Dusza Zaczarowana/I/Część druga/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | I. Anetka i Sylwja |
Część | druga |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Lwów; Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | I. Annette et Sylvie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cała księga I |
Indeks stron |
Nie wiedziała czemu, ale w tym ostatnim roku utraciła pewność logicznego umysłu swego i silnych dawniej nóg, mocno tkwiących w świecie realnym, nie miała też pojęcia w jaki sposób odzyskać równowagę. Dużoby dała, by móc obuć małe trzewiki Sylwji, która bez wahania stąpała pewnym krokiem, tupiąc po ziemi obcasami.
Czuła, że nie jest jak należy związana z życiem codziennem, z życiem ogółu i to ciągle, bez przerwy. W przeciwieństwie do siostry, zanadto pokochała życie wnętrzne, a zobojętniało jej to, które słońce oświeca. Takiby też pewnie stan trwał ciągle, gdyby nie wpadła w pułapkę seksualną, w którą chwytają się dużo prędzej i dużo niezręczniej marzyciele, niż inni ludzie. Nadchodziła godzina zdradziecka, a siatka sposobiła się już.
Nie wiedząc narazie o niczem, krążyła wokoło, oczywiście, nie myśląc o tem, w przeciwnym bowiem razie byłaby się rzuciła wstecz. Każdy krok jednak zbliżał ją do zasadzki.
Musiała przyznać jedno. Przez całe lata poprzednie zachowywała wobec mężczyzn spokój i pewność siebie, traktowała ich jak towarzyszy, niewątpliwie wkładając w ten stosunek pewną dozę kokieterji i wabliwości, ale pozostawała obojętną, niczego od nich nie żądając i nie bojąc się niczego z ich strony. Poprzestawała na obserwacji i wyczekiwaniu. Od czasu przygody z Tulliem zatraciła swój zuchwały spokój.
Wiedziała teraz, że bez mężczyzny obejść się nie zdoła i przypomniała sobie ów jawiący się na ustach ojca uśmiech, gdy słuchał dziecinnych jej wywodów na temat małżeństwa. Namiętność zostawiła w jej ciele zatrutą strzałę osiego żądła. Czysta, a płonąca, naiwna, a świadoma, znała teraz swe pożądanie i chociaż je zatajała w głębi swych myśli, zaznaczały one swą obecność przez nieład, jaki nieciły w całokształcie jej idei. Zdezorganizowaną została aktywność umysłu, a zdolność refleksji doznała jakby otamowania. Nie mogła czytać, ni pisać, z nieproporcjonalnym jeno do sprawy wysiłkiem, zdolną była czasem skupić uwagę na jeden przedmiot, potem jednak czuła wyczerpanie i niechęć. Mimo wysiłków, węzeł uwagi rozsnuwał się ustawicznie, a wszystko, o czem myślała, osnuwały mgły. Cel jasny, zbyt może jasny nawet, postawiony w pełnem świetle i ustalony w świadomości przysłaniały chmury. Urywała się ciągle droga doń wiodąca i coś ją przecinało co krok. Zniechęcona Anetka myślała:
— Nie dotrę tam nigdy.
Dawniej przyznawała kobiecie dumnie wszystkie intelektualne zdolności mężczyzny, teraz mówiła sobie z uczuciem upokorzenia:
— Myliłam się.
Pod wrażeniem znużenia, jakie ją ogarnęło, przyznawała teraz (słusznie, czy nie), że kobieta dotknięta jest pewnego rodzaju niemocą mózgu, pochodzącą może z wiekowego braku nawyku do myśli bezinteresownych, do owej aktywności umysłu, objektywnej i wolnej od własnego ja, jakiej domaga się wiedza, czy prawdziwa sztuka.
Niemoc owa ma jednak, myślała, prawdopodobnie raczej źródło w oddziaływaniu wielkich, świętych instynktów, które natura złożyła w kobiecie jako bogaty i ciężki depozyt. Anetka odczuła, że jako taka, jest niedopełniona, niekompletna w umyśle, ciele i sercu, ale o tych dwu ostatnich rzeczach mówiła możliwie najmniej, mimo że nasuwały jej się na myśl aż nazbyt często.
Znalazła się w tym okresie życia, kiedy istnieć bez towarzysza niesposób, a to zwłaszcza kobiecie, gdyż miłość budzi ją do funkcji, nietylko kochanki, ale także matki. Nie zdaje sobie z tego sprawy, bo dwie owe aspiracje zlewają się w jedną. Anetka, nie skupiając jeszcze na nikim swych myśli, miała serce wezbrane potrzebą oddania się jakiejś istocie silniejszej i słabszej zarazem, któraby piła z jej piersi. Na tę myśl omdlewała z czułości, radaby była, by cała krew jej ciała zmieniła się w mleko, któreby dała... Pij, pij... o ukochany mój!...
Oddać wszystko! Nie! Nie mogła oddać wszystkiego. Nie było jej wolno... dać wszystko... tak, mleko, krew, ciało, miłość... Ale wszystko, całą duszę swoją, całą wolę... i to na całe życie? Nie... wiedziała, że tego nie uczyni za nic. Gdyby nawet chciała, nie mogłaby. Nie można dać tego, co nie jest naszą własnością. Dusza moja, wolna moja dusza nie jest moją! To ja właśnie, myślała, jestem własnością mojej wolnej duszy. Nie mogę nią dysponować. Ocalić swą wolność, to więcej niż prawo, to obowiązek religijny...
W tych myślach Anetki taiło się dużo nieugiętości moralnej matki, ale u niej wszystko nabierało charakteru namiętnego, zdolną była rozpłomienić krwią swoją burzliwą najbardziej abstrakcyjne ideje. Jej „dusza!“ Często używała tego „protestującego“ (to jej wyrażenie) słowa. Czyż jednak córka Raula Rivière posiadała jedną tylko duszę? Miała ich całą gromadę, a pośród niej znajdowało się kilka pięknych postaci, nie zawsze zgodnych z sobą...
Mimo wszystko, owa wnętrzna walka toczyła się w sferze nieokreślonej. Anetka nie miała dotąd sposobności wypróbowania tych sprzecznych namiętności. Opozycja ich była dotąd jeno igraszką umysłu, płomienną, podniecającą dosyć, ale bez ryzyka. Nic jej nie zmuszało do decyzji, mogła sobie pozwolić na zbytek próbowania w myśli jednego i drugiego rozwiązania.
Było to tematem przeplatanych śmiechem dyskusyj z Sylwją, problematem jednym z ważniejszych, w których się lubuje młodociane serce w okresach bezczynu, czy oczekiwania, aż do dnia, w którym rzeczywistość zadecyduje nagle, nie troszcząc się zgoła o mądre tegoż serca pomysły.
Sylwja rozumiała dobrze dwoistość aspiracyj Anetki, ale ze swego punktu widzenia nie dostrzegała w nich żadnych sprzeczności. Należało poprostu czynić jak ona, kochać, kiedy przyjdzie ochota, być wolną, kiedy się spodoba...
Anetka potrząsnęła głową.
— Nie!
— Cóż to znaczy: nie?
Odmówiła wyjaśnień.
Sylwja rzekła drwiąco:
— Sądzisz, że to dobre jeno dla mnie?
Anetka zaprzeczyła żywo:
— Nie, droga moja. Wiesz dobrze, że cię kocham, jaką jesteś.
Ale Sylwja się nie myliła. Anetka wstrzymywała się, przez przywiązanie, od sądzenia (wzdychając zcicha) lekkomyślnvch miłostek Sylwji, ale odnośnie do samej siebie nie dopuszczała nawet myśli czegoś takiego. Nietylko purytanizm matki czułby się tem dotkniętym, ale sama jej natura, sama pełnia jej pożądania nie mogła się pogodzić z takiem zmienianiem miłości na drobną monetę. Mimo tajnego wołania silnej zmysłowości nie mogła w tym momencie życia przyjąć bez buntu idei miłości, w której nie uczestniczyłoby narówni wszystko, a więc cała istota, zmysły, serce, myśl, szacunek dla samej siebie, szacunek dla drugiego osobnika i religijny wzlot duszy namiętnej. Dać ciało swoje, a zachować dla siebie myśl... nie, o tem nie mogło być mowy... To zdrada! Pozostawało tedy jedno jeno rozwiązanie, małżeństwo, czyli miłość wyłączna? Czyż ziszczenie tego marzenia możliwem było dla Anetki?
Możliwe, czy nie, marzenie owo nie kosztowało nic i można było je snuć, to też nie żałowała go sobie. Dotarła do skraju lasu młodzieńczości, do pięknego momentu końcowego, w którym, rozkoszując się jeszcze chroniącym od żaru cieniem snów, widzimy długie, białe gościńce na równi słońcem oblanej. Na którym z nich zarysuje się ślad stóp naszych? Niema potrzeby naglić wyboru. Umysł przeciąga czas decyzji, uśmiecha się i wybiera wszystkie. Młoda, szczęśliwa dziewczyna, wolna od trosk materjalnych, promieniejąca miłością, niosąca w ramionach naręcz nadziei, odczuwa w sercu możliwość dwudziestu rozmaitych dróg życia, zanim spyta:
— Którążbym iść chciała?
Obejmuje wszystkie, delektując się niemi. Anetka rozkoszowała się w wyobraźni po kolei przyszłością dzieloną z tym, potem tym, a potem tym towarzyszem, porzucała owoc nadgryziony, biorąc w usta drugi, a dotykając trzeciego nie decydowała się na żaden z nich. Była w szczęśliwym zrazu wieku niepewności, który jednak poznaje niebawem, co znaczy znużenie, dławiące przygnębienie, a często nawet rozpaczliwa wątpliwość.
W ten sposób rozważała Anetka swe życie, swe życie przyszłe, zwierzając się jednej, jedynej Sylwji z wrażeń chwiejnego oczekiwania. A Sylwję bawił ów pożądliwy, niespokojny brak decyzji siostry. Nie znała go wcale, sama bowiem zawsze (chlubiła się tem, by skandalizować Anetkę) decydowała jeszcze przed wyborem. Należy, mówiła, natychmiast decydować się na kochanie, potem zaś starczy aż nadto czasu na namysł i wybór...
— W ten sposób, — zapewniała z fanfaronadą — człowiek wie przynajmniej, o co idzie.