Czterdziestu pięciu/Tom II/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Chicot, rzeczywiście żyjący, (chociaż czytelnikom naszym lubiącym cudowność, wolno mniemać, żeśmy ośmielili się wprowadzić do naszej powieści istotę pozagrobową), wyszedł, powiedziawszy królowi, niby żartem, taką prawdę, jaką mu się powiedzieć podobało.
Obaczmy teraz co dalej nastąpiło.
Po śmierci przyjaciół króla, od czasu niespokojności i spisków poduszczanych przez Gwizyuszów, Chicot zaczął zastanawiać się nad okolicznościami.
Jakkolwiek odważny i o nic niedbający, wielką jednak przywiązywał wagę do życia, które go bawiło, równie jak wszystkich niezwyczajnych ludzi.
Sami tylko głupcy bowiem nudzą się na tym świecie i na drugim rozrywki szukać idą.
W skutek wspomnianej rozwagi uznał, że od straszliwej zemsty pana de Mayenne nie uchroni go nawet opieka króla; a jako znakomity filozof, powiedział sobie, iż na tym świecie nic się nie odstanie co się już raz materyalnie stało; że więc ani halebardy, ani sądowe trybunały francuskiego króla nie naprawią, choćby najnieznaczniejszego nawet otworu, jaki sztylet pana de Mayenne zrobić może w kaftanie Chicota.
Powziął więc ostateczne postanowienie, jako człowiek zkąd inąd znudzony komiczną rolą, którą co chwila pragnął zamienić na rolę seryo, oraz ufnością króla, która w owym czasie wiodła go prosto do zguby.
Chicot zatem zaczął od ustanowienia o ile można największej odległości, pomiędzy szpadą pana de Mayenne a własną skórą.
Jakoż wyjechał do Beaune, w potrójnym celu, aby opuścić Paryż, uściskać swojego przyjaciela Gorenflota i skosztować sławnego wina z 1550 roku, o którem uczyniliśmy tak żarliwą wzmiankę w pamiętnym liście, kończącym opowiadanie nasze o „pani de Monsoreau”.
Przyznajmy, że Chicot wkrótce widocznej doznał pociechy.
W dwa miesiące później spostrzegł, że tyje i że ta otyłość zmienia go do niepoznania, lecz spostrzegł zarazem, że tyjąc staje się bardziej podobnym do ojca Gorenflot, bardziej, aniżeli to rozsądnemu człowiekowi przystało.
Rozsądek więc przemógł nad materyalizmem i gdy Chicot wypił kilkaset butelek sławnego wina z 1550 r., gdy przewertował dwadzieścia dwa tomy, składające bibliotekę przeoratu, z której przeor wyczerpywał to łacińskie „bonum vinum laetificat cor hominis“, poczuł wielki ciężar w żołądku a w głowie próżnię wielką.
— Wstąpiłbym do zakonu, pomyślał w duchu; lecz u Gorenflota, byłbym zanadto panem, w innem zaś opactwie, byłbym nim za mało. Habit zapewne zmieniłby mię na zawsze w oczach pana de Mayenne; lecz cóż u wszystkich dyabłów! po cóż uciekać się do pospolitych środków. Poszukajmy lepszych. Czytałem w jakiejś książce, która się wprawdzie nie znajduje w bibliotece Gorenflota: „Quaere et invenies“.
Chicot zatem szukał i oto co znalazł.
Za czasów jego była to jednakże nowość.
Zwierzył się ojcu Gorenflot i podyktował mu list do króla.
Gorenflot wprawdzie niezbyt piśmienny, zdołał jednak napisać, że Chicot schronił się do przeoratu, że zmartwiony koniecznością opuszczenia swojego pana, gdy ten pojednał się z panem de Mayenne, podupadł na zdrowiu, że nadaremnie walczył z troską wyszukując rozmaitych rozrywek, lecz że boleść przemogła i że nakoniec uledz jej musiał.
Ze swojej strony Chicot przesłał królowi list własnoręczny.
List ten datowany w 1580 roku, dzielił się na pięć paragrafów.
Każdy paragraf był niby pisany co kilka dni i odpowiednio postępom choroby.
Pierwszy skreśliła i podpisała ręka dosyć pewna.
Drugi napisała ręka dosyć jeszcze silna, wszakże w podpisie znać było jej drganie.
Na końcu trzeciego już tylko Chic... widziano, a Ch... na końcu czwartego.
Wreszcie piąty kończyło samo jedynie C i kleks ogromny.
Ten kleks konającą ręką wykonany, najboleśniejsze wywarł wrażenie na królu, który, wiemy już teraz dla czego wziął Chicota za widmo, za cień.
Chętnie byśmy tu ten list przytoczyli, lecz wedle dzisiejszego wyrażenia, Chicot był to wielki ekscentryk; a że zwykle jaki człowiek taki styl, jego więc styl tak dalece był ekscentryczny, iż nie śmiemy powtarzać tu owego listu, mimo że niepłonną mamy nadzieję o silnem wrażeniu, jakie by sprawił.
Znaleźć go można w dziele „Mémoires do l’Etoile”, datowany jest w roku 1580, obfitym w przyprawianie rogów, jak dodaje Chicot.
W przypisku do tego listu i aby nieosłabić współczucia Henryka, Gorenflot nadmienił, że od śmierci przyjaciela pobyt w przeoracie de Beaune stał się dla niego zbyt przykrym i że woli zamieszkać w Paryżu.
To post-Scriptum zaledwie po wielkich trudach Chicot wydobył z pod pióra Gorenflota, gdyż właśnie w Beaune najprzyjemniej było ojcu Gorenflot.
Z godną politowania miną; zwracał on uwagę Chicota, że wino zawsze bywa fałszowane, skoro go na miejscu wybrać nie można, lecz Chicot przyrzekł szanownemu przeorowi, iż co rok osobiście przyjedzie dla zrobienia zapasów wina Romanné, Volnay i Chambertin, a że i w tym względzie, równie jak w wielu innych, Gorenflot przyznawał pierwszeństwo Chicotowi, w końcu przeto uległ żądaniu przyjaciela.
Król ze swojej strony, odpowiadając na list Gorenflota i na ostatnie pożegnanie Chicota, napisał własnoręcznie:
„Mości przeorze, wyprawisz świątobliwy i poetyczny pogrzeb biednemu Chicotowi, którego z całej duszy żałuję, był to bowiem nietylko najprzywiązańszy mój przyjaciel, ale nadto i dosyć dobry szlachcic, chociaż w genealogii swojej sam zaledwie pradziada mógł dojrzeć. Na grobie jego zasadzisz kwiaty i postarasz się, aby spoczywał na słońcu, które lubił bardzo, jako syn południa. Co do ciebie, którego smutek szanuję tembardziej, że go podzielam, pragnę, abyś stosownie do objawionego mi życzenia, opuścił klasztor w Beaune. Potrzebuję w Paryżu ludzi przychylnych i teologów uczonych, dla tego w oddaleniu trzymać cię nie myślę. Mianuję, cię zatem przeorem Jakobitów, i za miejsce pobytu oznaczam klasztor przy bramie Ś-go Antoniego, w Paryżu, którą to okolicę biedny nasz przyjaciel lubił szczególniej.”
Łatwo pojąć, że przeor na widok tego autografu królewską ręką skreślonego, zrobił wielkie oczy, że podziwiał całą potęgę gieniuszu Chicota, i że czemprędzej rozwinął skrzydła do lotu naprzeciw czekającym go zaszczytom.
Ambicya bowiem dawno już głębokie korzenie zapuściła w serce Gorenflota, który zawsze nosił przydomek „skromnego” i od czasu jak został przeorem w Beaune, nazwał się ojcem Modestem.
Wszystko więc poszło według życzeń króla i Chicota.
Wiązka cierniu, fizycznie i alegorycznie wyobrażająca trupa, pogrzebana została na słońcu, wśród kwiatów, pod cieniem pięknej winnej latorośli: po czem Chicot zmarły i na pozór pogrzebany, pomagał ojcu Goronflot do przenosin.
Instalacya jego w przeoracie Jakobitów odbyła się z wielką okazałością.
Chicot zaś nocą wcisnął się do Paryża. Kupił on przy bramie Bussy, mały domek za trzysta talarów; a gdy chciał odwiedzić Gorenflota, prowadziły go tam trzy drogi: pierwsza najkrótsza, przez miasto; druga naj poetyczniej sza, bo brzegiem wody idąca; i nakonicc trzecia najbezpieczniejsza, bo ciągnąca się wzdłuż murów Paryża.
Lecz Chicot, jako marzyciel, obierał zawsze drogę po nad Sekwaną; a że w owych czasach kamienne płyty nie krępowały jeszcze koryta tej rzekł, woda zatem, jak mówi poeta, rozlewała się po szerokich brzegach swoich, na których mieszkańcy miasta widywali nieraz przy pięknym blasku księżyca, rysującą się długą postać Chicota.
Skoro Chicot rozgościł się w domu i zmienił nazwisko, zaraz pomyślał o zmianie twarzy.
Wiemy już, że się nazwał Robertem Briquet i że chodził nieco naprzód pochylony; następnie niepokój /i kolejny przebieg kilku lat sprawiły, że prawie zupełnie wyłysiał, bo niegdyś czarny i kędzierzawy włos jego niby morze wśród odpływu, cofnął się z czoła ku karkowi.
Wreszcie, nadmieniliśmy poprzednio, że Chicot pilnie ćwiczył się w ulubionej starożytnym komedyantom sztuce, zmieniania przez dobrze wyrachowane kurcze naturalnej gry muskułów i zwyczajnej swej fizyonomii.
W skutek tak usilnej wprawy, Chicot, za dnia widziany, skoro chciał zadać sobie nieco trudu, stawał się prawdziwym Robertem Briquet, to jest człowiekiem z ustami od ucha do ucha otwartemi, z brodą dotykającą nosa i oczami przeraźliwie zezowatemi; a wszystko to czynił bez grymasów i z niejakim wdziękiem, podług zdania lubowników zmiany, gdyż twarz jego z wysmuklej, podłużnej i kątowatej, stawała się szeroką, rozlaną, spłaszczoną i głupowatą.
Jedynie tylko długich rąk i ogromnych nóg Chicot skrócić nie mógł; lecz że był bardzo przemyślny, przeto skurczył grzbiet, co sprawiło, że ramiona jego prawie nogom wyrównywały.
Obok ćwiczeń z wyrazem twarzy, miał się zawsze na baczności i z nikim nie zawiązywał stosunków.
Bo w rzeczy samej, mimo całej giętkości swojej, nie mógł wiecznie zachować jednakiej postawy.
Jakże bowiem może być garbatym w południe ten, kto był prostym o dziesiątej z rana?
Jak można wytlómaczyć przyjacielowi, który spostrzega, że się nagle postać nasza zmienia, bośmy przechadzając się z nim, przypadkiem spotkali podejrzaną osobę?
Robert Briquet zatem wiódł życie pustelnicze, co z resztą odpowiadało jego skłonnościom.
Całą jego rozrywkę stanowiły odwiedziny u Gorenflota, i wypijanie wraz z nim resztek sławnego wina z 1550 roku, które szanowny przeor pamiętał zabrać z piwnic Beaune.
Atoli umysły pospolite zarówno jak i umysły znakomite, ulegają zmianie; to też i Gorenflot zmienił się, lecz dzięki Bogu nie fizycznie a moralnie.
Ujrzał on w swojej mocy i na swojej łasce tego, w którego ręku spoczywało dotąd całe jego przeznaczenie.
Chicot przybywający na obiad do przeoratu, teraz w oczach jego był niewolnikiem, i Gorenflot od tej chwili zaczął zbyt wiele myśleć o sobie, a zbyt mało o Chicocie.
Ten bez urazy patrzył na zmianę przyjaciela; ci bowiem, których obserwował przy królu Henryku, wykształcili go w tym rodzaju filozofii.
Poprzestał więc na jeszcze pilniejszej ostrożności.
Zamiast uczęszczać co drugi dzień do przeoratu, bywał tam ledwie raz na tydzień, potem raz na dwa tygodnie, a następnie tylko raz na miesiąc.
Gorenflot tak był nadęty, że tego nie uważał.
Chicot za wielki filozof, nie dbał o to, a pokryjomu drwił z niewdzięczności Gorenflota i według zwyczaju, gładził nos i brodę.
— Woda i czas — mawiał — są to dwa najsilniejsze czynniki. Pierwsza podmywa i unosi kamienic, drugi zaś miłość własną. Czekajmy.
I czekał.
W ciągu tego oczekiwania, zaszły wyżej opisane wypadki, które według Chicota, napełnione były żywiołami zapowiadającemi wielkie katastrofy polityczne.
Gdy więc zdawało mu się, że królowi, którego mimo śmierci swojej kochał zawsze, w pośród przyszłych wypadków, mogą zagrozić niebezpieczeństwa podobne tym, od jakich go już uchronił, postanowił ukazać się w kształcie mary, jedynie w celu przepowiedzenia mu jego przyszłości. Widzieliśmy jak oznajmienie blizkiego przybycia pana de Mayenne, pokryte oddaleniem księcia de Joyeuse, i mocą małpiej przebiegłości Chicota, wydobyte z pod tej powłoki, przemieniło go z mary w istotę żyjącą i ze stanowiska proroka, przeniosło na stanowisko posła.
Teraz gdyśmy wyjaśnili wszystko, co mogło wydawać się ciemnem w naszem opowiadaniu, jeżeli czytelnicy nasi pozwolą, wyjdziemy z Luwru wraz z Chicotem i udamy się za nim aż do jego domku na placu Bussy.