Człowiek śmiechu/Część druga/Księga pierwsza/Rozdział pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lord Clancharlie.
I

Było w one czasy jedno stare wspomnienie.
Wspomnieniem tem był lord Lineusz Clancharlie.
Baron Lineusz Clancharlie, współczesny Cromwella, był jednym z nielicznych coprawda parów Anglji, którzy byli przyzwolili na rzeczpospolitą. Przyzwolenie to miało pewną rację bytu, i nawet na upartego usprawiedliwić je można, ponieważ w istocie rzeczpospolita chwilowo górę miała. Nic nie było właściwszem, jak że lord Clancharlie wytrwał na stanowisku, dopóki ta rzeczpospolita istniała. Dziwniejszem jest daleko, że nawet po skończonej rewolucji i upadku rządu parlamentarnego wiernym jej pozostał. Rzeczywiście, szlachetnie urodzonemu magnatowi nietrudno było dostać się z powrotem do izby wyższej, przerobionej znowu na sposób dawny; żałujący są zawsze dobrze przyjmowani przez wracających królów, i król Karol II wielce łaskawym się okazywał względem tych, którzy do niego wracali; cóż kiedy lord Clancharlie nie umiał z tego korzystać. Podczas kiedy naród cały przyklaskiwał monarsze, odzyskującemu tron angielski, podczas gdy jednomyślność wyrzekała swój wyrok, podczas kiedy lud cały witał powrót Karola pośród triumfalnych pieni, słowem, w chwili kiedy przeszłość stawała się znowu przyszłością, przyszłość zaś w przeszłość zapadała, lord ten sam jeden krnąbrnym pozostał. Odwrócił on głowę od całej tej uciechy; dobrowolnie skazał się na wygnanie; mogąc być parem, wolał zostać wygnańcem; i oto lata całe upłynęły mu w tem położeniu; postarzał się w tej wierności umarłej rzeczypospolitej. Przeto był okryty śmiesznością, która się słusznie wiąże z tego rodzaju dzieciństwami.
Lord Clancharlie schronił się do Szwajcarji. Osiadł on w pewnej wyniosłej ruderze, ponad brzegiem jeziora genewskiego. Z umysłu obrał na to najdzikszy zakątek, pomiędzy Chillonem z jednej strony, kędy się znajduje ciemnica więzienna Bonniwarda, oraz Veveyem z drugiej, gdzie jest grobowiec Ludlowa. Otaczały go zewsząd Alpy surowe, pełne zmroków, niepogodnych podmuchów i mgły grubej; tam on żył, niemal pogrzebany w tych ogromnych ciemnościach, które od gór padają. Rzadki przechodzień napotkać go zdołał. Człowiek ten, żyjący poza swoim krajem, żył też niemal poza swoim wiekiem. Tym, co zbliska znali rzeczy, niepojętym się wydawał podobny opór okolicznościom, skądinąd wielce sprzyjającym. Anglja była naonczas szczęśliwa; powrót porządku jest podobny pogodzeniu się dwóch małżonków. Książę i naród przestali sypiać osobno; nic wdzięczniejszego i bardziej radosnego. Wielka Brytanja promieniała z uciechy; mieć króla, to wiele, ale nadto był to król pełen wdzięku.
Karol II w istocie był miły bardzo, jedyny do zabawy i do rządów, nawet stosownie wielki... w orszaku Ludwika XIV był bowiem tyleż osobą szlachetny, co urodzeniem. Karol II był podziwiany przez poddanych, prowadził wojnę hanowerską, wiedząc pewnie poco, ale wiedząc to sam dla siebie, sprzedał Dunkierkę Francji, co było czynem wielkiej polityki, parowie demokratyczni, o których Chamberlayne powiedział: „Przeklęta republika zasmrodziła swoim cuchnącym oddechem kilku z wysokiej szlachty“, mieli rozum poddania się okolicznościom znalezienia się na wysokości swojej epoki i zajęcia dawnego miejsca w izbie parów, wystarczyła na to przysięga homagjalna dana królowi. Gdy się pomyślało o tych wszystkich rzeczach realnych, o tem pięknem panowaniu, o tym świetnym królu, o tych wzniosłych książętach, oddanych przez miłosierdzie boskie miłości ludów. Gdy się sobie przypomniało, że osobistości znakomite tej miary co Monk, a później Jeffreys pogodziły się z tronem, że zostały one słusznie nagrodzone za prawowierność i dbałość najwspanialszemi urzędami i najpopłatniejszemi funkcjami, że lord Clancharlie nie mógł tego nie wiedzieć, że od niego tylko zależało, by chwalebnie zasiadać między nimi wśród zaszczytów, że Anglja się podniosła dzięki królowi do szczytów pomyślności, że Londyn był jednym ciągiem karuzel i zabaw, że wszyscy byli bogaci i rozradowani, że dwór był pełen galanterji, wesołości i wspaniałości, jeżeli przypadkiem daleko od tych wspaniałości w jakiemś ponurem półświetle, podobnem do zapadania zmroku, widziało się tego starca, ubranego tak, jak lud się ubiera, bladego, roztargnionego, pochylonego, prawdopodobnie w stronę grobu, stojącego na brzegu jeziora, zaledwie zwracającego uwagę na burzę i zimę, idącego jakby bez celu z osłupiałym wzrokiem, z białemi włosami, targanemi przez ciemny wiatr, milczącego, samotnego, zamyślonego, trudno było się nie uśmiechnąć.
Rodzaj sylwetki szaleńca.
Gdy się pomyślało o lordzie Clancharlie, o tem, czem mógł być, i o tem, czem był, uśmiech był wyrozumiałością. Niektórzy śmiali się na całe gardło. Innych to oburzało.
Jest rzeczą zrozumiałą, że ludzie poważni byli niemile dotknięci taką bezczelnością odosobnienia.
Okoliczność łagodząca: lord Clancharlie nie miał nigdy dowcipu. Wszyscy się na tym punkcie zgadzali.

II

Jest nieprzyjemnie widzieć ludzi upartych. Nie lubi się tego pozowania na Regulusa, i w opinji publicznej wytwarza się z tego ironja.
Te uporczywości są podobne do wyrzutów i rację mają ci, którzy się z tego śmieją.
A zresztą w gruncie rzeczy, te upory, te odosobnienia, czyż to są cnoty? Czyż w tem zbytniem afiszowaniu honoru i wyrzeczenia się niema wiele ostentacji? To raczej chwalenie się niż co innego. Pocóż ta przesada samotności i wygnania? Nic nie przesadzać, oto maksyma mędrca. Bądźcie w opozycji, dobrze, gańcie, jeżeli chcecie, ale przyzwoicie i krzycząc jednocześnie: — Niech żyje król! — Prawdziwa cnota to być rozumnym. To, co upada, powinno było upaść, to, co się udaje, powinno było się udać. Opatrzność ma swoje powody, nagradza tego, który tego godzien. Czyż mniemacie lepiej się na tem znać od niej? Gdy okoliczności wydały wyrok, gdy jeden sposób rządzenia zastąpił drugi, gdy rozróżnienie prawdy od fałszu zrobiło powodzenie: tu katastrofa, tam zwycięstwo, niema już żadnej wątpliwości, człowiek uczciwy łączy się z tem, co jest górą, i chociaż to jest z pożytkiem dla jego karjery i rodziny, nie dając się tem powodować, a myśląc tylko o rzeczy pospolitej, idzie na rękę zwycięzcom.
Cóżby się stało z państwem, gdyby nikt nie chciał służyć? Więc wszystkoby się zatrzymało? Zachować swoje miejsce — oto czyn obywatelski. Umiejcie poświęcić wasze tajne sympatje. Urzędy muszą być zajęte. Trzeba, żeby się ktoś poświęcił.
Być wiernym czynnościom publicznym, jest wiernością. Usunięcie się urzędników byłoby sparaliżowaniem państwa. Idziecie na wygnanie, to litości godne. Czyż to przykład? Co za pycha! Czy to wyzwanie? Co za śmiałość! Za jakąż osobistość się macie? Dowiedzcie się, że my tyleż samo jesteśmy warci. My, my nie dezerterujemy. Gdybyśmy chcieli, my także bylibyśmy nieużyci i nieposkromieni i robilibyśmy rzeczy straszniejsze niż wy. Ale wolimy być ludźmi inteligentnymi. Ponieważ jestem Trymalcjonem, więc myślisz, że nie mógłbym być Katonem! Cóż znowu!

III

Nigdy sytuacja nie była jaśniejsza i bardziej stanowcza jak w 1660 roku. Nigdy droga postępowania nie była jaśniej wytknięta dla umysłów zrównoważonych.
Anglja była poza Cromwellem. Za republiki dokonało się wiele nieprawych czynów. Stworzono supremację brytyjską i uzyskano z pomocą wojny Trzydziestoletniej przewagę nad Niemcami, z pomocą Frondy poniżono Francję, z pomocą księcia de Bragance umniejszono Hiszpanję. Cromwell oswoił Mazaryna, w traktatach protektor angielski podpisywał nad królem Francji, nałożono na Stany Zjednoczone podatek z ośmiu miljonów, poturbowano Algier i Tunis, zdobyto Jamajkę, upokorzono Lizbonę, pobudzono w Barcelonie rywalizację francuską, a w Neapolu Masamiello; przytroczono do Anglji Portugalję, od Gibraltaru do Candie wymieciono barbarzyńców, ugruntowano panowanie morskie pod obiema postaciami, zwycięstwa i handlu. 10 sierpnia 1653 r — człowiek trzydziestu trzech wygranych bitew, stary admirał, który sam się nazywał Dziadkiem marynarzy, ten Markiz Happertz Tromp, który zwyciężył flotę hiszpańską został pobity przez flotę angielską, odebrano Atlantyk marynarce hiszpańskiej, Pacyfik marynarce holenderskiej, morze Śródziemne marynarce weneckiej i przez akt nawigacyjny objęto we władanie wybrzeża całego świata. Za pomocą oceanu świat trzymano w garści, flaga holenderska pokornie schylała się na morzu przed flagą brytyjską. Francja w osobie ambasadora Mancini w pas się kłaniała Olivierowi Cromwellowi, ten Cromwell bawił się Calais i Dunkierką jak dwoma wolantami na jednej rakiecie, przed nim drżał kontynent, on dyktował pokój, on nakazywał wojnę, a na wszystkich szczytach umieścił chorągiew angielską; jedyny regiment żelaznych pancerzy protektora większą trwogą przejmował Europę niż armja cała. Cromwell mówił: „Chcę, żeby szanowano rzeczpospolitą angielską, jak szanowano rzeczpospolitą rzymską“. Nie było już nic świętego, słowo było wolne, prasa była wolna, na środku ulicy mówiono, co ślina na język przyniesie, drukowano bez kontroli i cenzury to, co się komu podobało, równowaga tronów była złamana; cały europejski system monarchiczny, do którego należeli Stuartowie, był przewrócony. — Wkońcu pozbyto się tego wstrętnego rządu i Anglja otrzymała swoje wybaczenie!
Karol II wyrozumiały, dał deklarację w Breda. Nadał Anglji zapomnienie tej epoki, w której syn piwowara z Huntingdon stawiał stopę na głowie Ludwika XIV. Anglja wyznawała swoje mea culpa i oddychała. Rozradowanie, jakeśmy to przed chwilą powiedzieli, było zupełne, szubienice królobójców przyczyniały się do wesela powszechnego. Restauracja jest uśmiechem, ale trochę stryczków nie zaszkodzi, trzeba zadowolnić sumienie publiczne. Duch niesforności znikł, lojalność się odbudowywała, być dobrym poddanym, oto była jedyna ambicja. Wszyscy się już wyrzekli szaleństw polityki, rewolucję mieszano z błotem, drwiono z republiki i z tych szczególnych czasów, kiedy na ustach miano zawsze wielkie słowa Prawo, Wolność, Postęp; śmiano się z tych napuszoności. Powrót do zdrowego rozsądku był nadzwyczajny. Anglja śniła. Jakież szczęście, że wyszła poza te obłąkania! Czyż jest coś bardziej szalonego? Do czegożby to doszło, gdyby pierwszy lepszy człowiek miał prawa? Czyż można sobie wyobrazić, żeby wszyscy rządzili? Jakżeżby to było, żeby miastem rządzili mieszczanie? Mieszczanie są zaprzęgiem, a zaprząg nie jest woźnicą. Poddać pod głosowanie, to rzucić na wiatr. Czyż chcecie, by państwa unosiły się jak chmury? Nierząd nie tworzy rządu! Jeśli chaos jest architektem, budynkiem będzie Babel. A pozatem jakaż to tyranja ta niby wolność1 Ja chcę się bawić, a nie rządzić. Głosowanie mnie nudzi, ja chcę tańczyć. Jakież to dobrodziejstwo, książę, który się wszystkiego podejmuje! Oczywiście, ten król jest wspaniałomyślnym, że dla nas tyle sobie trudu zadaje! A zresztą, on jest w tem wychowany, wie co to jest. To jego rzecz. Pokój, wojna, prawodawstwo, skarb, czyż to obchodzi narody? Z pewnością trzeba, by naród płacił, z pewnością trzeba, by naród służył, ale to powinno mu wystarczać. Ma swoją część w polityce, od niego pochodzą dwie siły państwa: armja i budżet. Podlegać podatkom i być żołnierzem, czy to nie dosyć? Czego więcej potrzeba? Jest siłą zbrojną, jest siłą pieniężną. Wspaniała rola. Rządzi się za niego. Trzeba przecież, by wynagradzał tę przysługę. Podatek i lista cywilna są to wynagrodzenia zapłacone przez ludy, a zarobione przez książąt. Naród daje swą krew i swe pieniądze, wzamian za co prowadzi się go. Chcieć się samemu prowadzić, co za dziwna myśl! Przewodnik jest mu konieczny. Będąc nieukiem, naród jest ślepy. Czyż ślepiec prowadzi psa? Tylko, że dla narodu, to lew, król zgadza się być tym psem. Ileż dobroci! Ale dlaczego naród jest nieukiem? Ponieważ trzeba, żeby nim był. Nieuctwo jest strażnikiem cnoty. Gdzie niema szerszych horyzontów — niema ambicyj; nieuk jest pogrążony w pożytecznej nocy, która odbierając wzrok, odbiera pożądania. Stąd niewinność. Kto czyta, myśli, kto myśli, rozumuje. Nie rozumować, to obowiązek, to także szczęście. Te prawdy są nie do zbicia. Społeczeństwo się na nich opiera.
W ten sposób wróciły w Anglji zdrowe doktryny społeczne. W ten sposób naród powrócił do czci i sławy. Jednocześnie wracano do literatury pięknej. Gardzono Szekspirem, a podziwiano Drydena. „Dryden jest największym poetą Anglji i swojego wieku“, mówił Atterbury, tłomacz Achitophel. Był to czas, gdy M. Huet biskup Avrenches pisał do Saumaise, który zrobił autorowi Straconego raju zaszczyt krytykowania go i wymyślania mu: „Jakżeż może się pan zajmować tak małą rzeczą, jaką jest Milton?“ Wszystko odradzało się, wszystko wracało na miejsca. Dryden na górę, Szekspir na dół, Karol II na tron, Cromwell na szubienicę. Anglja podnosiła się ze zmaz i szaleństw przeszłości. Wielkie to szczęście dla narodów, gdy monarchja wraca je porządkowi w państwie i dobremu smakowi w literaturze.
Trudno uwierzyć, że podobne dobrodziejstwa zostały zapoznane. Zwrócić się plecami do Karola II, nagrodzić niewdzięcznością wspaniałomyślność, którą okazał wstępując na tron, czyż to nie potworne? Lord Lineus Clancharlie dał porządnym ludziom powód do takiego zmartwienia. Dąsać się na szczęście swojej ojczyzny, co za aberracja!
Wiadomo, że w roku 1650 parlament uchwalił ten tekst: „Obiecuję zostać wiernym rzeczypospolitej, bez króla, bez władcy, bez pana.“ Pod pretekstem, że złożył tę potworną przysięgę, lord Clancharlie żył poza królestwem i wobec szczęśliwości powszechnej uważał, że ma praw o być smutnym. Miał ponury szacunek dla tego, czego już nie było, dziwne przywiązanie do rzeczy znikłych.
Niepodobna go było wytłomaczyć; najżyczliwsi go opuszczali. Jego przyjaciele długo robili mu zaszczyt myślenia, że wszedł w szeregi republikańskie tylko poto, by zobaczyć słabe strony pancerza republiki i tem pewniej ją uderzyć, gdy dzień przyjdzie, na korzyść świętej sprawy króla. Te oczekiwania sposobnej godziny, by napaść na nieprzyjaciela z tyłu, należą do prawości. Spodziewano się tego po lordzie Clancharlie, tyle miano ochoty przychylnie go osądzić.
Ale wobec jego dziwnej zatwardziałości republikańskiej trzeba było ustąpić z tego dobrego mniemania. Oczywiście lord Clancharlie miał przekonania, to znaczy był głupcem.
Wytłomaczenie pobłażliwych wahało się między dziecinnym uporem a starczą zatwardziałością.
Surowi, sprawiedliwi, szli dalej. Piętnowali tego odszczepieńca. Głupota ma prawa, ale ma także granice. Można być bydlęciem, ale nie powinno się być buntownikiem. A zresztą czemżeż był właściwie lord Clancharlie? Zbiegiem. Opuścił swój obóz, arystokrację, by przejść do przeciwnego obozu, ludu. Ten wierny był zdrajcą.
Coprawda był „zdrajcą“ silniejszemu a wiernym słabszemu, coprawda obóz opuszczony przez niego był obozem zwycięskim, a obóz przez niego przyjęty obozem pokonanym, coprawda za tę „zdradę“ tracił wszystko, przywilej polityczny i ognisko domowe, swoje parostwo i swoją ojczyznę, zyskiwał tylko śmieszność, zyskiwał tylko wygnanie. Ale czegóż to dowodzi? Że był durniem. Przysądzone.
Zdrajca i oszukany w jednej osobie, to się zdarza.
Można być durniem ile się chce, pod warunkiem niedawania innym złego przykładu.
Od głupców żąda się tylko uczciwości, wzamian za co mogą starać się być podstawami monarchji. Krótkowzroczność umysłu tego Clancharlie przechodziła wyobrażenie. Pozostał w zaślepieniu fantasmagorji rewolucyjnej. Republika wsypała go i wysypała. Robił afront swojemu krajowi. Jego postawa była czystem wiarołomstwem. Być nieobecnym — to być obelżywym. Zdawał się trzymać na uboczu szczęścia publicznego, jak zdała od dżumy. W jego dobrowolnem wygnaniu było niejako schronienie przed zadowoleniem powszechnem. Traktował monarchję jak zarazę. Na wielkiej radości monarchicznej, którą on ukazał jako lazaret, był czarną chorągwią. Co! Nad prawem przywróconem, nad narodem podniesionym z upadku, nad odnowieniem religji, pokazywać tak ponurą twarz! Rzucać ten cień na tę pogodę! Ze złej strony patrzeć na zadowolenie Anglji! Być ciemnym punktem na tem niebieskiem niebie! Upodobnić się do groźby! Stawiać veto życzeniom narodu! Odmawiać swojego tak, przyzwoleniu powszechnemu! Byłoby to niecne, gdyby to nie było błazeńskie.
Ten Clancharlie nie zdał sobie sprawy z tego, że można błądzić z Cromwellem, ale że trzeba wrócić z Monkiem. Spojrzyjcie na Monka. Dowodzi armją republikańską, Karol II na wygnaniu, powiadomiony o jego uczciwości, pisze do niego. Monk, który umie pogodzić cnotę z podstępem, ukrywa najpierw, potem nagle na czele wojsk zrywa przekupny parlament i sadza króla na tron i Monk zostaje księciem Albemarle, ma zaszczyt uratowania społeczeństwa, staje się bardzo bogaty, wsławia po wsze czasy swoją epokę, jest mianowany kawalerem Podwiązki z widokiem pogrzebania w Westminsterze. Oto jest sława wiernego Anglika. Lord Clancharlie nie mógł się wznieść do zrozumienia obowiązku pełnionego w ten sposób. Miał śmieszne uprzedzenie i nieruchomość wygnania. Napawał się pustemi frazesami. Ten człowiek był sparaliżowany przez pychę. Słowa, sumienie, godność etc. są właściwie tylko słowami.
Trzeba ujrzeć ich właściwy sens.
Tego sensu Clancharlie nie zobaczył. Było to sumienie krótkowzroczne, chcące przed popełnieniem czynu zobaczyć go z tak bliska, by poczuć jego zapach. Stąd bezsensowna drażliwość. Nie można być mężem stanu przy podobnych subtelnościach. Zbytek sumienia wyradza się w kalectwo. Skrupuł staje się mańkutem przed berłem, które można chwycić, i eunuchem przed fortuną, którą można pojąć za żonę. Wystrzegajcie się skrupułów. Daleko prowadzą. Jeden schodek, potem drugi, potem inny jeszcze i jest się w ciemności. Sprytni wchodzą z powrotem, naiwni zostają. Nie trzeba lekkomyślnie pozwolić sumieniu zagłębiać się w surowość. Z przejścia w przejście dochodzi się do ciemnych tonów wstydliwości politycznej. Wtedy jest się zgubionym. Była to przygoda lorda Clancharlie.
Zasady stają się wkońcu przepaścią.
Przechadzał się z założonemi rękami nad jeziorem genewskiem, świetne zajęcie!
Mówiono czasami w Londynie o tym nieobecnym. Był to w oczach opinji publicznej prawie oskarżony. Broniono za i przeciw. Po wysłuchaniu sprawy zysk głupoty był mu przyznawany.
Wielu z dawnych zwolenników ex-republiki połączyło się ze Stuartami. Rzecz, za którą się ich powinno chwalić. Oczywiście rzucali na niego trochę potwarzy. Uparci są niewygodni dla zgodliwych. Ludzie dowcipni, dobrze widziani na dworze, którym przeszkadzała jego nieprzyjem na postawa, mówili chętnie: „Jeżeli się nie połączył, to dlatego, że nie dosyć mu dawano etc.“ „Chciał urzędu kanclerza, który król dał lordowi Hyde etc.“ Jeden z jego „dawnych przyjaciół“ szeptał nawet: „Mnie samemu to mówił.“ Niekiedy, mimo samotności, Linnaeus Clancharlie przez spotkanych wygnańców, przez starych królobójców, takich jak Andrew Broughton, który mieszkał w Losannie, słyszał coś niecoś z tych plotek. Clancharlie wzruszał tylko nieznacznie ramionami, co jest znakiem głębokiego ogłupienia.
Kiedyś uzupełnił to wzruszenie ramion temi kilkoma słowami, wyszeptanemi półgłosem: „Żałuję tych, którzy w to wierzą.“

IV

Karol II, człowiek dobry, wzgardził nim. Szczęście Anglji za Karola II było więcej niż szczęściem, było zachwyceniem. Restauracja to stary zczerniały obraz, który się werniksuje, cała przeszłość się ukazuje. Dobre stare obyczaje wracały, piękne kobiety rządziły i panowały. Ewelyn zapisał to; czyta się w jego dzienniku: „Lubieżność, zbezczeszczenie, pogarda Boga. Widziałem jednej niedzieli wieczorem króla z jego nierządnicami, była tam Portsmouth, Cleveland, Mazarin i dwie czy trzy inne; wszystkie prawie nagie w sali gry“. Pewne niezadowolenie przebija z tego obrazu, ale Evelyn był mrukliwym purytaninem, zarażonym marzeniami republikańskiemu Nie oceniał korzystnego przykładu, jaki dają królowie tą wielką wesołością babilońską, która przecież wkońcu żywi zbytek. Nie rozumiał pożyteczności nałogów. Reguła: Nie wykorzeniajcie nałogów, jeżeli chcecie mieć kobiety pełne wdzięku. Inaczej bylibyście podobni do głupców, którzy niszczą gąsienice, przepadając jednocześnie za motylami.
Karol II, powiedzieliśmy to przed chwilą, zaledwie zauważył, że istnieje buntownik zwany Clancharlie, ale Jakób II był bardziej uważny. Karol II rządził miękko, był to jego sposób, powiedzmy, że nie rządził przez to gorzej. Czasami marynarz wiąże na linie, przeznaczonej do opanowania wiatru, luźny węzeł, który wiatr potem zaciska. Taka jest głupota huraganu i ludu.
Ten luźny węzeł, który bardzo szybko stał się węzłem ściśniętym, oto czem było panowanie Karola II.
Za Jakóba II zaczęło się duszenie. Zduszenie koniecznie tego, co z rewolucji pozostało. Jakób II miał chwalebną ambicję być królem skutecznym. Panowanie Karola II było w jego oczach tylko szkicem odnowienia monarchji. Jakób II chciał jeszcze zupełniejszego powrotu do porządku. W 1660 r. bolał nad tem, że ograniczono się do powieszenia dziesięciu królobójców. On był rzeczywistym budowniczym odnowionej władzy.
Dał moc obowiązującą poważnym zasadom, wprowadził w życie tę sprawiedliwość, która jest prawdziwa, która stoi nad sentymentalnemi gadaniami i która dba przedewszystkiem o interesy społeczne. Po tych opiekuńczych surowościach poznaje się ojca państwa.
Powierzył rękę sprawiedliwości Jeffreyowi, a miecz Kirkeowi. Kirke pomnażał przykłady. Ten pożyteczny pułkownik pewnego dnia kazał wieszać i zdejmować trzy razy z rzędu tego samego człowieka, republikanina, pytając się go za każdym razem:
— Wyrzekasz się republiki?
Ponieważ złoczyńca za każdym razem mówił: „Nie“ — został dobity.
Wieszałem go cztery razy, — rzekł Kirke zadowolony. Powtarzane tortury są wielkim znakiem siły władzy.
Lady Lyle, która coprawda wysłała swego syna na wojnę przeciwko Montmouth, ale która ukryła u siebie dwóch buntowników, została skazana na śmierć. Inny buntownik miał uczciwość powiedzenia, że pewna kobieta anabaptystka dała mu schronienie, on został ułaskawiony, a kobieta żywcem spalona. Kirke innego dnia dał do zrozumienia jakiemuś miastu, że jest republikańskie, wieszając dziewiętnastu mieszczan. Odwet słuszny, gdy się pomyśli, że za Cromwella obcinano nos i uszy kamiennym świętym w kościołach. Jakób II, który miał wybrać Jeffreya i Kirkea, był księciem przejętym prawdziwą religijnością, umartwiał się brzydotą swoich kochanek, słuchał ojca la Colombiere, tego kapłana, który prawie tak przejmował skruchą, jak ojciec Cheminais, ale z większym ogniem, i który zyskał sławę, będąc w pierwszej połowie życia doradcą Jakóba II, a w drugiej inspiratorem Marji Alacoque. Dzięki temu silnemu pokarmowi religijnemu, Jakób II mógł godnie znieść wygnanie i w swojem ustroniu w Saint-Germain dać widok króla wyższego nad przeciwności, dotykającego ze spokojem skrofułów i rozmawiającego z jezuitami.
Łatwo zrozumieć, że król podobny zajął się w pewnym stopniu buntownikiem, jakim był lord Linnaeus Clancharlie. Ponieważ parostwa, przechodzące drogą dziedziczenia, zawierają w sobie pewną ilość przyszłości, było rzeczą oczywistą, że jeżeli należało powziąć pewne ostrożności ze strony tego lorda, Jakób II nie zawahał się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.