Dusza Zaczarowana/I/Część druga/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | I. Anetka i Sylwja |
Część | druga |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Lwów; Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | I. Annette et Sylvie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cała księga I |
Indeks stron |
Pośród otaczającego ją roju dusz, oczy jej roztargnione, krążące wkoło każdej nieznacznie, uczyniły nakoniec wybór. Ale nie powiedziały o tem nic. Starała się jak najdłużej zachować złudzenie, że się jeszcze waha. Słodko jest szeptać sobie:
— Nic mnie jeszcze nie wiąże... wówczas kiedy nie mamy potrzeby wysilać się już na decyzję. Wówczas to po raz ostatni otwieramy naściężaj wszystkie bramy nadziei.
Przyszłość swą zostawiła w zawieszeniu, pomiędzy dwoma zwłaszcza ludźmi, mimo że wiedziała dobrze, którego z nich wybrała. Byli to dwaj młodzieńcy dwudziestoośmio czy trzydziestoletni: Marcel Franck i Roger Brissot. Obaj zaliczali się do zamożnych sfer mieszczańskich, posiadali maniery dystyngowane, byli ujmujący, inteligentni, ale różnili się środowiskiem duchowem i charakterami.
Marcel Franck pochodzenia napoły semickiego, był to typ pociągający, jaki wytwarza czasem małżeństwo mieszane, pomiędzy dobrze dobranymi osobnikami obu ras. Średniego wzrostu, szczupły, delikatny, wykwintny, miał oczy błękitne, białe, matową cerę, nos nieco spiczasty, małą, jasną bródkę; profil wydłużony, nieco koński, przypominał Alfreda de Musset. Posiadał spojrzenie uduchowione, pieszczotliwe, czasem czułe, czasem takie, że czuło się, iż widzi przez suknię. Ojciec jego, bogaty przemysłowiec, handlujący suknem, człowiek znający się na interesach, o mocnych upodobaniach, lubował się w nowej sztuce, patronował młodym pismom artystycznym, skupował obrazy van Gogha i Rousseau. Ożenił się z tuluzanką, która otrzymała drugą nagrodę za komedję w Konserwatorjum przez czas jakiś występowała u Antoine’a i Porela. Wzięta zrazu szturmem, została potem legalną żoną mocnego Jonasza Francka i wśród pełni sukcesów porzuciła scenę poto, by jednocześnie nadzorować interesy swego męża i królować we własnym, znanym artystom salonie literackim. Małżeństwo żyło bardzo przykładnie, lub może milcząca ugoda sprawiła, że żadna strona nie badała zbliska postępowania drugiej. Oboje wiedzieli zresztą, że trzeba we własnym interesie zważać, co świat na to powie. Wychowali jedynego syna w atmosferze inteligencji, tolerancji i wykwintu. Marcel Franck nabrał w domu przekonania, że istnieje harmonja pracy i rozrywek i że rozumna ich unja stanowi sztukę życia.
Sztukę tę uprawiał narówni z innemi, których był bardzo wybitnym znawcą. Pracując w dyrekcji muzeów narodowych, zyskał znaczną sławę historyka sztuki. Podobnie jak na obrazy, umiał też patrzeć na żywe figury wzrokiem niedbałym, jednocześnie przenikliwym, zuchwałym i pobłażliwym. Z pośród otaczających Anetkę mężczyzn czytał w niej najlepiej, a ona wiedziała o tem. Czasem, ocknąwszy się z pełnych roztargnienia marzeń, lub podczas rozmowy, kiedy snuła zgoła inne myśli jak te, które wyrażała, natrafiała na jego rozciekawione oczy, mówiące:
— Anetko! Widzę panią nagą.
Najdziwniejszem było, że nie doznawała wcale zażenowania, ona, skromna Anetka, i miała ochotę odpowiedzieć:
— Jakże się panu podobam?
Zamieniali porozumiewawcze spojrzenia. Nie miało żadnego znaczenia, że ją widział bez osłon, wiedziała bowiem, że jej nigdy nie posiądzie. Marcel czytał w niej ową pewność i nie czuł zakłopotania. Myślał sobie:
— Zobaczymy!
Albowiem znał tamtego.
Tamten, Roger Brissot był jego kolegą z liceum. Franck tłumaczył sobie całkiem jasno, dlaczego go woli... na początek co najmniej (a potem?... to inna sprawa!...) Brissot był pięknym chłopcem o ujmującej, jasnej postaci, o otwartym wyrazie twarzy, wesołych, ciemnych oczach, regularnych rysach, trochę grubych, miał twarz pełną i zdrowe zęby. Golił zarost, głowę okrywały mu młodzieńcze, bujne, czarne włosy, podniesione na inteligentnem czole rozdziałem z boku. Wysoki, o szerokiej piersi, długich nogach, muskularnych ramionach, poruszał się swobodnie, czyniąc wymowne gesty. Mówił dobrze, bardzo nawet dobrze, głosem gorącym, muzykalnym, basowym i metalicznym, który się podobał, zwłaszcza jemu samemu. Był współzawodnikiem Francka w nauce, posiadał żywą inteligencję, łatwą, błyskotliwą, a nawykły do sukcesów na polu umysłowem, miał również upodobanie do ćwiczeń fizycznych. Podczas pobytu w Burgundji, gdzie majątek jego rodziców, lasy i winnice przytykały do willi wiejskiej Rivière’ów, oddawał się forsownym marszonm, polował i doskonale jeździł konno, a Anetka spotykała go nieraz dawniej na przechadzkach. Ale wówczas nie myślała zgoła o towarzyszu, woląc chodzić sama. Podobnie i Roger w owych miesiącach swobody, wypuszczony z murów Paryża, grał rolę młodego Hippolita, udając, że woli konia i psa, niż dziewczynę. Mijając się, zamieniali tylko pozdrowienia i spojrzenia. Nie wszystko z tych czasów przepadło. Pozostały im miłe obrazy i mglisty pociąg dwu istot, dobrze wyposażonych fizycznie.
Rodzina Brissotów pragnęła tego związku, niemniej bowiem od osób, dobra stworzone były na to, by się połączyć. Jednak, dopóki żył Raul Rivière byli z sobą na stopie grzecznej, lecz chłodnej i całkiem zdala. Dziwnym zbiegiem okoliczności Rivière, który w liberalizmie nie byłby się dał prześcignąć nikomu, jako architekt, liczył do swych klientów, aż do czasów sprawy Dreyfusa, samą niemal arystokrację i reakcjonistów. Zbyt zręczny na to, by im nie służyć do mszy, a nawet, by na nią nie chodzić (bez metafory), o ile to było konieczne dla uzyskania dobrej marki, uchodził za wstecznika, a nawet klerykała (śmiał się z tego do rozpuku) w oczach radykałów republikańskich swej prowincji. Brissotowie byli natomiast ostoją radykalizmu. Ta rodzina prawnicza... adwokaci, prokuratorowie itd., twierdziła z dumą, że od stu lat przeszło jest republikańską. (W istocie tak było za czasu pierwszej republiki, zapomnieli tylko dodać, że ich pradziad, były członek Konwentu, otrzymał po powrocie Burbonów order lilji). Wierzyli wszyscy w republikę, jak inni wierzą w Boga Ojca, i uważali się za związanych tradycją... noblesse oblige! To też uznali za stosowne dać poznać Raulowi Rivière w sposób niedwuznaczny swe potępienie i trzymali go zdala. Nic sobie z tego nie robił, gdyż nie spodziewał się żadnego zamówienia. Nadeszła wkońcu słynna afera i Rivière znalazł się, sam nie wiedząc jak, w partji postępowej. Spostrzegł, że nagle wybielał. Gąbka jakaś zmazała jego przeszłość, a nawet odkryto w nim wielkie zalety obywatelskie i republikańskie, o których nie miał pojęcia, z którychby jednak nie zaniedbał wyciągnąć znacznych korzyści, gdyby śmierć nie pokrzyżowała jego planów.
Plany Brissotów nie doznały szwanku. Wielcy republikanie, którzy umieli w ciągu wieku trzymać wysoko wzniesiony sztandar przekonań swych i interesów, byli bogaci i oczywiście pragnęli się dalej bogacić. Wiedzieli, że Rivière zostawił córce znaczną fortunę. Bardzoby im było na rękę połączyć dobra swe w Burgundji z jej posiadłością, któraby je pięknie zaokrągliła. Ale dla ludzi w rodzaju Brissotów sprawy majątkowe stały na drugim planie, nawet wówczas, kiedy o nich myślano najpierw. W kwestji małżeństwa pierwszą rzeczą była sama osoba wybranki. Wybranka ta zaś zaspakajała wszystkie wymagania. Znalazła w oczach rodziny łaskę, albowiem słyszano o niej wiele dobrego, ponieważ była poważna i dobrze ułożona i, jak wieść głosiła, okazała wielkie do ojca przywiązanie. Inteligencja jej i prostota czyniły jak najlepsze wrażenie, zachowywała się w towarzystwie wzorowo. Jaki spokój w niej. Dosyć dowcipu. Zdrowa zupełnie. Zapewne uznano za przesadę jej studja w Sorbonie, badania i dyplomy. Ale osądzono, że były to jeno rozrywki młodej, inteligentnej dziewczyny, która się nudzi i oczywiście pójdą w kąt przy pierwszem zaraz dziecku. Nawet na rękę było Brissotom okazać, że umieją cenić światłość nawet w kobiecie, oczywiście, pod warunkiem, by nie sprawiała kłopotu, broń Boże! Zresztą Anetka nie byłaby pierwszą intelektualistką w rodzinie. Pani Brissot, matka Rogera, i jego siostra, Adela, cieszyły się sławą (niewiadomo o ile uzasadnioną) tęgich głów, a zarazem kobiet wielkiego serca, które zdolne były brać udział w życiu umysłowem, jak i życiu czynnem mężczyzn swego rodu. Intelektualizm Anetki był niemal gwarancją, że (ważny punkt!) niema obawy klerykalizmu z jej strony. Zresztą znajdzie w nowej rodzinie serdeczną opiekę, która uchroni ją od wszelakiej przesady. Kochane to dziecko bez żadnej trudności wcieli się w kółko tych, których przybierze nazwisko, nie ma już rodziców i z największą radością podda się egidzie swej drugiej matki i siostry w poważniejszym już wieku, która niczego bardziej nie pożąda, jak kierować nią. Panie Brissot, dobre obserwatorki, uznały Anetkę za osobę zupełnie sympatyczną, dystyngowaną, łagodną, uprzejmą, pełną rezerwy, lękliwą (z ich punktu widzenia nie było to złe) i nieco chłodną (było to niemal cnotą).
Roger tedy zaczął konkury za zupełną zgodą całej rodziny, której poprzód zasięgnął zdania. Nie ukrywał się nigdy z niczem, pewny aprobaty. Ten kochany dryblas był bożyszczem swych bliskich i odwzajemniał im to uczucie. W rodzinie Brissotów uprawiano adorację wzajemną. Istniała hierarchja, ale każdy miał swą wartość. Przyznać należy, że wyznaczano ją dość sprawiedliwie, tak pod względem zalet umysłu, jak ciała i fortuny. Każdy godził się na to bez apelacji, jak przystało ludziom dobrze wychowanym. Dawało to wszystkim pewność zajmowanego stanowiska, niepodobna było wątpić w ową słodką pewność, malującą się w rysach twarzy. Z wszystkich, najpewniejszym swej rangi był Roger. Był dumą rodziny i uczucie to odpowiadało nawet rzeczywistości. Nigdy drzewo Brissotów nie wydało źralszego owocu. Roger wyposażony był w najlepsze dary swej rasy, a jeśli posiadał także jej błędy, nie były one zgoła rażące, a ujmujące wzięcie i młodość pozwalały o nich zapomnieć! Posiadał rozliczne talenty, wszystko mu szło jak z płatka, zwłaszcza słowa. Krasomówstwo, był to jeden z atutów rodziny. Jeden z jej członków był naczelnym obrońcą sądowym, wszyscy zaś przynosili z sobą na świat zamiłowanie do pięknego wysławiania się. Niesprawiedliwem byłoby sądzić, że wzorem gadułów Południa musieli mówić, by myśleć, mimo to odczuwali przymus mówienia, to pewne. Zdolności realne ujawniały się we frazesie, milczenie byłoby na nie sprowadziło zanik. Ojciec Rogera, jeden z najsłynniejszych wielomówców, jakich posiadała trybuna parlamentu, pogromił wymową wyborców, którzy nań nie chcieli powtórnie głosować, tak, że musieli ustąpić, a sześcioletni wówczas Roger prosił go często naiwnie, gdy byli sam na sam w domu:
— Papo, powiedz mi mowę!
Teraz tworzył je na własny rachunek, a młoda jego sława rozbłysła świetnym blaskiem podczas występów adwokackich w Palais. Jak wszyscy Brissotowie skierował swe talenty ku polityce, a meetingi w czasie afery Dreyfusa stały mu się doskonałą odskocznią, z której się rzucał w arenę i dyskutował nazabój. Młodzieńczy rozmach, brawura i obfitość słów wykwintnych tego pięknego chłopca zjednały mu entuzjastyczne uznanie młodych kobiet dreyfusistek i wielu panien z tegoż obozu. Brissotowie pałali zawsze żądzą, by nie dać się prześcignąć na drodze postępu, ale jednocześnie baczyli pilnie, by nie uczynić kroku zbytecznie, ani też zbyt pospiesznie naprzód. Zbadawszy tedy roztropnie teren, pchnęli syna swego, swą młodą chwałę, na drogę „dobrze myślącego“, socjalizmu. Roger, węsząc trop, pomknął w tym kierunku. Wzorem najwybitniejszych z pośród ówczesnej młodzieży uległ wpływowi Jaurèsa i starał się modelować swe krasomówcze występy wedle wspaniałych, świetnych słów wielkiego retora, pełnych proroczych wizyj i mirażów fantazji. Proklamował nieodzowny obowiązek zbliżenia się ludu i intelektualistów i dało mu to temat do licznych świetnych mów. Jeśli nie poruszyły one ludu, który nie miał czasu ich słuchać, ani był rozumiał, to wywarły jednak wrażenie na młodej burżuazji. Przy pomocy subskrypcji przyjaciół bliższych, Roger założył klub polityczny, dziennik, partję. Zużył na to dużo czasu i trochę pieniędzy rodzinnych. Brissotowie, umiejący rachować, umieli również wydawać w właściwym czasie. Podobało im się, że oto syn ich staje się przywódcą nowego pokolenia. Przysposobili teren przyszłych wyborów, a Roger miał już wyznaczone sobie zgóry miejsce w przyszłej Izbie, o czem dobrze wiedział. Nawykłszy od dzieciństwa do tego, że rodzina ufała mu, powziął też do rodziny wzajemne zaufanie, które przybrało potem cechy wiary absolutnej. Wierzył również w siebie niezachwianie, ale było to tak naturalne! Wszakże wszystko mu się udawało. Był do tego tak dalece przyzwyczajony, że nie uczuwał nawet pychy, a zdumiałby się wielce, gdyby zaszedł fakt przeciwny, gdyby dogmaty jego doznały poważniejszego wstrząśnienia. Jakże był sympatyczny! Egoista bezwiedny, nie z zasady wcale, naiwny, dobry i ładny chłopak, gotów zawsze dać, ale jednocześnie zdecydowany wziąć, niemógł nigdy pojąć, by mu czegoś można odmówić, odznaczał się przytem prostotą, ugrzecznieniem, był kordjalny, a wymagający, a prócz tego czekał, aż świat padnie mu do nóg, pewny, że to nastąpić musi. Naogół był bardzo sympatyczny.