Burza (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Burza
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tempest
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Okręt na morzu. Burza, pioruny i błyskawice.
(Wchodzą: Kapitan i Bosman).

Kapitan.  Bosman!
Bosman.  Jestem, kapitanie. Co robić?
Kapitan.  Przemów do majtków, a manewruj żwawo; inaczej wpadniemy na skały. Żwawo, tylko żwawo!

(Wychodzi. — Wchodzi kilku Majtków).

Bosman.  Dalej, moje dzieci! śmiało i żwawo, moje serduszka! Zwinąć masztowy żagiel! Baczność na kapitańską świstawkę! — Dmijże, aż pękniesz!

(Wchodzą: Alonso, Sebastyan, Antonio, Ferdynand, Gonzalo i inni).

Alonso.  Dobry Bosmanie, daj baczność! Gdzie kapitan? Pokażcie się ludźmi odważnego serca.
Bosman.  Błagam was, zejdźcie na dół!
Antonio.  Gdzie kapitan, bosmanie?
Bosman.  Czy go nie słyszysz? Zawadzacie nam tylko. Do kajuty! Pomagacie burzy.
Gonzalo.  Trochę cierpliwości, mój poczciwcze!
Bosman.  Gdy ją mieć będzie morze. Precz stąd! Co dbają ryczące bałwany o imię królewskie? Do kajuty! Cicho! nie przeszkadzajcie nam!
Gonzalo.  Bardzo dobrze; pamiętaj jednak, kogo masz na pokładzie.
Bosman.  Nikogo, któregobym więcej kochał od siebie. Jesteś panem rajcą; jeżeli możesz nakazać milczenie żywiołom i ciszę sprowadzić, nie dotkniemy się więcej liny; użyj twojej powagi. Jeśli nie możesz, dziękuj, żeś żył tak długo, a przygotuj się w kajucie do wszystkiego, co nas za chwilę spotkać może. — Żwawo, moje chłopcy! Precz nam z drogi, powtarzam! (Wychodzi).
Gonzalo.  Zuch ten dodaje mi serca, bo nie widzę na nim piętna topielca; jemu szubienica patrzy z oczu. Dotrzymaj nam obietnicy, dobry losie! Zrób postronek jego przeznaczeń naszą kotwiczną liną, bo własna nasza nie na wiele się przyda. Jeśli się on do szubienicy nie urodził, smutna nasza dola.

(Wychodzą. — Wchodzi Bosman).

Bosman.  Spuścić maszt wierzchowy! żwawo, żwawo! niżej, niżej! Spróbujmy raz jeszcze koronnego żagla! (Słychać krzyki na dole). Bodaj zaraza padła na te wycia głośniejsze od burzy i naszej roboty! (Wchodzą: Sebastyan, Antonio i Gonzalo). Znowu? Co tu po was? Mamyż opuścić ręce i utonąć? Czy gwałtem szukacie mokrej śmierci?
Sebast.  Bodaj ci przegniło gardło, ty psie warczący, bluźniący, nielitościwy!
Bosman.  To weź się za nas do roboty!
Antonio.  Na szubienicę, ty kundlu! na szubienicę, ty bękarcie! Zuchwały krzykaczu, mniej od ciebie boimy się utonąć.
Gonzalo.   Powtarzam, on nie utonie, choćby okręt nie był mocniejszy od łupiny orzecha, a był dziurawszy od cnoty niewstrzemięźliwej dziewki.
Bosman.  Zmieńmy kierunek! Rozwinąć oba wielkie żagle! Idźmy pod wiatr!
Majtkowie  (wbiegają zmoczeni). Wszystko przepadło! do modlitwy! do modlitwy! Wszystko przepadło! (Wychodzą).
Bosman.  Jakto? Mająż usta nasze na zawsze zastygnąć?

Gonzalo.  Król z księciem klęczą! i my uklęknijmy,
Bo los nasz wspólny.
Sebast.  Straciłem cierpliwość.
Antonio.  Wydrwili od nas życie ci pijacy.

Ten łotr dziurawy! Jakbym chciał go widzieć,
Mytego falą dziesięciu przypływów
Gonzalo.  On będzie wisiał, choć przeciw mym słowom,
Zda się, że każda wód kropla przysięga,
Paszczę rozdziawia, ażeby go połknąć.

(Pomieszane krzyki na dole: Boże, zmiłuj się nad nami! Okręt się rozpada! okręt się rozpada! Żegnam was, żono i dzieci! Żegnam cię, bracie! Okręt się rozpada! rozpada! rozpada!).

Antonio.  Tońmy wszyscy z królem! (Wychodzi).
Sebast.  Pożegnajmy się z nim (wychodzi)!
Gonzalo.  Dałbym teraz tysiąc łanów morza za jedno staje nieurodzajnego gruntu, długiego wrzosu, szarej paproci, bądź czego. Niech się stanie wola boża! Wolałbym jednak umrzeć suchą śmiercią (wychodzi).

SCENA II.
Wyspa. — Przed celą Prospera.
(Wchodzą: Prospero i Miranda).

Miranda.  Jeśliś twą sztuką tak fale te wzburzył,
Drogi mój ojcze, ukołysz je teraz!
Smołę śmierdzącą, zda się, lać chce niebo,
Tylko że morze, lic jego sięgając,
Ognie te gasi. Razem z cierpiącymi
I ja cierpiałam! Piękny, śmiały okręt,
Szlachetne pewno niosący istoty,
Przepadł w otchłaniach, a tonących krzyki
Znalazły echo w głębinach mej duszy.
Wszystkich zapewne pochłonęły fale.
O, gdybym bóstwa mogła mieć potęgę,
Przódybym morze pogrążyła w ziemi,
Zanimby okręt tak piękny pożarło
I te, któremi ładowny był, dusze!
Prospero.  Ukój się, powiedz litosnemu sercu:
Nic się nie stało złego.
Miranda.  Ach!
Prospero.  Nic złego.

Wszystko zrobiłem dla ciebie jedynie,
Dla ciebie, droga, dla ciebie, ma córko!
Ty nie wiesz jeszcze, kim jesteś; ty nie wiesz,
Skąd ja pochodzę; nie wiesz, żem jest więcej,
Niźli Prospero, pan ubogiej celi,
I nie bogatszy twój ojciec.
Miranda.  Znać więcej
Nigdy w mej duszy nie postała żądza.
Prospero.  Czas teraz, żebym powiedział ci więcej.
Dopomóż zdjąć mi odzież czarnoksięską.

(Składa płaszcz).

Spocznij, ma sztuko. — Pociesz się, łzy otrzej!
Straszne rozbicie, które w twojem sercu
Wszystkie potęgi litości zbudziło,
Tak mądrze moją sztuką urządziłem,
Że ani jedna nie zginęła dusza,
Nie, że nie zginął włosek nawet jeden
Z istot na statku, których pośród burzy
Krzyki słyszałaś, widziałaś tonięcie.
Siądź przy mnie; czas już, byś poznała więcej.
Miranda.  Kto jestem, nieraz rozpoczętą powieść
Urwałeś nagle, a wszystkie pytania
Zbywałeś słowem: czekaj, nie czas jeszcze.
Prospero.  Przyszła nakoniec stanowcza godzina;
Otwórz więc uszy i słuchaj mnie pilnie.
Czy pomnisz czasy, które poprzedziły
Dzień, w którym cicha przyjęła nas cela?
Wątpię, bo wtedy i lat trzech nie miałaś.
Miranda.  Pamiętam, ojcze.
Prospero.  Ale co pamiętasz?
Czyli dom inny, czy inne osoby?
Powiedz mi obraz, który w twej pamięci
Przetrwał aż dotąd.
Miranda.  Wszystko to dalekie,
I jak sen raczej, niżli rzeczywistość,
Za którą pamięć mojaby ręczyła.
Miałamli kiedy pięć lub sześć służebnic?
Prospero.  Miałaś, i więcej. Lecz jakże w twej duszy

Obraz ten przetrwał? Mów, co widzisz więcej
Na tle zamglonem, na przepaściach czasu?
Gdy pomnisz rzeczy przed twem tu przybyciem,
Więc i przybycie nasze tu pamiętasz.
Miranda.  Nie.
Prospero.  Lat dwanaście, lat temu dwanaście
Ojciec twój księciem był Medyolanu,
Możnym był panem.
Miranda.  Nie jestżeś mym ojcem?
Prospero.  Wszystkich cnót obraz, święta matka twoja
Mówiła, żeś jest mą córką; twój ojciec
W Medyolanie potężnym był księciem;
A córka księcia, jedyna dziedziczka,
Z gorszego domu nie wywodzi rodu.
Miranda.  O, Boże! jakaż wygnała nas zbrodnia,
Albo, czy było to błogosławieństwem?
Prospero.  Jedno i drugie. Wygnała nas zbrodnia,
Błogosławieństwo przywiodło nas tutaj.
Miranda.  Serce się krwawi na myśl o boleściach,
Których przyczyną byłam, choć ich pamięć
Już się zatarła. Proszę cię, mów dalej.
Prospero.  Mój brat a stryj twój, nazwiskiem Antonio,
(Patrz na występne brata wiarołomstwo),
Któregom kochał nad wszystko po tobie,
Brat ten, z mej woli, mojem rządził księstwem,
Pierwszem godnością pomiędzy księstwami,
Jak pośród książąt pierwszym był Prospero;
Nikt w wyzwolonych sztukach mu nie sprostał,
Bo ku nim całą obróciłem pilność,
Rządzenia ciężar zwaliłem na brata,
I byłem obcy dzielnic moich sprawom
Tajemnych nauk odurzony szałem.
Twój stryj fałszywy, — czy słuchasz?
Miranda.  Najbaczniej.
Prospero.  Gdy poznał sztukę, jak prośby przyjmować,
Jak je odrzucać, kogo wznieść nad drugich,
A kogo w zbytnim hamować zapędzie,
Lub nowych dworzan otoczył się kołem,

Lub zmienił dawnych sług moich uczucia,
Bo kluczem władzy wszystkie w kraju serca
Po woli ucha swojego nastroił,
Był bluszczem, który skrył pień mój książęcy,
Jego zieloność wyssał. — Ty nie słuchasz.
Miranda.  O, słucham, ojcze!
Prospero.  Proszę cię, uważaj.
Gdym ja, niepomny świata interesów,
Cały się oddał ulepszeniu myśli,
Sztuce, co gdyby mniej była tajemną,
Nad wszystkie tłumu wyższa jest poklaski.
W fałszywym bracie zła myśl się ocknęła,
I ufność moja, jak poczciwy ojciec,
Spłodziła sobie fałsz, wyrodne dziecię,
Fałsz tak niezmierny, jak ma była ufność,
To jest, wyznaję, bez kresu i granic.
On, będąc panem nietylko dochodów,
Ale i wszystkich praw moich książęcych,
Podobny kłamcy, który sam się zwodzi,
Wkońcu i pamięć swą do grzechu wciąga,
I własnym kłamstwom wierzy, — on uwierzył,
Że był książęciem, nie mym namiestnikiem,
Nie wykonawcą praw i przywilejów,
Zewnętrznych znamion mojego wszechwładztwa.
Z dniem każdym chciwszy, — lecz ty mnie nie słuchasz.
Miranda.  Powieść twa zdolna głuchego wyleczyć.
Prospero.  By znieść przegrodę między swoją rolą,
A tem, co w mojem przedstawiał imieniu,
Zamierzył władzę i tytuł przywłaszczyć.
Dość wielkiem państwem książki były dla mnie;
Nie byłem zdolny, dworakom powtarzał,
Nie byłem zdolny do światowych rządów.
Spragniony władzy, z królem Neapolu
Traktat zawiera, lenność mu przysięga,
Przyrzeka haracz, swą książęcą mitrę
Królewskiej jego poddaje koronie;
Niezgięty dotąd biedny Medyolan
Do podłej służby dumne ugiął czoło.

Miranda.  Boże!
Prospero.  Warunków posłuchaj i skutków,
I powiedz potem, czy mógł być mi bratem.
Miranda.  Byłoby grzechem źle sądzić o babce:
Szlachetne łona złych rodziły synów.
Prospero.  Słuchaj warunków. Wróg mój zastarzały,
Król Neapolu, przyjmuje ofiarę,
Za roczny haracz i za lenną służbę
Przyrzeka z księstwa mnie i moich wygnać,
Wszystkie honory, piękny Medyolan
Na brata przenieść. Zdrajców zebrał wojsko,
A pewnej nocy do czynu wybranej
Antonio bramy miasta mu otworzył,
I śród ciemności grobowej siepacze
I mnie i ciebie płaczącą unieśli.
Miranda.  Co za niedola! Łez tamtych niepomna,
Zapłaczę teraz; na samo wspomnienie
Łzy mi się kręcą.
Prospero.  Słuchaj jeszcze chwilę,
A wnet przyjdziemy do sprawy obecnej,
Bez której cała byłaby ta powieść
Gadką bez celu.
Miranda.  Dlaczegóż siepacze
W złej nas godzinie nie zamordowali?
Prospero.  Powieść nasuwa słuszne to pytanie.
Droga, nie śmieli (lud mnie nazbyt kochał)
Krwawej pieczęci na czynach swych wybić;
Złe cele farbą nawiedli piękniejszą.
By skończyć, śpiesznie wiedli nas do łodzi,
A o mil kilka czekał na nas statek,
Bez lin, bez masztów, spróchniały, przegniły,
Szczury go nawet opuściły z trwogi.
Tam bez litości rzucili nas dwoje,
Abyśmy z morzem, co groźnie ryczało,
Wspólnie jęczeli, wzdychali z wiatrami,
Które westchnieniem nam odpowiadały,
Współczucia pełne na zgubę nas niosły.
Miranda.  Iluż ci smutków byłam wtedy źródłem!

Prospero.  O, cherubinie, ty mnie ocaliłaś!
Gdy mi z ócz słone krople w morze ciekły,
Kiedym rozpaczał, tyś się uśmiechała,
Natchniona siłą z wysokiego nieba,
Tyś we mnie męstwo wskrzesiła mdlejące,
Że mogłem śmiało z przeciwnością walczyć.
Miranda.  Jakże do lądu zdołaliśmy dobić?
Prospero.  O, tylko cudem bożej opatrzności.
Gonzalo, szlachcic neapolitański,
Do wykonania zleceń tych wybrany,
Dał nam przez litość trochę świeżej wody,
Trochę żywności, bielizny, odzieży,
I sprzętów wielkiej później dla nas ceny.
Wiedząc, jak książki kochałem, uprzejmie
Dorzucił tomy z mej biblioteki,
Co mi są droższe nad stracone księstwo.
Miranda.  O, gdybym mogła zobaczyć go kiedy!
Prospero.  A teraz słuchaj utrapień mych końca.
Tu, na tej wyspie, dobiliśmy lądu.
Tu z mej nauki zbierałaś, Mirando,
Lepsze owoce od innych księżniczek,
Którym czas zbiega na pustej nauce,
Pod okiem mistrzów mniej ode mnie bacznych.
Miranda.  Boże ci zapłać za twoje starania!
Lecz teraz, ojcze, powiedz mi przyczynę,
(Bo myśl ta ciągle duszę moją dręczył,
Dla której straszną burzę wywołałeś.
Prospero.  Dziwnem zrządzeniem, opatrzna Fortuna,
Orędowniczka moja dziś łaskawa,
Wszystkich mych wrogów przygnała do wyspy.
Jam sztuką moją zbadał, że mój zenit
Stoi pod wpływem gwiazdy pomyślności;
Jeśli dziś chybię pomyślnego wpływu,
Nadzieje nasze zmarnieją na wieki.
Lecz dosyć pytań. Widzę, sen cię zmorzył,
Sen dobroczynny — poddaj mu się chętnie.

(Miranda zasypia).

Przybywaj sługo! Jestem już gotowy.

Przyjdź, Aryelu!
Aryel  (wchodząc).Witaj, wielki mistrzu!
Witaj! Przybiegam wolę twoją spełnić,
Latać lub pływać, lub w ogniu się nurzać,
Lub po strzępionych chmurach jeździć; rozkaż,
Wykona Aryel.
Prospero.  Czyś ostatnią burzę
Wedle rozkazu do słowa wykonał?
Aryel.  Co do litery. Na okręt królewski
Wpadłem, i zaraz to z sztaby, to z boków,
To na pokładzie, po wszystkich kajutach
Ciskałem płomień; czasem się rozpadłem
Na wiele drobnych i chwiejnych płomyków,
Na żaglach, masztach gorzałem złowieszczo,
Tom w jedno znowu zbiegał się ognisko:
Błyski Jowisza, straszne poprzedniki
Grzmotów, nie chybsze są ni polotniejsze.
Zda się, że ogień i siarczane trzaski
Tron oblegają potężny Neptuna,
Że od nich jego drżą potężne fale,
I sam się trójząb w ręku jego chwieje.
Prospero.  Dobry mój duchu, kto miał dosyć serca,
By w tym zamęcie rozumu nie stracił?
Aryel.  Febrę szaleństwa każda czuła dusza,
Rozpacz do dziwnych prowadziła czynów.
Wszyscy, prócz majtków, skoczyli do fali
Ze statku moim ogniem płonącego.
Z włosem, jakgdyby trzcina najeżonym,
Pierwszy się rzucił syn króla, Ferdynand;
Piekło, zawołał, próżne jest na teraz,
A wszystkie dyabły zbiegły na nasz okręt.
Prospero.  Kochany duchu, czy brzeg był daleki?
Aryel.  O kroków kilka.
Prospero.  Czyś wszystkich ocalił?
Aryel.  I włosek jeden śród burzy nie przepadł.
Odzienie, co ich niosło pośród fali,
Nie ma i plamki, świeższe jest niż przody.
Jak chciałeś, błądzą kupkami po wyspie;

Tylkom Fernanda samotnie zostawił.
Powietrze teraz studzi westchnieniami,
A siedząc w dzikim wyspy tej zakątku,
W bolesnych myślach ręce tak załamał.
Prospero.  Coś z żeglarzami i okrętem zrobił?
Co z resztą floty?
Aryel.  Króla okręt stoi
W bezpiecznym porcie, w głębokiej przystani,
Gdzie o północy raz mnie wywołałeś,
Bym do Bermudów, wiecznie kołatanych,
Bieżał po rosę: tam okręt ukryłem.
Wszystkich zebranych pod pokładem majtków,
Potęgą czarów i poprzednią pracą,
W śnie pogrążyłem. Wszystkie inne statki,
Rozsiane wiatrem, zebrały się znowu,
I po bałwanach śródziemnego morza
Płyną z boleścią ku Neapolowi,
Pewne, że okręt widziały rozbity,
I śmierć dostojnej królewskiej osoby.
Prospero.  Spełniłeś rozkaz; lecz nie na tem koniec.
Która godzina?
Aryel.  Południe minęło.
Prospero.  Już blisko drugiej. Odtąd aż do szóstej
Czas, dla nas obu, droższy jest nad wszystko.
Aryel.  Nowa znów praca? Kiedy mnie tak dręczysz,
Pamiętaj także na twe obietnice
Niedotrzymane.
Prospero.  Co fochy te znaczą?
Czegóż się możesz domagać?
Aryel.  Wolności.
Prospero.  Nim czas się spełni? Dość tego!
Aryel.  Pamiętaj,
Żem mnogie, ważne oddał ci usługi;
Żem ci nie kłamał, nigdy cię nie zawiódł,
Służył bez szemrań, bez gniewu; przyrzekłeś
Rok jeden ująć.
Prospero.  Czy więc zapomniałeś,
Z jakich męczarni cię wyswobodziłem?

Aryel.  Nie.
Prospero.  Zapomniałeś. Myślisz, że rzecz wielka
Po szlamie słonych głębin się przechodzić,
Na ostrym wietrze północnym żeglować,
Albo pracować dla mnie w żyłach ziemi,
Gdy mróz je zetnie.
Aryel.  Nie, panie, nie myślę.
Prospero.  Kłamiesz, złośliwcze! Czy więc zapomniałeś
Szpetnej Sykorax, groźnej czarownicy,
Z lat i zazdrości na obręcz wygiętej?
Czy zapomniales?
Aryel.  Nie, nie!
Prospero.  Zapomniałeś.
Gdzie się rodziła? Odpowiedz.
Aryel.  W Algierze.
Prospero.  A, czy tak? dobrze. Skoro zapominasz,
Czem byłeś dawniej, ja ci raz na miesiąc
Przypomnieć muszę. Przeklęta Sykorax,
Za mnogie zbrodnie, za okrutne czary,
O których słyszeć nie można bez zgrozy,
Była wygnaną; sąd jednak łaskawy
Za czyn jedyny darował jej życie.
Czy prawda?
Aryel  Prawda.
Prospero.  Ta więc czarownica
Niebieskooka, w ciąży pod tę porę,
Tutaj przez majtków była porzucona.
Ty, sam wyznajesz, byłeś na jej służbie,
Lecz jak duch wyższych, szlachetniejszych uczuć,
Nie chciałeś pełnić obrzydłych rozkazów,
Za co, w wściekłości nieznającej granic,
Z pomocą innych sług swoich silniejszych,
Wszczepiła ciebie w rozłupaną sosnę,
Gdzie uwięziony żyłeś śród boleści
Przez lat dwanaście; gdy potem umarła,
Zostałeś więźniem, a twoje westchnienia
Wciąż było słychać, jak młyńskich kół łoskot.
Podówczas żadna jeszcze ludzka postać

Samotnej wyspy nie rozpromieniła,
Prócz dziecka, które wylęgło się tutaj,
Płód czarownicy, piegowate szczenię.
Aryel.  Syn jej Kaliban.
Prospero.  On sam, ciasna głowo,
Syn jej Kaliban, dzisiaj mój niewolnik.
Wiesz, w jak okrutnej znalazłem cię doli,
Jęki twe litość budziły w niedźwiedziach,
I wilki wyły na krzyk twej boleści.
Były to męki potępieńca godne;
Wybawić z nich cię nie mogła Sykorax.
Lecz gdy przybyłem, kiedym cię usłyszał,
Rozdarłem sosnę, wróciłem ci wolność
Przez moją sztukę.
Aryel.  Dziękuję ci, panie.
Prospero.  Jeśli raz jeszcze szemrać się odważysz,
W dębu sękate wbiję cię wnętrzności,
Żebyś w nich znowu przeżył zim dwanaście.
Aryel.  Przebacz mi; chętnie na twoje rozkazy
Wypełnię służbę posłusznego ducha.
Prospero.  Zrób to, a wolność za dwa dni ci wrócę.
Aryel.  Co więc mam robić? Powiedz, co mam robić?
Prospero.  Idź, nimfy morskiej weź na siebie postać,
Bądź niewidzialny dla każdej źrenicy,
Prócz mej i twojej. Idź, przybierz tę postać,
I wracaj do mnie; idź, a spiesz się tylko!

(Aryel wychodzi).

Obudź się, droga! obudź! Dosyć spałaś.
Obudź się, droga!
Miranda.  Dziwy twej powieści
Sen ciężki na me sprowadziły oczy.
Prospero.  Obudź się teraz, a pójdziemy razem
Do Kalibana, co na słowa nasze
Nigdy nam wdzięcznej nie dał odpowiedzi.
Miranda.  Nie mogę patrzeć na niego bez grozy.
Prospero.  Ale potrzebna dla nas jego służba.
On ogień pali, on przynosi drzewo,
Pełni rozkazy. Hej tam! Kalibanie!

Hej, niewolniku!
Kaliban  (za sceną).Nie brak w domu drzewa.
Prospero.  Wyjdź tu, powtarzam; jest inna robota.
Wyjdź, ciężki żółwiu! Wyjdź mi tu natychmiast!

(Wchodzi Aryel w postaci nimfy wodnej).

Piękne zjawisko! Lotny Aryelu,
Słuchaj, coć powiem (mówi mu do ucha).
Aryel.  Stanie się, jak pragniesz.

(Wychodzi).

Prospero.  Ty niewolniku, przez samego dyabła
Na twej złej maci poczęty, wyjdź prędzej!
Kaliban  (wchodząc). Rosa trująca, jak ta, co ją matka
Z gnijących bagien kruczem miotła piórem.
Niech spadnie na was! złe wiatry wrzodami
Niech was owieją!
Prospero.  Na słów tych zapłatę
Tej nocy pewnych spodziewaj się kurczów,
Tej nocy kolka oddech ci zatrzyma,
I jeże całą noc pracować będą,
A od ich kolców tak będziesz pokłuty,
Jak dzienie plastru, a każde ukłucie
Sroższe od pszczoły, co je ulepiła.
Kaliban.  Jeść przecie muszę. Wyspa ta jest moją
Po mojej matce; ty mi ją wydarłeś.
Kiedyś tu przybył, jakżeś mi pochlebiał,
Szanował, dawał wodę z jagodami,
Ty mnie uczyłeś, jak trzeba nazywać
I wielkie światło i małe światełko,
Które się palą we dnie lub śród nocy.
A jam cię kochał; ja ci pokazałem
Źródła wód świeżych, bagna, grunt jałowy,
Grunt urodzajny; niech przepadnę za to!
Czary mej matki, żaby, nietoperze,
Wszelkie robactwo niechaj was obsiądzie!
Jestem jedynym waszym niewolnikiem,
Ja, co przód byłem własnym moim królem.
Na chlew tę twardą daliście mi skałę,
A resztę wyspy na własność zabrali.

Prospero.  Nikczemny kłamco, podły niewolniku,
Głuchy na dobroć, a na chłostę czuły,
Z ludzką dobrocią, mimo twej szkarady,
Naprzód do mojej groty cię przyjąłem,
Pókiś zuchwale targnąć się nie ważył
Na czysty honor mojego dziecięcia.
Kaliban.  Ha, co za szkoda, że się to nie stało!
Bez twoich przeszkód zaludniłbym wyspę
Kalibanami.
Prospero.  Obrzydły nędzniku,
Na którym dobroć piętna nie zostawia,
Lecz w którym każda przyjmuje się zbrodnia,
Ja cię przez litość mówić nauczyłem,
Codzień zwiększałem wiedzy twojej skarby,
Gdy przód, wyrazić uczuć twych niezdolny,
Paplałeś niby nierozumne bydlę;
Jam ci dał słowa, żebyś mógł objawić
Myśli przeze mnie w duszy twej zbudzone.
Lecz ród twój podły, mimo nauk moich,
Zawsze coś w sobie takiego zachował,
Czego nie mogą lepsze znieść natury;
Więc sprawiedliwie zamknąłem cię w skale,
Boś cięższej kary. niż więzienie godny.
Kaliban.  Mowę mi dałeś; cała z tego korzyść,
Że kląć dziś mogę; niech za to na ciebie
Zaraza padnie, że mi dałeś mowę!
Prospero.  Precz, czarownicy nasienie, po drzewo!
A radzę, spiesz się, nie brak dziś roboty.
Wzruszasz ramiona? Jeśli me rozkazy
Niechętnie albo niedbale wykonasz,
Tak kości twoje kurczami połamię,
Że na twe ryki, bólem wywołane,
Dzikie zwierzęta zadrżą.
Kaliban.  O, nie, błagam!
(Na str.). Muszę go słuchać. Jego sztuk potęga
Boga mej matki nawet, Setebosa,
Podbić jest w stanie.
Prospero.  Więc precz niewolniku!

(Wychodzi Kaiibun. — Wchodzi Aryel niewidzialny, gra i śpiewa, za nim Ferdynand).

Aryel  (śpiewa). Za mną, za mną, na żwir złoty!
Posplątajcie wasze dłonie!
Gdy całunki, gdy pieszczoty
Ukołyszą morskie tonie,
Suńcie po nich krok wesoły,
I zanućcie ze mną społy.
Chór  (w różnych stronach). Cicho! cicho! wau! wau!
Słychać czujnych psów szczekanie!
Wau! wau!
Aryel.  Wiatr do uszu mych przywiewa
Pieśń, co butny kogut śpiewa,
Hymn poranny: Kukuryku!
Ferd.  Skąd ta muzyka? Z ziemi, czy z powietrza?
Wszystko ucichło. O, pewno te pieśni
Jakiemu bogu wyspy towarzyszą.
Gdym opłakiwał śmierć ojca na brzegu,
Pieśń ta na wodach łagodnie zabrzmiała,
Ukołysała me łzy i wód wściekłość.
Szedłem, gdzie słodkie ciągnęły mnie tony,
Lecz pieśń przebrzmiała. Nie, znów się poczyna.
Aryel  (śpiewa). Ojca morskie tulą fale;
Z kości jego są korale,
Perła lśni, gdzie oko było;
Każda cząsta jego ciała
W drogi klejnot się przebrała
Oceanu dziwną siłą.
Nimf pogrzebny słyszysz dzwon?
Chór.  Dyn, don!
Aryel.  Ha, czy słyszysz, don, dyn, don!
Ferd.  Pieśń przypomina bolesną śmierć ojca.
Nie z ludzkich piersi, ni z ziemi wyrosły
Pieśni te czyste; brzmią teraz nade mną.
Prospero  (do Mirandy). Podnieś strzępioną twoich ócz zasłonę,
Powiedz, co widzisz?
Miranda.  Co widzę? Duch jakiś.
Boże, jak wodzi dokoła oczami!

Jak piękną postać! Ach, to duch być musi!
Prospero.  Nie, moja córko; on je, śpi, ma zmysły
Naszym podobne. Młodzian ten przed chwilą
Był na okręcie, a gdyby mu twarzy
Ten rak piękności, smutek nie oszpecił,
Mogłabyś piękną nazwać go istotą.
Teraz zgubionych szuka towarzyszy.
Miranda.  To bóstwo jakieś zstąpiło na ziemię;
Nic piękniejszego nie widziałam jeszcze.
Prospero  (na str.). Wszystko, jak widzę, po mej idzie myśli.
Za dwa dni, duchu, wolność ci powrócę.
Ferd.  (spostrzegając Mirandę). Ach, to bogini, której pieśń nucono
O, powiedz, jestżeś wyspy tej mieszkanką?
O, daj mi, proszę, daj mi dobrą radę,
Jak na tej wyspie postępować trzeba.
Ale ze wszystkich prośba ma najpierwsza,
Chociaż ostatnia w słowach, jest: o cudzie,
Jestżeś dziewicą?
Miranda.  Nie, cudem nie jestem,
Jestem dziewicą.
Ferd.  O, potężny Boże!
Mój język! Z ludzi, co się nim tłómaczą,
Byłbym najpierwszy, gdybym był w mej ziemi.
Prospero.  Jakto najpierwszy? A czem byłbyś, proszę,
Gdyby cię słyszał władca Neapolu?
Ferd.  Biednym śmiertelnym, jak nim jestem teraz,
Gdy z zadziwieniem pytań twoich słucham.
Król Neapolu słyszy moje słowa,
Dlatego płaczę: ja tym królem jestem,
Ja, którym łzami zalaną źrenicą
Widział rozbicie króla, mego ojca.
Miranda.  Ach!
Ferd.  On, dwór jego, i z dostojnym synem
Medyolanu książę, zatonęli.
Prospero  (na str.). Książę ten, z swoją dostojniejszą córką,
Łatwoby mogli słowom twym zaprzeczyć,
Gdyby czas nadszedł. Przy pierwszem spotkaniu
Wzrok się ich zmierzył. Piękny Aryelu,

Będziesz mi wolny. — Słowo dobry panie,
Bo mi się zdaje, że sam sobie szkodzisz.
Miranda.  Skąd ta surowość w słowach mego ojca?
To trzeci człowiek, którego spostrzegam,
Pierwszy, za którym wzdycham. O, litości,
Na moją stronę nakłoń myśli ojca!
Ferd.  Jeśliś dziewicą, a twe serce wolne,
Ja cię królową zrobię Neapolu.
Prospero.  Powoli, panie; jeszcze tylko słowo.
(Na str.). Jedno już, widzę, w drugiego moc wpadło.
Ale utrudnić muszę łatwą sprawę:
Tanie zwycięstwo tanią robi zdobycz.
(Głośno). Słowo; idź za mną, słuchaj mych rozkazów.
Przywłaszczasz tytuł, który nie jest twoim,
Jak szpieg przybyłeś, by mi wydrzeć wyspę,
Mnie, dziś jej panu.
Ferd.  Nie, jak jestem mężem.
Miranda.  Złe w takiej mieszkać nie może świątyni.
Grdyby dom taki zły duch opanował,
Anioł z pięknego wygna go mieszkania.
Prospero.  Nie błagaj za nim, to zdrajca. (Do Ferd.). Idź za mną!
Kark twój i nogi w jedne więzy ujmę.
Twoim napojem morska będzie woda,
Pokarmem muszle strumieni, korzonki,
Łupiny, w których żołędzina drzymie.
Za mną!
Ferd.  Nie, takich nie słucham rozkazów,
Póki sił moich wróg mój nie przełamie!

(Dobywa oręża; czary ruch mu odejmują).

Miranda.  Nie bierz go, ojcze, na tak ciężką próbę!
Bo choć łagodny, on męża ma serce.
Prospero.  Co? Moja pięta, rozumu mnie uczy?
Schowaj twój oręż, zdrajco, straszysz tylko,
Lecz serca nie masz, by śmiało uderzyć,
Bo ci sumienie siły odebrało.
Porzuć daremną szermierza postawę,
Bo tą laseczką rozbroić cię mogę,
Miecz ci wytrącić.

Miecz ci wytrącić.
Miranda.  O, błagam cię, ojcze!
Prospero.  Precz! na mej sukni nie wieszaj się darmo.
Miranda.  Zlituj się, ojcze! Ja za niego ręczę.
Prospero.  Milcz, lub się gniewu mojego obawiaj,
Ba, nawet wiecznej mojej nienawiści!
Jakto? ty bronić pragniesz oszukańca?
Myślisz, że niema równych mu postaci,
Bo tylko jego znasz i Kalibana.
Szalona, on jest Kalibanem tylko
Przy ludziach innych, a ludzie ci przy nim
Są aniołami.
Miranda.  To moje uczucia
Skromne są, ojcze, i nigdy, nie, nigdy,
Nie chcę piękniejszej oglądać postaci.
Prospero  (do Ferd.). Dosyć słów próżnych. Za mną! Bądź posłuszny!
Nerwy twe znowu do pieluch wróciły,
Bez sił są znowu.
Ferd.  Czuję, prawdę mówisz.
Mój duch związany, jakby we śnie leży.
Stratę rodzica, sił mych niedołęstwo,
Śmierć mych przyjaciół i groźby człowieka,
Który mnie podbił, wszystko chętnie zniosę,
Byłem raz na dzień, przez kraty więzienia,
Dziewczę to widział; niechaj resztę ziemi
Wolność zamieszka, bo takie więzienie
Za świat mi stanie.
Prospero  (na str.).Skutkuje, (głośno) Idź za mną!
(na str.). Dobrześ się sprawił, Aryelu! (głośno) Idźmy!
(do Aryela). A teraz słuchaj, co jeszcze masz zrobić!
Miranda.  Nie trać otuchy; serce mego ojca
Od słów jest lepsze, to co teraz robi,
Nie jest w naturze jego.
Prospero.  Będziesz wolny,
Jak wiatr na górach, lecz wykonaj wiernie,
Co rozkazałem.
Aryel.  Wszystko, do litery.
Prospero.  A teraz, za mną! Nie broń go daremnie. (Wychodzą).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.