Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Człowiek niewidzialny
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Synowie St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Invisible Man
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Człowiek Niewidzialny traci cierpliwość.

Opowiadanie musi koniecznie w tym punkcie uledz przerwie z bardzo bolesnego powodu, który niebawem okaże się jasno, jak na dłoni. Kiedy powyżej opisana scena odbywała się w salonie, kiedy Huxter śledził Marvela, opartego z fajką w zębach o słup, o niecałych 12 yardów w bok, Hall i Teddy Henfrey rozprawiali w stanie silnego pomieszania również na temat zdarzeń porannych.
Nagle dało się słyszeć gwałtowne i głuche uderzenie o drzwi salonu, potem ostry krzyk, poczem zaległo znowu milczenie.
— No, no! — odezwał się Teddy Henfrey.
— No, no! — doleciało z bufetu.
Hall pojmował rzeczy pewne, ale za to powoli.
— To coś nie w porządku — rzekł i podszedł z po za kantorka ku drzwiom salonu.
Razem z Teddym zbliżył się ku drzwiom, a na twarzach obydwu malowała się wytężona uwaga. Oczy ich też były pełne wyrazu.
— Coś nie w porządku — rzekł Hall, a Henfrey kiwał głową potakująco.
Powonienie ich uderzył odór jakichś chemikaliów, a uszu doszedł głuchy dźwięk szybkiej i tłumionej rozmowy.
— Czy wszystko tam w porządku? — spytał Hall, pukając.
Mruczenie ustało natychmiast, przez chwilę zapanowała cisza, potem rozmowa zaczęła się na nowo syczącym krzyk:
— Nie! nie rób!
Dał się słyszeć nagły ruch, przewrócenie krzesła, krótka walka. Wreszcie znowu ucichło.
— Co u dyabła? — zawołał Henfrey półgłosem.
— Czy wszystko tam w porządku? — spytał Hall po raz drugi energiczniej.
Głos wikarego odpowiedział dziwnie urywanym tonem.
— Całkiem w porządku. Nie przeszkadzajcie... proszę.
— To rzecz osobliwa — zauważył Henfrey.
— Bardzo osobliwa! — rzekł Hall.
— Powiada, żeby mu nie przeszkadzać — powiedział Henfrey.
— Sam słyszałem — odparł Hall.
— I jakieś pociągnięcie nosem — rzekł Henfrey.
Stali, nasłuchując. Rozmowa toczyła się szybko i przyciszonym głosem.
— Nie mogę — rzekł Bunting z rozdrażnieniem — powiadam panu, że nie uczynię!
— Coby to miało znaczyć? — spytał Henfrey.
— Powiada, że nie może — odparł Hall. — Czy mówił może do nas?
— To haniebne! — odezwał się Bunting w pokoju.
— Haniebne... — powtórzył Henfrey. — To słyszałem wyraźnie.
— Któż teraz mówi? — spytał Henfrey.
— Przypuszczam, że pan Cuss — odparł Hall. — Czy słyszysz cokolwiek?
Milczenie. Dźwięki w pokoju niewyraźne i pomieszane.
— Dźwięki podobne do odgłosu rozrzuconego obrusa — rzekł Hall.
Za kantorkiem zjawiła się pani Hall. Mąż zalecał jej migami milczenie i wzywał ją, by podeszła ku nim. To obudziło w pani Hall ducha kobiecej opozycyi.
— A czego ty tam nasłuchujesz? — spytała Hall. — Czy nie masz nic lepszego do roboty w takim dniu, jak dzisiejszy?
Hall starał się jej wszystko dać do zrozumienia za pomocą mimiki, ale pani Hall uporczywie nic nie rozumiała. Zaczęła nawet krzyczeć, przeto Hall i Henfrey, nieco zbici z tropu, podeszli na palcach do kantorka, gestykulując w celu objaśnienia jej sytuacyi.
Naprzód nie chciała widzieć nic nadzwyczajnego w tem wszystkiem, co niedawno słyszeli. Potem domagała się od Halla, żeby zachowywał się cicho, żeby milczał, a Henfrey tymczasem miał opowiedzieć całą rzecz. Czuła skłonność do uważania całej historyi za skończone głupstwo... bo może sobie tylko suwali meblami po pokoju.
— Słyszałem, jak ktoś mówił: — To haniebne! — Napewno słyszałem — rzekł Hall.
— I ja to słyszałem, pani Hall — potwierdził Henfrey.
— Alboście i nie słyszeli — odparła pani Hall.
— Pst! — rzekł Teddy Henfrey. — Czy nie słyszałaś pani skrzypnięcia okna?
— Jakiego okna? — spytała pani Hall.
— Okna w salonie — rzekł Henfrey.
Wszyscy stali, pilnie nasłuchując. Oczy pani Hall, skierowane przed siebie, widziały bez patrzenia błyszczący owal drzwi oberży, drogę białą i ożywioną, wreszcie front sklepu Huxtera, połyskujący w czerwcowem słońcu. Nagle drzwi otworzyły się, a w nich zjawił się sam Huxter z wytrzeszczone mi oczyma i mocno gestykulującemi rękami.
— Hop! — wołał Huxter. — Trzymacie złodzieja! — poczem puścił się skośnie ku furtce dziedzińca i zniknął.
Równocześnie w salonie dał się słyszeć hałas i dźwięk zamykanego okna.
Hall, Henfrey i ludzie, znajdujący się chwilowo w bufecie, wybiegli natychmiast bezładnie na ulicę. Ujrzeli kogoś, przemykającego się na rogu ku drodze, prowadzącej na błonie, widzieli, że Huxter wykonał jakiś skomplikowany skok w powietrzu, który skończył się upadkiem na twarz i plecy. Na drodze ludzie stali zdumieni, inni biegli ku nim.
Huxter padł ogłuszony. Henfrey stanął dla przekonania się o tym fakcie, ale Hall i dwaj robotnicy z bufetu pośpieszyli natychmiast na róg ulicy, wykrzykując jakieś bezładne słowa i widząc, jak Marvel znika za murem kościelnym. Przyszli bodaj do niemożliwego wniosku, że to był Człowiek Niewidzialny, który nagle stał się widzialnym, i pomknęli natychmiast wzdłuż dróżki w pościgu. Ale ledwie Hall ubiegł jakie tysiąc yardów, wydał głośny okrzyk zdumienia i z impetem upadł w bok na głowę, chwytając jednego z robotników i obalając go na ziemię. Został zupełnie w taki sposób napadnięty, jak się naciera w footbolu. Drugi robotnik rzucił się wstecz i sądząc, że Hall obalił się z własnej, dobrej woli, zaczął pościg w dalszym ciągu na to tylko, aby zostać podbitym i zwalonym z nóg tak samo, jak Huxter. Kiedy zaś pierwszy robotnik podniósł się już na nogi, został nagle obalony razem, który byłby w stanie uśmiercić chyba wołu.
W chwili, gdy upadł, od strony wsi doleciał hałas. Pierwszy zjawił się właściciel straganu z orzechami kokosowemi, otyły mężczyzna w niebieskiej kurtce. Zdumiał się widząc drogę pustą, a na niej trzech ludzi, rozciągniętych na ziemi w możliwie najgłupszy sposób. W tejże chwili atoli stało mu się coś w kończynę dolną, wskutek czego upadł i potoczył się w bok w sam czas, by splątać nogi brata i wspólnika w interesie, który biegł za nim pośpiesznie. Potem obaj zostali skopani, stratowani i zwymyślani przez sporą ilość biegnących za nimi ludzi.
Kiedy Hall, Henfrey i robotnicy wybiegli z domu, pani Hall, wyćwiczona latami doświadczenia, pozostała w bufecie w pobliżu kasy. Nagle drzwi salonu otworzyły się, a w nich zjawił się pan Cuss i nie patrząc nawet na nią, pobiegł natychmiast ku rogowi.
— Trzymajcie go! — wołał — nie pozwólcie mu upuścić paczki! — Można go widzieć tak długo, dopóki trzyma paczkę w ręce.
Nie wiedział nic o istnieniu Marvela. Człowiek Niewidzialny oddał książki i zawiniątko w podwórzu. Twarz pana Cussa była gniewna i zacięta, ale kostyum jego był nieco niezupełny... miał bowiem na sobie rodzaj luźnej, białej, szkockiej spódniczki, która byłaby uszła tylko w Grecyi.
— Trzymajcie go! — ryczał. — Zabrał mi moje spodnie!... i całe ubranie wikarego!
— Opatrzę go zaraz! — wołał do Henfreya, mijając rozciągniętego Huxtera, a gdy zakręcał na róg, w celu połączenia się z resztą, został szybko zwalony z nóg i rozłożył się szpetnie na ziemi.
Ktoś w pełnym biegu nadepnął mu na palec. Zawył, zaczął zrywać się na nogi, został znowu obalony i znalazł się znowu na czworakach, a wtedy wpadł na myśl, że bierze udział nie w pościgu, lecz w ucieczce. Wszyscy śpieszyli z powrotem do wsi. Podniósł się i on i otrzymał ciężki raz po za ucho. Zachwiał się i pośpieszył z powrotem ku oberży, przeskakując przez osamotnionego Huxtera, który obecnie siedział na drodze.
Z tyłu po za sobą, gdy już był na połowie schodów oberży, usłyszał nagle ryk gniewu, wyrywający się z pośród mnóstwa zmieszanych głosów, oraz donośne trzaśnięcie w twarz. Głos rozeznał, jako głos Człowieka Niewidzialnego, a krzyk był krzykiem kogoś, rozwścieczonego bolesnem uderzeniem.
W tej chwili pan Cuss znalazł się z powrotem w salonie.
— Wraca, panie Bunting! — zawołał, wpadając. — Ratuj się!
Bunting stał w oknie, zatopiony w usiłowaniu okrycia się matą i kawałkiem gazety.
— Kto powraca? — spytał tak przestraszony, że o mało cały kostyum nie zleciał z niego.
— Człowiek Niewidzialny! — rzekł Cuss i pobiegł ku oknu. — Lepiej będzie, jeżeli się stąd całkowicie usuniemy! Bije, jak obłąkany! Poprostu, jak obłąkany!
W następnej chwili już znajdował się na podwórzu.
— Mój Boże! — zawołał Bunting, wahając się pomiędzy strznemi alternatywami.
Słyszał zaciekłą walkę w korytarzu oberży i w tejże chwili powziął postanowienie. Wypełznął przez okno, uporządkował swój kostyum pośpiesznie i pobiegł ku wsi tak szybko, jak tylko małe, tłuste nogi były w stanie go unieść.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Od chwili, kiedy Człowiek Niewidzialny krzyknął z wściekłości, a Bunting wykonał swą pamiętną ucieczkę ku wsi, niepodobna dać porządnego opisu zajścia w Iping. Prawdopodobnie pierwotnym zamiarem Człowieka Niewidzialnego było zasłonić ucieczkę Marvela z ubraniem i książkami. Ale usposobienie jego, nigdy nie zasługujące na nazwę łagodnego, musiało wskutek jakiegoś przypadkowego uderzenia popsuć się jeszcze bardziej, wskutek czego zaczął natychmiast wymierzać razy i przewracać wszystkich dla samej satysfakcyi sprawiania bólu.
Musimy sobie wyobrazić ulicę, pełną biegnących ludzi, zamykanie przez nich z trzaskiem drzwi i poszukiwanie schronienia. Musimy sobie wyobrazić tłum, znoszący nagle niestałą równowagę Fletchera, stojącego na desce, wspartej o dwa krzesła... co wywołało oczywiście katastrofę. Musimy wyobrazić sobie przerażoną parę, schwytaną na huśtawce. A potem cały tłum rozproszył się, ulica zaś w Iping opustoszała, ale za to została zarzucona orzechami kokosowemi, poprzewracanemi namiotami i rozsypanemi słodyczami. Wszędzie rozlegało się zamykanie okienic, zasuwanie rygli, a jedynym śladem człowieka było tu i owdzie migające z pod wzniesionej powieki oko, wyzierające z kąta szyby.
Człowiek Niewidzialny zabawiał się przez chwilę wybijaniem wszystkich okien w oberży, a potem wrzucił latarnię przez okno do saloniku pani Grigram. On to musiał też poprzecinać druty telegraficzne w kierunku do Adderdean, tuż po za domem Higginsa na Adderdean Road. A po tem wszystkiem, na co jego szczególne właściwości pozwalały, zniknął całkowicie z pola ludzkiego widzenia i ani słyszano o nim, ani widziano go już więcej w Iping. Zniknął bezpowrotnie.
Upłynęły blizko dwie godziny, zanim ktokolwiek w Iping odważył się wytknąć nos na ulicę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Herbert George Wells.