Demon wyścigów/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Zasadzka.

Następne dni po opisanych wypadkach, należały bodaj do najszczęśliwszych w życiu Grota...
Zdawało się, żadna chmurka nie przesłoni pogodnego horyzontu...
„Magnus“ został uratowany. Cudem. Za pieniądze z niezbyt szlachetnego źródła, gdyż grą zdobyte — ale uratowany — i nie martwił się Grot, iż w taki, a nie inny sposób udało się konia ocalić.
Teraz całkowicie zamknął się w stajni. Jedynie marzeniem jego było wygrać „Derby“ i to wygrać w stylu świetnym, żeby całkowita nastąpiła rehabilitacja. Ogier znajdował się w formie znakomitej i podstępnie zastrzyknięty mu narkotyk, na szczęście, nie pozostawił żadnych śladów.
— Dobrniemy do celu! — czasami myślał z otuchą.
Z poprzednich „znajomych“ nie widywał nikogo. Co się stało z Irmą nie wiedział i interesowało go to mało. Może bawiła nadal w Warszawie, a może wyjechała po niezbyt dla niej miłych wypadkach. Głęboki czuł do niej żal, a nawet nienawiść. Toć stała się ona pośrednią przyczyną śmierci Świtomirskiego, toć o mały włos nie przyprawiła o ostateczną utratę konia, rozbijając wszelkie marzenia Grota o świetnej przyszłości. W jego pojęciu Irma wraz z Uszyckim i Lisikiem stanowili jedną bandę, która sprzysięgła się, aby wyłudzić konia od Świtomirskiej i której zamierzenia trafem udało się pokrzyżować. Co za przewrotność! Jak potrafiła kłamać Irma, udając miłość dla Grota! Jak dobrze udać umiała uczucie, namiętność, przywiązanie bez granic...
— Brr!... — wzdrygnął się ze wstrętem.
Również baron Uszycki nie zaszczycał swą obecnością wyścigów. Dawniej kręcił się stale po „paddocku“ lub w pobliżu trybuny członkowskiej. Teraz nigdzie nie dawało się go spostrzec — może świadomie unikał spotkania z żokiejem. Zresztą Grot na gonitwach bywał krótko — przez kilka dni wyścigowych, koni umyślnie, ze względu na żałobę po nieboszczyku nie zapisywano do biegów i dopiero „Magnus“ miał ukazać się po raz pierwszy, od czasu tragicznego wypadku na torze, ale już w barwach Grota...
W barwach Grota! Jakąż go napełniało to dumą!...
Tak upłynął tydzień. Dziś był piątek — w niedzielę „Derby“.
Pojutrze...
I aczkolwiek żokiej posiadał niezachwiane przekonanie, że tym razem nic nie stanie na przeszkodzie zwycięstwu, aczkolwiek tydzień ten przeżył w radosnem upojeniu, spowodowanem niezwykłem „wykupieniem“ konia i poczytywał go niemal za swoją własność i pod jego nazwiskiem miał on zdobyć największą gonitwę sezonu — chwilami nieokreślony niepokój mącił pogodny nastrój. Nie umiał wytłumaczyć sobie owego niepokoju, przypisując przykry stan ducha poprzednim emocjom i nerwowemu podnieceniu.
— Czegóż się boję? — rozważał, starając się dociec przyczyny niezrozumiałego lęku. — Nowych zamachów?... Skąd miałyby pochodzić? Szajka? Et, odechciało im się chyba, po ostatniej nauczce, dalszej walki... Wiedzą, że nie zdobędą „Magnusa“.
Mimo to jednak, chcąc się całkowicie zabezpieczyć, Grot zamieszkał w stajni. Do czasu „Derby“! Tak będzie najlepiej... Wstawił do izdebki, zazwyczaj zajmowanej przez Błaszczyka, łóżko polowe i tam sypiał, a chłopak miał posłanie na korytarzu, przy boksie „Magnusa“. Wychodził tylko na krótkie chwile, celem niezbędnego posiłku, resztę czasu z oka prawie nie spuszczając swego faworyta.
— Niech spróbują...
Jedynym łącznikiem Grota ze światem zewnętrznym była Tina Świtomirska.
Hrabianka równie często, jak poprzednio odwiedzała stajnię, czasem nawet dwa razy dziennie. Jeśli jednak obecnie te odwiedziny nie draźniły Grota, a był im nawet rad z całego serca, pomiędzy nimi, od chwili sceny pamiętnej, legło jakieś niedomówienie.
Zazwyczaj rezolutna i samodzielna panna okazywała na widok Grota pewne zmieszanie. On teraz ją wyciągał na dłuższe rozmowy, podczas gdy poprzednio to czyniła ona.
I choć Tinę opuszczało powoli przygnębienie, spowodowane tragiczną śmiercią brata — z którym w gruncie za życia nie łączył ją serdeczniejszy stosunek — i choć, dzięki poczynionym ze swego majątku ofiarom, zaspokoiła większość natrętnych wierzycieli — przy spotkaniu z żokiejem widoczna przykrość odbijała się na ładnej twarzyczce.
Grot wreszcie zrozumiał, lub przynajmniej wydawało mu się, że rozumie przyczynę jej ozięblejszego, niżli przedtem zachowania. Bolało może w gruncie, dumną pannę, że właśnie z jego rąk przyszło „wybawienie“ „Magnusa“, że jemu, żokiejowi, zawdzięcza to ocalenie. Pochłonięty wyłącznie myślą wygrania „Derby“ nie zastanawiał się, jak nadal ułoży się ich stosunek. Toć po zwycięstwie, gdy Świtomirska odda pożyczone pieniądze, stanie się niezależny, może spełnić marzenie lat wielu — założy własną stajnię wyścigową...
I dziś Tina, swoim zwyczajem, popołudniu zjawiła się w stajni.
Obejrzawszy konie i zamieniwszy parę fachowych uwag, po skończonych obrządkach, przystanęła, zwlekając z odejściem. Znać było, że chce coś rzec i nie wie, jak swą myśl wyrazić, a może tylko słów dobiera.
— Panie Grot! — odezwała się poważnie — pragnęłabym wyjaśnić pewną sprawę!
— Słucham!
— Wyjaśnić sprawę „Magnusa“...
— „Magnusa“?
— Kiedy przyjęłam pieniądze od pana... a właściwie sam pan zapłacił lichwiarzowi, nie zastanowiłam się dobrze.... Koń jest pańską własnością...
— Moją własnością?
— Tak! Nie ja go wykupiłam, więc...
Grot oburzył się szczerze.
— Wiem, że to gnębi panią! — zawołał — Ale służyłem tylko pożyczką... Nic pozatem!... Zadowolony jestem, że w ciężkiej chwili udało mi się pani przyjść z pomocą!... Zresztą nie wiele tu mojej zasługi... Szczęśliwy zbieg okoliczności...
— A jednak!
— Cóż, a jednak?
— Jednak, w najlepszym razie mogę uważać „Magnusa“ za naszą wspólną własność... W razie wygranej odpowiednio będziemy musieli się podzielić...
— Naprawdę, obraża mnie pani, wciąż wspominając o pieniężnych rozrachunkach! Pozostawmy ten temat na później. Całkowicie mi wystarcza, o ile „Magnus“ w moich barwach pierwszy stanie u mety.
— Postanowiłam...
— Naprawdę, prosiłbym panią, abyśmy nie powracali do tej rozmowy przed „Derby“...
Świtomirska zastanawiała się chwilę.
— Sądzi pan — rzekła, uśmiechnąwszy się — że podobny podział skóry na niedźwiedziu przyniesie nieszczęście?... Hm... Zgoda!... Zgadzam się odłożyć naszą dzisiejszą rozprawę po „Derby“... Ale wtedy zażądam stanowczo...
— Ja również będę stanowczy, bo nigdy się nie zgodzę na propozycję pani!
— Zobaczymy!...
Ostatni wykrzyknik padł z ust Tiny już znacznie weselej. Znać było, że pozbyła się jakiegoś ciężaru z serca. Rozmowa ta była wstępem tylko, bo hrabianka pragnęła jeszcze o coś żokieja wybadać, o coś, co ją obchodziło najwięcej.
Grot również odetchnął.
Niech wie Świtomirska, że bynajmniej nie zamierza wykorzystać położenia. Tembardziej...
Tina teraz spoglądała filuternie.
— Ale pan uparty, panie Grot!
— Jak kiedy...
— Mam wrażenie, że zawsze... Ale niedługo pewnie będziemy się kłócili...
— Kłócili? Nie ośmieliłbym się nigdy...
Tina nie pozwoliła mu dokończyć. Śledząc bacznie jaki wpływ wywrą na niego jej słowa, szybko przerwała.
— Zapewnie rozstaniemy się po „Derby“...
— Po „Derby“?
— Nie wiem, czy nadal będę prowadziła stajnię... Pan również powinien stanąć na własne nogi... W razie zwycięstwa „Magnusa“ znajdzie się pan w posiadaniu znacznej sumki, ta pozwoli na ułożenie samodzielnego bytu...
— Nie myślę jeszcze o tem...
Świtomirska zamilkła na chwilę, poczem znowu powtórzyła:
Rozstaniemy się...
Choć marzeniem Grota było założenie własnej stajenki wyścigowej i od paru dni wiedział, że dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności marzenie ziścić się może, odezwanie Świtomirskiej nie wiedzieć czemu zrobiło mu przykrość. Nie ujrzy więcej Tiny... Niewyjaśniona sprawa z „Magnusem“...
— Et! Co tam... — mruknął niewyraźnie.
Parasolka Tiny nerwowo jęła uderzać o piasek. Koniec jej kreślił zygzaki, mniejsze i większe kółka. Wreszcie Świtomirska, na zakończenie, wyrzekła:
— Ma pan słuszność!... Pocóż dziś poruszać ten temat, skoro dopiero ostatecznie będziemy mogli się rozmówić za parę dni...
— Oczywiście! — jeszcze niewyraźniej bąknął żokiej.
— Pragnęłam zaznaczyć, że zawsze miłe wspomnienie zachowam o panu... — głos Tiny drgnął lekko — będę go poczytywała za prawdziwego przyjaciela...
Grot milczał zażenowany.
Parasolka Tiny poruszała się teraz wolniej, gdy dalej mówiła:
— I przykrość by mi sprawiło, gdybyśmy się mieli nie widywać... Podobne przejścia, jakieśmy razem przeżyli, zbliżają bardzo...
Fala gorącej krwi uderzyła do głowy żokieja. Czuł, że policzki nabierają barwy szkarłatu. Wielkie rozrzewnienie pochwyciło go za serce. Był wzruszony i onieśmielony. Z trudem układał zdanie, aby odpowiedzieć Tinie również ciepło, gdy ta, snać uważając, że powiedziała aż nadto wiele, nagle wyciągnęła na pożegnanie rączkę...
— Do widzenia!... Jutro, jak zwykle odwiedzę stajnię popołudniu... A do obecnej rozmowy powrócimy...
Wykręciwszy się, szybko odeszła. Raz jeszcze jednak odwróciła się, aby kiwnąć główką Grotowi.
Cóż to miało oznaczać? Co miały oznaczać dziwne aluzje panny? Czemu Grot czuł się do głębi wzruszony?
— Ach Tina...
Stał długo, spozierając w ślad za nią. Później uśmiechnął się gorzko. Wszak jest tylko żokiejem. Jeśli w duszy rodzi się dla Tiny uczucie głębsze i czystsze, niźli swego czasu dla Irmy — postara się je stłumić. Aluzje? Nic nie znaczyły zapewne... Ot, parę uprzejmych odezwań dobrze wychowanej kobiety... Może lubi go nawet... Lecz więcej? Zbyt wielka dzieli ich przepaść... Zbyt wielka, nawet w dzisiejszych demokratycznych czasach... A jednak... Czemuż dziwnie wzruszona była Tina?
Usiadł na ławce przed stajnią, zapalił papierosa i patrząc na ostatnie promienie zachodzącego czerwcowego słońca, zapadł w zadumę.
Grot lubił marzyć.
Przed oczami wyobraźni jęły się snuć niezwykłe, a rozkoszne obrazy. Obrazy całkowicie oderwane od rzeczywistości. Jest wielki, sławny, bogaty. Posiada dużą stajnię wyścigową, a jego konie biegają nie tylko w Polsce, ale zagranicą. Przy nim kobieta. Dziwnie podobna do Tiny. Nie, to Tina... Przytula się doń i szepce — tyś mój, co mnie cały świat obchodzi.
— Pan Grot?
Wzdrygnął się, nieoczekiwanie wyrwany z zadumy. Tuż obok stał wyrostek i patrzył z zaciekawieniem.
— Czy pan Grot? — powtórzył.
— Ja! O co chodzi?
Wyrostek wyciągnął z kieszeni pomiętą kopertę.
— Kazali oddać!
Żokiej machinalnie wziął do ręki.
— Od kogo? Mam odpowiedzieć?
Ale wyrostek już oddalił się biegiem. Próżno zawołał parokrotnie, aby się zatrzymał. Znikł za bramą.
— Cóż to znowu ma znaczyć? — zdziwienie odbiło się na twarzy Grota. — Oddaje?... Ucieka? Szczególny posłaniec!...
Otworzył kopertę. Zawierała ona spory arkusz papieru, lecz na nim zaledwie zdań kilka. Pismo maszynowe.
Przeczytał:
„Szczerze życzliwy przyjaciel ostrzega, że walka nie została zakończona. Oni zechcą się zemścić. Nie przebierają w środkach. Proszę pod żadnym pozorem nie wychodzić w nocy ze stajni!“
— Oni zechcą się zemścić? Nie przebierają w środkach?... Nie wychodzić w nocy ze stajni? — powtórzył.
Nowa zagadka. Jeszcze „demon wyścigów“? Przecież zdemaskował tę szajkę i dał im naukę. Szajkę stanowili Irma, Uszycki, Lisik... Oni to używali pompatycznego przezwiska — „demona wyścigów“. Poznał Lisika. Zechcą się mścić? Kto? Uszycki, Lisik? Kim jest autor tajemniczego ostrzeżenia?...
Nagle z ust Grota mimowolnie wyrwało się imię Irma!...
Przypomniał sobie owe opowiadanie artystki o czemś czego wyznać nie mogła, które dotychczas za komedję poczytywał. Napady nieoczekiwanego lęku i żalu. Obawy przed ukrytem, a wielkiem niebezpieczeństwem. Czyżby Irma była tylko ofiarą i powolnem narzędziem tamtych? Czy ulegając ich terrorowi musiała tak postępować, jak postępowała? A teraz, powodowana wyrzutami sumienia, pragnęła o nowym zamachu uprzedzić?
Nadzwyczajne!...
Spojrzał na zegarek. Blisko dziewiąta wieczór. Wyjdzie na chwilę, zje kolację i powróci. Zbyteczne ostrzeżenie. I tak nie miał zamiaru opuszczać stajni w nocy.
Zawołał Błaszczyka.
— Słuchaj! — rzekł do chłopaka — znów tu zaczynają się dziać, te same, co i przedtem historje... Jakiś łobuziak przyniósł list, że w dalszym ciągu należy dobrze pilnować „Magnusa“...
— Jeszcze?... O łotry! — jęknął Błaszczyk.
— Sam przewidywałem, że oni się nie uspokoją, dopóki nie wygramy „Derby“.. Na szczęście, nie wiele nam mogą krzywdy zrobić, a do „Derby“ dwa dni...
— Dzisiejsza noc... jutro... i... niedziela...
— Tak! Najniebezpieczniejsze są noce... Dwie noce! Ale damy sobie radę!... Sypiam w stajni, ty masz posłanie przy boksie ogiera...
— Mysz niespostrzeżenie nie przeleci...
— Podwój jednak czujność! Wyjdę teraz, za pół godziny powrócę... Przez ten czas, zamknij się na klucz i żeby tam nie wiedzieć kto do ciebie stukał, nie otwieraj... Rozumiesz?
— Rozumiem!
Wydawszy te niezbędne polecenia, opuścił zabudowania stajenne, udając się do małej, w pobliżu toru wyścigowego, na Marszałkowskiej znajdującej się mleczarni.
Umyślnie wybrał taką, gdzie wiedział, że nie napotka znajomych. Nie pragnął widzieć nikogo, ani rozmawiać z nikim. Nawet z Malińskim, choć jemu właściwie zawdzięczał pośrednio niezwykłą odmianę losu. Ten przez dni parę poszukiwał go daremnie, parokrotnie zachodząc na Litewską. Widocznie chciał się „nagadać“ o wspólnie przeżytych emocjach. Grot go unikał świadomie. Odpowiadać na pytania, tłumaczyć... Po co? Dość będzie czasu po „Derby“. A pamiętny wieczór na całe życie legnie, jako niezatarte wspomnienie... Browning i niespodziewana wygrana...
Grot spożywał prędko skromną wieczerzę, przerzucając pisma sportowe. Wszędzie znajdował o sobie wzmianki i o „Magnusie“... Znów wysuwano ogiera na pierwsze miejsce w „Derby“, przypisując li tylko wypadkowi poprzednią porażkę. W jednem z pism, bodaj „Czerwonym Przeglądzie“ znajdował się nawet krótki artykulik, zawierający wcale przejrzyste aluzje. Zrozumieć z nich można było, aczkolwiek nie podane zostały nazwiska, iż dokoła „Magnusa“ toczyła się jakaś walka, dzięki której życia się pozbawił hrabia Hubert i że koń o mały włos nie zmienił właściciela. Dalej nadmieniano, iż pozostał on w ręku spodkobierczyni — a tylko ze względu na żałobę rodzinną biega w barwach Grota, który nie omieszka na nim odnieść zwycięstwa. Artykulik kończył się paru komplementami pod adresem żokieja, znanego powszechnie nie tylko ze znakomitej jazdy, ale i nieprzeciętnej uczciwości.
— Nie zawiedziecie się na mnie! — mruknął, zaczerwieniwszy się z zadowolenia.
Wstał, zapłacił i opuścił kawiarenkę. Była godzina wpół do dziewiątej i długo stukał do stajni, parokrotnie głośno wymieniając swe nazwisko, zanim otworzył Błaszczyk.
— Spałeś już? — zagadnął, spoglądając na stojącego w bieliźnie chłopaka.
— Tak, proszę pana...
— Nikt się nie dobijał?
— Nie...
Grot zadał to ostatnie pytanie raczej dla zaspokojenia sumienia własnego. Zbyt wczesna jeszcze była godzina, aby miało grozić niebezpieczeństwo... Zresztą...
Zajrzał do boksu „Magnusa“. Koń leżał wygodnie wyciągnięty na słomie. Tuż przed drzwiami boksu znajdowało się posłanie Błaszczyka.
— Kładź się z powrotem spać! — rozkazał. — Jesteśmy obaj, to dobrze będziemy uważać... Ale wiesz, co mi po namyśle przychodzi do głowy...
— Słucham, pana!
— Dostałem ostrzeżenie, ale zupełnie nie rozumiem skąd może przyjść niebezpieczeństwo. Okna u boksów posiadają kraty, nikt się przez nie nie prześlizgnie... Drzwi są mocne... Chyba nie zechcą szturmować stajni i wyłamywać drzwi?...
— Niemożliwe! Pełno dokoła ludzi... Blisko inne stajnie... W sąsiednim budynku śpi reszta naszych chłopaków... Na najlżejszy krzyk, zbiegną się wszyscy...
— Widzisz!... Więc....
— A jednak wtedy zatruli nam „Magnusa“!
— Ach, to co innego! — zawołał Grot, nie chcąc wtajemniczać chłopaka w szczegóły przykrej sprawy — Lecz obecnie...
— I ja nie bardzo rozumiem, proszę pana.. Ale dlatego zasnąłem, jak pan wyszedł, żeby teraz czuwać... Posłyszę każdy szmer...
— Dobranoc!...
— Dobranoc, panu...
Grot odszedł do przygotowanego dlań pokoiku. Był on przy wejściu, a sam rozkład stajni przedstawiał się następująco. Z dworu wchodziło się do niewielkiej sionki, po obu jej stronach mieściły się spore izby. Jedną zazwyczaj zajmował Błaszczyk, w drugiej sypiali inni chłopcy stajenni. Ci nocowali obecnie — szczyt ostrożności — na skutek polecenia Grota, do czasu „Derby“, w sąsiednim budynku. Z sionki wiodły drzwi do właściwej stajni, czyli drugiego korytarza, po którego bokach znajdowały się końskie boksy. Drzwi te przeważnie zamykano. Dziś Grot zostawił je otwarte. W korytarzu śpi Błaszczyk, a on przy wejściu... Wszystko szczelnie zaryglowane... Kot do wewnątrz nie zdoła się prześlizgnąć...
Znalazłszy się w pokoiku, przekręcił kontakt — stajnię oświetlano elektrycznością — i rozejrzał się dokoła. Pośrodku stało polowe łóżko, obok na krześle walizka z rzeczami przyniesionemi z mieszkania Grota.
Dochodzi dziewiąta. Zbyt wcześnie, nie uśnie. Wziął do ręki jakąś sensacyjną powieść, którą przyniósł ze sobą i rzuciwszy się w ubraniu na posłanie, począł przerzucać kartki. Rychło jednak spostrzegł, że wzrok mechanicznie biegnie po wierszach książki i że nie rozumie tego, co czyta. Odrzucił romans.
— Zbyt podniecony jestem! — mruknął.
Istotnie zbyt był podniecony i choć myśli natrętne odpychał, uporczywie powracały po chwili. Kto przysłał ostrzeżenie? Czyżby Irma? Co ją skłoniło do tego? Wyrzuty sumienia? Jest ofiarą ludzi przewrotnych? Zagadka. Któżby inny, jak nie Irma. Ale cóż to za niebezpieczeństwo? W nocy ma nie opuszczać stajni? Czemu? Toć słusznie niedawno zauważył w rozmowie z Błaszczykiem, że szturmować stajni nie ośmielą się i na lada zawołanie ludzie na pomoc pospieszą... Szturmować stajnię? Śmieszne doprawdy! Toć nie pustkowie... Raczej może jaki łajdak usiłować się zakraść. Lecz mu to się nie uda...
Raptem nowa refleksja przemknęła przez głowę Grota.
— A nuż kawał...
Tak, nic innego, jak kawał!... Znakomicie obmyślony. Wiedzą, że „Magnusa“ pilnuje, niczem oka w głowie i do stajni przedostać się nie sposób. Umyślnie przysłano „ostrzeżenie“, żeby go zdenerwować. Odebrać spokój ducha, zmusić do czuwania przez dwie noce. Zmęczyć ciągłą obawą, osłabić przed wyścigiem, w ten sposób zmniejszyć szanse w „Derby“...
— Rozumiem...
Zerwał się z posłania, podbiegł do kontaktu i zagasił światło. Chcą go zmusić do bezsenności, on uśnie... Chcą go osłabić — będzie wypoczęty... Zaśnie, bo teraz uspokoił się zupełnie...
Mimo jednak, że ciemność zapanowała w izdebce, sen nie kleił powiek Grota. Nadal leżał na łóżku w ubraniu, odruchowo przyciskając browning w kieszeni.
Wtem....
Wydało mu się, iż słyszy jakiś szmer, rzekłbyś chrobotanie myszy. Myszy w stajni — możliwe! Nie zwrócił nań większej uwagi. Ale szmer powtórzył się, mocniejszy, bardziej podejrzany.
— Et, nie myszy!... Cóż to takiego... Czyżby kto krążył dokoła stajni?
Nie zapalając światła, wybiegł z izdebki na palcach i przywarł uchem do drzwi w przedsionku. Nic. Wszędzie cisza.
— Przywidzenie...
Już miał, powróciwszy do izdebki, rozebrać się i lec ostatecznie do łóżka, sam śmiejąc się z własnego zdenerwowania, gdy nagle posłyszał znów odgłosy, tym razem koło okienka pokoiku.
Nie mylił się!...
Ktoś stał za oknem. Ale nie ukrywał swej obecności, bo wnet w szybę rozległo się delikatne pukanie.
— Kto tam?
— Ja... — zabrzmiał cichy kobiecy głos.
— Kto?
— Ja... Tina... Świtomirska...
Hrabianka o tej porze? Cóż znowu się stało? Co ją sprowadza? Nowe nieszczęście?...
Tymczasem głos kobiecy naglił:
— Sprawa pilna... Czy pan ubrany, panie Grot?
— Tak!
— Proszę otworzyć i wyjść...
— W tej chwili, panno Tino...
Na szczęście, nie zdążył się rozebrać. Zaniepokojony tak późnemi odwiedzinami — przelotnie zdołał dojrzeć, że dochodzi północ — zapowiedzią zapewne nieoczekiwanej przykrości, wybiegł do sionki, odsunął rygle i znalazł się na dworzu.
Ciemność panowała tam wielka, w stajniach pogaszono światła, wszystko spało dokoła. W pierwszej chwili w mroku nic nie mógł rozróżnić. Wydało mu się, że o parę kroków przed nim majaczy sylwetka niewieścia.
— To pani...
Grot nie otrzymał odpowiedzi. W tejże sekundzie jednak spadł na jego głowę z tyłu silny, zdradziecki cios. Bez jęku zwalił się na ziemię. Pochyliły się nad nim ciemne postacie.
— Prędzej zawinąć w płachtę... Do auta...
Szybko w milczeniu wykonano „robotę“. Tylko czerwcowy, ciepły wiaterek, mógł pochwycić, z bólem, przez łzy wypowiedziane szeptem słowa, kogoś, kto stał od napastników nieco opodal:
— A pisałam, żeby pod żadnym pozorem nie wychodził w nocy, ze stajni...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.