Czarna Perełka/Część II/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Czarna Perełka
Wydawca M. Arct, Zakł. Wyd. S. A.
Data wyd. 1939
Druk M. Arct, Zakł. Wyd. S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pani Laura, która się ubierała przed zwierciadłem z tym staraniem, jakie niepiękne i niemłode panie poświęcają naprawie tego, co nieubłagany czas co dzień psuje i niszczy, oddana była właśnie misternemu ułożeniu włosów, tak aby zmarszczki czoła i otoczenia oczów nieco pozakrywały, gdy służąca położyła list przed nią. List był wcale niepożądany, bo odrywał od zajęcia, które z pewną logiką się odbywało, którego przerywać się nie godziło; spojrzała nań okiem niechętnym Laura, bo niestety, co do ciekawości była córką Ewy nieodrodną, a spojrzawszy, krzyknęła i porwała się, zapominając o włosach i o zmarszczkach.
— Stefciu! Stefciu! — zawołała rozrywając kopertę i chciwymi połykając oczyma maleńki bilecik — Stefciu, wszak to nasza Lenora, heroina, powróciła. Doktór ją przywiózł! Dziś jeszcze będziemy ją widziały. Nie, ja nie wytrzymam... ubiorę się naprędce... ubieraj się ty co żywo... pójdziemy do niej. Już z listów doktora wiem, że ta kochana moja przebyła niesłychane przygody, jedzie podobno za nią magnat węgierski, a tu mój lord wzdycha i chudnie, co dzień się dopytując. Słowem... że awantury... tysiąc nocy...
Stefcia! ja już jestem gotowa! Gdzie mój szal? szukaj rękawiczek! Skaranie Boże, iż zawsze wszystkiego szukać potrzeba... życie upływa na gubieniu i mozolnym znajdywaniu... Flakonik? Zobacz, gdzie flakonik, parasolik? Patrzcie! nie ma już i parasolika.
Tak latając, krzątając się, gderząc, śmiejąc się, pani Laura ledwie poprawiwszy coś około twarzy, już pobiegła na schody nie patrząc, czy Stefcia idzie za nią. Śmiała się sama do siebie, śpiewała, a wyszedłszy na trotuar, rozpoczęła wojnę z przechodniami, którzy posądzić mogli, widząc ją tak lecącą śpiesznie, iż się gdzieś palić musi.
Paliło się istotnie w głowie pani Laury nieustannie i wiek nawet ognia tego przygasić w niej nie mógł. W pałacu Zamoyskich, do którego dążyła, od wczorajszego dnia wszystko było w nadzwyczajnym ruchu. Kasia biegała rozpromieniona. Pan Zygmunt Haraburda cieszył się z powrotu ideału, a nawet Roman Junosza przeglądał się w zwierciadle na intencję pięknej panny. Od razu brzmiał Erard pod palcami spragnionej muzyki wygnanki, której z oczów lały się strumieniem łzy, pamięci dni szczęśliwych poświęcone. Każda z tych melodii przywodziła jej wspomnienie jakiejś chwili, jakiegoś uczucia, straconej nadziei, przeżytego złudzenia.
Niech wam będzie na szczęście, ludzie kamienni, co nie miłujecie pieśni, śmiejecie się z poezji, wyszydzacie uczucie i wierzycie w rozum tylko; nikt z tych co cierpią sercem, na waszą prozę się nie pomienia. A jeśli świat ma się przerobić wedle waszej formy i programu, błogo nam będzie umierać, abyśmy go nie widzieli.
Drzwi się otwarły z trzaskiem, pani Laura wleciała, wpadła, rzuciła się w objęcia przyjaciółki, a tyle na raz chciała powiedzieć, że się zakrztusiła uczuć i wyrazów natłokiem.
— Siadaj! — zawołała prowadząc Lenorę do kanapy — podnieś tę śliczną główkę, niech ci się przypatrzę, niech zobaczę, co z ciebie zrobiła ta romantyczna włóczęga. A! strasznieś się opaliła! — dodała po chwili.
— A, jak Cyganka! — śmiejąc się z rezygnacją przerwała Lenora — to było w naturze moich przeznaczeń. Jak tylko znalazłam się w mym żywiole, na powietrzu, musiałam odzyskać mego rodu cerę.
— Ale ci z tym ładnie, oryginalnie — rzekła Laura poprawiając się — to nic nie szkodzi. A! napędziłaś nam też strachu tą eskapadą, heroino ty moja! — Pocałowała ją w czoło. — A co się za tobą lord natęsknił, jak mnie nudził pytaniami...
Lenora mocno się zarumieniła.
— Przychodził do mnie dlatego tylko, że mu salon mój przypominał wieczorne wasze rozmowy... sam mi się do tego przyznał. Oczarowałaś go. Zmartwi się, gdy usłyszy, że z sobą przywiozłaś, a raczej za wozem okutego przywlokłaś niewolnika, jakiegoś z Węgier magnata.
Lenora się uśmiechnęła.
— To mój wybawiciel.
— I zakochany szalenie? — cicho spytała Laura.
— I roztrzepany niezmiernie — odpowiedziała Zara. — Bawi go to, ale nie spodziewam się, ażeby w życiu co brał na serio. Dobry chłopak...
— Mówią, że ładny.
— I ładny chłopak, i miło wychowany, ale nic więcej.
— Rozumiem, nie kochasz go! No, a tenże ślamazarny trochę wychowaniec, co się dał zabić dla asińdźki... żyje?
— Żyje! przywieźliśmy biednego do Warszawy, dzięki staraniom doktora zdaje się, że ocalenie jego zapewnione.
— Wszystko więc jak najszczęśliwiej się składa — przerwała Laura. — Dodam dla twej wiadomości, że hrabina Pyza i szanowny jej synalek napsuwszy sobie krwi pojechali do wód ją naprawić. W ostatnich czasach tak się im nie wiodło, że niewdzięczną opuścić musieli ojczyznę. Byli przedmiotem niemal powszechnej pogardy.
Panie obie zamilkły, ale Laura umiała cenić czas i pamiętała na krótkość ludzkiego życia, nie mogła więc długiego ścierpieć milczenia.
— Lord już dziś wiedzieć będzie o twoim powrocie, nie darowałby mi, gdybym cię nie uprosiła na wieczór. Musisz przyjść na herbatę.
— Daruj mi, droga pani — ściskając ją szepnęła Lenora — to być nie może. Cenię twe serce dla mnie, gotowa jestem na rozkazy, ale nie będę u mej pani, chyba gdy nikogo tam nie zastanę, gdy same pozostać będziemy mogły... Ze światem zerwałam na zawsze.
— No? a lord? — szepnęła Laura.
— Lord? Ale czymże ja dla niego jestem, a on dla mnie? Dobrymi znajomymi, których się mile wspomina...
— On się szalenie kocha...
— We mnie! w Cygance! W córce włóczęgi? — potrząsła głową — a! nie, droga pani, to być nie może! Ta miłość byłaby obelgą dla mnie, bo wieczną i uprawnioną być nie może, a z mej strony ja jej ustępstw nie uczynię. Kochanką niczyją być nie chcę, niczyją żoną nie mogę, zostanę sama.
Laura popatrzyła na nią i znalazła ją cudnie piękną w tym zapale i ożywieniu, z czarnymi oczyma ognistymi i różowymi wargi pół otwartymi, spod których perłowe, prawdziwie cygańskie świeciły ząbki.
— Sama! dziecko moje! — westchnęła Laura — tak mówi zuchwała młodość, czując w sobie siły do życia, ale przejdą lata, ostygniesz, zmienisz przekonania i przebłagać się dasz kiedyś. Niestety! patrz, aby to nie było za późno.
— Ja się nie zmienię, bo mój los zmienić się nie może — szepnęła Lenora — nie mówmy o rzeczach smutnych.
Laura, korzystając z wyrażonego życzenia, poczęła się trzpiotać, paplać, śmiać, opowiadać i tak przedłużyła rozmowę do ostateczności, bo gdy spojrzała na zegarek, była już godzina obiadowa. Wybiegła więc, biorąc dla pośpiechu dorożkę do domu, bo spalony i zepsuty obiad był dla niej wielką klęską... jedzenie i paplanie tylko ją już na świecie utrzymywało.
Ale w księdze przeznaczeń napisane było, że tego dnia obiad będzie jadła przegotowany, pieczyste spalone i leguminę opadłą, w domu bowiem, w chwili gdy wchodziła, nawinął się lord, który właśnie ze smutną twarzą, nie zastawszy jej, miał odejść. Nie prosić go na chwilę, byłoby niegrzecznością. Usiadła na kanapie w nadziei, iż niedługo zabawi, a że lord wszystko, co czynił, robił powoli, rozważnie, nie śpiesząc się, obrachowanie, rozmowa poczęła się bez żadnego względu na porę obiadową.
— Zgaduję, czemu winnam odwiedziny hrabiego — zaśmiała się gospodyni — pewnie już wiecie o powrocie tej mojej heroiny, kochanej Lenorki, od której ja właśnie powracam... nieprawdaż?
— Przyznaję, żem o tym słyszał, i nie będę taił, że to przyśpieszyło w istocie moją bytność u pani.
— Otóż to taką szczerość ja lubię — odparła Laura. — Prawda? ciekawi jesteście losu tej biedaczki? Wróciła zbiedzona, znękana, opalona trochę, ale piękniejsza niż kiedykolwiek była, a duszą i sercem zachwycająca.
Lord nic nie odpowiedział, patrzył na dno kapelusza. Po chwili milczenia odezwał się spokojnie:
— Kiedyż będziemy mieli szczęście ją oglądać?
Laura westchnęła.
— A, mój drogi hrabio — rzekła — to właśnie najboleśniejsze, że ona ma mocne postanowienie całkiem się od świata usunąć, że chce... no! nie wiem właściwie, co z sobą pocznie, ale mi wręcz na zaprosiny odpowiedziała, iż bywać nigdzie nie myśli, że musi zerwać. Que voulez vous, zna swe nieszczęśliwe położenie, ma swą dumkę i wie, że w świecie naszym nic ją nie czeka nad walkę i upokorzenie.
— Nie rozumiem tego — przerwał lord stanowczo — żyjemy w XIX wieku, dziś nikt o nic więcej oprócz wychowania nie pyta, król Bawarski...
— A! tak, mój hrabio, królom i książętom wszystko wolno, jednakże trzeba przyznać, iż u nas zwłaszcza wiele się jeszcze zważa na pochodzenie, imię... antécedens... Juściż, kochany hrabio, Lenora przy całej swej wyższości, talentach, wdzięku, rozumie, nie może się spodziewać, aby się z nią kto godzien jej ożenił.
— Dlaczego? — spytał lord.
— Ale, mój Boże! na cóż to ukrywać, co wiedzą wszyscy? Lenora jest córką Cygana... włóczęgi. Ojciec jej żyje...
Hrabia począł patrzeć w kapelusz.
— Tak, to prawda — rzekł — a pomimo to jednak panna Lenora jest tak urocza, że gdyby w kim miłość wzbudziła, możeby na to wszystko nie zważał, jeśliby wiedział, że jej serce pozyskał.
Laura spojrzała na poważnego młodego człowieka, który zwolna dobył angielski chronometr z kieszeni, popatrzył nań, schował na powrót i rzekł powoli:
— Panna Lenora jest zachwycającą istotą!
A qui le dites vous? Ja to wiem najlepiej — poczęła żywo Laura — ja, co ją znam lepiej niż wszyscy, ja, co czytam w jej sercu, dla której ona nie ma tajemnic. A, tak, to istota zachwycająca!
— Niechże pani, co z nią jesteś tak blisko, stara się ją odwieść od rozpaczliwego kroku, od tego wyrzeczenia się przyszłości lub... ucieczki z kraju...
— Z pewnością starać się o to będę, ale ona ma charakteru wiele, a jeśli chcecie — uporu.
— Przyjaźń go przełamać powinna.
To mówiąc lord jeszcze raz na zegarek spojrzał. Laura myślała, że nareszcie zlituje się nad jej obiadem, ale snać roztargniony patrzył na chronometr nie widząc godziny, i znów, jakby się wahał z wypowiedzeniem myśli, siadł dodając zwolna:
— Ja sądzę, że to są chwilowych wrażeń skutki, znużenie, zwątpienie, które przejść powinno, gdy przemówi głos przyjaźni.
— Zdaje mi się — przerwała Laura — że gdybyś, hrabio, przybył mi w pomoc, możebyśmy zwyciężyli.
— Ja najchętniej — odezwał się hrabia — ale gdzież pannę Lenorę spotkać mogę? Pod wszystkimi względy nie wypada mi narzucać się jej z odwiedzinami. Czy mogę mieć nadzieję, że ją tu kiedy znajdę?
— Niestety! nie wiem, odmówiła mi — westchnęła Laura.
— Wiesz pani co? — rzekł po namyśle hrabia — nie trzeba zbyt gwałtownie opierać się jej zrazu. Musimy użyć podstępu. Powiedz jej pani, że wcale nie sprzeciwisz się temu postanowieniu zerwania ze światem, ale przecież raz, jeden raz, wieczorem u pani być może, aby swych dawnych znajomych i przyjaciół pożegnać. Ten jeden raz nie odmówi nam bytności swojej. Zbierzemy się w szczupłym gronie może, ale najżyczliwszych, a rachuję na wrażenie tego wieczoru, na serdeczne wyrazy, które usłyszy, że się w postanowieniu zachwieje.
Laura aż uderzyła w ręce z radości.
— Przecudowna myśl! — rzekła — ale mnie musisz, hrabio, autorstwa jej odstąpić, ja ją przysposobię za własną... i... spróbujemy.
Laura była pewna, że tym razem już lord jej da zjeść szczątki obiadu, ale on uśmiechnął się poważnie i odezwał:
— Uczyń pani z myślą moją, co się jej podoba, zredaguj ją genialnie, zmień w czyn, byle ona wpłynęła na zachowanie towarzystwu naszemu osoby, bez której ono osierocone zostanie. Będę oczekiwał na rozkazy pani i niecierpliwie wyglądał tego wieczoru, który o losach naszych rozstrzygnie.
To mówiąc pożegnał nareszcie gospodynię. Stefcia czekała we drzwiach na skinienie, by kazać zupę podać. Obiad był zły. Laura nieszczęśliwa, ale pochwycona kosztem jego rozmowa pełna znaczenia, wyrazy lorda, pod którymi domyślić się godziło mnóstwa rzeczy, pocieszała ją tak dalece, że nawet nie narzekała na swą niedolę. Chciała jak najprędzej powtórzyć Lenorze, co o niej mówił hrabia, i była pewna, że teraz musi ona zmienić postanowienie. Wedle niej bowiem, to, co milczący hrabia wypowiedział, znaczyło prawie tyle, co formalne oświadczenie się o rękę sieroty.
Sama ta myśl, że tak wielkie a niespodziane szczęście spotkać mogło Cygankę, a że do dokonania tego cudu ona się przyczynić miała, paliła ją jak ogniem. Nie dokończywszy deseru, nie popłukawszy zębów, narzuciła szal... nie było chwili do stracenia. Niosła z sobą... szczęście! cud! niepojętego coś, niezrozumiałego, olbrzymiego; czuła, że jej wyrazów braknąć będzie na wypowiedzenie tej niesłychanej nowiny. Lenora, nie spodziewając się już wcale dnia tego drugich odwiedzin, nie pomału była zdziwiona, gdy ją wśród jakiegoś pakowania czy rozpakowywania sukien i bielizny napadła piorunowo zjawiająca się w progu Laura.
— A, kochanie moje! — zawołała — przynoszę z sobą... daj mi odetchnąć... ach! przychodzę z dziwnymi rzeczami... Zobaczysz...
Upadła na fotel. — Nie mogę mówić, ledwie dyszę, tak nieuważnie biegłam, żeby ci zwiastować niezmiernie ciekawą i ważną wieść. Ale zaraz, niech spocznę...
— Cóż to, ty się widzę pakujesz czy co?
— Ja? — zarumieniła się Lenora. — Nie... — porządkuję.
— Ten tłumoczek...
— To... z drogi... — nieśmiało odpowiedziała gospodyni. — Ale cóż mi kochana pani przynosisz?
— Czekaj, niech zbiorę myśli, ażebym się nie poplątała. Czasem, gdy się bardzo śpieszę, zaczynam od końca, a chciałabym bardzo dokładnie ci opowiedzieć wszystko! Rzecz niezmiernej wagi! Mówię ci! coś cudownego! Miałam tylko co rozmowę z lordem. — Rumieniec wystąpił na twarz Lenory — i ręka, w której trzymała suknię, zadrżała.
— Wystaw sobie, ledwie się dowiedział, żeś powróciła, przyleciał do mnie. Przyznał mi się otwarcie, że go nie co innego sprowadzało. Pragnął zaraz cię widzieć u mnie. Naturalnie odpowiedziałam mu, że mało mam nadziei, ażebyś nas uszczęśliwiła swą bytnością, bo się chcesz od świata zupełnie usunąć. Jak to posłyszał, zaprotestował. Ja tedy myślę sobie, wybadam cię, kochanku. Zaczęłam mu tłumaczyć, że inaczej postąpić nie możesz, że czujesz swą wartość, a wiesz, iż cię w tym świecie dla głupich nie ocenią przesądów. Od słowa do słowa przyszło do tego, żem powiedziała, iż koniec końcem nikt się nie ożeni z Cyganką. Na to lord, uważaj tylko, moja droga, co to ma za znaczenie w ustach człowieka takiego jak on — na to lord... to są jego własne słowa... słuchaj! na to lord — jak ciebie kocham, powiedział najwyraźniej — panna Lenora jest tak urocza (c’est son expression), że gdyby w kim miłość wzbudziła, a mógł być pewien, że serce jej pozyskał, na nic by wówczas nie zważał. Rozumiesz, co to znaczy? — rzekła tryumfująco Laura.
Lenora stała przed nią zarumieniona, lecz smutna.
— Droga pani, rozumiem! rozumiem! — odezwała się — to znaczy, że w chwili szału znalazłby się człowiek, który by dla dogodzenia namiętności zamknął oczy na następstwa, ale potem? Gdy świat by mu począł rzucać szyderstwa w pierś ostygłą, gdy dzieci jego zaczętoby po cichu zwać Cyganami, gdy w towarzystwie zazdrość jednych, obrażona duma drugich poczęłyby dręczyć jego żonę... gdy on sam co chwila spotykałby po drodze ironię, dwuznaczne słowa... gdy tę miłość dla istoty odrzuconej przyszłoby mu opłacać codzienną męczarnią!... ileż by razy pożałował! Wystawcie sobie los tej kobiety, czującej, że jest kulą u nogi tego, któremu by szczęście przynieść chciała! A! pani droga! tylko zaślepienie i egoizm mogłyby kobietę pchnąć w taką przepaść nieszczęścia, nieszczęścia tylu istot drogich.
Zakryła oczy rękami.
Laura słuchała i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, czuła, że Lenora widziała jasno, że sądziła zdrowo, że zbić jej argumentów było nie podobna; zwróciła się więc zręcznie tylko ku podanej sobie myśli ostatniego wieczoru pożegnania i poczęła przypuszczać szturm, niezwłocznie przechodząc do tego przedmiotu.
— Wiesz co — rzekła — zrobisz, jak ci się podoba, ja w tej chwili, gdy ty jesteś podrażniona, zniechęcona, zbolała, nie będę z tobą się rozprawiała. Nie chcesz nas? Bolejemy, ale cię zmusić nie możemy; ja proszę o jedno, o wieczór tylko pożegnania, o pokazanie się raz u mnie! Przecież to nie pociąga za sobą żadnych obowiązków; tyle razy ocierałaś się o nas i nic ci się nie stało. Daj nam jeden wieczór.
— Chcesz pani, bym boleśniej potem czuła rozstanie — spytała Lenora.
— Nie, chcę, byś się przekonała, że my ci dobrze życzymy i kochamy, a może kiedyś nawrócona, ostygła, wrócisz do nas jeszcze. Ja proszę, jako dowód przyjaźni, o jeden wieczór.
— A! droga pani moja — odezwała się Lenora — czyż godzi się, byś ty prosiła o to, o co ja chyba powinnabym się domagać!
I pośpieszyła uściskać ją.
— Więc przyjdziesz?
— Tak! pożegnać was; ale jeszcze jeden mały warunek! Proszę, nie ogłaszajcie, nie mówcie nikomu, że to jest rozstanie i pożegnanie. Byłoby mi przykro stać jak pod pręgierzem i żebrać współczucia.
— Ale nikt, nikt o niczym wiedzieć nie będzie! ręczę, oprócz hrabiego, który już wie o twym postanowieniu. — Chwilę zamyśliła się Laura. — A zatem, proszę cię na piątek, na herbatę i rachuję na ciebie. Spraszać wiele osób nie będę, nie chcę ci robić subiekcji, bądź spokojna...
Uścisnęły się jeszcze i pani Laura zamyślona, zdziwiona nieco niepowodzeniem poselstwa, odeszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.