Demon wyścigów/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.
Demon wyścigów

Grot obudził się pod wpływem przejmującego zimna.
W pierwszej chwili nic nie mógł zrozumieć.
Dokoła panowały nieprzeniknione mroki. Z nikąd nie sączył się najdrobniejszy promień światła. Nie dobiegał najlżejszy hałas ani szmer. Wszędzie cisza.
— Gdzie jestem?
Powoli powracała świadomość. Tak, przypomina sobie znakomicie. Wyszedł ze stajni, otrzymał silny cios w głowę, co później się stało nie wie. Och, jak boli głowa... Wywieziono go zapewne. Dokąd? Czy jest skrępowany?
Powoli, ostrożnie, z trudem wyciągnął rękę. Nie, nie był związany... Później nogę... I nogi są wolne... Cóż to ma znaczyć?...
Lekko jął obmacywać w pobliżu siebie... Kołdra... materac... Żelazne łóżko... Leży na żelaznem łóżku w ubraniu. Napastnicy sądzą, że nie rychło odzyska świadomość... Zapewne... A może postanowiono inaczej z nim postąpić...
— Co teraz?
Nagle wielki gniew na samego siebie ogarnął Grota. Wiecznie będzie nieskończonym osłem. Niby małe dziecko dał się wywabić ze stajni, a wszak otrzymał ostrzeżenie, iż pod żadnym pozorem nie ma jej opuszczać. Głos Świtomirskiej! Ależ to nie mogła być panna Tina. Uległ złudzeniu. Napastnicy wiedzieli doskonale, jaką zarzucić nań przynętę. Postąpił zbyt naiwnie. Świtomirska przybywa o północy? W podobną zasadzkę nie wpadłby nikt nieco roztropniejszy.
— Dureń... dureń... dureń...
Jaki cel miało porwanie? Usunąć Grota czasowo, znów „zatruć“, lub uprowadzić „Magnusa“? Bo z ludźmi podobnego pokroju wszystko możliwe. Błaszczyk? Dali sobie z nim radę, dadzą i z Błaszczykiem. Chłopak zasnął głęboko, licząc na to, że on czuwa...
— Psiakrew!...
A może nie zdążyli uczynić koniowi krzywdy? Pragną przetrzymać Grota, aby nie mógł dosiadać „Magnusa“ w „Derby“ i ogier pozostał bez jeźdzca? Upozorują sprytnie jego nieobecność i Świtomirska spostrzeże się, że zaszło coś niezwykłego i pocznie go szukać, gdy będzie zapóźno...
— Aj, do djabła...
Gdzie właściwie się znajduje? Co chcą z nim zrobić?
Raptem Grot, ze zwykłą sobie szybką decyzją porwał się z posłania. Stanąwszy na nogi, zachwiał się nieco. Członkami poruszał z trudem, w głowie czuł pewną ociężałość, — najważniejsze jednak — był nieskrępowany, więc względnie wolny. Gorączkowo przetrząsał kieszenie. Pamiętał doskonale, że przed wyjściem ze stajni w jednej z nich znajdował się browning. Daremnie szukał. Dobrze obrewidować go musieli napastnicy. Natomiast z radością natrafił na pudełko zapałek. Zaświeci i wnet się przekona, jak wygląda obecne więzienie.
Potarł o pudełko — i słaby blask rozwidnił dotychczasowe mroki.
Rozejrzał się ciekawie. Mały pokoik, w którym stał, niczem nie przypominał więzienia. Raczej gościnny pokoik w wiejskim dworku, lub willi. Pośrodku drewniany stół, parę krzeseł, łóżko, szafa. Okna zasłonięte okiennicami. U góry elektryczna lampa, a w rogu kontakt.
— Przekręcić?
W tejże chwili zapałka zgasła. Przed Grotem stanęło wielkie zapytanie. Czy dalej prowadzić poszukiwania, posiłkując się li tylko zapałkami, czy też zdecydować się na zapalenie elektrycznego światła.
Et, chyba nie zapalać będzie przezorniej! Toć jeśli nie nałożono mu więzów, to w domu znajdować się jeszcze muszą napastnicy, lub ci, którym polecono go pilnować. Przedewszystkiem należy sprawdzić czy zamknięto drzwi, a jeśli nie zamknięto, licząc na dłuższą nieprzytomność więźnia, postarać się uciec.
Na palcach, chwiejnie, zbliżył się do jedynego wyjścia.
Nacisnął delikatnie klamkę — i ku wielkiemu zdziwieniu Grota — ustąpiła.
Zajrzał ostrożnie.
Sąsiedni pokój był również ciemny i wydawał się pusty.
Znów zaświecił zapałkę. Urządzenie pokoju podobne było całkowicie do poprzedniego, tylko w kącie majaczyła jakaś bezkształtna masa.
— Kie licho?...
Zbliżył się i pochylił nad nią. Niemożebne! Nową zapalił zapałkę — i jeszcze nie wierzył: Nie mogło być jednak najlżejszej wątpliwości.
— Uszycki!
Uszycki związany. Uszycki niczem tobół leżący na podłodze. Więzień, jak i on. Ten sam Uszycki, którego za najzaciętszego wroga i wspólnika „demona wyścigów“ poczytywał?
— Kto pana tak urządził? — szepnął.
Zapytanie pozostało bez odpowiedzi.
— To ja, Grot! Czy pan słyszy, co mówię?
Znów cisza.
Pochylił się nad leżącym i jął go lekko obmacywać. Twarz barona była zimna, leżał sztywno, nieruchomo, pierś jednak falowała nieco.
— Żyje! Uśpiono go narkotykiem? Zemdlał? A może udaje?
Grot postanowił, zanim bliżej zajmie się baronem — do końca zbadać sytuację. Nie pora teraz na rozwiązywanie zagadek, należy przódy pomyśleć o sobie. Jeśli nie grozi niebezpieczeństwo i dom jest pusty — później powróci i Uszyckiego uwolni.
Podążył zkolei do następnych drzwi. I te były niezamknięte. Ale kiedy je uchylił — przystanął w niepewności na progu. Z sąsiedniego pokoju przebijało światło. Przebijało przez szparę nieco uchylonych drzwi.
— Co robić?
Tam więc czai się wróg? „Demon wyścigów“! Ilu może być napastników? Jak sobie z niemi poradzić?
Cisza. Czyż niema nikogo?
Skradając się, jak kot, począł się zbliżać.
Gdy przywarł okiem do szpary, drgnął i mało nie krzyknął.
Pokój nie był pusty. W fotelu obrócony trochę bokiem do wejścia siedział mężczyzna, ale tego Grot najmniej spodziewał się spotkać.
I ten wpadł w pułapkę?
Dłużej nie mógł pohamować swej niecierpliwości.
— Smith! — zawołał, stając na progu.
Żokiej Ciemniowskiego odwrócił głowę i spojrzał na Grota, jakby wcale nie zdziwiony jego obecnością.
— Smith! — powtórzył Grot — jak pana tu wciągnięto? Jaka to szkoda, że pan nie mówi po polsku... Pewnie nie będziemy mogli się dogadać... Rozumie pan... zasadzka!...
Anglik uśmiechnął się, powstał z fotela, podszedł do Grota i odezwał się jaknajczystszą polszczyzną:
— Doskonale, przyjacielu, wiem, co to jest zasadzka!
— Pan mówi po polsku!
— Znakomicie! Bo jestem polakiem!
— Pan? Anglik Smith? Polak?
— Podobno...
Grot patrzał na swego kolegę szeroko rozwartemi ze zdumienia oczami. Nadal nie pojmował...
— Ale skąd pan tu?...
— Willa jest moją własnością!
— Ta willa?
— Tak!
— Więc ja?
Smith zbliżył się o parę kroków do Grota. Z jego twarzy znikł dotychczasowy uprzejmy uśmiech, a nabrała ona dziwnie złego i zawziętego wyrazu.
— Pana przywiozłem, jako więźnia!
Nagle, jakgdyby jaka zasłona rozwarła się przed Grotem, ukazując nagą, a straszliwą prawdę. Ten czterdziestoletni, krępy mężczyzna — na pozór flegmatyczny i dobroduszny brytyjczyk z nieodstępnem w kącie ust cygarem — był w rzeczy samej...
— Demon wyścigów! — zawołał nagle.
Smith dalej nie zamierzał się maskować.
Tak, demon wyścigów! — powtórzył — Poznałeś demona na swoje nieszczęście!
I zanim oszołomiony Grot zdążył się usunąć, przyskoczywszy błyskawicznym ruchem, typowo bokserskiem uderzeniem powalił go na podłogę.. Później wzniósł pięść raz i drugi... Dopiero, kiedy spostrzegł, że Grot leży zemdlony, zaprzestał znęcania się nad przeciwnikiem.
— Ma dość! — mruknął — Obudził się za wcześnie!
Pochwycił z zaiste herkulesową siłą Grota, niczem piórko i odniósł do tegoż samego pokoju, z którego tamten pełen otuchy, wykradał się przed chwilą...

Kiedy Smith powrócił do gabineciku, spełniwszy swe zadanie — jednocześnie niemal z nim weszła, innemi drzwiami kobieta.
Była nią Irma.
Ubrana w skromny, sportowy kostjum, nie przypominała dziś niczem zazwyczaj szykownej i wystrojonej artystki. Widocznie umyślnie przebrała się tak na „wyprawę“, nie pragnąc zewnętrznym wyglądem zwracać uwagi — a blada twarz nosiła ślady obawy i podniecenia.
— Słyszałam jakiś hałas? — padło z jej ust nieśmiałe zapytanie.
— Grot obudził się zawcześnie! — spokojnie, nieco ochrypłym głosem odparł mężczyzna, po którym nie znać było, iż niedawno stoczył walkę — Zbyt słabą dostał dawkę chloroformu! Obudził się i wybrał tutaj z wizytą... Tem gorzej...
— Tem gorzej?
— Oczywiście dla niego! Poznał mnie, a nawet rozmawialiśmy dłuższą chwilę po polsku!
— Poznał?
— Tak! Lecz uspokoiłem i odniosłem z powrotem na łóżko, panicza!
Irma wzdrygnęła się lekko. Znając człowieka, który występował pod nazwiskiem Smitha, domyślała się, jak wyglądać musiało owo „uspokojenie“.
— Co zamierzasz z nim zrobić?
Mężczyzna zapalał nowe cygaro.
— Hm!... — mruknął — Co zamierzam? Sam wydał wyrok na siebie...
— Wyrok na siebie?
— Skoro poznał! Toć nie wypuszczę na wolność niebezpiecznego świadka!
— Więc?
— Postąpię z nim tak samo, jak z Uszyckim!
— Boże! — mało nie wyrwał się z ust Irmy cichy okrzyk przestrachu, pohamowała się jednak w porę.
Mężczyzna chodząc wielkiemi krokami wzdłuż gabineciku i raz po raz wypuszczając z ust spore kłęby dymu, tymczasem rozważał:
— Teraz sam mu zaaplikowałem porządną dozę narkotyku!... Na kilka godzin wystarczy!... Później wy będziecie musieli dawki powtórzyć... Bez przerwy przez dzisiejszą noc i dzień jutrzejszy...
— Chcesz go trzymać tyle czasu w stanie nieprzytomnym?
— Do jutra wieczór...
— Czemu?
— Jutro wieczór... lub w nocy.. Glinianki...
Irma nie mogła już zapanować nad przerażeniem.
— Glinianki?
— Najpewniejszy sposób pozbycia się pana Grota. Bez ryzyka i śladu. Początkowo zamierzałem porwać go tylko, uśpić, zatrzymać przez dwa dni, a później złożyć, gdzie w polu i obdarzyć wolnością — oczywiście, po „Derby“... Skoro mnie poznał, jest to niemożliwe... Dziś w nocy skończyć z nim nie mogę, bo zbyt wielki ruch dokoła willi zwróciłoby powszechną uwagę... Jutro w dzień nic zrobić nie sposób... Dopiero wieczorem, lub w nocy... Zrozumiałaś?
Irma aż nadto dobrze rozumiała wszystko...
— I Uszycki?...
Mężczyzna skinął głową.
— Uszycki również! Najwyższa pora załatwić się z tym zdrajcą. Potom go, pod pozorem sprawy niecierpiącej zwłoki, ściągnął do willi i związał, jak barana. Wiesz chyba, że stale prowadził podwójną grę! Oszukiwał na zakładach... Udając, że jest nam całkowicie wierny, nigdy nie był szczery. Zniecierpliwiła mnie wreszcie ostatnia sztuczka... Toć chciał on na własną rękę ocalać „Magnusa“... Przybiegł do Świtomirskiej z pieniędzmi... Myślał, że będzie mu wdzięczna do grobowej deski i wyjdzie za mąż za niego...
— I tak się na nic nie zdało!
— Ale zdrajców nam nie potrzeba! Pan Uszycki umie zadenuncjować policji!... Sprzeda nas najspokojniej!... Ten łatek galicyjski, Uszyk, który z mojej łaski stał się wielkim panem i „baronem“...
Choć Irma znała rozmawiającego z nią mężczyznę oddawna i choć dobrze znała jego brutalność i bezwzględność, im dalej ten wykładał swój plan, tem większy ogarniał ją lęk.
— Jestem twoją siostrą — szepnęła — a ciebie okropnie się boję!
— Jesteś moją siostrą! — odparł — Ale ci brak mojego charakteru! Żadnych sentymentów, żadnej litości... Nad nami nikt się nie pocznie litować!... Nie podobnaś do mnie.
— Może...
Istotnie kiedy jej brat, rzekomy Smith, po dłuższej nieobecności powrócił z zagranicy, a widząc, że jest ona związana z Świtomirskim, zaproponował jej pewną „kombinację“, nie sądziła nigdy, że zajdzie tak daleko... Splot przestępstw i zbrodni!... Chwilami pragnęła się cofnąć i cofnąć się nie mogła... Toć brat... Lecz nietylko rodzinny stosunek przykuwał ją do niego. Wiedziała znakomicie, iż w razie najmniejszego oporu postąpi tak, jak stale w życiu postępował, a jak obecnie z Uszyckim i z Grotem postąpić zamierzał. Co dalej... W straszliwą zabrnęła sytuację... I Grot... Przecież twierdził wyraźnie, gdy zmusił ją do udawania Świtomirskiej, że mu żadna krzywda się nie stanie... Zgodziła się, bo... Ale teraz... Wybada brata do końca.
— Twój plan? — rzuciła, starając się możliwie opanować...
— Mój plan — odrzekł — jest następujący... Skończyć z Uszyckim, z Grotem... Później jaknajprędzej wynosić się z Polski... Nie całkiem poszło po myśli ostatnio, ale w każdym razie zarobiliśmy sporo... Szczególniej, gdy teraz uda się w „Derby“...
— No... tak...
— Mój koncept z „demonem wyścigów“ był znakomity... Nie demaskując się, obrobiliśmy z żokiejami szereg „kombinacji“ i dotychczas nie wiedzą oni, kto z niemi o układanie gonitw pertraktował. Posądzać mogą wszystkich, ale nigdy im do głowy nie przyjdzie, iż to poza „demonem“ ukrywał się Smith. Dobroduszny, flegmatyczny anglik Smith... Anglik Smith, który ledwie „dzień dobry“ umie wyjąkać po polsku... Hę, źle pomyślane...
— Doskonale! — przytwierdziła, bez wielkiego przekonania w głosie, myśląc o daleko bliżej obchodzących ją sprawach.
— Otóż ta początkowa „kombinacja“ — opowiadał dalej, jakby czyniąc przed siostrą obrachunek swej działalności — dała nam koło stu tysięcy... Ty pomogłaś wiele... Bo niemoglibyśmy nikogo przekupywać, ani czynić zakładów, gdyby nie pożyczone przez ciebie pieniądze...
Wiedziała o tem Irma. Kiedy przed paru miesiącami do Warszawy zawitał jej brat, zadziwiła się wielce, a nawet nie poznała go w pierwszej chwili. Trudno, zaiste, było w tym eleganckim, zrównoważonym cudzoziemcu, rozpoznać dawnego Antka Grzelaka, o którym słuch zaginął. Każdy ruch, każdy gest znamionował jak najtypowszego syna Albionu. Prawda przedstawiała się tak — iż Grzelak służąc, jako chłopak stajenny przed wojną, spodobał się jakiemuś trenerowi anglikowi i ten go z sobą zabrał zagranicę. Tam spędził Grzelak z górą lat dwadzieścia, nauczył się nie tylko dobrej jazdy w gonitwach, ale i nabrał poloru i zewnętrznej ogłady. O Polsce i rodzinie zapomniał, przestał pisywać i ci sądzili, że dawno umarł na obczyźnie, lub uległ nieszczęśliwemu wypadkowi. Może nazawsze pozostałby Grzelak zagranicą, uszczęśliwiając swą osobą inne kraje — gdyby nie od dziecka przejawiające się zamiłowanie do kantów. Kiedy z różnych powodów Anglja stała się dlań zbyt niemiła, a mimo doskonałych czasami jazd, coraz częściej na różnych torach odmawiano mu licencji — przypomniał sobie nagle o opuszczonej ojczyźnie. Powrócił — i udając typowego anglika — co zresztą łatwo poszło, bo na zagranicznych torach jeździł, jako żokiej Smith — dostał się do Ciemniowskiego. O przeszłości Grzelaka nic oczywiście nie wiedział Ciemniowski i zadziwiłby się, o ileby mu o niej opowiedziano. Zadziwiłby się również niezmiernie, gdyby mu opowiedziano, że tenże Grzelak zagranicą był parokrotnie oskarżony o ciężkie przestępstwa i cudem stale z rąk sprawiedliwości się wykręcał. Że posiadał bodaj rozleglejsze znajomości w świecie przęstępczym, niźli sportowym. O tem wszystkiem nie wiedział Ciemniowski, nie wiedziała i Irma...
Kiedy Irma po tylu latach rozłąki, ujrzała brata, ucieszyła się szczerze. Nie raziło ją bynajmniej, że zmienił nazwisko i w sferach sportowych, pragnie uchodzić za anglika, by tem lepiej być opłacany. Toć i ona występowała nie jako Grzelakówna — a jako znakomita tancerka Irma Morena. Początkowo widywali się rzadko i ukradkiem. Później, gdy będąc związana z Świtomirskim, pojęła, że dzięki zamiłowaniu Huby do gry, niezbyt świetna oczekuje ją z nim przyszłość, brat stał się stałym doradcą. Uczył, jak wyciągać od Świtomirskiego sumy znaczne. Sumy zaś te potem „pożyczał“, zaznaczając, że pomnoży je w trójnasób. Dawała chętnie, sądząc, iż to o stawki totalizatorowe chodzi, a brat „zarobki“ przynosił skrupulatnie. Potem dopiero począł z nią rozmawiać szczerzej, a gdy poczuł grunt podatny, wciągnął w „kombinacje“... Wtajemniczył w historję „demona wyścigów“. Jął używać ją do spraw, na wspomnienie których, wzdrygała się obecnie... Nareszcie zażądał „roboty“ z Grotem... Parokrotnie chciała się cofnąć. Lecz było za późno. Wtedy dopiero pokazał Grzelak, jakim być potrafi... Dobrze pamięta jeszcze tę scenę, gdy ośmieliwszy się okazać słaby opór, długo leżała zbita i skopana na podłodze, a on uśmiechnięty z browningiem w ręku stał nad nią... Och, nie groził nigdy daremnie...
Rzekomy Smith tymczasem mówił:
— Za twoje pieniądze stanęliśmy na nogi!... Ale i ty zarobiłaś na tem wcale okrągłą sumkę. Potem wpadł mi do głowy pomysł z „Magnusem“... Też uskarżać się nie mogę... Choć pierwszym razem straciłem dziesięć tysięcy — pięć zabrał ten łajdak Grot, a tylko drugie pięć, nie żywiąc doń zbytniego zaufania, postawiłem w totalizatorze, odbiliśmy się następnie... Wtedy działaliśmy na pewno i ponieważ „Magnus“ był ogólnym faworytem... a ty dość umiejętnie obeszłaś się ze szpryczką z narkotykiem... przyniosło to nam około trzystu tysięcy... Trzysta tysięcy, postawionych przez różnych naszych ludzi u bookmacherów i w kasach... Bo oficjalnie, ani pani Morena, ani pan Smith nie stawiali grosza...
— Tak...
— Oprócz nas zarobił Ciemniowski, który oczywiście niema najmniejszego pojęcia o całej sprawie. Ale posłużył mi on za znakomite narzędzie. Z jednej strony, grając przeciw „Magnusowi“, pragnąłem zagarnąć sporą sumę, z drugiej — chciałem zdobyć „Magnusa“. To świetny koń i gdyby nie Grot... Skąd on wydostał pieniądze na wykupienie ogiera? Podobno wygrał w klubie?
— Słyszałam...
— Mniejsza z tem... Otóż, chciałem zdobyć „Magnusa“... Nasłałem tedy, w porozumieniu z Uszyckim, który znakomicie był poinformowany o interesach Świtomirskiego, Lisika...
— Ty nasłałeś Lisika?
— Oczywiście! Jeśliś nie wiedziała, bo pamiętam, że z wielkiem zdziwieniem powiadomiłaś mnie telefonicznie o tej wizycie, to tylko dlatego, że nie miałem do ciebie całkowitego zaufania...
— Nie miałeś?
— Daruj, ale nie miałem!... Czynić więc mogło wrażenie, iż to ktoś inny stoi za plecami Lisika...
— Sądziłam, iż to sprawka Uszyckiego!
— Uszycki stale był moim pionkiem, tak samo, jak i Lisik. Dopiero w ostatnich czasach zaczął się buntować. Odpokutuje za to! Myślisz, że ze wszystkiemi jestem szczery? Lisik naprzykład, nic nie wie o dzisiejszej przygodzie.
— Nie wie?
— Zbyt wielki tchórz! Przeraziłby się odpowiedzialności. Nie wielu znajdziesz ludzi, na których liczyć można w potrzebie!
Może mówiąc te słowa myślał o jednym jeszcze pomocniku, którego czasem używał. Był nim Maliński. Ale Maliński zato nie wiedział nic, ani o Lisiku, ani o Uszyckim. Dobrze nawet nie znał „demona“. Tak to „demon“ umiał rządzić swymi wspólnikami!
— Więc — prawił — nawiązując do przerwanej rozmowy, — chciałem zdobyć „Magnusa“. Połowa zadania została spełniona, bo go zastawił Świtomirski. Dalej umiejętnie podniecając miłość własną Ciemniowskiego, zachęcałem do coraz większych zakładów przeciw Hubie, wiedząc, iż któryś z wyścigów „Magnus“ przegrać musi i nie będzie on w stanie konia wykupić. Ciemniowski wierzy w „Ruth“ i nie trzeba mu długiej zachęty.
— Ach...
— Wszystko spełniło się według zamierzonego planu... Nie przewidziałem tylko śmierci Świtomirskiego i późniejszych wypadków... Och, mając „Magnusa“ moglibyśmy porządnie zarobić...
— Sporo!
— Puścilibyśmy „Magnusa“ w „Derby“ i wygrałby je łatwo... Chciałem, początkowo, aby biegał pod nazwiskiem Uszyckiego, gdyż nazwisko Lisika mogłoby wywołać zbyt wielki skandal... Upozorowalibyśmy to w ten sposób, że Uszycki za wielką sumę odkupił konia od lichwiarza... Lepiej jednak się stało, bo Uszycki nosił się z zamiarem zdrady...
— Pojmuję...
— Sama nagroda w „Derby“ wynosi około stu tysięcy... Choć „Magnusa“ mimo poprzedniej przegranej, znów pisma, wysuwają na faworyta, udałoby się jeszcze zań uzyskać wcale przyzwoitą „cotę“... Obliczyłem, iż przy tej kombinacji, zarobilibyśmy około pół miljona...
— Pół miljona...
— Tak! Wszystko djabli wzięli przez tego psubrata Grota!
Mężczyzna zmiął w palcach z pasją cygaro i odrzucił je w róg pokoju.
— Musiałem się ratować! — wyrzekł gniewnie — Nie mogłem dopuścić, żeby zwyciężył, a zwyciężyłby święcie, jadąc w „Derby“... Tak, wygra „Ruth“... Przyniesie to nam oczywiście znaczniej mniej, może niecałe sto tysięcy, bo gdy do wyścigu nie stanie „Magnus“, na nią się skupi cała gra...
— Zapewne!
— Ale zawsze zarobek przyniesie... W razie zwycięstwa Grota, nie powąchalibyśmy grosza...
— Dlatego go porwałeś?
— Jasne! Nie będzie miał kto ogiera dosiąść i Świtomirska wycofa go z „Derby“.
— Nie znajdzie innego żokieja?
— W dzień wyścigu? Wszyscy zajęci! Dobrze obliczyłem! Zresztą tak straci głowę, gdy stwierdzi, że Grot zaginął, iż nie starczy jej czasu na zajęcie się „Magnusem“. Toć podkochuje się w Grocie...
— Podkochuje się w Grocie...
Rzekomy Smith zerknął na siostrę z ukosa. Widział, że zbladła. Celowo puścił zatrutą strzałę. Udając jednak, że nie spostrzega zmieszania Irmy, prawił dalej:
— Wszystko chyba teraz jest jasne i nie ma potrzeby nic ci więcej tłumaczyć... Grot zginie i Uszycki zginie... Nie stanie więcej Grot mi na drodze!...
Tyle mocy zadźwięczało w głosie mężczyzny, że Irma pojęła, iż prosić go o litość nad uwięzionym, byłoby toż samo, co prosić o litość rozjuszonego tygrysa... Jednak miała pewien plan... Postanowiła zmienić taktykę wobec brata.
— At, czort bierz Grota! — wyrwał jej się nagle okrzyk — Niema nad kim się rozczulać!...
Spojrzał ze zdziwieniem, ale i zadowoleniem.
— Nareszcie doszłaś do tego wniosku! No... no... Dawno ci mówiłem, że próżno sobie głowę zawracasz. Gdyby się zgodził na nasze zamiary, to co innego... A teraz? Puszczę wolno Grota, my zginiemy...
— Niewątpliwie! — przytwierdziła, z dobrze udanem przekonaniem.
— Pobiegnie do policji, rzecz prosta... Ty i ja znajdziemy się w więzieniu... Poznał mnie!... Domyśli się twojego udziału!... Musimy ocalić naszą skórę... Tak...
— A czyż władze nie dojdą, co się z nim stało?
— Wiele wody w Wiśle upłynie, zanim go odnajdą w gliniankach... O ile odnajdą! A posądzenie w żadnym razie na nas nie spadnie...
— Masz rację!... Tak będzie najlepiej...
Spojrzał nieco ironicznie.
— Nie boli cię już serce o Grota?...
Irma zaprotestowała żywo:
— Zrozum, że nie tylko nic mi na nim nie zależy, ale go niecierpię... Może kiedyś miałam nań zamiary, ale sam wiesz czem się skończyło... Niecierpię Grota teraz... Myślisz, że nie wiem, iż durzy się w Świtomirskiej?... Jedynie dla tego zgodziłam się przyjąć udział w tej „wyprawie“, choć nie wiedziałam, że tak tragicznie musi się zakończyć, że i ja chciałam odpłacić się Grotowi... Nienawidzę, przysięgam nienawidzę!... Mam się martwić, że zginie? Niechaj zginie, niżli ma należeć do innej!...
Policzki Irmy płonęły. Tyle niekłamanej nienawiści biło z jej głosu, gdy wspominała o stosunku Grota do Świtomirskiej, że rzekomy Smith, w zamyśleniu pokiwał głową.
— Czyżbym mógł mieć do ciebie zaufanie? — mruknął.
— Ty się jeszcze pytasz, czy możesz mieć zaufanie? — zawołała — Któż zatruł „Magnusa“? Kto wywabił Grota?
— Hm... tak...
— Cóż innego mogło mnie skłonić do podobnego postępowania, jak nie zemsta! Mścimy się oboje! Dokuczył ci on, mnie również porządnie dotknął. Obraził moją miłość własną!
Chwilę zaległa cisza. Mężczyzna znów wielkiemi krokami mierzył gabinecik. Przystanął przed Irmą, powziąwszy decyzję.
— Bardzo mnie to cieszy — rzekł — com z twoich ust posłyszał! Będziesz mi pomocna do końca...
— Chętnie!
— Już świta! Muszę opuścić willę i oczywiście, aby nie wzbudzać podejrzeń, więcej tu się nie pokażę... Ty zato dopilnujesz wykonania wszystkiego...
Posłyszeć te słowa od brata było jej najgorętszem życzeniem.
— Możesz liczyć na mnie!...
— Wraz z tobą pozostaną dwaj moi ludzie... Ty przez dzień jutrzejszy będziesz dbała tylko o to, aby Uszycki i Grot pozostali w stanie nieprzytomnym, oni załatwią resztę...
Całą siłą woli ponownie postarała się ukryć dreszcz, jaki wstrząsnął jej postacią...
— Ściśle... wykonam... — cicho szepnęła.
— A gdy robota zostanie ukończona, zawiadomisz mnie natychmiast!...
— Zawiadomię...
Podszedł do krzesła, na którem leżało palto i powoli je wdział, postawiwszy do góry kołnierz. Zakrył oczy dużemi szoferskiemi okularami, zmieniającemi twarz nie do poznania, a na czoło nasunął głęboko sportową czapkę. Był gotów do drogi. Wszak auto do miasta nieznacznie, sam miał poprowadzić.
— Żegnaj! — rzekł, całując w czoło przelotnie siostrę — mam nadzieję nic nie stanie na przeszkodzie ścisłemu wykonaniu naszego planu.. Rzecz najważniejsza! Nie otwierać okiennic i nie wychodzić z willi!... Niech sądzą, że jest niezamieszkała i pusta... Wydam odpowiednie dyspozycje ludziom, żeby ciebie słuchali...
— Wydasz?
— Oczywiście! Tyś tu panią! Wszak jesteś moją siostrą!
— Bardzo to ładnie z twojej strony...
— Jutro czekam na wiadomość.
Skinąwszy Irmie głową, wyszedł z gabineciku do przyległej sionki, zamykając drzwi za sobą.
Po drugiej stronie sionki, znajdowała się kuchnia, a w niej dwaj mężczyźni herkulesowej postaci, których twarze świadczyły, że nie jedno w życiu przeszli. Siedzieli w milczeniu, ćmiąc papierosy i poderwali się na nogi na widok swego szefa.
— Słuchajcie — oświadczył, możliwie tłumiąc głos — macie tu pozostać przez resztę dzisiejszej nocy i jutro... Dopiero jutro w nocy... glinianki...
Skinęli głowami.
— Pozostanie tu też ta pani... To moja siostra...
Zaciekawienie odbiło się na twarzach drabów.
— Macie jej słuchać... ale...
— Ale?
— Nie jednośmy razem przeszli, więc szczerze powiem... Nie mam do niej zaufania... Rozumiecie!...
Mężczyzni zamienili chytre, a okrutne spojrzenia...
— Gdyby zrobiła cośkolwiek podejrzanego... postąpić z nią, jak nie z moją siostrą... Jasne?... Broń jest... Żadnych ceremonji...
Znów skrzyżowały się złe, stalowe błyski oczu. Ponownie mruknął starszy:
— Wiadoma rzecz...
— Gdyby wszystko było w porządku — rzucił rzekomy Smith na zakończenie — kobietę szanować... A tamci zginąć muszą...
Uspokojony odjechał do miasta. Pewny był swoich pomocników. A Irmę, jeśliby nawet nie okazała chęci po temu i tak zatrzymałby siłą w willi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.