Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVII. ATAK PODAGRY.

I otrzymałem awans, nie dla zasług, ale ponieważ mój przełożony miał podagrę.
Bertolotti.

Czytelnik czuje się może zdziwiony tym swobodnym, niemal przyjacielskim tonem; zapomnieliśmy powiedzieć, że od sześciu tygodni margrabiego więziła w domu podagra. Panna de la Mole bawiła z matką w Hyères u babki. Hrabia Norbert zachodził do ojca tylko na chwilę; bardzo byli dobrze z sobą, ale nie mieli sobie nic do powiedzenia. Pan de la Mole, skazany na towarzystwo Juljana, zauważył ze zdziwieniem inteligencję chłopca. Kazał sobie czytywać dzienniki. Niebawem, młody sekretarz nauczył się wybierać zajmujące ustępy. Powstał wówczas nowy dziennik, którego margrabia nienawidził; przysiągł, że nigdy go nie będzie czytał, a codzień o nim mówił. Juljan śmiał się. Margrabia, obrażony na współczesność, kazał sobie czytywać Liwjusza, bawił go improwizowany przekład łacińskiego tekstu.
Jednego dnia, margrabia rzekł z ową nadzwyczajną grzecznością, która często niecierpliwiła Juljana:
— Pozwól, mój drogi Sorel, abym ci zrobił prezent z niebieskiego fraka: ilekroć zechcesz go włożyć i przyjść do mnie, będziesz w moich oczach młodszym bratem hrabiego de Chaulnes, to znaczy synem starego księcia, mego przyjaciela.
Juljan nie bardzo rozumiał o co chodzi; tegoż samego wieczora spróbował wizyty w niebieskim fraku. Margrabia przyjął go jak równego sobie. Juljan umiał odczuć prawdziwą grzeczność, ale nie miał pojęcia o odcieniach. Byłby przysiągł, przed tym kaprysem margrabiego, że niepodobna traktować kogoś z większemi względami. Cóż za cudowny talent, pomyślał Juljan, kiedy wstał aby się pożegnać, margrabia zaś przepraszał go, że go nie może odprowadzić z przyczyny podagry.
Ten osobliwy pomysł uderzył Juljana: Czyżby sobie drwił ze nmie? myślał. Poszedł zasięgnąć rady u księdza Pirard, który, minej grzeczny od margrabiego, pogwizdywał tylko i zaczął mówić o czem innem. Nazajutrz rano, Juljan zjawił się u margrabiego w czarnym fraku, z teką i listami do podpisu. Przyjęto go po dawnemu. Wieczorem, w niebieskim fraku, ton zupełnie odmienny: ściśle taki jak w wilję.
— Skoro pana nie nudzi zbytnio odwiedzać łaskawie biednego chorego starca, rzekł margrabia, powinienbyś mi zwierzać wszystkie szczegóły życia, ale szczerze, jasno i zabawnie. Trzeba się bawić, ciągnął margrabia: tylko to w życiu coś warte. Nikt nie może mi codzień ocalić życia na wojnie, ani codzień darować mi miljona; ale gdybym miał tu, przy swoim szezlongu, Rivarola[1], odjąłby mi codziennie godzinę cierpienia i nudy. Znałem go dobrze w Hamburgu, na emigracji.
I margrabia zaczął opowiadać Juljanowi anegdoty o Rivarolu i Hamburczykach, których trzeba było czterech na to aby zrozumieć jeden dowcip.
Pan de la Mole, skazany na towarzystwo kleryka, chciał go trochę rozruszać. Połechtał punkt honoru Juljana. Skoro żądano odeń prawdy, Juljan postanowił mówić wszystko, przemilczając wszelako dwie rzeczy: swój fanatyczny kult dla pewnego imienia które drażniło margrabiego, oraz swoje zupełne niedowiarstwo, niezbyt właściwe u przyszłego księdza. Drobne zajście z kawalerem de Beauvoisis zjawiło się bardzo w porę. Margrabia uśmiał się do łez ze sceny w kawiarni z woźnicą, który uraczył Juljana najplugawszemi wyzwiskami. Była to epoka doskonałej szczerości między chlebodawcą a sekretarzem.
Pan de la Mole zainteresował się tym niezwykłym charakterem. W początkach, podsycał śmiesznostki Juljana aby się niemi bawić; niebawem bardziej go zajęło prostować łagodnie fałszywe pojęcia chłopca. Zazwyczaj parafjanie przybyli do Paryża podziwiają wszystko, myślał margrabia, ten nienawidzi wszystkiego. Tamci są zanadto sztuczni, ten nie dosyć; stąd, głupcy biorą go za głupca.
Zimowe mrozy przewlekły atak podagry do kilku miesięcy.
— Wszak można się przywiązać do bonońskiego pieska, powiadał sobie margrabia, czemuż ja się tak wstydzę mego przywiązania do tego księżyka? Jest oryginalny. Traktuję go jak syna, więc cóż! co w tem złego? Fantazja ta, jeśli potrwa, będzie mnie kosztowała, ot, djament wartości pięciuset ludwików w testamencie.
Raz poznawszy nieugięty charakter swego protegowanego, margrabia obarczał go codziennie jakąś sprawą. Juljan zauważył z przerażeniem, że temu magnatowi zdarza się dawać dwa sprzeczne zlecenia w tym samym przedmiocie, co mogło poważnie narazić jego sekretarza. Odtąd, miał zawsze przy sobie regestr, w którym notował decyzje, margrabia zaś podpisywał je. Juljan przyjął pisarza, który kopjował poszczególne decyzje w osobnym regestrze, zawierającym również kopje listów. Pomysł ten wydał się zrazu śmieszną pedanterją; ale, w niespełna dwa miesiące, margrabia zrozumiał jego korzyści. Juljan poradził przyjąć bankowca, któryby prowadził podwójną buchalterję dochodów i wydatków z dóbr które Juljan miał pod sobą.
Zarządzenia te dały margrabiemu tak jasny wgląd w swoje sprawy, że mógł sobie pozwolić na przyjemność paru nowych spekulacyj, bez pośrednictwa agenta który go okradał.
— Weź trzy tysiące franków dla siebie, rzekł jednego dnia do swego młodego ministra.
— Panie margrabio, moje postępowanie może być źle tłumaczone.
— Czegóż chcesz tedy? podjął margrabia zniecierpliwiony.
— Aby pan margabia zechciał sam wpisać to zlecenie w regestrze; na mocy tego zlecenia otrzymam trzy tysiące franków. Zresztą, cały ten system rachunkowości jest pomysłu księdza Pirard.
Margrabia, ze znudzoną miną margrabiego de Moncade słuchającego rachunków intendenta, napisał zlecenie.
Wieczorem, kiedy Juljan zjawiał się w niebieskim fraku, nie było mowy o interesach. Uprzejmość margrabiego była tak pochlebna dla obolałej wciąż ambicji naszego bohatera, iż niebawem, mimowoli, przywiązał się do miłego staruszka. Nie znaczy to aby Juljan był uczuciowy, w paryskiem rozumieniu; ale nie był potworem, nikt zaś, od śmierci starego chirurga, nie odnosił się doń z taką dobrocią. Zauważył ze zdumieniem, że margrabia chodzi koło jego miłości własnej ze względami, jakich nigdy nie zaznał u starego chirurga. Zrozumiał także, że chirurg bardziej był dumny ze swego krzyża niż margrabia z błękitnej wstęgi; ojciec margrabiego był wielkim panem.
Jednego dnia, pod koniec rannej audjencji w czarnem ubraniu, poświęconej interesom, Juljan rozgadał się z margrabią, który go zatrzymał dwie godziny i chciał mu koniecznie dać kilka banknotów, przyniesionych przez agenta z Giełdy.
— Spodziewam się, panie margrabio, że nie oddalę się od głębokiego szacunku jaki mu jestem dłużny, skoro poproszę by mi wolno było powiedzieć kilka słów.
— Mów, chłopcze.
— Niech pan margrabia pozwoli mi nie przyjąć tego daru. Nie był przeznaczony dla człowieka w czarnym fraku, zepsułby zaś zupełnie swobodę jaką pan margrabia cierpi łaskawie u człowieka we fraku niebieskim.
Skłonił się z szacunkiem i wyszedł nie oglądając się za siebie.
Rys ten zabawił margrabiego. Opowiedział go wieczorem księdzu Pirard.
— Muszę ci wreszcie coś wyznać, drogi księże. Znam pochodzenie Juljana i upoważniam cię abyś go nie chował w sekrecie.
Dzisiejszy jego postępek był godny szlachcica, pomyślał margrabia, daję mu tedy szlachectwo.
W jakiś czas później, margrabia mógł wreszcie wychodzić.
— Pojedziesz na dwa miesiące do Londynu, rzekł do Juljana. Listy, które będę otrzymywał, wraz z memi dopiskami, każę ci przesyłać ekstrapocztą; ty będziesz sporządzał odpowiedzi i odsyłał mi je wkładając każdy list w dotyczącą odpowiedź. Obliczyłem, że zwłoka nie wyniesie więcej niż pięć dni.
Pędząc pocztą w stronę Calais, Juljan dziwił się błahości rzekomych spraw z któremi go wysłano.
Nie będziemy opisywali, z jakiem uczuciem nienawiści, zgrozy niemal, wstąpił na ziemię angielską. Czytelnicy znają jego szaloną miłość do Bonapartego. W każdym oficerze widział sir Hudsona Lowe, w każdym wielkim panu lorda Bathurst, autora niecnych zarządzeń na wyspie św. Heleny, nagrodzonego za nie dziesięcioletniem ministerjum.
W Londynie poznał wreszcie wysoką elegancję. Zbliżył się z młodymi pankami rosyjskimi, którzy go wtajemniczyli w jej arkana.
— Masz wszelkie dane, drogi Sorel, mówili; masz z natury tę chłodną minę, będącą o tysiąc mil od pierwszego wrażenia, którą tak silimy się osiągnąć.
— Nie pojąłeś swojej epoki, mówił książę Korazow: postępuj zawsze nawspak wszelkiemu oczekiwaniu. Oto, na honor, jedyna religja naszych czasów. Nie bądź ani trzpiotem ani pedantem, gdyż wówczas oczekiwanoby po tobie szaleństw lub mizdrzenia, tem samem chybiłbyś zasadzie.
Jednego dnia, Juljan okrył się chwałą w salonie księcia Fitz-James, który zaprosił go na obiad, zarówno jak księcia Korazowa. Czekano całą godzinę. Sposób, w jaki Juljan zachował się pośród dwudziestu czekających, jest do dziś dnia tematem rozmów młodych sekretarzy ambasad w Londynie. Mina jego była wręcz nieopłacona!
Naprzekór swoim przyjaciołom-dandysom, zapragnął poznać słynnego Filipa Vane, jedynego filozofa jakiego Anglja miała od Loke’a. Zastał go w chwili gdy kończył siódmy rok więzienia. — Arystokracja nie żartuje w tym kraju, pomyślał Juljan; co więcej, zniesławiono go, sponiewierano, etc.
Juljan znalazł go wcale wesołym; wściekłość arystokracji rozpraszała jego nudy. Oto, myślał Juljan wychodząc z więzienia, jedyny wesoły człowiek jakiego widziałem w Anglji.
Ze wszystkich pojęć, najpożyteczniejsze dla tyranów jest pojęcie Boga, powiedział mu Vane... Opuszczam dalszy ciąg systemu, jako zbyt cyniczny.
— Cóż zabawnego przywiozłeś mi z Anglji? spytał pan de la Mole za powrotem. Juljan milczał. — Jakież wrażenia? dodał żywo margrabia.
Primo, rzekł Juljan, najrozsądniejszy Anglik jest szaleńcem godzinę w dniu; nawiedza go demon samobójstwa, który jest tam bóstwem domowem.
Secundo, talent i dowcip tracą, z chwilą wylądowania w Anglji, dwadzieścia pięć procent wartości.
Tertio, niema nic w świecie piękniejszego, bardziej zachwycającego, wzruszającego niż krajobraz angielski.
— Teraz ja ci coś powiem, rzekł margrabia:
Primo, dlaczegoś opowiadał, na balu u rosyjskiego ambasadora, że we Francji jest trzysta tysięcy młodych ludzi spragnionych namiętnie wojny? czy sądzisz, że to jest pochlebne dla królów?
— Nie wiadomo co robić, kiedy się rozmawia z wielkimi dyplomatami, rzekł Juljan. Mają manję poważnych dyskusyj. Skoro się ograniczyć do komunałów, uchodzi się za głupca. Skoro sobie pozwolić na coś szczerego i świeżego, są jakby spadli z obłoków, nie wiedzą co odpowiedzieć i nazajutrz o siódmej rano, każą oświadczyć nieborakowi przez sekretarza, że się zachował nietaktownie.
— Wcale nieźle, rzekł margrabia śmiejąc się. Zresztą, zakładam się, głęboki obserwatorze, żeś nie zgadł pocoś jeździł do Anglji.
— I owszem, panie margrabio; poto aby, raz na tydzień, zjeść obiad u francuskiego ambasadora, który jest najuprzejmiejszym z ludzi.
— Jeździłeś po ten order, rzekł margrabia. Nie chcę abyś porzucał czarny frak, przywykłem zaś do lżejszego tonu który przybrałem z człowiekiem we fraku niebieskim. Aż do nowej instrukcji, przyjm do wiadomości: ilekroć ujrzę ten krzyż, będziesz młodszym synem mego przyjaciela księcia de Chaulnes, człowiekiem, który, sam o tem nie wiedząc, jest od pół roku w dyplomacji. Zauważ, rzekł margrabia poważnie i przecinając wyrazy dziękczynienia, że ja cię nie chcę wyrywać z twego stanu. Jestto zawsze błąd i nieszczęście, tak dla protektora jak dla protegowanego. Kiedy moje procesy cię znudzą, lub kiedy przestaniesz mi być po myśli, wystaram ci się o dobre probostwo, jak dla naszego przyjaciela, księdza Pirard; i nic więcej, dodał margrabia sucho.
Order nasycił chwilowo dumę Juljana; stał się o wiele mowniejszy. Mniej często przypuszczał że ktoś chce go obrazić, lub że jest przedmiotem owych żarcików, które można wykładać niezbyt pochlebnie, a które, w ożywionej rozmowie, mogą przejść niepostrzeżenie.
Order ten ściągnął nań osobliwą wizytę, mianowicie barona de Valenod, który przybył do Paryża podziękować ministrowi za swoje baronostwo, oraz porozumieć się z nim. Miano go zrobić merem w miejsce pana de Rênal.
Juljan uśmiał się w duchu, kiedy Valenod dał mu do zrozumienia, iż odkryto że pan de Rênal jest jakobinem. Faktem jest, że, przy gotującym się wyborze, nowy baron był kandydatem rządowym, gdy pan de Rênal wysuwany był przez liberałów.
Próżno Juljan starał się czegoś dowiedzieć o pani de Rênal; baron, pamiętny widać dawnej rywalizacji, milczał jak grób. W końcu poprosił Juljana o pozyskanie mu głosu ojca przy wyborach. Juljan przyrzekł napisać.
— Powinienbyś, panie kawalerze, przedstawić mnie margrabiemu de la Mole.
— W istocie, powinienbym, pomyślał Juljan; ale takiego łajdaka!...
— Doprawdy, odparł, jestem zbyt skromną figurą w pałacu de la Mole, aby się podjąć tej roli.
Juljan mówił wszystko margrabiemu: wieczorem opowiedział mu pretensje Valenoda, oraz jego czyny i sprawy od 1814.
— Nietylko, odparł pan de la Mole bardzo serjo, przedstawisz mi jutro świeżego barona, ale zaproszę go na pojutrze na obiad. To będzie jeden z naszych nowych prefektów.
— W takim razie, rzekł z zimną krwią Juljan, proszę o miejsce dyrektora Przytułku dla mego ojca.
— Doskonale, rzekł rozweselony margrabia, rzecz załatwiona. Spodziewałem się morałów. Wyrabiasz się.
Pan de Valenod opowiedział Juljanowi, że dzierżawca loterji w Verrières umarł; Juljan uczynił sobie zabawkę, aby dać tę posadę panu de Cholin, owemu staremu cymbałowi, którego petycję znalazł był niegdyś w pokoju pana de Rênal. Margrabia uśmiał się szczerze z petycji którą Juljan mu wyrecytował, oraz podpisał list z prośbą o tę posadę do ministra finansów.
Ledwie zamianowano pana de Cholin, Juljan dowiedział się że poseł z jego departamentu prosił o tę posadę dla pana Gros, słynnego geometry. Szlachetny ten człowiek miał tylko tysiąc czterysta franków renty i co roku pożyczał sześćset franków świeżo zmarłemu dzierżawcy loterji, aby mu pomóc do wychowania dzieci.
Juljan zdumiał się tem co uczynił. — To nic, mówił sobie, jeśli chcę wspiąć się wyżej, trzeba będzie spełnić gorsze niesprawiedliwości i jeszcze umieć je ukryć pod sentymentalnymi frazesami. Biedny Gros! to on zasługiwał na krzyż, ja go dostałem i muszę postępować w duchu rządu który mnie nim obdarzył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Antoine de Rivarol (1753—1801) — francuski pisarz i dziennikarz. Zob. hasło w Wikipedii.