Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XL. KRÓLOWA MAŁGORZATA.

Miłości, w jakiemż szaleństwie każesz nam znajdować rozkosz?
Listy zakonnicy portugalskiej.

Juljan odczytał listy; rozległ się dzwon na obiad. Jakiż ja musiałem się wydać śmieszny tej lalce! myślał; cóż za szaleństwo mówić jej szczerze to o czem myślałem. Ba, może nie takie szaleństwo. W tej chwili, szczerość była kwestją godności.
Pocóż zresztą pytała o rzeczy poufne! To była niedyskrecja, brak taktu. Moje poglądy na Dantona nie wchodzą w zakres świadczeń, za które jej ojciec mi płaci.
Kiedy Juljan wszedł do jadalni, wyrwała go z dumań żałobna suknia panny de la Mole; uderzyła go tem więcej iż nikt z rodziny nie był ubrany czarno.
Po obiedzie, uczuł, że egzaltacja, w której spędził cały dzień, minęła zupełnie. Szczęściem, był tego dnia na obiedzie ów łacinnik, członek Akademji.
— Ten może najmniej będzie sobie drwił ze mnie, pomyślał Juljan, jeśli, jak przypuszczam, pytanie moje o żałobę panny de la Mole okaże się głupstwem.
Matylda spoglądała nań dziwnie. Oto zalotność kobiet wielkiego świata, jak mi je odmalowała pani de Rênal, myślał Juljan. Byłem opryskliwy dziś rano, nie uległem jej kaprysowi, kiedy miała chętkę do rozmowy. Nabrałem ceny w jej oczach. Ale to wróci, wróci; jej arystokratyczna pycha potrafi znaleźć odwet. Ha, niech próbuje. Cóż za różnica z tą którą straciłem! co za urocza naturalność! co za prostota! Znałem jej każdą myśl wcześniej niż ona sama; czytałem w jej duszy. W sercu jej walczyła przeciw mnie jedynie obawa śmierci którego z dzieci; zrozumiałe i naturalne przywiązanie, sympatyczne nawet dla mnie który przez nie cierpiałem. Byłem głupiec. Rojenia moje o Paryżu nie pozwoliły mi ocenić tej wzniosłej kobiety. Cóż za różnica, wielki Boże! A tutaj, co? Oschła i wyniosła próżność, wszystkie odcienie miłości własnej, i nic więcej.
Ruszono od stołu. — Nie dajmy nikomu zagarnąć pana Akademika, myślał Juljan. Zbliżył się doń gdy wszyscy przechodzili do ogrodu, przybrał słodką i pokorną minę i jął wtórować jego oburzeniom na powodzenie Hernaniego.
— Gdybyśmy żyli w czasach Bastylji!... rzekł.
— Wówczas nie odważyłby się! wykrzyknął Akademik z gestem godnym Talmy.
Patrząc na jakiś kwiat, Juljan przytoczył parę słów z Georgik Wergilego, wykrzykując że nic nie dorówna wierszom księdza Delille. Słowem, przymilał się Akademikowi na wszystkie sposoby; poczem odezwał się najobojętniej: Widać panna de la Mole dostała spadek po jakim wuju i dlatego nosi żałobę.
— Jakto! należysz pan do tego domu, rzekł Akademik przystając, i nie znasz jej dziwactwa? W istocie, dziwi mnie, że matka pozwala na to; ale, mówiąc między nami, siła charakteru nie należy do głównych cnót w tym pałacu. Panna de la Mole góruje nad innymi w tym względzie i wodzi wszystkich na pasku. To dziś 30 kwietnia! — tu Akademik zatrzymał się, spoglądając na Juljana z wiele mówiącą miną. Juljan uśmiechnął się dwuznacznie.
— Co może być za związek między wodzeniem na pasku, czarną suknią a 30-ym kwietnia? pytał w duchu. Muszę być jeszcze tępszy niż mniemałem.
— Przyznam się... rzekł do Akademika wciąż pytająco.
— Przejdźmy się po ogrodzie, odparł ten, zachwycony że będzie miał sposobność rozwinąć dłuższe opowiadanie w wytwornym stylu. — Jakto! czy możliwe, abyś pan nie wiedział, co zaszło 30-go kwietnia 1574?
— Gdzie? spytał Juljan zdziwiony.
— Na placu de Grève.
Juljan był tak zdumiony, że to słowo nie objaśniło go w niczem. Ciekawość, oczekiwanie tragicznego wzruszenia, tak zgodne z jego charakterem, dawały oczom jego ów blask, tak sympatyczny dla opowiadającego. Akademik, zachwycony że znalazł wdzięcznego słuchacza, opowiedział obszernie, jako, 30-go kwietnia 1574, najładniejszy kawaler swego czasu, Bonifacy de la Mole, oraz Annibal de Coconasso, szlachcic z Piemontu, dali głowy na placu de la Grève. La Mole był ubóstwianym kochankiem królowej Małgorzaty Nawarskiej; a zauważ pan, ciągnął Akademik, że panna de la Mole nosi imię Matyldy-Małgorzaty. La Mole był równocześnie ulubieńcem księcia d’Alençon, oraz serdecznym przyjacielem króla Nawary, później Henryka IV, męża kochanki. W Tłusty Wtorek owego roku 1574, dwór znajdował się w Saint-Germain, wraz z biednym Karolem IX, który dogorywał. La Mole chciał wyrwać z niewoli owych książąt, swych przyjaciół, których Katarzyna Medycejska trzymała pod strażą na dworze. Puścił się w dwieście koni na Saint-Germain; książę d’Alençon stchórzył, la Mole oddał głowę katu.
Co zaś do panny Matyldy (sama mi to wyznała swego czasu, kiedy miała ledwie dwanaście lat; o, bo to jest charakterek!... tu Akademik podniósł oczy do nieba), otóż, w całej tej awanturze, najbardziej ją uderzyło to, że królowa Małgorzata, ukryta w jakimś domu na placu de Grève, odważyła się wyprosić u kata głowę kochanka. I, następnego dnia, o północy, wziąwszy tę głowę do powozu, sama pojechała ją pogrzebać w kapliczce u stóp Montmartre.
— Czy podobna? wykrzyknął Juljan ze wzruszeniem.
— Panna Matylda gardzi bratem, ponieważ, jak pan widzi, nie myśli zgoła o tej starożytnej historji i nie wdziewa żałoby 30-go kwietnia. Od czasu owej głośnej śmierci, i aby upamiętnić serdeczną przyjaźń Bonifacego de la Mole dla Coconassa (który to Coconasso, jako szczery Włoch, miał na imię Hannibal), wszyscy mężczyźni w rodzinie noszą to miano. Ów Coconasso zaś, dodał Akademik zniżając głos, był, wedle słów samego Karola IX, jednym z najokrutniejszych siepaczy w dniu 24-go sierpnia 1572[1]. Ale jak to możliwe, drogi panie, abyś pan, mieszkając tutaj, nie wiedział o tem wszystkiem?
— Więc to dlatego, dwa razy podczas obiadu, panna de la Mole nazwała brata Hannibalem. Zdawało mi się, żem się przesłyszał.
— To był wyrzut. Dziw, że margrabia cierpi te szaleństwa... Mąż też pannicy będzie miał ciężkie życie!
Słowom tym towarzyszyło jeszcze kilka satyrycznych uwag. Złośliwość i niechęć błyszcząca w oczach Akademika niemile uderzyły Juljana. — Jesteśmy niby dwaj lokaje obmawiający swoich państwa, pomyślał. Ale nic nie powinno mnie dziwić ze strony tego filara Akademji.
Jednego dnia, Juljan zastał go na kolanach przed margrabiną de la Mole; prosił ją o trafikę dla siostrzeńca na prowincji. Wieczorem, garderobiana panny de la Mole, robiąc słodkie oczy do Juljana, jak niegdyś Eliza, objaśniła go, że żałoba Matyldy nie jest bynajmniej obliczona na pokaz. Dziwactwo to tkwi głęboko w jej charakterze. Kochała szczerze owego la Mole, ulubionego kochanka najrozumniejszej i najdowcipniejszej królowej swego czasu, który zginął za to, że chciał wrócić wolność przyjaciołom. I co za przyjaciołom! królewskiemu bratu i Henrykowi IV!
Przyzwyczajony do idealnej szczerości pani de Rênal, Juljan widział w Paryżankach jedynie sztuczność; toteż, o ile był nastrojony smętnie, nie umiał z niemi rozmawiać. Panna de la Mole stała się wyjątkiem. Z czasem, naturalną jej dumę przestał brać za oschłość serca. Miewał z panną de la Mole długie rozmowy, przechadzając się z nią po obiedzie pod oknami salonu. Zwierzyła mu się raz, że czytuje historję d’Aubignégo, również Brantôma. — Osobliwa lektura, pomyślał; a margrabia nie pozwala jej czytać Walterscotta!
Jednego dnia, z błyskiem szczerego zachwytu, opowiedziała Juljanowi ów postępek młodej kobiety za Henryka II, wyczytany w Pamiętnikach l’Etoile’a: przekonawszy się o niewierności męża, zasztyletowała go.
Cóż za tryumf dla miłości własnej Juljana! Osoba otoczona takiem uwielbieniem, która, wedle wyrażenia Akademika, wodzi na pasku cały dom, raczy z nim rozmawiać w tonie niemal przyjaźni.
— Omyliłem się, pomyślał niebawem: to nie serdeczność, jestem jedynie powiernikiem z tragedji, to potrzeba wygadania się. Uchodzę tu za inteligentnego. Muszę przeczytać Brantôma, d’Aubignégo, l’Etoile’a. Będę mógł wówczas sprostować tę i ową z powiastek, które mi opowiada panna de la Mole. Trzeba mi wyjść z roli powiernika.
Stopniowo, rozmowy jego z młodą dziewczyną, tak dumną a zarazem tak swobodną, stały się bardziej zajmujące. Juljan zapomniał o smutnej roli buntującego się plebejusza. Panna okazała się wykształcona, nawet rozsądna. Zapatrywania jej w ogrodzie bardzo różniły się od tych które wygłaszała w salonie. Niekiedy miewała wobec Juljana chwile zapału i szczerości, stanowiące kontrast ze zwykłą wyniosłością i chłodem.
— Wojny Ligi, to heroiczny okres Francji, mówiła raz z zapałem. Wówczas, każdy bił się o tryumf swego stronnictwa, a nie aby zdobyć mizerny krzyżyk, jak za waszego cesarza. Niech pan przyzna, że mniej w tem było egoizmu i małości. Lubię tę epokę.
— A Bonifacy de la Mole był jej bohaterem, rzekł Juljan.
— Był przynajmniej bardzo kochany, a słodko jest być tak kochanym. Któraż dzisiejsza kobieta nie wzdrygnęłaby się przed dotknięciem głowy ściętego kochanka?
Pani de la Mole zawołała córkę. Obłuda, jeśli ma być użyteczna, powinna się ukrywać; Juljan zaś, jak widzimy, zwierzył się poniekąd pannie ze swem uwielbieniem dla Napoleona.
— Oto olbrzymia przewaga jaką oni mają nad nami, myślał Juljan zostawszy sam w ogrodzie. Dzieje przodków wznoszą ich nad pospolite uczucia; przytem nie muszą myśleć o środkach do życia! Cóż za nędza! dodał z goryczą; niegodny jestem rozprawiać o tak wielkich rzeczach! Życie moje jest pasmem obłudy, dlatego że nie mam tysiąca franków renty na chleb.
— O czem pan duma? spytała Matylda, wracając pędem.
Juljan znużony był wzgardą dla samego siebie. Przez dumę, wyznał szczerze swą myśl. Zaczerwienił się, opowiadając tak bogatej osobie o swem ubóstwie. Hardością tonu starał się podkreślić, że nie prosi o nic. Nigdy nie wydał się Matyldzie tak ładny: w oczach jego błyszczało uczucie i szczerość, których mu często brakło.
W niespełna miesiąc później, Juljan przechadzał się zamyślony po ogrodzie, ale twarz jego nie miała już owej filozoficznej dumy, w jaką oblekało go ustawne poczucie swej niższości. Odprowadził przed chwilą do pałacu pannę de la Mole, która twierdziła że wytknęła nogę biegając z bratem.
— Oparła się na mem ramieniu bardzo szczególnie! myślał. Czy jestem śmiesznym zarozumialcem, czy też ona w istocie coś do mnie czuje? Słucha mnie z twarzą tak słodką, nawet wówczas gdy jej zwierzam cierpienia mej dumy! ona, tak wyniosła! Zdumieliby się goście, gdyby ją ujrzeli z tą fizjognomją. To pewna, że dla nikogo nie ma tej dobroci i słodyczy.
Juljan starał się nie przeceniać tej osobliwej przyjaźni. Sam porównywał ją do zbrojnego pokoju. Za każdem widzeniem, nim wrócili do poufnego tonu z dnia poprzedniego, zadawali sobie jakgdyby pytanie: „Będziemy dziś przyjaciółmi czy wrogami?“ Juljan zrozumiał, że dać się raz znieważyć bezkarnie tej hardej dziewczynie, znaczy stracić wszystko. Jeżeli mamy się poróżnić, czyż nie lepiej aby się to stało odrazu, w obronie słusznych praw mej dumy, niż broniąc się przed wzgardą, jaką pociągnąłby najmniejszy kompromis?
Niejednokrotnie, w dniach złego humoru, Matylda próbowała tonów wielkiej damy: mimo że czyniła to bardzo zręcznie, Juljan odpychał szorstko te zakusy. Jednego dnia, przerwał jej wręcz: Czy panna de la Mole życzy sobie coś rozkazać sekretarzowi ojca? spytał; winien jest wysłuchać jej rozkazów i spełnić je z szacunkiem, ale pozatem nie ma jej nic do powiedzenia. Nie bierze pensji za to, aby się jej spowiadał ze swych myśli.
Stosunek ten i towarzyszące mu wątpliwości rozprószyły nudę, jaką Juljan odczuwał stale we wspaniałym salonie, gdzie lękano się wszystkiego i gdzie z niczego nie wypadało żartować.
— Toby było zabawne, gdyby ona mnie kochała! Kocha czy nie, ciągnął w duchu Juljan, mam za powiernicę inteligentną dziewczynę, przed którą drży cały dom, najbardziej zaś margrabia de Croisenois. Ten młody człowiek tak uprzejmy, łagodny, dzielny, kojarzący wszystkie dary rodu i majątku, z których jeden tylko uczyniłby mnie tak szczęśliwym! Kocha się w niej do szaleństwa, ma ją zaślubić. Ileż listów wypisałem na zlecenie pana de la Mole do obu rejentów w sprawie ślubnego kontraktu! A ja, który, z piórem w ręku, czuję się tak podrzędną figurą, w dwie godziny później, tu, w tym ogrodzie, święcę tryumf nad tym uroczym człowiekiem; ostatecznie, sympatja jej do mnie bije poprostu w oczy. Może niecierpi w nim przyszłego męża: toby się dosyć godziło z jej dumą. Względy, jakie ma dla mnie, zawdzięczam roli powiernika, komparsa!
Ale nie; albo jestem szalony, albo ona durzy się we mnie; im bardziej jestem chłodny i pełen szacunku, tem bardziej ona szuka mego towarzystwa. Toby mogło być rozmyślne, udane; ale wszak widzę jak oczy jej się ożywiają, skoro zjawię się niespodzianie. Czyżby Paryżanki umiały do tego stopnia grać komedję? Ba, cóż! pozory są za mną, cieszmy się pozorami. Boże, jakaż ona piękna. Ileż uroku mają dla mnie te wielkie oczy, oglądane zbliska, kiedy tak na mnie patrzą! Cóż za różnica tej wiosny z zeszłym rokiem, kiedy żyłem tak nieszczęśliwy, trzymając się jedynie siłą charakteru pośród trzystu złych i plugawych obłudników! Byłem prawie równie nikczemny jak oni.
Bywały i dni zwątpienia. — Ta dziewczyna drwi sobie ze mnie, myślał. Porozumiała się z bratem, aby mnie wystrychnąć na dudka. Ale zdawałoby się, że tak szczerze gardzi niedołęstwem brata! „Jest odważny, to i wszystko, powiada. Nie ma ani jednej myśli, w którejby się ważył oddalić od szablonu“. Zawsze ja muszę stawać w jego obronie. Dziewiętnastoletnia dziewczyna! Czyż w tym wieku można, minutę po minucie, trzymać się programu obłudy?
Z drugiej strony, ilekroć ona wlepi we mnie swe duże niebieskie oczy z pewnym szczególnym wyrazem, zawsze hrabia Norbert oddala się. To mi jest podejrzane; czyż nie powinnoby go oburzać, że siostra jego wyróżnia domownika? bo słyszałem, jak książę de Chaulnes wyrażał się o mnie w ten sposób. Na to wspomnienie, gniew stłumił w Juljanie inne uczucia. Byłżeby to kult staroświeckiego stylu u tego starego maniaka?
— Więc cóż, ładna jest! rozmyślał dalej Juljan z oczami błyszczącemi jak u tygrysa. Będę ją miał, a potem pójdę stąd, i biada temu kto mi zastąpi drogę!
Zagadnienie to pochłonęło Juljana, nie mógł myśleć o niczem innem. Dnie spływały mu jak godziny. Co chwila, kiedy silił się zająć jaką poważną sprawą, myśl jego rzucała wszystko; w kwadrans później, budził się z bijącem sercem, z zamętem w głowie, dumając: Czy ona mnie kocha?





  1. Noc św. Bartłomieja.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.