Czterdziestu pięciu/Tom IV/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XII.
Wielki łowczy króla Nawarry.

Małgorzata opuściwszy króla, zaraz udała się do pokojów swoich dam honorowych.
Przechodząc, wzięła z sobą swojego lekarza Chirac, który sypiał w zamku i z nim udała się do biednej Fosseuse, która blada i wystawiona na ciekawe spojrzenia, narzekała na ból żołądka, nie chcąc pomimo ciężkich cierpień ani żadnej pomocy, ani nawet odpowiadać na pytania.
Fosseuse miała w tym czasie najwięcej dwadzieścia jeden lat; była piękną i słuszną kobietą z niebieskiemi oczyma i jasnemi włosami, wysmukła i pełna wdzięku; od trzech miesięcy tylko nie wychodziła prawie z mieszkania i narzekała na ociężałość; w tej chwili siedziała w ogromne m krześle, a następnie przeszła do łóżka.
Chirac najprzód wyprosił obecnych i stając przy łóżku chorej, pozostał sam z nią i z królową.
Fosseuse przelękniona tym wstępem, któremu fizyonomie Chiraca i królowej, obiedwie zimne i obojętne, nadawały coś uroczystego, podniosła głowę z poduszki i wyjąkała podziękowanie za zaszczyt, jakim ją królowa, jej pani, obdarza.
Małgorzata była bledszą od chorej; tak to obrażona duma więcej boli niż okrucieństwo, lub cierpienie.
Chirac pomacał puls dziewicy pomimo jej woli.
— Co pani? — zapytał po chwili namysłu.
— Żołądek mnie boli — odpowiedziała biedaczka, ale to przeminie upewniam pana, bylem tylko miała spokojność.
— Jaką spokojność? — zapytała królowa.
Fosseuse zalała się łzami.
— Nie smuć się panna — mówiła Małgorzata — król polecił mi uspokoić cię.
— A! ileż dobroci!
Chirac puścił rękę chorej.
— A ja — rzekł — wiem jaka jest pani choroba.
— Pan wiesz?... — drżąc zapytała Fossense.
— Tak wiemy — dodała Małgorzata — wiemy, że cierpisz bardzo.
Fosseuse wciąż lękała się, że jest na łasce dwóch obojętności, nauki i obojętności zarazem.
Królowa dała znak lekarzowi, aby wyszedł z pokoju. Wtedy Fosseuse zadrżała i o mało nie zemdlała.
— Panno — rzekła królowa — chociaż od niejakiego czasu postępowałaś względem mnie niegodnie i chociaż donoszono mi, że mnie czynisz nienawistna mężowi....
— Ja Najjaśniejsza pani?
— Nie przerywaj mi, proszę. Chociaż wyżej sięgałaś, aniżeliś powinna, przyjaźń, jaką mam dla ciebie i szacunek jakim darzę twoje rowienniczki, każę mi nieść ci pomoc w nieszczęściu, w jakiem cię widzę obecnie.
— Pani, przysięgam...
— Nie zaprzeczaj, zanadto wiele już mam zmartwienia; szanuj twój honor, który mnie równie jak ciebie obchodzi, bo do mojego dworu należysz. Powiedz mi wszystko, a matką będę dla ciebie.
— A! pani, czyż możesz wierzyć temu co mówią...
— Proszę cię, nie przerywaj, bo jak sądzę, mało nam czasu zostaje. Chciałam powiedzieć że pan Chirac, który zna twoję chorobę, wszak słyszałaś co mówił dopiero? Pan Chirac jest w przedpokoju i powiada, że twoja choroba jest zaraźliwą, aby wszystkich tym sposobem oddalił. Tymczasem ja, póki czas jeszcze, zaprowadzę cię do Mas-d’Agenvis, który jest oddalonym domem króla mojego męża; tam będziemy prawie same: bo król wyjeżdża na polowanie, na którem przez kilka dni zabawi: powrócimy z tego ustronia dopiero po twojem rozwiązaniu.
— Pani!... — zawołała Fosseuse, zarumieniona ze wstydu i bólu, jeżeli wierzysz co mówią o mnie, pozwól mi umrzeć spokojnie.
— Panno, źle odpowiadasz na moją wspaniałomyślność i za wiele liczysz na przychylność króla, który cię zlecił moim staraniom.
— Króla?... czy król co mówił?
— Czy wątpisz, gdy o tem mówię? Gdybym nie widziała symptomatów twojej choroby, gdybym z twoich cierpień, nie odgadywała bliskiego kryzysu, możebym twojemu zaprzeczeniu wierzyła.
W tej chwili, jakby na stwierdzenie zdania królowej, biedną Fosseuse napadły bóle i z jękiem padła na łóżko.
Małgorzata patrzyła na nią czas jakiś bez gniewu, ale i bez współczucia.
— Panno, czyż mam wierzyć twojemu zaprzeczeniu?... — rzekła nakoniec do biednej dziewczyny, która nowe czyniąc wysilenie, zalała się łzami, któreby rozczuliły samą nawet Katarzynę.
W tym czasie, jakby sam Bóg chciał przynieść pomoc nieszczęśliwej, drzwi otworzono i król Nawarry wszedł spiesznie.
Henryk z tych samych co Chicot nie mogąc spać przyczyn, po całogodzinnej z Mornayem pracy, po zrobieniu wszelkich przygotowań na zapowiedziane Chicotowi łowy, udał się do apartamentu dam honorowych.
— A co — rzekł wchodząc — czy moja biedna Fosseuse cierpi jeszcze?
— Przekonaj się Najjaśniejsza pani — zawołała cierpiąca, której widok kochanka nowych sil dodał, przekonaj się, że król nic nie mówił; żem dobrze uczyniła zaprzeczając.
— Panie — przerwała królowa zwracając się ku Henrykowi — zakończ błagam cię tę upokarzającą scenę; sądziłam, że Wasza królewska mość dosyć masz we mnie zaufania, odkrywając mi stan tej kobiety. Powiedz jej więc, że wiem o wszystkiem.
— Moje dziecię — rzekł wtedy Henryk z czułością, czy chcesz jeszcze zaprzeczać?
— Tajemnica nie do mnie należy Najjaśniejszy panie — odpowiedziała chora i gdybym z twoich ust nie słyszała...
— Moja Fosseuse jest wyborną — odrzekł Henryk — przebacz jej, błagam cię o to, ty zaś moja droga miej zaufanie w królowej, co do wdzięczności, ta moim jest obowiązkiem.
Henryk ujął rękę Małgorzaty i uścisnął ją z uczuciem.
W tej chwili, nowy ból napadł dziewicę; uległa mu, i jak lilia gnąca się od wichru, skłoniła głowę z ciężkim jękiem.
Henryk rozczulony do głębi serca, kiedy ujrzał, blade jej czoło i oczy zalane łzami, kiedy zobaczył pot ściekający po skroniach i twarzy, bezprzytomny, z rozwartymi ramionami, rzucił się ku niej.
— Fosseuse! kochana? Fosseuse!... — mówił i padając na kalana przy jej łóżku.
Małgorzata ponura i milcząca stanęła w oknie, prawie dotykając twarzą szyby.
Fosseuse znalazła tyle sił, że kochanka szyję objęła rękami, a następnie ustami jego ust dotknęła, sądząc, że w ostatnim uścisku, duszę swoję Henrykowi oddaje.
Następnie, padła bez zmysłów.
Henryk równie blady jak ona, nieporuszony i milczący, opuścił głowę i wsparł ją na łóżku.
Małgorzata zbliżyła się do nich.
— Powstań panie — rzekła do króla, i pozwól mi dopełnić obowiązku, jaki na mnie włożyłeś.
Że zaś Henryk zdawał się nie słuchać tej mowy dodała:
— Nie lękaj się, skoro tylko moja duma jest obrażoną, mam dosyć siły; z sercem nie tak byłoby mi łatwo, ale szczęściem, serce nie ma tutaj żadnego udziału.
Henryk wzniósł głowę.
— Pani?... — rzekł.
— Ani jednego wyrazu więcej — odrzekła królowa z powagą wznosząc rękę, jeżeli nie chcesz, abym sądziła, że twoje pobłażanie jest wyrachowanem. Jesteśmy bratem i siostrą, zatem zrozumiemy się snadnie.
Henryk przyprowadził ją do Fosseuse i rękę lodowatą chorej podał do dłoni.
— Jedź, jedź Najjaśniejszy panie na łowy. Wyjeżdżając wyprowadzisz z sobą ciekawych.
— Ale — odrzekł Henryk — nikogo nie widziałem w przedpokoju.
— Czy tak?... — odpowiedziała Małgorzata z uśmiechem; zatem sądzą, że tu zaraza. Spiesz więc mężu, gdzieindziej szukać zabawy.
— Zatem idę na łowy, ale dla nas obojga.
I czule spojrzawszy na Fosseuse prawie bezprzytomną, wybiegł z pokoju.
W przedpokoju wstrząs! głową, jakby resztę niespokojności chciał z siebie zrzucić; następnie ubrawszy twarz uśmiechem sobie właściwym, udał się do Chicota, który, jakieśmy powiedzieli, spał wsparty na łokciach.
Król kazał sobie drzwi otworzyć i potrząsając śpiącym, rzekł:
— Żywo kumie, żywo, druga godzina, wstawaj!
— Co tam u dyabła? — zawołał Chicot!.. — czy czasem, Najjaśniejszy panie nie bierzesz mnie za Gwizyusza.
W rzeczy samej, Henryk mówiąc o księciu Gwizyuszu, zawsze go kumem nazywał.
— Ja cię biorę za mego przyjaciela — odpowiedział król.
— A więzisz mnie, posła! Najjaśniejszy panie! gwałcisz prawa narodów.
— Czyś oszalał — rzekł król — cóż ci tu złego, że chcesz uciekać?
— I owszem, bardzo mi dobrze; tuczą mnie jak gęś w kojcu. Wszyscy mię pieszczą, ale drzwi zamykają przedemną.
— Chicot, mój przyjacielu — rzekł król — uspokój się, nie jesteś na mój stół dosyć tucznym.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot — bardzo cię dzisiaj widzę wesołym, cóż więc słychać?
— Zaraz ci powiem: jadę na łowy, a zawsze jestem wesoły, kiedy poluję... Dalej kumeczku, wstawaj.
— Jakto?.. bierzesz mnie ż sobą.. Najjaśniejszy panie?
— Będziesz moim historyografem.
— Będę zapisywał strzały.
— Właśnie.
Chicot potrząsnął głową.
— No i co, zapytał król.

~ Nigdym na taką wesołość spokojnie nie patrzył.
— Ba!..
Henryk zaczął się śmiać, Chicot, jako człowiek dowcipny, musiał mu wtórować.
— Tak nie inaczej, kiedy słońce pali...
— I cóż z tego?
— Deszcz i grzmoty nie daleko.
Henryk z uśmiechem pogłaskał brodę i odpowiedział:
— Skoro będzie burza, skryjesz się pod mój płaszcz, a on dosyć obszerny.
Następnie, kiedy się Chicot ubierał, król zbliżył się do przedpokoju i zawołał:
— Konia!... powiedźcie panu de Mornay, że jestem gotowy.
— A!... to pan de Mornay jest wielkim łowczym na to polowanie? — zapytał Chicot.
— Pan de Mornay jest tu wszystkiem — odpowiedział Henryk, — król Nawarry jest ubogi i wielu sług trzymać nie może. Ja mam tylko jednego człowieka!
— Tak, ale tęgiego, z westchnieniem zakończył Chicot.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.