Demon wyścigów/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Demon wyścigów
Podtytuł Powieść sensacyjna z za kulis życia Warszawy
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
Nazajutrz.

Tina Świtomirska przez całą noc prawie nie zmrużyła oczu. Wczoraj już, po paru telefonicznych rozmowach, ze znajomymi, pojęła, że wszelkie próby zdobycia w tak krótkim czasie znacznej sumy są daremne i że „Magnusa“ uratować nie zdoła. Zazwyczaj energiczną pannę ogarnęło zniechęcenie wielkie. Niechaj się dzieje, co chce... ona nic nie poradzi! I aczkolwiek do wielu ciosów losu i przykrości w ostatnich dniach przywykła, ten bodaj od czasu śmierci brata, dotknął ją najboleśniej. Uderzał nie tyle w stronę materjalną, co w podraźnioną miłość własną. Stracić konia, który zapewne wygra „Derby“! Oddać go w ręce pokątnego lichwiarza Lisika!... Być wystawioną na pośmiewisko, lub nieszczere słowa pociechy otoczenia... Cierpiała podwójnie... Za siebie i Grota... Bo zdobywszy się na hart ducha w obecności żokieja, niemniej czuła się złamana od niego. Och, niema poświęcenia, do jakiegoby nie była zdolna, byle uratować „Magnusa“...
Zaledwie wybiła godzina wpół do dziesiątej rano, gdy zabrzmiał dzwonek u wejściowych drzwi.
— Wcześnie pan Lisik przybywa! — pomyślała z goryczą. — Spieszno mu!... Powiem przez służącego, aby poszedł sam do stajni i zabrał „Magnusa“. Zbyt wieleby mnie kosztowało patrzeć na tę obleśnie uśmiechniętą twarz... Chociaż...
I jak tonący, chcąc się ratować, wiotkiej słomki się chwyta, raz jeszcze zrodziło się postanowienie, pomówienia z lichwiarzem, ubłagania go, by zechciał dni parę zaczekać. Ale ku wielkiemu zdziwieniu Tiny, kamerdyner, miast wymienić nazwisko lichwiarza, zameldował:
— Pan baron Uszycki!
Tina skrzywiła się z niechęcią. Czegoż właściwie ten chciał od niej. Nie żywiąc nigdy zbytniej sympatji do osoby barona, po rewelacjach Grota, spozierała nań ze wstrętem. Przychodził, mimo wczorajszej oziębłej odprawy? W pierwszej chwili zamierzała Tina odrzec służącemu, że Uszyckiego nie przyjmie. Uderzyła ją nagle pewna myśl. Jeśli przypuszczenia Grota były słuszne, to może łączył barona jaki tajemny związek z lichwiarzem? Może w tej sprawie przybywał? A nuż on właśnie był tym, który stał schowany poza plecami Lisika?
Zdecydowała się przyjąć Uszyckiego. Gdy wszedł, z ukrytą odrazą na powitanie wyciągnęła rękę.
— Co pana sprowadza o tak wczesnej godzinie? — padło z jej ust zapytanie.
— Tylko szczera przyjaźń! — odrzekł niezwykle serdecznie Uszycki. — Jeśli ośmieliłem się o wczesnej godzinie niepokoić panią, to jedynie z tego względu, że pragnąłbym przyjść z pomocą i wybawić z niemiłego położenia. Uprawnia mnie do podobnie niepowołanej interwencji zażyła przyjaźń, jaka mnie łączyła z nieboszczykiem Hubą...
— Z czegoż pragnie mnie pan wybawić?
Twarz Uszyckiego przyjęła wyraz pełny bezgranicznego poświęcenia.
— Dowiedziałem się przypadkowo... hm... że podobno nachodzi panią lichwiarz... Lisik...
Świtomirska drgnęła. Nie zawiodły ją oczekiwania. Oświadczyła jednak spokojnie.
— Nachodzi? Brat zastawił u niego przed śmiercią „Magnusa“. Ale skąd pan wie o tem...
— Przypadkowo... Całkowicie przypadkowo. Ów Lisik przechwalał się do znajomych.. Pono dziś ostatni termin. Suma przeszło dwadzieścia tysięcy...
— Tak....
Świtomirska wpijała się wzrokiem w Uszyckiego, pragnąć dociec, co poza temi słodkiemi oświadczeniami się ukrywa. Baron rychło zaspokoił jej ciekawość.
— Stawiłem się więc, przestraszony obiegającemi pogłoskami. Strata „Magnusa“ byłaby katastrofą dla pani. I o ile tak jest, przyniosłem pieniądze na wykup i niemi służę...
Tina szeroko otworzyła oczy. To co usłyszała najmniej spodziewała się usłyszeć. Uszycki, jako prawy i nieskazitelny rycerz, przybywał, aby ją ratować w nad wyraz ciężkiej sytuacji. Właściwie winna była ze wzruszeniem mu podziękować i chętnie przyjąć ofertę... Wiara jednak w Grota w jego rewelacje była tak silna, a przekonanie, że pod tą bezinteresowną ofiarą kryje się nowy podstęp, tak mocne, że tylko powtórzyła:
— Przyniósł pan pieniądze na wykup „Magnusa“?
— Oczywiście!
— Pragnie mi je pan pożyczyć?
— Chętnie!
— Na jakich warunkach?
— Czyż może być mowa pomiędzy nami o warunkach, panno Tino! Jakie pani podyktuje...
Uszycki przemawiał, niczem skończony dżentelman. W oświadczeniu jego nikt, najbardziej nawet uprzedzony, nie dopatrzyłby się chęci podejścia. Mimo wszystko, z ust Tiny wyrwał się niespodziewany okrzyk:
— Dziękuję!... Ale nie przyjmę...
— Odrzuca pani moją bezinteresowną pomoc! — niepomierne zdumienie odbiło się na twarzy barona.
— Nie mogę!...
— Dlaczego?...
Tinie dość ciężko przyszłoby sformułować odmowę. Ciężko przyszłoby jej powiedzieć, czemu odrzuca tę ostatnią deskę ratunku. Choć Uszycki postępował bezwzględnie szlachetnie, choć propozycji jego nie powstydziłby się najuczciwszy człowiek i obecnie wydało się jej, że Grot w swych przypuszczeniach posunął się za daleko — z tej strony nie pragnęła pomocy. Nadal odrzucało ją coś od barona. Zawdzięczać mu wiele, czuć się zobowiązaną? Woli już stracić „Magnusa“...
— Nie!... nie... — powtórzyła z dziwnym uporem.
— Doprawdy nie rozumiem, panno Tino! — nie dawał za wygraną Uszycki. — Odmowa ta jest dla mnie niepojęta...
— Bo... kiedy.. — o mało nie wyrwało się hrabiance — kiedy nie chcę nic zawdzięczać człowiekowi, do którego nie mam przekonania!...
— Woli pani pozostać bez konia?
— Przebolałam...
Uszycki przeszedł się parę razy nerwowo po pokoju. Doprawdy, podobna odmowa i upór spadły nań, niczem grom z jasnego nieba i krzyżowały wszystkie plany. Sądził, że Świtomirska ucieszy się niepomiernie i przyjmie pożyczkę, zanim pojawi się Lisik. Pragnął bowiem z pewnych względów uniknąć spotkania z lichwiarzem. Tymczasem...
— Panno Tino! — począł ponownie tłumaczyć — To co pani robi jest dzieciństwem!... Przez źle pojętą miłość własną czyni pani sobie wielką krzywdę... A może plotek narobił Grot? Wiem, lubi intrygi... Po mojem dzisiejszem wystąpieniu, powinnaby pani mniej nieco mu wierzyć, a powziąść większe zaufanie do mnie...
Długo przekonywałby jeszcze baron Świtomirską, która w milczeniu, jakby wahając się z opuszczoną głową, słuchała jego słów, gdyby w tejże chwili wielki ścienny zegar nie począł wybijać godziny dziesiątej, a z ostatniem uderzeniem, znów w progu nie stanął kamerdyner.
— Pan Lisik...
Na dźwięk nazwiska lichwiarza Uszycki zmieszał się widocznie.
— Ostatni moment, panno Tino! — zawołał — Nie pragnę, aby ten osobnik widział mnie u pani... Proszę wziąść pieniądze — sięgnął do kieszeni — Oto dwadzieścia dwa tysiące... Pani zapłaci, ja pójdę do pokoju obok.
Świtomirska wykonała przeczący ruch ręką.
— Raz jeszcze powtarzam, nie przyjmę...
— Szaleństwo!...
— Może szaleństwo, ale nie przyjmę... Pan zaś tu pozostanie...
— Kiedy...
Może wbrew zakazowi hrabianki, skryłby się baron w sąsiednim saloniku, gdyby nie było już za późno. Na progu stanął Lisik, mierząc obecnych zdziwionem i podejrzliwem spojrzeniem.
Swoim zwyczajem kłaniał się nisko.
— Może przeszkodziłem...
Baron zaczerwieniwszy się mocno, zły z powodu spotkania z lichwiarzem, odwrócił się do okna, udając, iż niby to niechcący asystować będzie przy niewyraźnej tranzakcji. Najwięcej niepokoiło go, aby nie wygadała się Tina, jaką propozycję uczynił poprzednio.
— Nie przeszkodził pan! — mówiła tymczasem Świtomirska do Lisika — Odwiedził mnie pan baron Uszycki i jest o tranzakcji z „Magnusem“ poinformowany...
— Ach, tak!... Cóż postanowiła jaśnie panna hrabianka?...
— Cóż mogłam postanowić? Przez te parę godzin nie zebrałam pieniędzy...
— Bardzo mi przykro... W takim razie...
Uszycki z tłumioną wściekłością przysłuchiwał się rozmowie. Głupia gęś... Idjotyczne fumy i fantazje... Teraz oni skorzystają, a na niego ledwie ochłap przypadnie. Gdyby się zgodziła... Tyle można było zarobić pieniędzy, a nuż zostałby mężem Świtomirskiej..
Nagle stało się najgorsze...
— W takim razie — oświadczyła Tina, pochwytując ostatnie zdanie Lisika — zabierze pan „Magnusa“. Zaraz napiszę odpowiednią kartkę do stajni, by go wydano... Zaofiarował mi coprawda baron...
Uszycki chrząknął. Lisik z poza przymrużonych powiek rzucił przeszywające spojrzenie.
— Zaofiarował mi baron — dokończyła — znaczniejszą pożyczkę celem wykupienia konia, ale z różnych względów nie pragnęłam skorzystać z tej uprzejmości...
— No... no... cs... — niczem syk żmiji, rozległ się wykrzyknik lichwiarza...
— Prosta grzeczność!... — począł tłumaczyć Uszycki — Grzeczność!... Nie rozumiem...
Ukryta gra pomiędzy lichwiarzem, a baronem uszła uwagi Świtomirskiej. Nazbyt inne gnębiły hrabiankę troski. Znudzona jednak niepotrzebnie przedłużającą się sceną, postanowiła ją jaknajszybciej zakończyć.
— Pójdzie pan Lisik do stajni po „Magnusa“... A baronowi raz jeszcze dziękuję!... Teraz, sądzę nie mamy sobie nic do powiedzenia!
— O... zdaje się jeszcze wiele! — rozległ się raptem nieoczekiwany głos.
W obramowaniu drzwi ukazała się wysmukła postać Grota.
Spóźniwszy się o parę minut, stał teraz przyciskając w kieszeni swój skarb, wczoraj z takim trudem zdobyty. Na mężczyzn, znajdujących się w pokoju spozierał z niekłamaną pogardą.
— Panie Grot! — zawołała przestraszona Świtomirska, obawiając się jakiego wybuchu rozpaczy, lub gniewu żokieja. — Przecież nie prosiłam...
Ten jednak, skłoniwszy się na powitanie hrabiance głęboko, bynajmniej swem zachowaniem nie zdradzał, by miał się znajdować w przygnębionym stanie ducha. Lekki uśmiech raczej wykwitał na jego twarzy.
— Istotnie nie zaprosiła mnie pani... Jednak, ośmieliłem się... Mam coś ważnego do powiedzenia...
Uszycki burknął niewyraźnie i jął się powoli cofać ku drzwiom. To samo chętnie uczyniłby i Lisik, gdyby wypadało. Obu gwałtowność Grota była znana. Lichwiarz jednak czując prawo za sobą, postanowił wystąpić ostro, gdyż nie miał czego się lękać.
— Pan zarządzający stajnią? — udał, iż teraz dopiero poznaje żokieja. — Chce pan coś nadmienić? Słucham... Zresztą dobrze się składa, że pan nadszedł... Właśnie jadę po „Magnusa“ i mniemam, że go pan wyda bez przeszkód?... Koń chyba zdrów?...
— Jaknajzdrowszy!... Ale „Magnusa“ nie wydam!...
— Dlaczego?...
— Bo nie wydam!...
— Słyszy pani, panno hrabianko? — zaperzył się Lisik.
Świtomirska czyniła rozpaczliwe znaki, lecz żokiej udawał, iż ich nie spostrzega.
— Nie wydam! — powtórzył i roześmiał się głośno.
Tego Lisikowi było zawiele.
— Panno hrabianko! — krzyknął — Proszę o interwencje. Inaczej zwrócę się do władz!
— Pan Grot żartuje... — poczęła.
— Wcale nie żartuję! — zaprzeczył żokiej — A bez interwencji władz też się obejdzie!... Sądzę, panie Lisik, pieniądze wystarczą...
Sięgnął do kieszeni. Lichwiarz oniemiał, a Uszyckiemu mało ze zdziwienia nie wypadł monokl z oka. Na stół poczęły padać pięćsetki, setki i drobniejsze banknoty. Grot przeliczył je starannie.
— Dwadzieścia dwa tysiące!... Tyle zdaje się wynosi dług... Proszę sprawdzić.
— Skąd pan wziął? — mało nie wyrwał się okrzyk Świtomirskiej, której żywo zabłysły oczy ze zdumienia i wielkiej radości. Pohamowała się jednak, rozumiejąc, iż podobnem zapytaniem obecnie uraziłaby Grota.
Podczas, gdy lichwiarz, któremu z gniewu trzęsły się ręce, długo liczył banknoty, Uszycki opanowawszy się, przysunął do Tiny i szepnął:
— Odemnie pani nie chciała? A od niego przyjmuje?
— Od pana Grota przyjmę! — dumnie oświadczyła Świtomirska... Raczej wykupuje on sam dla siebie konia, bo od dziś poczytywać będę „Magnusa“ za jego własność.
— Nigdy! — zaprzeczył żywo żokiej...
— Później o tem pomówimy! — odparła, rzucając Grotowi przeciągłe spojrzenie, poczem zwróciwszy się do barona, rzekła — A teraz nie zatrzymuję pana, panie Uszycki...
Ten sam zrozumiał, iż obecność jego jest zbyteczna.
— Żegnam panią i żałuję...
Grot nie pozwolił mu dokończyć.
— Proszę nie żałować! — zawołał. — Raz już miałem przyjemność udzielić panu małej nauczki, którą pan oczywiście zbagatelizował, ponieważ pochodziła od kogoś... ze służby stajennej... Ale zapowiadam... Nie radzę po raz drugi znaleźć się na mej drodze...
Ostatnie zdanie krzyknął do pustych drzwi, bo baron, ufny w obronę hrabianki, gestem pełnym godności, poprawiając monokl, zdążył już zniknąć. Grot z kolei podszedł do lichwiarza.
— W porządku? — zadał pytanie.
— Hm... tak... najzupełniej... — burknął Lisik.
— Proszę oddać kartkę!
Lisik posłusznie wyjął z portfelu kwit sprzedażny na „Magnusa“ i doręczył żokiejowi. Ten przeczytawszy go, podarł na drobne kawałki.
— Teraz nie mamy sobie nic do powiedzenia!
— Chyba...
Zapomniawszy nawet ze złości o przyrodzonej pokorze, „szacunku“ dla wielkiego rodu Świtomirskich i zwykłych ukłonach Lisik, wykręciwszy się wcale niegrzecznie chciał odejść, gdy jeszcze zatrzymał go żokiej.
— Słóweczko...
— Co?... — lichwiarz nie burczał już teraz, a warczał.
— Chciałem zapytać...
— No?
— Czy pan czasami nie lubi chadzać w sportowej czapeczce i amerykańskich okularach?
— Nie!
— A mnie się zdaje, że tak... Raz już miałem przyjemność zawrzeć z panem znajomość...
— Nie pamiętam! — głos lichwiarza drgnął — Kiedyż to było?
— Kilka tygodni temu na Belwederskiej... Występował pan wtedy, jako wysłannik demona wyścigów... Kosztowała ta rozmowa tylko pięć tysięcy... Możebyśmy ją powtórzyli...
— Nie rozumiem?...
Ton Grota z żartobliwego stał się groźny.
— Poznałem cię znakomicie po głosie, stary szachraju! Nie udają się sztuczki!... No, może dziś się dowiemy, kto był tym „demonem“?
Mocna ręka żokieja opadła na ramię Lisika, cisnąc je z wielką siłą. Daremnie próbował się uwolnić.
— Proszę puścić... Nie lubię niesmacznych żartów...
— Śpiewaj kochanku...
— Hrabianko! — zawołał lichwiarz, któremu z bezsilnej złości i bólu zakręciły się łzy w oczach — Pozwala mnie pani obrażać w swoim domu?
— Puść go pan! — stanowczo wyrzekła Świtomirska.
Żokiej, acz niechętnie, spełnił rozkaz.
— Skoro pani sobie życzy... Ale przysięgnę, jest to ten sam, który zapoczątkował szereg intryg, jakie tyle nieszczęść na nas ściągnęły!... Nie chce pani skandalu, niechaj idzie wolno.... Jabym inaczej z nim postąpił....
— Jaśnie hrabianko! — zaprotestował Lisik, ochłonąwszy trochę z przerażenia, lecz przyjmując obecnie uniżoną postawę — Pan Grot się myli... Przywidzenie...
— Nie przywidzenie!... Dziękuj Bogu, żeśmy w obecności hrabianki się spotkali... A na zakończenie, to samo, co Uszyckiemu powtórzę!... Nie radzę próbować ponownie!...
Lisik, spocony wśród głębokich ukłonów, kierował się ku wyjściu.
— Zapewniam... omyłka! — mamrotał.
Grot chciał wybiec za nim i możeby w cztery oczy mu coś „soczystego“ na pożegnanie dołożył, lecz Świtomirska powstrzymała go za ramię.
— Dość! — rzekła — Gdyby to on nawet był owym tajemniczym wysłannikiem „demona wyścigów“, po dzisiejszej nauczce nie zechce nam szkodzić...
— Ale wydusiłbym z niego...
— Wątpię! A teraz jeszcze podkreślam... Nie chcę rozgłosu, szczególniej, o ile w to zamieszana była ta... Irma... Najważniejsze... Uratowaliśmy „Magnusa“! Jak pan zebrał pieniądze? Umieram z ciekawości...
Kiedy Grot opowiadał szczerze o swojej wczorajszej wyprawie do klubiku i o niespodziewanej wygranej, czoło Tiny przesłonił cień smutku.
— Myślałam — szepnęła — iż inaczej pan wydobył pieniądze!... Podobny sukces niewielki zaszczyt przynosi i wolałabym w inny sposób uratować „Magnusa“...
— Cóż miałem robić? Działałem, niczem szaleniec, jakgdyby kto inny kierował mojemi postępkami...
— Rozumiem.. I choć mi trochę przykro, ale w gruncie się cieszę... „Magnus“ z powrotem jest nasz i nikt go nam nie odbierze!... Nasz wspólny!... Rozumie pan... I dziwna tu zachodzi sprawiedliwość losu... „Magnusa“ utraciliśmy przez grę... odzyskaliśmy go dzięki grze...

Jeśli Uszycki opuścił wielce zaaferowany mieszkanie Świtomirskiej rozmyślając w jaki sposób ze skomplikowanej, dzięki spotkaniu z lichwiarzem sytuacji się wywikła, nie mniej podniecony wybiegł i Lisik, pędząc do siebie, prosto na Pańską.
Tam, oczekiwał go już ktoś niecierpliwie, aczkolwiek nie spodziewając się, że Lisik równie prędko nadejdzie. Był to w średnim wieku mężczyzna, ten sam, który ongi w tajemniczych okolicznościach składał wizytę Irmie.
— Jesteś? — zapytał, gdy ujrzał gospodarza — Wydali konia?
— Nie!
— Jakto? Trudności...
— Wykupili „Magnusa“...
Nieznajomy przeważnie flegmatyczny i opanowany, porwał się z miejsca, zakląwszy głośno:
— Psiakrew! Świtomirska zdobyła pieniądze? Niepojęte...
— Wcale nie Świtomirska... Grot przyniósł dwadzieścia dwa tysiące... Oto gotówka...
Mężczyzna nie spojrzał nawet na kupkę banknotów, które Lisik kładł przed nim na stole. Zapalił cygaro, zaciągnął się głęboko, wypuszczając wielki kłęb dymu, poczem mruknął bardziej jeszcze ochrypłym, niż zazwyczaj głosem...
— Co robić?... Paskudna sprawa... Toć nie dopuścimy, żeby „Magnus“ wygrał „Derby“!...
— Mamy tydzień...
— Tak tydzień... Ale szkoda „Magnusa“. Posiada wielką wartość... Drugi raz nie uda się go kupić... Ten Grot! Wiecznie staje na drodze...
— Wyobraź sobie, poznał mnie...
— Poznał?
— Kiedy oddał pieniądze, patrzy się i śmieje... Pan był, powiada, na Belwederskiej, wysłannikiem demona wyścigów... A potem jak ci mnie złapał i zaczął trząść.. Gadaj, kto jest demonem?... Żeby nie Świtomirska byłoby mi wcale gorąco... Ale, na szczęście, kazała puścić... Ten Grot to straszny drań, nie boi się nikogo...
Poprzeczna zmarszczka zarysowała się na czole nieznajomego.
— Za słabiście na Grota!... Ja teraz z nim zagram...
Tłumiona wściekłość zadźwięczała w głosie. Lecz Lisik jeszcze miał niemiłe wieści do zakomunikowania.
— Strzeż się „barona!“ — rzekł — Chciał coś wykombinować na własną rękę! Był tam razem ze mną, a raczej przyszedł wcześniej i proponował Świtomirskiej pożyczkę na wykupienie „Magnusa“...
— Co? Uszycki? Zachciało mu się prowadzić podwójną grę?
— Najwidoczniej...
— Pożałuje... Krótko się z nim rozprawię... Raz już próbował i się sparzył, próbuje powtórnie... Łajdak... Galicyjski kanciarz...
— Tak — odparł sentencjonalnie Lisik — Ci galicyjscy kanciarze, tem różnią się od warszawiaków, że sami chcieliby wszystko capnąć, a nikomu nic nie dać powąchać!... My to choć dajemy zarobić...
Lecz towarzysz należycie nie ocenił tej filozoficznej sentencji. Chodził wszerz i wzdłuż małego pokoiku, wciąż puszczając wielkie kłęby dymu z cygara.
Nagle przystanął przed stołem i uderzył weń z taką siłą, że aż zadźwięczały szyby w oknach.
— Skończę z Grotem! — zawołał — Na dłoni mi włosy wyrosną, jak „Magnus“ wygra „Derby“!!! Wiem, co zrobię...
Jął szeptać do ucha Lisikowi. Grubo mylił się Grot, sądząc że tajemniczy przeciwnicy zaprzestaną nowych napaści. Teraz dopiero rozpoczynała się prawdziwa walka...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.