Demon wyścigów/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.
Zemsta Irmy.

Irma po odejściu brata pozostała w zadumie przez długą chwilę...
Więc uwierzył...
Jeśli stała się częściowo sprawczynią nieszczęścia, potrafi dalszym skutkom zapobiec, choćby z narażeniem własnej osoby.
Należy dla niepoznaki zaczekać... A tam Grot się męczy...
Siadła w fotelu, wspierając na ręku rozpaloną głowę. Ach, ileż strasznych wiruje myśli...
Irma, w gruncie, nie była zła. Tylko szalenie lekkomyślna.. W sferach, wśród których wyrosła, od dziecka wpajano w nią przekonanie, że o ile dziewczyna jest ładna, wszystko jej wolno, byle zdobyć pieniądze, zrobić karjerę. Temi zasadami stale w życiu kierowała się Irma. Zmieniała kochanków, traktując swój fach tancerki, jako pokrywkę, wreszcie poznała Hubę. Lecz ni razu nie żywiła dla niego głębszego uczucia. Dopiero Grot. To też zgadzając się na propozycję brata „uwiedzenia“ żokieja — wydawało się jej, że zadanie będzie łatwe i miłe. Inaczej złożyły się okoliczności. Pojąć nie mogła, ona która przywykła stale sprzedawać się za pieniądze, że istnieć może ktoś, kogo za pieniądze się nie kupi. Pojąć nie mogła, iż można nią wzgardzić, przenieść uczciwość ponad jej względy. Później dopiero zaczęła wszystko tłomaczyć po swojemu, gdy dobiegły ją słuchy, że Grot kocha się w Świtomirskiej. I jeśli za pierwszym razem zastrzykując narkotyk „Magnusowi“, działała zmuszona do tego niemal przez brata — drugiej misji — wyciągnięcia ze stajni żokieja, początkowo podjęła się chętnie. Wzgardził nią, rozmiłował się w Tinie? Acha, doskonale!.... Nie wygra „Derby“, przestanie udawać wielkiego, skończy się idylla z hrabianką!... Potem, wstrząsnęły sumieniem wyrzuty... Wiecznie ma łamać mu życie? Poco? Wtedy pod wpływem szlachetniejszego porywu, a może i resztek miłości — przysłała ostrzeżenie.... Nie usłuchał, wyszedł ze stajni... Cofać się było za późno... Musiała swe zadanie spełnić do końca... Nie sądziła jednak nigdy, że zabrnie tak daleko, że porwanie zakończy się — morderstwem Grota.
Brr... Okropne.... Należy go za wszelką cenę ocalić...
Zerknęła na zegarek.
Upłynęło od czasu odejścia Smitha pół godziny. Ludzie pozostawieni przez niego zapewne ułożyli się do snu. Śmiało zajrzeć może. Zresztą, czyż nie zapowiedział brat, że ona tu rządzi, a tamci mają jej się słuchać.
Zerwała się z fotelu i cicho otworzywszy drzwi, przebiegła na palcach pokój sąsiedni, w którym leżał skrępowany Uszycki.
Rzuciwszy na uśpionego tylko przelotnie wzrokiem, nacisnęła następną klamkę — i znalazła się przy Grocie. Szybko zrzuciła z jego twarzy, nasyconą narkotykiem chustkę.
Spoczywał nieruchomo, był ziemisto blady, oczy miał zamknięte, oddychał nierówno i jakby z trudem. Parę siniaków i ranek na twarzy, świadczyło o ostatniej walce ze Smithem.
— Janek...
Nie poruszył się, nie otworzył oczu.
— Jasiu!... — szepnęła głośniej, potrząsając go za ramię.
Daremny trud! Mimo parokrotnych wysiłków nie powracał do przytomności, zamieniony w kłodę drzewa.
Zrozumiała! Dobrych kilka godzin upłynie, zanim przejdzie odrętwienie i zdoła się z nim dogadać... Nie posiada soli trzeźwiących, ani przeciwważnika na narkotyk — musi zaczekać.
Powoli powracała na poprzednie miejsce. Po drodze, choć niezbyt lubiła Uszyckiego, podłożyła poduszkę pod głowę, gdyż rzucono „barona“ wprost na podłogę i rozwiązała mu ręce... I jego wypadnie uratować...
Znalazłszy się w gabineciku i pozostawiwszy wszystkie drzwi od tamtych pokojów otwarte, aby posłyszeć, gdy który z uwięzionych pocznie dawać oznaki życia — przysunęła fotel do drzwi, prowadzących do sionki, zajmując w nim miejsce.
Tak będzie najlepiej. Śmiało i ona obecnie wypocząć może. Już trzecia rano. Dużo sił potrzeba do walki. Tamci zaś ludzie, pozostawieni przez brata w kuchni, nie prędko również się zbudzą, a gdyby nawet się zbudzili wcześniej, to niespostrzeżenie do gabineciku nie wejdą, by stwierdzić, że złagodziła położenie uwięzionych.
Oczy Irmy przesłoniły powieki...

Kiedy ocknęła się ze snu, południowe słońce sączyło się ciepłemi promieniami do gabineciku przez szpary okiennic.
Już dwunasta... Znużona, przespała szereg godzin... Czy aby przez ten czas niespostrzeżenie, nie nastąpiło coś takiego, co pokrzyżuje jej zamiary? Przedewszystkiem zajrzy do sionki.
Na szczęście, wszystko w porządku...
Drzwi łączące sionkę z kuchnią stoją otwarte, a w kuchni mimo półmroku — zgodnie z instrukcjami brata nie uchylono okiennic — widać zarysy dwóch uśpionych mężczyzn... Nie zbudzili się dotychczas, snać pragnąc skrócić snem dzień długiego oczekiwania.
Skoro z tej strony nie grozi niebezpieczeństwo, sprawdzi dalej.
Zamknąwszy drzwi i nie odsuwając od nich fotela, aby być uprzedzoną, w razie niespodziewanego nadejścia dozorców, pobiegła do Grota. W ręku trzymała niewielki flakonik z wodą kolońską, wyjęty z torebki.
Kwadratowe otwory w okiennicach, przepuszczały tyle światła do pokoju, iż dobrze rozróżnić mogła wszystkie szczegóły.
Wydało jej się, że policzki Grota zabarwił rumieniec i że sen sztuczny przeszedł w naturalne uśpienie.
Łagodnie wodą kolońską jęła nacierać twarz i skronie. Rychło, ku niekłamanej jej radości, Grot otworzył oczy, wodząc dokoła zdumionym i jeszcze nieco błędnym wzrokiem.
— Gdzie jestem? — wyszeptał po chwili, z trudem.
— To ja, Jasiu! — odparła równie cicho.
— Kto?
— Irma!
Dźwięk tego imienia jakby mu uprzytomnił ubiegłe wypadki.
— Irma.. Smith... zasadzka... walka.
— Przyszłam, żeby cię uratować.
Uniósł się na posłaniu i potarł ręką po czole. Pamięć powracała powoli. Obok, stał najgorszy wróg...
— Uratować? Ty?
Patrzył na nią uporczywie, nagle wyrzucił jedno tylko słowo:
— Żmijo!
— Wymyślaj mi, ile chcesz, nazywaj, jak ci się podoba. Zawiniłam przed tobą bardzo... Wiem, że nie masz do mnie zaufania.
— Najmniejszego...
Znów opadł na poduszki i przymknął oczy. Nie pragnął z Irmą rozmawiać. W obolałej po narkotyku głowie, coraz jaśniej rysowały się obrazy. Wywabiła go ze stajni. Smith był „demonem wyścigów“... Przybyła, zamyślając nowy podstęp.
Czas naglił. Irma jęła tłomaczyć pospiesznie.
— Krótko wszystko wyjaśnię... Może pojmiesz.. Rzekomy Smith jest moim bratem. Musiałam tak postępować, jak postępowałam, choć nigdy właściwie nie miałam względem ciebie złych zamiarów. Czy słyszysz? — dodała, sądząc, że Grot wpadł w nowe odrętwienie.
— Tak! — mruknął, mimowoli zaciekawiony posłyszaną wiadomością, iż Smith i Irma stanowili rodzeństwo.
— Rozumiesz mnie? Znakomicie! Właśnie o to chodzi, abyś zupełnie oprzytomniał i powrócił do sił!... Posłuchaj dalej!... Nie miałam względem ciebie złych zamiarów. Sądziłam, że zgodzisz się na „kombinację“ z „Magnusem“, a wtedy złączymy się na długo, może na zawsze.. Bo pokochałam cię szczerze.
— I dlatego zatrułaś „Magnusa“ i urządziłaś na mnie ostatnio zasadzkę! — nie mógł się powstrzymać od gniewnego okrzyku.
— Nie wspominajmy tych wypadków. Obecnie żałuję, że dałam się wciągnąć i wstydzę się swojego postępowania. Wiedz, że gdy chciałam się cofnąć przed zatruciem „Magnusa“... Smith... to jest brat... zbił mnie tak...
— Bił cię? — łagodniejszym już tonem zapytał.
— A co ty myślisz, że na wszystko zgadzałam się z dobrej woli... Nie warto wspominać!... Co zaś się wywabienia ze stajni tyczy, więcej tu mojej winy... Byłam zazdrosna, chciałam się zemścić...
— Zazdrosna? Chciałaś się zemścić? — Zaintrygowany Grot, stopniowo dawał się wciągnąć w rozmowę. Teraz dopiero poczynał pojmować prawdziwy sens ostatnich wydarzeń.
— Zazdrosna o Świtomirską! Wszyscy opowiadają, że ty się w niej kochasz i nie jesteś jej obojętny...
— Głupie plotki! — zawołał oburzony, czerwieniąc się jednak. — Kto podobne głupstwa roznosi? Gdzie mnie do Świtomirskiej!
— Nie jest tak? Czemuś się zaczerwienił? Chwilowo niema to nic do rzeczy...
— Pewnie...
— Otóż, pod wpływem zazdrości, zgodziłam się wciągnąć cię w zasadzkę, udając Tinę... Wnet pożałowałam nieopatrznego kroku. Ale cofnąć nie mogłam... Smith to straszny człowiek. Chcąc zapobiec nieszczęściu, przesłałam ostrzeżenie... Czemuś nie usłuchał?
— Domyślałem się tego! — mruknął Grot, któremu wnet po otrzymaniu tajemniczej kartki przyszło do głowy, iż uprzedza zapewne Irma, należąca wbrew własnej woli do prześladującej go szajki. — Zgłupiałem, wychodząc ze stajni...
— Widzisz więc, że nie jestem takim potworem, jakby się wydawało i możesz mi wierzyć... Teraz powtórzę najważniejsze...
— Najważniejsze?
— Początkowo zamierzał Smith, tylko cię uwięzić, puszczając wolno po „Derby“... Sądzi, że Świtomirska nie znajdzie innego jeźdźca i koń do gonitwy nie stanie... Że straci głowę, na wieść o twojem zniknięciu...
— Szatański plan!
— Kiedyś jednak obudził się wcześniej, bo za słabo działał narkotyk i natknął na Smitha, zanim ten zdążył opuścić willę, postanowił postąpić inaczej...
— Jak?
— Poznałeś go! Chce usunąć niedogodnego świadka. Zamierza wrzucić cię do glinianek... Grozi ci śmierć!
— Śmierć?
— Niebezpieczeństwo więcej niż wielkie! Smith odjechał do miasta, pozostawiwszy wszakże tu dwóch drabów, siłaczy, zdecydowanych na wszystko... Ja niby mam im pomagać, a nawet jako jego siostra rządzić, bo przed odjazdem zdołałam Smitha przekonać, że cię szczerze nienawidzę i pragnę zemsty za odtrąconą miłość...
— Ach, tak...
— Wraz z tobą więziony jest Uszycki...
— Natknąłem się przypadkowo... Leży obok w pokoju. Za cóż uwięziony?
— Chcą „barona“ ukarać za zdradę... Ma wraz z tobą zginąć w gliniankach. Jeszcze nie oprzytomniał... Ale i jego postaram się uwolnić...
Grot nie mógł nadal powątpiewać. Opowiadanie Irmy nosiło wszelkie cechy szczerości. Zrozumiał, że żałując poprzednich postępków, przybywa, bez ukrytej myśli, z istotnym zamiarem ratunku.
— Jak się stąd wydostać?... Gdzie znajduje się willa? — zadał pytanie.
— Willa leży w okolicach Warszawy, nieco na odludziu... za Grochowem... Wynajął ją Smith, chcąc bezpiecznie porozumiewać się w ukryciu z wspólnikami... Trudno jednak z niej chyłkiem się wydostać, bo na okna pozakładano kraty i przez nie nikt się nie zdoła prześlizgnąć...
— Więc...
— Obmyśliłam następujący sposób ocalenia.. Zamierzają oni skończyć z wami dopiero wieczorem, lub w nocy... obawiając się za dnia zwracać uwagę... Mamy przed sobą sporo czasu... Teraz dopiero dochodzi pierwsza...
— Myślisz, że uda ci się zmylić czujność tych zbirów?
— Przekonana jestem! Śpią oni jeszcze obecnie w kuchni za przedsionkiem i dzięki temu mogę dłużej z tobą rozmawiać.... Śpią, skracając chwile oczekiwania na „robotę“, bo Smith zakazał otwierać okiennice, aby willa czyniła wrażenie opuszczonej... Są jednak świetnie uzbrojeni, obudzą się za lada szelestem i niezawahają przed niczem...
— Nie obawiasz się, że mogą tu wejść niespodzianie?
— Choćby weszli, mam zawsze wykręt!... Przed wyjazdem polecił Smith, abym was ciągle utrzymywała za pomocą narkotyku w stanie nieprzytomnym i mniema, że ściśle spełnię to zlecenie.. Gdyby też który nieoczekiwanie wszedł, łatwo mu wytłomaczę, iż spełniam rozkaz... Ty zato, skoro w pokoju mnie nie będzie, musisz leżeć nieruchomo i udawać, że dalej jesteś uśpiony...
— Rozumiem...
— Resztę biorę na siebie... Do otwartej walki ze zbirami stawać niesposób! Silniejsi oni i uzbrojeni... Ja niewiele mogłabym pomóc.... Na Uszyckiego niema co liczyć... Załatwiliby się z nami tak, że niktby nawet krzyku nie posłyszał...
— Co zamierzasz?
— Smith pozostawił spory zasób trunków... Postaram się ich upoić, bo wiem, że tą przyjemnością nie gardzą... Skoro mi się to uda, droga pozostanie wolna...
Grot aż podskoczył na swem miejscu.
— Znakomity pomysł!.
— Jedyny! Innego niema!
— Sądzisz, że prędko się z niemi uporasz?
— Nie wiem! Zapewne zajmie to parę godzin! Musisz czekać cierpliwie!
— Będę leżał, niczem kamień!
— Oto właśnie chodzi!
Porozumienie zostało całkowicie ukończone. Na szczęście, nikt Irmie w zupełnem wypowiedzeniu się nie przeszkodził.
— Wiesz teraz — rzekła, zamierzając się oddalić — co masz robić i czego się spodziewać! Postaram się zmniejszyć nieco moją winę... Oczekuj więc spokojnie i chwilami pomyśl, że nie jest znów tak zła Irma, jakby się wydawało...
Nie odparł nic. Ona odchodziła powoli.
— Muszę jeszcze zajrzeć do Uszyckiego... Jeśli oprzytomniał, to go uprzedzę... A do ciebie postaram się wpaść na chwilę podczas „uczty“ z drabami i opowiedzieć, jak idzie.... Muszę też przynieść, co do zjedzenia, żebyś siły odzyskał...
Grot teraz dopiero poczuł porządny głód. Chciał jakieś słowo podziękowania wydusić ze siebie, ale Irma już znajdowała się za drzwiami.
Z kolei Uszyckim musiała się zająć.
Pochyliwszy się nad nim spostrzegła, że spoczywa w tej samej pozycji, co poprzednio. Głowa zsunęła się trochę z podłożonej przez nią poduszki, a dwie nieruchome ręce tworzyły żółte plamy po bokach ciała.
Podniosła jedną z nich do góry. Była zimna i sztywna i bezwładnie opadła na dół.
Niemożebne!... Nachyliła się jeszcze bliżej, cofnąwszy się wnet z mimowolnym lękiem...
Uszycki nie żył!..
— Słuchaj! — mocno drżał głos Irmy, gdy z powrotem stanęła na progu pokoju, w którym leżał Grot — Uszycki nie żyje!...
— Umarł! — powtórzył żokiej, z widocznem wzruszeniem, gdyż choć za wroga stale poczytywał „barona“, wrażenie wywarł na nim ten zgon — Zamordowali go bandyci!
— Widocznie narkotyk podziałał za silnie!... A może skończył nagle na serce...
— Co za łajdactwo!
— Mów ciszej... Nic nie poradzimy... I leż spokojnie...
— Trudno się nie przejmować, gdy się znajduje w sąsiedztwie człowieka, zamęczonego przez zbrodniarzy...
— Myślisz, że na mnie to zrobiło mniejsze wrażenie... Ale pamiętaj, że najmniejsza nieostrożność a i nas podobny los spotka...
Grot zamknął oczy i wyciągnął się nieruchomo...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.