Demon wyścigów/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
HRABIANKA TINA.

Piąty dzień upływał od czasu śmierci Huberta Świtomirskiego.
Panna Tina miała tyle trosk.... Aż nazbyt wiele trosk, jak na jej biedną główkę... Mimo, że naprzeciw niej, w małym gabineciku, zasiadał szczery i oddany doradca — a najlepszy przyjaciel i nieodłączny towarzysz nieboszczyka.
Był nim, oczywiście — Uszycki.
— Znalazła się pani, panno hrabianko, — mówił — jako spadkobierczyni brata, w ciężkiem położeniu... Gdybym mógł czemkolwiek...
— Dziękuję panu bardzo! — odrzekła dość oschle. — Spadek po Hubie jest żaden, a właściwie długi przerastają majątek... Uczynię jednak wszystko, co w mojej mocy leży, aby najmniejsza plamka nie kalała pamięci mojego nieszczęśliwego brata...
Baron kiwnął głową z przekonaniem. Od chwil paru ledwie bawił u Świtomirskiej, pojawiwszy się u niej po raz pierwszy, od czasu tragicznego wypadku. Poprzednio parokrotnie odwiedzał ją wraz z Hubą — i obecnie udawał wielce skorego do usług przyjaciela — aczkolwiek przedtem już stale traktowała go ozięble panna. Jeśli dziś, po pewnem wahaniu, tu pospieszył, miał w tem niejakie wyrachowanie, w pierwszym rzędzie zamierzając uczynić głęboki wywiad... Nabierał stopniowo śmiałości, gdyż skoro został przyjęty, zapewne nie wiedziała nic — i Grot, po namyśle, postanowił milczeć...
— Co pani zamyśla zrobić ze stajnią wyścigową? — nagle rzucił.
— Zatrzymam stajnię! — odparła. — Konie to moja pasja!
— Nawet po ostatnim wyścigu „Magnusa“, który stał się pośrednią przyczyną katastrofy?
— Cóż winien „Magnus“?
— Hm... W każdym razie... I myśli pani pozostawić Grota?...
Kiedy baron wymawiał ostatnie zdanie, jego monokl zadrżał nerwowo. Panna Tina spokojnie oświadczyła:
— Nie widzę powodu czynienia zmian!.. Mój brat miał do Grota wielkie zaufanie...
— Za wielkie...
— Przypisuje pan ostatnią przegraną Grotowi?..
— Bezwzględnie! Wspomniałem o tem Hubie...
Świtomirska, jakby się zamyśliła.
— Dziękuję za ostrzeżenie! — rzekła. — Jednak natychmiast nie mogę oddalić żokieja...
— Radziłbym...
Znów po twarzy Tiny przemknął cień zadumy. Uszycki ucieszył się w duchu niezwykle. Grot, jak było do przewidzenia, nie poczynił żadnych rewelacji — i z tej strony mógł być spokojny. Lecz czemuż nie oplątać Świtomirskiej, jak za życia oplątał brata? Wiedział, że rodzina odsunęła się od niej przezornie, w obawie, iż będzie zmuszona pokryć za nieboszczyka długi i że hrabianka, zamieszkując raczej dla przyzwoitości z jakąś starą i niedołężną kuzynką, jest całkowicie samodzielna i w gruncie osamotniona... Przedewszystkiem należy skończyć z Grotem...
— Mojem zdaniem, to bardzo niebezpieczny typ, ten Grot! — dodał — pragnąc wywrzeć swą zemstę na żokieju. — Im pani prędzej go się pozbędzie, tem lepiej!... O ile na co się przydam...
Świtomirska powstała z miejsca. Znużyła ją może rozmowa, a może wielką przykrość uczyniła, posłyszana wiadomość o Grocie.
— Raz jeszcze dziękuję! — sucho zabrzmiał jej głos. — Sądzę, że bez pańskiej pomocy sobie poradzę...
Uszyckiego nie stropiła ta krótka odprawa.
— Jednak... Nawet, jeśli nie będzie chodziło o Grota... Wiem, że znalazła się pani w trudnościach[1] drobniejszą sumką...
— Mam wrażenie... Nie skorzystam...
— Nigdy nie wiadomo!... Proszę zawsze liczyć na mnie...
Tina wyciągnęła na pożegnanie rękę. Ucałował tę rękę z respektem Uszycki. Kiedy znikł za drzwiami, spojrzała na dłoń ze wstrętem i wytarła starannie chusteczką, jakby pozostał na niej ślad po dotknięciu niemiłej, a obrzydliwej gadziny.
— Zaśpiewasz ty jutro inaczej! — myślał tymczasem Uszycki — zaśpiewasz inaczej i wyrzucisz Grota...
Coraz bardziej nabierał przekonania, że sprawy układają się znakomicie. Niezadługo Świtomirską odwiedzi Lisik. Bo to, o czem mógł ją uprzedzić, choć nie uprzedził była właśnie wizyta lichwiarza. A o tranzakcji z lichwiarzem wiedział baron znacznie wcześniej, niźli mu ją wyznał Huba. Wiedział, aż nazbyt dobrze... Właściwie sam wszystko ułożył... Przerachował się nieco, nie spodziewając się śmierci Świtomirskiego... Nie martwiła go śmierć przyjaciela ani na chwilę, a nawet była na rękę... A nuż uda się oplątać Tinę?
Baron wyprostował się dumnie. Nie przerażała go nawet myśl, że o tych specjalnych kombinacjach nic nie wiedział groźny „on“ — ani też, że nic o nich nie wiedziała Irma...
Pocóż się dzielić, gdy samemu można zarobić wcale pokaźną sumkę...

Bardzo zadziwiłby się Uszycki, gdyby mu o tem doniesiono, że przy rozmowie z hrabianką obecny był jeszcze i ktoś trzeci.
A tym trzecim był — Grot we własnej osobie, znajdujący się w przyległym z gabinecikiem, pokoju.
Gdy Świtomirska weszła do niego, chodził, mierząc wielkiemi krokami zaściełający salonik dywan a zaciśnięte pięści świadczyły o silnem podnieceniu.
— Panno Tino! — zawołał, ujrzawszy hrabiankę, a zwracając się do niej w taki sposób, w jaki prosiła go poprzednio, aby się zwracał. — Czemu nie pozwoliła mi pani wyjść do tego łajdaka? Chętnie spoliczkowałbym gagatka powtórnie! Czemu wogóle przyjęła pani podobne odwiedziny?...
— Cierpliwości, drogi przyjacielu! — zauważyła Świtomirska. — Cierpliwości! Wnet zrozumiesz... I we mnie burzy się krew, na widok pana „barona“... Ledwie powstrzymać się mogłam w czasie pogrzebu, gdy kręcił się wśród rodziny, udając najlepszego przyjaciela Huby... Ledwie powstrzymać się mogłam, aby wówczas już nie powiedzieć mu wszystkiego, co myślę... On to wszak pchał do większości szaleństw mego nieszczęsnego brata...
— Napewno...
— Pohamowałam się... Pohamowałam się, widząc nawet na pogrzebie tę kobietę... tę Irmę... I ona bezczelnie udawała boleść...
Żokiej zaczerwienił się mocno na wspomnienie o artystce.
— Pohamowałam się z niebywałym wysiłkiem — mówiła Świtomirska dalej — choć nie wiedziałam tego, coś mi wczoraj powiedział...
— Zaręczam... prawdę!... Dla dobra pani..
Wczoraj popołudniu żokiej powziął nagłą decyzję, z którą wstrzymywał się przez parę dni. Wyspowiadał się Tinie. Wyznał o swych posądzeniach, wyznał, że o zatrucie konia podejrzewają Irmę. Opowiedział o zajściu z baronem, nadmieniając, iż niezrozumiałe zachowanie się Uszyckiego tem sobie tłomaczy, że i on musiał prowadzić konszachty z Irmą i być zainteresowany w przegranej „Magnusa“. Zataił tylko niektóre szczegóły drażliwszej natury. Nie nalegała na nie panna Świtomirska, doskonale odgadując intuicją kobiecą, o co tam w istocie chodziło.
I jeśli spowiedź podobna byłaby dla Grota wobec Świtomirskiego niezwykle trudna, a nawet niemożliwa — z panną Tiną poszła gładko i bynajmniej nie stracił on nic w jej oczach, ani nie stracił jej zaufania.
Tembardziej pojąć nie mógł, czemu przyjęła odwiedziny barona.
Panna Tina jęła tłumaczyć:
— Wierzę panu bezwzględnie!... Ale niestety, są to tylko przypuszczenia...
— Nie przypuszczenia a pewność! — przerwał.
— Dla pana! Dla mnie! Lecz dla innych? Zresztą wywlekając tę historję na światło dzienne, musiałabym poruszyć nieprzyjemne sprawy, poruszyć panią Irmę, „przyjaciółkę“ nieboszczyka brata... Wywołałoby to niebywały skandal, a ja unikam skandalu...
Grot nie mógł przyznać w duchu Tinie racji.
— Lecz Uszycki? — bąknął.
— Jeśli zgodziłam się przyjąć odwiedziny Uszyckiego, to nie dla tego, by mi to sprawiło szczególną przyjemność... Przykrość wielką raczej!... Miałam cel ukryty!... On przyszedł wybadać sytuację, ja również chciałam go wybadać...
— Pani? Wybadać?
— Oczywiście! Uszycki pragnął się przekonać, czy pan w przystępie szczerości, nie wyznał swych podejrzeń i obecnie jest przekonany, że nie wiem nic... Mnie zaś zastanawia, czemu im zależało na przegranej „Magnusa“?... Toć chwilowo skorzystał tylko Ciemniowski, wygrawszy grubszy zakład... Ciemniowski zaś stoi poza wszelkiemi podejrzeniami...
Grota również uderzyła ta uwaga. Irma bezwzględnie nie działała w porozumieniu z Ciemniowskim. Tłumaczyła początkowo swój plan, chęcią wspólnego z żokiejem „ułożenia życia“. Sprytny wykręt. Bo jeśli zamiar doprowadziła, poza plecami Grota, do końca, jeżeli zastrzyknęła koniowi podstępnie narkotyk, — bynajmniej jej nie o „ułożenie życia“ z żokiejem chodziło, ale o coś innego, w czem i Uszycki musiał być zainteresowany. Ale o co?
Podziwiał spostrzegawczość panny Tiny. Ona swą myśl snuła dalej:
— Ponieważ nie mają oni z Ciemniowskim nic wspólnego, właśnie zaciekawia mnie, dlaczego im o tę przegranę chodziło... Zaciekawia i niepokoi...
— Niepokoi?
— Bo obawiam się, że wypłynie na wierzch jeszcze jakaś dla nas niemiła sprawa...
— Ale jaka?
— Właśnie, że nie wiem, a Uszycki nie zdradził się, ani słówkiem... Ale... Czy „Magnus“ zdrów? Czy nie odbił się na nim ów narkotyk?
— Na szczęście narkotyk działał widocznie chwilowo i nie odbił się na zdrowiu konia... Forma „Magnusa“ nic nie pozostawia do życzenia...
— Wygramy „Derby“?
Niewątpliwie! Tembardziej, że żaden z niepowołanych „przyjaciół“ nie będzie miał do niego dostępu!... Choć obecnie nie obawiam się nowych zakusów, sam sypiam w stajni i nikomu nie dam się zbliżyć do konia...
— Nawet... mnie?
Żart hrabianki ożywił rozmowę. Żokiej rozchmurzył się.
— Et... Pani chyba nie jest „demonem wyścigów“?
— Kto wie!...
Roześmieli się oboje, a był to chyba pierwszy objaw wesołości ze strony panny Tiny, od czasu tragicznego wypadku.
— Wygramy więc „Derby“ — rzekła — i sądzę, nic nam nareszcie nie grozi. To rodzaj rehabilitacji dla „Magnusa“ i dla pana.. Koń oczywiście biegać musi w pańskich barwach, bo z powodu żałoby, pod mojem nazwiskiem mi go puszczać nie wypada...
Grot poczerwieniał z radości. Nie spodziewał się podobnego zaszczytu, sądząc, że konie Świtomirskiej startować będą — jak to w podobnych wypadkach jest w zwyczaju — pod jakiem fikcyjnem nazwiskiem.
— Ależ, pani... — mruknął, obawiając się czy podobne wyróżnienie nie wywoła komentarzy.
— Tak postanowiłam! — przerwała. — Skoro więc pan wygra, będzie to dla niego podwójna przyjemność... Ja zaś może wybrnę z długów trochę, nagroda wynosi koło stu tysięcy... a tu tyle do płacenia...
Nie dodawała panna Tina, że pragnąc oczyścić pamięć brata, zdążyła już pozaciągać pożyczki gdzie się dało i niemi pozaspakajać najbardziej natrętnych wierzycieli. Nie dodawała również, że dzięki podobnemu poświęceniu, wyczerpawszy wszystkie źródła, pozostała niemal bez grosza i całą jej nadzieją w przyszłości na poprawienie złych interesów, w których dzięki lekkomyślności Huby się znalazła — było zwycięstwo „Magnusa“ w „Derby“...
Koń ten stawał się stale dla rodziny Świtomirskich albo deską ratunku, lub też ostateczną zgubą... Pocóż te szczegóły miała powtarzać Grotowi?... Teraz tylko na zakończenie rozmowy, rzekła:
— Wierzmy mocno, że będzie dobrze, bo musi być dobrze!... Dziwnieśmy z panem złączeni, panie Grot!.. I niechaj pan mi szczerze wierzy, że w tych ciężkich chwilach, kiedy pozostałam sama, najwięcej liczę na niego i uważam go za prawdziwego przyjaciela, więcej jeszcze niźli przyjaciela, bo...
Może posłyszałby żokiej z ust panny jeszcze serdeczniejsze słóweczko, które natchnęłoby go radością i otuchą, gdyby nie niespodziewana przeszkoda. W tejże chwili na progu ukazał się stary o siwych bokobrodach kamerdyner — sługa jakiego się jeszcze widuje w pańskich pałacach, lub francuskich komedjach — meldując:
— Proszę jaśnie hrabianki! Przyszedł interesant. Koniecznie chce jaśnie hrabiankę widzieć... Czy mam go prosić?...
— Nie powiedział o co mu chodzi?
— Powiada, że sprawa pilna i ważna!
— Pewnie nowy dług Huby! — szepnęła cicho. — Kiedyż to się skończy? Już nie mam czem płacić!... A jak się nazywa? — dodała głośno...
— Lisik!... pan Lisik...
— Nie znam!.. Niech tu wejdzie!...
Grot skłonił się, pragnąc odejść, aby podczas niemiłej zapewne rozmowy, nie być intruzem. Tina powstrzymała go jednak ruchem ręki.
— Niech pan zostanie!... Wolę tego Lisika załatwić przy panu...
W saloniku pojawił się lichwiarz. Szedł, swoim zwyczajem zgięty w ukłonach, a pomarszczoną twarz wykrzywiał fałszywy uśmiech. Uśmiech ten stale służył mu za maskę, gdy przybywał obdzierać dłużników z ostatniego mienia...
— Takie nieszczęście... jaśnie panno hrabianko! — mamrotał, lubując się w zawiłych wstępach. — Nieszczęście w tak świetnej rodzinie!... O, wielki to był mąż, nieboszczyk, świeć Panie nad jego duszą, hrabia Hubert... Zacności człowiek! Nikt go więcej nie cenił i nie respektował odemnie.
— O cóż chodzi? — przerwała, spoglądając na przybysza niechętnie, raził ją bowiem jego obłudny ton i zachowanie, w którem łatwo wyczuwać się dawało podstęp i chytrość — Co pana sprowadza?
Lisik zrobił smutną minę.
— Maleńki interesik, jaśnie hrabianko.... Głęboko zasmucony jestem, że w takiej chwili muszę nudzić....
— Dług brata? Ile?
— Dług i nie dług... Czy mogę mówić swobodnie?
— Mój zarządzający wyścigową stajnią! — przedstawiła Grota — nie mam przed nim tajemnic... Proszę mówić...
— Właśnie o konia chodzi...
— O konia?
— Niestety! — Lisik uczynił minę jeszcze smutniejszą. — Termin dziś upływa...
— Nie rozumiem!
Na wzmiankę o koniu serce Grota zabiło jakiemś nieokreślonem przeczuciem nieszczęścia. O ile z początku sądził, że będzie tylko obojętnym, względnie świadkiem przy rozmowie z lichwiarzem, teraz wyczuwał, że chodzi o rzeczy daleko poważniejsze, tyczące się go bezpośrednio. Niemniej poruszoną wydała się i Świtomirska.
— Proszę mówić wyraźnie! — powtórzyła.
Lisik jął grzebać w kieszeniach. Wyciągnął duży zniszczony, skórzany portfel, coś w nim przeglądał, wreszcie wyjął niewielki arkusik papieru, złożony na czworo, rozprostował i począł tłomaczyć:
— Dwa tygodnie temu, nieboszczyk hrabia Hubert, znajdując się w ciężkiem położeniu hm... że się tak wyrażę... finansowem... zastawił u mnie konia „Magnusa“...
— „Magnusa“!! — zawołali Tina i Grot niemal jednocześnie z przestrachem.
— Zastawił za sumę dwudziestu dwóch tysięcy... Wtedy sądził, że koń ten jest najlepszy na torze i żadnego wyścigu nie przegra... Mniemał, iż łatwo spłaci ten dług... Obecnie, dowiaduję się że „Magnus“ przegrał. Co miało nawet być przyczyną katastrofy... Przybywam albo po pieniądze, albo po konia... Oto dowód...
Wyciągnął do Świtomirskiej papier. Ta wziąwszy go do ręki, przeczytała uważnie raz i drugi. Nie ulegało najlżejszej wątpliwości, „Magnus“ został zastawiony za dwadzieścia dwa tysiące, na okres dwóch tygodni i dziś — pierwszego czerwca — upływa termin.... O ile pieniądze natychmiast nie będą zwrócone, Lisik miał prawo zabrać konia.
Tina zbladła.
— Czy nastaje pan na dotrzymanie dzisiejszego terminu? Może pan jeszcze zaczeka?
— Niemożliwe, panno hrabianko!...
— Dam dobry procent...
— Niemożliwe!...
— Choć dwa tygodnie... tydzień?...
Lichwiarz rozłożył ręce.
— Odrazu uprzedzałem nieboszczyka hrabiego!.. Pożyczyłem nie moje pieniądze!... Gdybym nie oddał... sam miałbym wielkie przykrości....
— Przecież dostanie pan konia, a nie pieniądze!... Nim go pan sprzeda, też nieco czasu upłynie...
— Jakoś dam sobie radę!...
— Może jednak pan się namyśli?...
— Nie mogę!
Tym razem głos lichwiarza zabrzmiał stanowczo. Oboje zrozumieli, iż dalsze prośby ani perswazje nie pomogą. Grot zrozumiał jedno jeszcze. Jeśli Lisik tak nastawał na zabranie konia, mimo że nie mógł go sprzedać natychmiast za tę cenę, bowiem po ostatnim wyścigu „Magnus“ był nieco skompromitowany, musiał mieć w tem swój cel ukryty. Jeśli zaś miał cel ukryty, to może i należał do szajki, która niczem polip swemi mackami wpijała się w Świtomirskich? Żokiej wszędzie gotów był widzieć jedną bandę sprzymierzonych wrogów.
— Nie zna pan Uszyckiego? — wyrwał mu się niewiedzieć kiedy okrzyk.
Powieki lichwiarza zadrżały. Wnet jednak z uśmiechem zaprzeczył.
— Uszyckiego? Nie!.... To jest, pana barona znam ze słyszenia... Bardzo godny pan... Ale osobiście...
— A ja myślę, draniu, żeś ty jego kompan! — ledwie nie zawołał Grot.
Nie zawołał. Bo panna Tina, obserwując od chwili żokieja i rozumiejąc co w duszy Grota się działo, silnie ścisnęła go za rękę. Doprowadzanie naprężonej sytuacji do ostateczności, nie miało celu.
— Więc pańskie ostatnie warunki? — rzekła, niby spokojnie, choć drżał w niej każdy nerw.
— Jakież tu mogą być ostatnie warunki? — odparł lichwiarz — skoro, panna hrabianka, dziś nie może zapłacić... koń mój!... Najdalej zaczekam do jutra!... Jutro zjawię się o dziesiątej rano... Albo pieniądze... albo „Magnus“!... To wszystko, co mogę uczynić!...
— Nie wiele...
— Trudno! Sądzę, że o ile, panna hrabianka, nie zbierze odpowiedniej sumy do jutra, żadne przykrości mnie nie spotkają przy odbiorze „Magnusa“? Niemiłoby mi było żądać interwencji władz...
Znów Grot chciał wybuchnąć — i znów powstrzymał go uścisk delikatnej rączki.
— Zbyteczna będzie interwencja władz! — oświadczyła Świtomirska dumnie — Otrzyma pan pieniądze, lub konia... A teraz żegnam!...
Kiedy Lisik znikł za drzwiami, żokiej dał folgę uniesieniu:
— Czemu powstrzymała mnie pani?
— Jakiż sens był doprowadzać do awantury? — odrzekła spokojnie. — Mnie również nasuwają się te same przypuszczenia, co i panu. Lisik jest tylko narzędziem, to widoczne... Ktoś inny działał za jego pośrednictwem, pożyczając bratu pieniądze pod zastaw „Magnusa“ a później postarał się o to, aby koń przegrał i nie można go było wykupić... Poznaliśmy cząsteczkę intrygi!... Tego właśnie najbardziej się bałam...
— Brońmy się!
— W jaki sposób? Oni mają prawo za sobą!
Grot załamał ręce.
— Co pani zamierza?
— Sama niewiem. Już siódma wieczór! Do jutra podobnej sumy nie zbiorę i na to oni liczyli... Skąd mogłam, wyciągnęłam już pieniądze, aby popłacić pilniejsze długi Huby. Próżny trud prosić Lisika o dalszą prolongatę... nawet nęcąc go wielkim zarobkiem... Im chodzi nie o pieniądze, a o „Magnusa“.
— Cóż więc będzie?
— Stracimy „Magnusa“!
— Boże! A... a...
Jakiś nieludzki ryk wydobył się z piersi żokieja.
Doznał podobnego wrażenia, jak wówczas, kiedy przegrywał wyścig. Leciał w jakąś ciemną i zimną otchłań. Stracić „Magnusa“? Teraz właśnie, gdy miał wszelkie szanse zrehabilitowania się w „Derby“, gdy „Magnus“ miał biegać pod jego nazwiskiem!...
— Zabiję... a nie dam! — wyrwał się z głębi piersi żywiołowy protest.
Pannie Tinie zakręciły się łzy w oczach. Opanowała się jednak pierwsza, starając się go pocieszyć...
— Nie martw się, biedaku! — wyszeptała — Może jaki cud stanie się do jutra!...
Grot pojął, że wszystko stracone... Trudno mu już było nawet wyrzucić parę słów z siebie...
— A jeśli nawet stracimy „Magnusa“ — dokończyła hrabianka — pragnę, abyś na zawsze pozostał moim przyjacielem...








  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; prawdopodobnie brak linijki tekstu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.