Czterdziestu pięciu/Tom II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Chicot siedział ukryty w fotelu, Joyeuse prawie leżał na poduszkach, Henryk zaś wygodnie otulił się pościelą, i rozmowę dalej prowadził.
— I cóż!.. Joyeuse — zapytał król — czy dosyć nawałęsałeś się po mieście?...
— Aż nadto, Najjaśniejszy panie, dziękuję — z niechcenia odpowiedział książę.
— Czegożeś tak prędko zniknął nam z placu Grève?..
— Najjaśniejszy panie, szczerze mówiąc, widowisko niebardzo było zabawne, a zresztą nie lubię patrzeć na cierpienia drugich...
— Jaki litościwy!..
— Nie, jam tylko samolub... a widok cierpień bliźniego drażni nerwy moje.
— Czy wiesz co się stało!...
— Gdzie, Najjaśniejszy panie?
— Na placu Grève.
— Nie, na honor, niewiem.
— Salcède wyparł się wszystkiego.
— A!...
— Ty bardzo obojętnie bierzesz tę okoliczność.
— Ja?..
— Tak jest.
— Wyznaję, Najjaśniejszy panie, że nie wielką, wagę przywiązywałem do zeznań jego; zresztą, byłem pewny, że wszystkiemu zaprzeczy.
— Przecie pierwej zeznał.
— Właśnie też dlatego później zaparł się. Pierwsze jego zeznania ostrzegły Gwizyuszów aby się mieli na baczności; rzecz naturalna zatem, iż pracowali, podczas gdy Wasza królewska mość odpoczywałeś.
— Jakto!... przewidujesz podobne rzeczy i nic mi o nich nie mówisz?
— Nie jestem ministrem, niewtrącam się więc do polityki.
— Dajmy temu pokój, Joyeuse.
— Dobrze, Najjaśniejszy panie.
— Będę potrzebował twojego brata.
— Brat mój, równie jak i ja, jest zawsze gotów na usługi Waszej królewskiej mości.
— Mogę zatem liczyć na niego?...
— Bezwątpienia.
— Otóż poruczę mu małe poselstwo.
— Zewnątrz Paryża?
— Tak jest.
— W takim razie, niebędzie mógł być posłusznym Waszej królewskiej mości.
— Dlaczego?
— Du Bouchage w tej chwili nie może wyjechać.
Henryk podniósł się nieco i wielkiemi oczami spojrzał na Joyeusa.
— Co to ma znaczyć?... — zapytał.
Joyeuse z największą pogodą wytrzymał badawczy wzrok króla.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział — to bardzo łatwo pojąć; du Bouchage zakochał się, tylko że źle rozpoczął miłosne układy; poszedł fałszywą drogą biedak i dlatego coraz bardziej mizernieje.
— Wistocie, uważałem to — rzekł król.
— I coraz smutniejszy, coraz bardziej ponury, jakby żył na dworze Waszej królewskiej mości.
Jakieś chrząknięcie przy kominku przerwało panu de Joyeuse, i zdziwiony spojrzał w koło siebie.
— Nie zważaj na to Anno, pewno który pies chrapie na fotelu. Mówiłeś więc, mój kochany, że biedny du Bouchage posmutniał.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie, gotów umrzeć ze zmartwienia. Zdaje się, że spotkał gdzieś bardzo grobowego humoru kobietę, a podobne spotkania są okropne. Wszakże i z tego rodzaju kobietami można wygrać sprawę, równie jak i ze śmieszkami, byleby tylko umieć zacząć dobrze.
— A!.. ty libertynie, pewnobyś sobie umiał poradzić.
— Otóż masz!.. Wasza królewska mość nazywa mię libertynem, dla tego, że lubię kobiety.
Henryk westchnął.
— Powiadasz więc, że ta kobieta ma bardzo grobowy charakter?
— Tak przynajmniej utrzymuje du Bouchage, bo ja jej nie znam.
— A ty, mimo jej smutku, trafiłbyś z nią do ładu?
— Ba!.. idzie tylko o to, aby zawsze działać na przekorę; trudności doświadczałem jedynie z kobietami umiarkowanego temperamentu; one bowiem od swojego wielbiciela wymagają, i ujmujących wdzięków i powagi, co mało kto w sobie jednoczy. Du Bouchage trafił na kobietę smutną, dla tego też i miłość jego smutna.
— Biedny chłopiec! — rzekł król.
— Pojmujesz Najjaśniejszy panie — mówił dalej Joyeuse — że skoro tylko wyjawił mi miłość swoje, postanowiłem natychmiazt wyleczyć go z niej.
— Tak że...
— Tak, że teraz już kuracya rozpoczęta.
— I już mniej zakochany?
— Nie, Najjaśniejszy panie, ale ma nadzieję, że jego dama coraz mocniej zaczyna uczuwać miłość, co właśnie przyjemniejszem jest dla mężczyzn lekarstwem, aniżeli pozbawienie ich miłości. Począwszy więc od dzisiejszego wieczora, zamiast wzdychać wraz ze swoją damą, du Bouchage będzie ją wszelkiemi sposobami rozweselał, i tak naprzykład dzisiaj wieczorem, posyłam jego kochance trzydziestu włoskich muzykusów, aby wyprawili serenadę pod jej balkonem.
— Fi!... — rzekł król — to bardzo pospolite.
— Jakto!... pospolite, trzydziestu muzykusów, którym podobnych niema na całym świecie?..
— Do licha!... gdyby mię kto chciał był rozweselać taką muzyką, kiedy się kochałem w pani de Condé?..
— Tak, ale Wasza królewska mość byłeś zakochany.
— Szalenie.
Znowu dało się słyszeć chrząkanie, ale teraz bardzo podobne do śmiechu szyderczego.
— Widzisz Najjaśniejszy panie, że to nie pies — powiedział Joyeuse, napróżno usiłując dostrzcdz zkąd pochodzi tak szczególna przerwa. Ale tu rzecz się ma inaczej, nasza dama nieczuła jak posąg i zimna jak bryła lodu.
— I mniemasz, że muzyka roztopi ten lud, ożywi posąg?
— Zapewno, że mniemam.
Król wstrząsnął głową.
— Rozumie się — mówił dalej Joyeuse — że nasza dama nie rzuci się w objęcia mojego brata, zaraz za pierwszym pociągnięciem smyczka; nie, ale cały ten hałas umyślnie dla niej zrobiony, wywrze na niej wrażenie przyjemne; powoli przywyknie do takich koncertów, a jeżeli nie przywyknie, mniejsza o to!.. pozostaje nam jeszcze komedya, kuglarze, czarnoksiężnicy, poezya, konie, słowem wszystkie głupstwa tego świata, tak, że skoro nasza niepocieszona piękność nieodzyska wesołości, to przynajmniej du Bouchage ją odzyska.
— Mocno mu życzę tego — rzekł Henryk; lecz dajmy pokój bratu twojemu, skoro obecnie z przykrością by mu przyszło opuszczać Paryż; nie koniecznie potrzebuję aby on dokonał zamierzonego poselstwa, lecz mam nadzieję, że ty, tak dobry doradca, nie jesteś przecie skrępowany więzami jakiej piękności?
— Ja!.. — zawołał Joyeuse — jeszcze nigdy w życiu nie byłem swobodniejszy.
— Wybornie; a więc nie masz nic do czynienia?
— Zupełnie nic Najjaśniejszy panie.
— Sądziłem jednak, że masz stosunki z jakąś piękną damą?
— Tak, prawda, z kochanką pana do Mayenne, z kobietą, która przepadała za mną.
— A teraz?
— Teraz!.. wyobraź sobie Najjaśniejszy panie, pożegnawszy mojego brata i udzieliwszy mu stosowną naukę, udałem się do niej. Przybywam zagrzany teoryami, jakie przed chwilą wykładałem, bo przysięgam Waszej królewskiej mości, iż sądziłem, że jestem prawie równie jak Henryk zakochany, lecz cóż znajduję? Oto, moja dama, drży, truchleje. Z początku mniemałem, że komu przeszkadzam; oglądam się w koło, niema nikogo; usiłuję uspokoić ją, nadaremnie; pytam, nieodpowiada; chcę ją pocałować, odwraca się, a że zmarszczyłem brwi, rozgniewała się, wstała, kłócimy się i w kłótni moja dama oświadcza nakoniec, że ilekroć do niej przyjdę, nigdy jej w domu niezastanę.
— Biedny Joyeuse! — śmiejąc się rzekł król — cóż uczyniłeś?
— Ba?.. Najjaśniejszy panie, wziąłem szpadę i kapelusz, pięknie się ukłoniłem i wyszedłem ani się nawet nie obejrzawszy.
— Brawo!... Joyeuse!... to mi dopiero odwaga!..
— Tem większą odwaga, Najjaśniejszy panie, iż zdawało mi się, że biedaczka westchnęła.
— Może teraz żałujesz twojego stoicyzmu?.. — zagadnął Henryk.
— Nie, Najjaśniejszy panie; gdybym choć przez chwilę żałował, pobiegłbym do niej czemprędzej, to się rozumie... lecz myśl, że ta biedaczka mimowolnie rozstała się ze mną, nigdy mię nie opuści.
— A jednak wyszedłeś od niej?
— Prawda, i oto jestem.
— I niewrócisz nigdy?...
— Nigdy... Gdybym był tak pulchny jak pan de Mayenne, to nie mówię; ale jam szczupły i dlatego mam prawo być dumnym.
— Mój przyjacielu — poważnie rzekł Henryk — to zerwanie przyczyni się wiele do twojego zbawienia.
— Nie przeczę, Najjaśniejszy panie; ale tymczasem przez cały tydzień okropnie nudzić się będę, bo niemam nic do czynienia i niewiem co począć. To też przychodziły mi już nieocenione myśli o próżniactwie; nudzić się, musi to być rzecz arcy zabawna.,. wprawdzie, do nudów nie przywykłem, ale uważam je za coś znakomitego.
— I ja tak mniemam — odparł król — bom nudy w modę wprowadził.
— Otóż mam taki plan, Najjaśniejszy pa nie, a skreśliłem go wracając z placu Notre-Dame do Luwru. Codziennie każę się tu przynosić w lektyce; Wasza królewska mość będziesz odprawiał modlitwy, ja zaś czytać będę książki o alchemii albo raczej o marynarce, bo przecież jestem marynarzem. Będę miał małych piesków, albo raczej kotków, bo to przyjemniejsze, które się będą bawiły z twojemi, Najjaśniejszy panie; potem będziemy razem jadali kremy, a pan d’Epernon będzie nam opowiadał bajeczki. Chciał bym utyć, Najjaśniejszy panie, a później jak kochanka du Bouchagea ze smutnej przemieni się w wesołą, poszukamy innej, która znowu z wesołej zostanie smutną; i tak będziemy mieli odmianę, a żaden z nas nawet się z miejsca nie ruszy. Zwykle siedzieć jest bardzo wygodnie, a leżeć jeszcze wygodniej: O!... co za wyborne poduszki, Najjaśniejszy panie! zaraz widać, że tapicerowie Waszej królewskiej mości pracują dla króla, który się nudzi.
— Wstydź się Anno! — rzekł król.
— Dlaczego mam się wstydzić?..
— Człowiek twojego wieku, twojego stopnia chce zostać leniuchem, tłuściochem; co za szkaradne myśli!
— Nie sądzę, Najjaśniejszy panie.
— Czekaj, ja ci znajdę zatrudnienie.
— Jeżeli nudne, to i owszem.
Chrząknięcie dało się słyszeć po raz trzeci, rzec było można, że pies wyśmiewa słowa Joyeusea.
— To bardzo roztropny pies — powiedział Henryk, zgaduje, czem cię zatrudnić myślę.
— Czemże, Najjaśniejszy panie myślisz mię zatrudnić? Obaczmy.
— Naprzód wdziejesz buty.
Joyeuse zadrżał.
— O! nie, nie żądaj tego, Najjaśniejszy panie, to zupełnie przeciwne moim pomysłom.
— Potem, wsiądziesz na koń.
Joyeuse podskoczył.
— Na koń, ja! nie, nie, teraz już tylko lektyki używam. Czyś nic nie słyszał, Najjaśniejszy panie?
— No, Joyeuse, przestań żartować; powiedziałem: wdziejesz buty i wsiądziesz na koń, rozumiesz?
— Nie, Najjaśniejszy panie — z największą, powagą odpowiedział książę — to niepodobna.
— Dlaczego niepodobna? — spytał król rozgniewany.
— Bo... bo... jestem admirałem.
— I cóż ztąd?..
— Admirałowie konno nie jeżdżą.
— A! to tak — rzekł Henryk.
Joyeuse za całą odpowiedź kiwnął głową jak uparte dziecko, które usłuchać niechce, a boi się nieodpowiedzieć.
— Dobrze, zgoda panie admirale Francyi!... niepojedziesz konno, bo masz słuszność, że to niezgodne z powołaniem marynarza; ale marynarz może płynąć okrętem, ty więc natychmiast odpłyniesz do Rouen; tam znajdziesz twą admiralską galerę, wsiądziesz na nią niezwłocznie i rozwiniesz żagle, udając się do Antwerpii.
— Do Antwerpii!.. — zawołał Joyeuse z taką rozpaczą, jakby otrzymał rozkaz wyruszenia do Kantonu lub Valparaiso.
— Zdaje mi się, że już powiedziałem — rzekł król tonem zimnym, który świadczył o niecofnionem jego prawie, jako zwierzchnika i o niecofnionej woli, jako monarchy; zdaje mi się, że powiedziałem i że powtarzać nie potrzebuję.
Joyeuse nieokazując najmniejszego oporu, zarzucił płaszcz na siebie, przypiął szpadę do boku i wziął z krzesła swój beret aksamitny.
— Do licha!... ileż mię kosztuje trudu nakazanie posłuszeństwa — szepnął Henryk — wszak jeżeli zapominam czasami, że jestem panem, to przecież wszyscy inni powinniby o tem pamiętać.
Joyeuse, milczący i obojętny, ukłonił się i według istniejących przepisów, położył dłoń na rękojeści szpady.
— Proszę o rozkazy, Najjaśniejszy panie! — rzekł tonem tak uległym, że wola monarchy zmiękła jak wosk topniejący.
— Udasz się do Rouen — powiedział Henryk — gdzie pragnę, abyś wsiadł na okręt, chyba, że wolisz lądem jechać do Brukselli.
Król mniemał, że Joyeuse coś odpowie, lecz ten poprzestał na ukłonie.
— Czy wolisz podróż lądową?... — zapytał król.
— Skoro idzie o wykonanie rozkazu Waszej królewskiej mości, to mi wybierać w tem lub owem niewolno — odpowiedział Joyeuse.
— No dąsaj się, dąsaj, szkaradniku!.. — zawołał Henryk. — A! królowie nie mają przyjaciół! Udasz się więc do Rouen, mości panie — mówił dalej obrażony monarcha — tam wsiądziesz na twą galerę, ściągniesz załogi z Caudebec, Harfleur i Dieppe, które zastąpię innemi; wyładujesz niemi sześć okrętów, i oddasz je pod rozkazy mojego brata, który oczekuje na przyobiecane mu posiłki.
— A gdzież moje pełnomocnictwo, Najjaśniejszy panie?.. — zapytał Joyeuse.
— I od kiedyż to — odparł król — nie działasz na mocy twojego admiralskiego urzędu?...
— Mam tylko prawo być posłusznym, Najjaśniejszy panie, a odpowiedzialności unikam o ile mogę.
— Dobrze, mości książę, pełnomocnictwo otrzymasz w twojem mieszkaniu, w chwili wyjazdu.
— A kiedyż ta chwila nadejdzie, Najjaśniejszy panie?...
— Za godzinę.
Joyeuse z uszanowaniem ukłonił się i zmierzył ku drzwiom.
Serce króla o mało co nie pękło.
— Jakto! — zawołał — niechcesz nawet pożegnać mię?... niegrzecznyś, panie admirale, a ten zarzut czynią powszechnie wszystkim marynarzom. Ha! może więcej przyjemności znajdę z moim głównym dowódzcą piechoty.
— Racz mi przebaczyć, Najjaśniejszy panie — wyjąkał Joyeuse — ale jeszcze gorszy ze mnie dworak, aniżeli marynarz, i widzę, że Wasza królewska mość żałujesz tego, co dla mnie uczyniłeś.
I wyszedł, wstrząsając drzwiami tak gwałtownie, iż parta wiatrem zasłona wzdęła się okropnie.
— Tak to kochają mię ci, którym tyle wyświadczyłem! — zawołał król, a!... Joyeuse!... niewdzięczny Joyeuse!..
— Co!.. może go przywołasz?... — rzekł Chicot, zbliżając się do łóżka. Może już żałujesz, żeś choć raz, przypadkiem, miał własną wolę?
— Słuchaj Chicot — odparł król — mów co chcesz, ale czy myślisz, że to bardzo przyjemnie w październiku pływać po morzu, na wietrze i deszczu?... Chciałbym cię tam widzieć, samolubie.
— Wolno ci, wielki monarcho, wolno... A nawet w tej chwili podróż jest najgorętszem pragnieniem mojem.
— Gdybym cię więc chciał dokąd wyprawić, podobnie jak Joyeusea, przystałbyś na moje żądanie?...
— Nie tylko przystałbym, ale nawet proszę o to, błagam.
— O poselstwo?..
— Tak jest.
— Pojechałbyś do Nawarry?...
— Pojechałbym nawet do samego dyabła, wielki królu...
— Czy ty żartujesz, głupcze?
— Najjaśniejszy panie, już za życia mojego niezbyt byłem wesoły, a przysięgam, że od czasu śmierci mojej, jeszcze bardziej posmutniałem.
— Ale przed chwilą niechciałeś wyjeżdżać z Paryża?...
— Źle czyniłem, mój najłaskawszy monarcho, bardzo źle i mocno tego żałuję.
— Tak, że teraz pragniesz wyjechać z Paryża?...
— Natychmiast, prześwietny królu, natychmiast, wielki monarcho.
— Teraz już nic nie rozumiem — powiedział Henryk.
— Nie słyszałeś więc słów wielkiego admirała Francyi?...
— Jakich słów?
— Tych, któremi oświadczył ci zerwanie swoje z kochanką pana de Mayenne.
— I cóż ztąd?...
— Jeżeli ta kobieta zakochana w tak przystojnym młodzieńcu, bo przyznać należy, że Joyeuse wcale przystojny...
— Zapewne.
— Jeżeli ta kobieta wzdycha gdy się z nim rozstaje, to nie bez powodu.
— Bezwątpienia, bo inaczej pocóżby miała się rozstawać.
— A wiesz-że, jaki to powód?
— Nie.
— Oto, pan de Mayenne przyjeżdża.
— O! ho! — zawołał król.
— Rozumiesz nakoniec, winszuję.
— Tak, rozumiem, jednakże...
— Co jednakże?
— Twój powód, podług mnie, nie ma zasady.
— Przytocz że mi swoje powody, Henryku, wszak tego tylko pragnę, aby były niezbite.
— Dlaczegóż ta kobieta niezerwała raczej z panem de Mayenne, aniżeli z księciem de Joyeuse?... Mniemasz może, iż Joyeuse nie byłby jej wdzięcznym za nastręczenie mu. sposobności spotkania się z panem de Mayenne na Pré-aux-Clerc i przeszycie jego tłustego brzucha; o! bo Joyeuse nie źle szpadą włada!
— Bardzo dobrze, ale pan de Mayenne nosi zdradzieckie sztylety. Przypomnij sobie Saint-Mégrina. (Tu Henryk westchnął i wzniósł oczy w niebo). Prawdziwie zakochana kobieta nie pozwoli zabić swojego kochanka, i woli raczej opuścić go, zyskać na czasie, nadewszystko zaś woli sama uniknąć śmierci; a ten kochany dom Gwizyuszów dyabelnie nieokrzesany.
— A! kto wie, może ty masz słuszność.
— Wielkie szczęście.
— Tak jest, i zaczynam wierzyć w przybycie pana de Mayenne; ale ty Chicot, ty nie jesteś bojaźliwą i zakochaną kobietą?
— Ja, Henryku, jestem człowiekiem roztropnym, człowiekiem, który ma czysty rachunek z panem de Mayenne, który z nim grę rozpoczął; skoro zatem spotka mię, może dalej grać zechce, a z takim graczem, jak szanowny pan de Mayenne, trudno iść w zapasy.
— Cóż ztąd!
— To, że w ciągu gry, gotów mię nożem przebić.
— Ba!... znam ja mojego Chicota, on bierze ale i oddaje.
— Masz słuszność, to też oddam mu dziesięć pchnięć za jedno, ale pewno ich nie przeżyje.
— Tem lepiej, bo gra się skończy.
— Do kata! przeciwnie, tem gorzej, bo jego rodzina okropnie wrzeszczeć będzie, cała Liga tobie się na kark zwali i z czasem powiesz mi: „Przyjacielu Chicot, wybacz, ale muszę kazać wykropić ci skórę.”
— Ja, to powiem?...
— Powiesz, a nawet co gorsza, dotrzymasz słowa, wielki monarcho. Wolę zatem, ażeby rzeczy inaczej poszły, pojmujesz?... Nieźle mi w teraźniejszym moim stanie, jeszcze więc go nie zmienię. Bo widzisz, postępy zemsty dla mnie niebezpieczne, i dlatego pojadę do Nawarry, jeżeli mię tam wyprawić pragniesz.
— Pragnę, bezwątpienia.
— Czekam więc na twoje rozkazy, najłaskawszy panie.
I mówiąc to, Chicot przybrał taką samą postawę jak Joyeuse.
— Ale nie wiesz — powiedział król — czy ci się to poselstwo podoba.
— Widać, że się podoba, skoro o nie proszę.
— Widzisz mój Chicocie — mówił dalej Henryk — mam zamiar poróżnić Małgorzatę z jej mężem.
— Rozumiem, tej polityki trzymasz się już od dawma.
— Nie czujesz więc w sobie żadnego wstrętu?
— Co mi to szkodzi — odpowiedział Chicot — czyń co chcesz wielki monarcho. Jestem posłem i nic więcej: mnie sprawy zdawać nie potrzebujesz, a bylebym tylko był nietykalny... O!.. bo pojmujesz zapewne, że o to dbać muszę.
— Ale — rzekł Henryk — prócz tego jeszcze, powinieneś wiedzieć, co powiesz mojemu szwagrowi.
— Ja mam co powiedzieć! nie, nie!
— Jakto? nie, nie!..
— Pojadę gdzie chcesz, ale nic mówić nie będę. Mamy w tym względzie przysłowie, „kto za nadto drapie...”
— Odmawiasz więc?..
— Odmawiam słów, ale przyjmuję list. Posłannik ustny zawsze ma pewną odpowiedzialność, ale doręczyciel listu dopiero z drugiej ręki otrzymuje pchnięcia.
— No, zgoda!.. dam ci list, to się nawet zgadza z polityką moją.
— A widzisz jak to gładko idzie, dawaj.
I Chicot wyciągnął rękę.
— Nie myślże przecież, iż podobny list natychmiast napisać można. Pierwej należy się nad nim zastanowić, trzeba go rozważyć.
— Dobrze, dobrze, zastanawiaj się, rozważaj. Wrócę tu jutro o świcie, albo przyślę po ten list.
— A czemuż nie chcesz nocować?...
— Tu?
— Tak jest, w twoim fotelu.
— Ba!.. minęły już te czasy. W Luwrze nigdy już sypiać nie będę. A któż to widział, aby widmo spało w fotelu, co za niedorzeczność!
— Lecz nakoniec — zawołał król — pragnę abyś poznał moje zamiary co do Małgorzaty i jej męża. Jesteś gaskończykiem, list mój narobi hałasu na dworze Nawarskim. Będą ci zadawać pytania, trzeba zatem abyś umiał odpowiedzieć na nie. Cóż u dyabła!... jesteś moim reprezentantem, niechcę więc, abyś głupio wyglądał.
— Dla Boga!... jakże ci brak pojęcia, wielki monarcho!... I ty myślisz, że powiozę list o dwieście pięćdziesiąt mil ztąd, niewiedząc, co się w nim zawiera!.. Bądź spokojny, mój drogi!... na pierwszym lepszym zakątku ulicy, lub pod pierwszem lepszem drzewem, zatrzymam się i list twój otworzę. Jakto!... od przeszło dziesięciu lat wyprawiasz posłów do różnych części świata a nie znasz ich jeszcze!.. No odpocznij-że sobie na ciele i duszy, ja wracam do mojego ustronia.
— A gdzież jest to twoje ustronie?..
— Na cmentarzu Niewiniątek wielki monarcho.
Henryk rzucił na Chicota wzrok pełen zdziwienia, które go nie opuszczało przez ciąg dwugodzinnej z błaznem rozmowy.
— Wszak prawda, że się tego niespodziewałeś? — spytał Chicot, biorąc płaszcz i kapelusz.
— A jednak co to jest mieć stosunki z ludźmi z tamtego świata!... A więc, stało się, do jutra, ja lub mój posłaniec...
— Zgoda, ale twój posłaniec musi znać hasło, aby wiedziano, że przybywa od ciebie i aby mu drzwi otworzono.
— Słusznie!.. Jeżeli ja sam przyjdę, hasło niepotrzebne; jeżeli posłaniec, powie, że go „Cień” przysyła.
To powiedziawszy, Chicot znikł tak łatwo, iż zabobonny Henryk nie był pewny, czy to istotnie człowiek żywy, lub czy tylko cień jaki; przebył drzwi, nawet niemi nie skrzypnąwszy, i nie poruszywszy żadnym fałdem ich zasłony.