrozumieć, wysoce zdenerwowaną.
— Ale skoro panu mówię, to tak jest!... ja nie mam zwyczaju kłamać...
— Ha! to muszę pani uwierzyć... Ale zapewne nieobecność pana Verniere potrwa nie cały dzień?
— Naturalnie.
— A kiedy powróci, czy pani nie wie?
— Pan Verniere, wychodząc, powiedział mi, że wróci po południu, ale mi nie oznaczył godziny.
— Czy mogę, nań czekając, zwiedzić fabrykę?
— Nie, panie.
— A to dlaczego?
— Bo to zabronione.
— Szczególny zakaz. Jakaż jego racya?
— Ja spełniam rozkaz, więc nie potrzebuję wiedzieć racyi. Jeżeli panu pilno, może panu dać odpowiedź pan Prieur, kasyer.
— Powtarzam pani, że chcę pomówić z samym panem Verniere.
— Ha! to musi pan raz jeszcze przyjść.
— Więc przyjdę...
Odźwierna otworzyła drzwi.
— Powrócę za godzinę — dodał nieznajomy, rzuciwszy spojrzenie w stronę warsztatu.
Dzięki temu spojrzeniu, jakkolwiek przelotnemu, zauważył człowieka, który jakby czatował za jednemi z nawpół uchylonych drzwi.
Człowiekiem tym był Klaudyusz Grivot.
— A to mi nie idzie! — wyszeptał do siebie przybysz, gdy się znalazł na ulicy, a w przybyszu tym czytelnicy niezawodnie poznali, a raczej odgadli brata Ryszarda Verniere.
Brama od ulicy Hondouin zamknęła się na nowo i Weronika powróciła do swej izby.
Kilka minut upłynęło, poczem znów zadzwoniono.
Tym razem matka Aubin przyprowadziła Martę do babki, i Magloire przychodził zdać sprawę z poczynionych starań.
Weronika pośpieszyła ułożyć wnuczkę, dość silnie rozgorączkowaną i powróciła do mieszkanka.
Formalności pogrzebowe i przygotowania były załatwione.
Pogrzeb odbędzie się nazajutrz o godzinie czwartej, oznaczonej przez proboszcza z Saint-Ouen.
Po chwili Weronika została sama z Martą, po odejściu przybyłych.
Zapadła znów w bolesną zadumę.
Naraz furtka od ulicy Hordouin otworzyła się, chociaż nikt nie zadzwonił, i dała przejście Ryszardowi Verniere, który posiadał klucz od niej.
Weronika, spostrzegłszy fabrykanta, stanęła przed nim w ubraniu żałobnem, z oczyma czerwonemi od łez, źle otartych.
Przemysłowiec, zatopiony w swych interesach, nie zauważył narazie zmian, zaszłych w stroju i twarzy odźwiernej.
Sądząc, że chce mu zdać sprawę z czegoś, co się stało w fabryce podczas jego nieobecności, zatrzymał się przed jej izbą i odezwał się dobrotliwie:
— Czy masz mi co do powiedzenia, pani Weroniko?
— Tak, panie — wyjąkała zacna kobieta. — Chcę pana przeprosić za uchybienie memu obowiązkowi...
Ryszard Verniere okazał ździwienie.
— Uchybiłaś pani swemu obowiązkowi! — powtórzył.
— Tak, panie.
— W czem?
— Byłam nieobecna w swej izbie, w chwili nadejścia robotników, a brama była zamknięta, czekali przynajmniej ze dwadzieścia minut... przezemnie...
— Wina jest poważna, wistocie, pani Weroniko — odparł surowo Ryszard Verniere — ale na tem ucierpią nie robotnicy, tylko ja... moja kasa... bo czas stracony to pieniądze... Nie pojmuję tej nieobecności... Cóż to za powód ważny mógł pani przeszkodzić w służbie?..
Pani Sollier wybuchła płaczem i ukryła twarz w dłoniach.
Wtedy dopiero Ryszard Verniere zauważył, że jest w żałobie.
— Co to? — odezwał się tonem łagodnym — co się stało? Jakież nowe nieszczęście spadło na panią... Jesteś czarno ubrana i płaczesz?.. Czybyś kogo straciła ze swej rodziny?
— Moją córkę... córkę... — wyjąkała biedna matka wśród szlochań.
— Córkę, która, jak mi pani opowiadałaś, opuściła cię, uciekając z jakimś nieznajomym, który ją bezwątpienia oszukał podle i porzucił?..
— Tak... moją Germanę... Znalazłam ją umarłą tam... w hotelu pani Aubin, gdzie mieszkała ze swą córką.
— Z córką?
— Moją wnuczką... dzieckiem siedmioletniem... Teraz leży u mnie w pokoju... biedna dziecina... trochę słaba... z żałości, że straciła matkę... biedna sierota!..
Przemysłowiec, często szorstki, ale pełen serca, głęboko wzruszony był niezmierną boleścią Weroniki, którą poważał.
Przyjmując ją na odźwiernę fabryki, dzięki rekomendacyi jednego ze swych przyjaciół, wypytał ją o przeszłość, a Weronika powiedziała sobie, że nie powinna nic przed nim ukrywać.
W ten sposób dowiedział się o wypadku z Germaną.
Od tego czasu pani Sollier zawsze okazała się godną zaufania, jakie w niej pokładali.
— Odwagi, moja biedna pani Weroniko — odezwał się z dobrocią — i opowiedz mi, w jakich okolicznościach odnalazłaś dziecko, któregoś nie spodziewała się zobaczyć już nigdy...
Pani Sollier zapoznała Ryszarda Verniera ze znanemi już czytelnikom wydarzeniami.
Przemysłowiec pochwalił zachowanie się robotników i udzielił słów pociechy biednej stroskanej matce.
— Chciałbym pani pozwolić, abyś wróciła do swej córki — dodał — ale w tej chwili nie mam nikogo, ażeby mógł cię zastąpić...
— O! panie — zawołała Weronika — niech się pan o to nie troszczy... Jabym się sama nie zgodziła na zastępstwo... Proszę pana tylko o pozwolenie, ażebym mogła wyjść z mego pokoju, po zamknięciu warsztatów... kiedy już nikt nie będzie potrzebował wchodzić, ani wychodzić.
— To ci pozwalam, Weroniko — odpowiedział Ryszard Verniere — a podczas twej nieobecności Teresa, moja służąca, w razie potrzeby, może posiedzieć przy twej wnuczce...
— Dziękuję panu z całego serca...
Fabrykant miał już odejść.
Ale się zatrzymał.
— Wszak to jutro chować na cmentarzu będą Germanę? — zapytał.
— Tak, panie.
— O której godzinie?
— O czwartej..
— Dobrze.
Udał się do swego gabinetu, dokąd natychmiast przyszedł kasyer, ażeby zdać sprawę z tego, co się stało.
Przy pierwszych słowach przerwał mu fabrykant.
— Wiem... wiem... — rzekł. — Zaczekaj pan chwilę, zaraz panu powiem, co z tego powodu postanowiłem...
Zadzwonił.
W tejże chwili wszedł woźny.
— Idź do warsztatów — rozkazał mu Ryszard Verniere — i poproś majstrów, ażeby natychmiast przyszli do mego gabinetu... czekam na nich...
W pięć minut później majstrowie już się zebrali.
— Moi przyjaciele — wyrzekł do nich właściciel fabryki — podczas mej nieobecności wydarzył się godzien pożałowania wypadek. Musieliście dłużej niż dwadzieścia minut czekać przed bramą fabryki, ażeby się wziąć do roboty... Uprzedźcie robotników, wam podwładnych, że te dwadzieścia minut będą im policzone tak, jak gdyby byli w warsztatach o przepisanej porze. Znam przyczynę tego wypadku i wiem, jak wszyscy zachowaliście się w restauracyi matki Aubin... Nie będę wam mówił komplementów, powiem tylko, żeście postąpili sobie jak ludzie z sercem, jakimi jesteście. Jutro o godzinie czwartej odbędzie się pogrzeb córki tej zacnej kobiety, której mogłem ocenić rzadkie przymioty, odkąd u mnie służy... Wy pójdziecie za pogrzebem, a czas, jaki z tego powodu przepędzicie po za fabryką, będzie wam zapłacony tak, jakbyście pracowali.
Poczem, zwracając się do kasyera dodał:
— Będzie pan o tem pamiętał, panie Prieur. Pragnę, ażeby cały personel był na pogrzebie jutrzejszym... W imieniu robotników i urzędników fabryki złożony będzie wieniec na grobie córki pani Sollier...
A teraz, moi przyjaciele, wróćcie do swej pracy...