Dombi i syn/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dombi i syn |
Wydawca | Księgarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | 1894 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Antoni Mazanowski |
Tytuł orygin. | Dombey and Son |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Choć kapitan Kuttl miał najlepszy zamiar o szóstej podjąć kotwicę, kiedy to wieczorem obserwował wuja Sola przez okno, nie uczynił tego tak wcześnie. Za to gdy ocknął się i przecierał oczy, ujrzał przed sobą Tudla zadyszanego z oczami wytrzeszczonemi, iskrzącemi się od ożywienia.
— Ehe! — zawołał kapitan — A co tam?
Zaledwie Tudl otworzył usta do odpowiedzi, kapitan zerwał się i dłonią zakrył mu usta.
— Zaczekaj, bratku, zaczekaj. Nie mów chwilę ani słowa.
Potem obrócił go na lewo do drugiego pokoju, sam zaś na moment znikł, pojawił się już u bramy, wyjął ze szafy butel, nalał dwie czarki i podał jedną Dobroczynnemu Tokarzowi. Sam wypróżniwszy drugą, zawołał:
— Teraz gadaj, bratku.
— Nie mam co panu opowiadać. Oto dla pana.
I wyciągnął pęk kluczy.
— I to także.
Tu wyjął zapieczętowany zwitek.
Wstawszy dziś rano, znalazłem te rzeczy na swem łóżku. Drzwi do sklepu stały otworem a pan Hils znikł.
— Jakto? umarł?
— Nie umarł, lecz znikł. Niewiadomo dokąd. Na kluczach i na świstku napis: „dla kapitana Kuttla“. Przybiegłem więc do pana. Nic więcej nie wiem, przysięgam. Lepiej, żeby mnie była ziemia pochłonęła. Oto wynaleźli służbę dla biednego
chłopa. Gospodarz uciekł, a na mnie będą skargi. Żale te wywołał badawczy wzrok kapitana, groźny i podejrzliwy.
Wziąwszy zwitek, rozłamał pieczęć i czytał:
— Drogi mój kapitanie — to mój testament. Nie otwieraj dokumentu przed upływem roku, albo zanim nadejdzie pewna wieść o mym ukochanym Walterze, który — wiem to z pewnością — miły jest i tobie, drogi przyjacielu. Jeżeli nigdy o mnie nie usłyszysz i nie ujrzysz mnie więcej, pamiętaj o starym druhu, który do deski grobowej nie zapomni o tobie. Wyręcz mię przy sklepie do wymieionego terminu. Długów niema. Pożyczka firmie Dombi i Syn spłacona. Posyłam ci klucze. Zachowaj o wszystkiem milczenie i nie rozpytuj. Niema o czem więcej pisać. Pozostaję wiernym ci przyjacielem*.
Było jeszcze postscriptum.
„Chłopiec, polecony przez firmę, może zostać. Jeżeli nastąpi konieczność sprzedania na licytacyi, zachowaj małego miczmana“.
Kapitan wiele razy odczytywał i obracał list. Następnie postanowił zbadać rzecz na miejscu. Tam obszukał wszystkie kąty od strychu do piwnicy i stwierdził w sypialni, że Hils nie kładł się ubiegłej nocy do łóżka.
— Teraz rozumiem! — zawołał Tudl — dla tego to pan Hils tak często ostatnimi dniami znikał. Po cichu wynosił rzeczy, żeby się nikt nie dowiedział.
— Prawda. A jakie to rzeczy?
— Nie widzę tu ani przyrządu do golenia, ani szczotek, ani koszul, ani butów.
— A co powiesz o czasie, kiedy znikł?
— Myślę, że pan Hils znikł bardzo prędko potem, kiedym zaczął chrapać.
— O którejże to godzinie?
— Jakby to powiedzieć? Wiem, że z wieczora mam zawsze mocny sen, a pod ranek śpię czujnie. Gdyby pan Hils wyszedł przed świtem, byłbym usłyszał, choćby skradał się ku wyjściu na palcach.
Po namyśle Kuttl miarkował, że Hils znikł z własnej woli. Uciekł. Pozostało sprawdzić, dokąd i dla czego. Teraz przypomniał dzień wczorajszy, czulsze niż zwykłe pożegnanie i z przerażeniem pomyślał, że staruszek, nie mogąc znieść rozłąki z Walterem, popełnił samobójstwo.
Tak rozstrzygnąwszy pierwszą część zagadnienia, kapitan pozostawił w sklepie najętego zastępcę, sam zaś z Tudlem udał się na poszukiwanie zwłok Hilsa.
Wszystkie policyjne biura, wszystkie domy noclegowe, wszystkie sale anatomiczne były zbadane przez kapitana. Mieszał się on w tłum uliczny, schodził zaułki i nory, obejrzał przystanie, okręty; przez cały tydzień odczytywał w gazetach wzmianki o zaginionych ludziach, o otruciach, zabójstwach i samobójstwach. Nigdzie ani śladu Hilsa.
Nareszcie po ponownem, wielokrotnem odczytaniu listu, przyszedł do przekonania, że należałoby zabezpieczyć sklep dla Waltera i to jest włożona nań najważniejsza powinność. A zatem należy tam zamieszkać. Niepewny, czy Mac Stinger dobrowolnie go puści, postanowił zbiedz.
— Ot co, mój drogi — zwrócił się do Tudla — gdy śmiały plan ten dojrzał już w jego głowie — muszę wyjść i wrócę nieprędko. O północy czekaj na mnie w sklepie, a gdy zastukam — otwórz.
— Dobrze panie.
— Nie utracisz swej służby. A gdy wszystko ułoży się, możesz nawet liczyć na podwyższenie płacy. Tylko czuwaj. A gdy zastukam, otwórz zaraz.
Tudl obiecał nie spać przez całą noc i czatować Kapitan udał się pod dach Mac Stinger. Myśl o występnem zbiegostwie tak go przejęła, że drżał jak w febrze, zwłaszcza gdy usłyszał kroki pani Mac Stinger. Zdarzyło się, że tego dnia była ona łagodna, jak baranek, co jeszcze więcej przerażało kapitana.
— Co pan zechce dziś na obiad, kapitanie? Nie jadłby pan puddingu i baranich nerek?
— Dziękuję pani, niech się pani nie fatyguje.
— Możeby pan wolał pierog z farszem, pieczoną pulardę lub jaja? Uracz się pan choć raz dobrym obiadkiem, drogi mój kapitanie.
— Dziękuję pani. Nic mi nie potrzeba — skromnie bronił się kapitan.
— Coś pana niepokoi, a może pan niezdrów? Nie przynieść panu buteleczki xeresu?
— Nie zaszkodzi, jeżeli też się pani kieliszeczek napije. Tymczasem proszę pani czynsz naprzód za następny kwartał.
— Po co? Odda pan w swoim czasie.
— Nie, pani. Nie umiem ustrzedz grosza i pani mię bardzo zobowiąże, biorąc naprzód. Grosz z mej kieszeni płynie, jak woda.
— W takim razie wezmę. Sama nigdybym się nie upomniała, lecz skoro pan dajesz, nie mogę odmówić.
— A nadto, proszę pani rozdać odemnie swoim dzieciom po ośmnaście pensów. Niechże je łaskawa pani tu zawezwie. Radbym je widzieć.
Wnet wbiegły do pokoju pociechy pani Mac Stinger i otoczyły kapitana. On je pieścił, całował, obdarzał... W nocy zamknął swe rzeczy do szafy, mając je tu na zawsze zostawić. Co lżejsze, ułożył do wzięcia.
Przed północą, gdy wszystko spało, po cichutku otworzył drzwi i pędem puścił się do ucieczki. Ścigany wizyą pani Mac Stinger a także ogromem swego występku, gonił jak jeleń przez ulice aż do sklepu mistrza przyrządów żeglarskich. Wpadł do pokoju — Tokarz czuwał — zabarykadował drzwi żelaznemi zasuwami i zaczął wracać do przytomności.
— Uf, zmęczyłem się — sapał — uf!
— Czy gonił kto, kapitanie?
— Nie, nie. Tylko... gdyby tu przyszła jaka kobieta i pytała o kapitana Kuttla, powiedz, że nic nie wiesz, żeś nawet nie słyszał o kapitanie tego nazwiska. Pamiętaj. Możesz dodać, żeś czytał coś w dziennikach o odpłynięciu jakiegoś Kuttla do Australii razem z bandą emigrantów, którzy przysięgli nigdy do Europy nie wracać.
— Słucham, kapitanie — zapewniał ziewając Tudl.
Nazajutrz kapitan zajął się gospodarką w sklepie. Tudl musiał każdą rzecz najstaranniej odczyścić, kapitan zaś ku zdumieniu przechodniów rozmieścił na wystawie bardziej zajmujące przedmioty z cenami od dziesięciu szylingów do pięćdziesięciu funtów sterlingów.
Zaprowadziwszy te zmiany, stał się uczonym, badał wieczorami niebo i gwiazdy, odwiedzał city i giełdę, sprawdzał spadek i wzrost kursów papierów wartościowych. Zaraz też udał się do Florci z wiadomościami o wuju Sol, lecz nie zastał jej w domu.