Dusza Zaczarowana/II/Część druga/1

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część druga
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Anetka wyszła z mieszkania Sylwji z silnem postanowieniem, by nie wracać. Płakała, żarta wstydem i złością. Dwie takie istoty nie mogły przestać się kochać, nie potrącając o nienawiść.
Niepodobieństwem było teraz Anetce zostać pod tym samym dachem! Mając środki, wyniosłaby się zaraz nazajutrz, na szczęście jednak musiała się ugiąć przed koniecznością praktyczną, jak wypowiedzeniem mieszkania i wyszukaniem innego. Pod pierwszem wrażeniem chciała już oddać meble na skład i wynieść się do hotelu. Ale nie był to czas odpowiedni na wyrzucanie pieniędzy. Odłożyła dotąd bardzo niewiele, zarobki całe pochłaniało życie, choć obchodziła się bez materjalnej, dosłownie, pomocy siostry. Pewność, że może do niej zaapelować w razie potrzeby, dawała jej zaufanie w przyszłość. Teraz jednak, gdy przyszło ustalić preliminarz koniecznych wydatków, spostrzegła z wielką przykrością, że zdana na siebie samą, nie zdoła zarobić na życie. Wydatki zmniejszało dotąd sąsiedztwo sióstr i wspólne stołowanie. Sylwja ubierała malca bezpłatnie, a Anetka kupowała jeno materjał na swe suknie, robota zaś ich nie kosztowała nic. Pomijając już przedmioty pożyczone, wszystko, co było własnością jednej, służyło także drugiej, wymieniały rozmaite podarki, wspólnie odbywały też wycieczki niedzielne, korzystając ze skromnych nadwyżek, które opromieniają potrosze życie rodzinne. Poza tem, kredyt Sylwji w dzielnicy ułatwiał Anetce płacenie. Teraz trzeba było wszystko obliczać na gotówkę. Początki musiały być przykre. Koszta przeprowadzki, zaliczki na dostawy codziennych artykułów, oraz wydatki urządzenia były znaczne, przytem zaś pozostawała otwartą kwestja pieczy nad dzieckiem. Cóż za sprzeczność! Musiała zarabiać na syna i w tym celu wychodzić z domu, a komuż je zostawić miała w opiece? Uświadomiła sobie, że nie znalazłaby rady, gdyby ją to zaskoczyło wcześniej, kiedy Marek był mały. Cóż robią inne matki? Anetka żałowała ich i czuła się upokorzoną.
Miałaż oddać do internatu syna, który właśnie osiągnął wiek wstąpienia do liceum, miałaż go zamknąć w menażerji, o której tyle się nasłuchała od kolegów (teraz poprawiły się trochę stosunki), jako o śmietniku fizycznym i moralnym, na który zbrodnią jest ciskać dzieci. Przypuszczała, że musiałby cierpieć, ale któż wie, czy właśnie nie byłby rad umknąć w ten sposób przed matką? Którejże jednak matce przyjdzie na myśl, że cięży swemu dziecku? Nie zgodziła się nawet, by tam spędzał pół dnia, a to ze względu na wątłe zdrowie i konieczność specjalnego pożywienia, nad którem czuwać musiała sama. Niestety, nie mogła bez wielkiego, a stałego wysiłku wracać o pewnych godzinach z drugiego krańca Paryża. Tyle bieganiny! Zresztą dochody z lekcyj nie starczyły na to, a przytem ciągle jawiły się wydatki niespodziewane. Malec rósł szybko, a Anetka żałowała nieraz, że nie jest podobny do fasoli, której strączek powiększa się wraz z ziarnem. Trzeba go było ubierać, a sama Anetka nie mogła się też zaniedbywać przez dumę i konieczność związaną z zawodem. Trzeba było szukać innych źródeł. Kopjowała tedy prace cudzoziemek, albo korygowała przekłady (za psie pieniądze), parę wieczorów tygodniowo spędzała w sekretarjacie magazynu dzieł sztuki (także za bezcen), wszystko jednak razem wzięte starczyło ledwo. Znienawidziły ją ponownie współzawodniczki, ale teraz nie robiła sobie z nich nic. Parła naprzód, nie bacząc deptanych, niewrażliwa na wrogie spojrzenia nieszczęsnych, którym pomócby była rada. Szło o to, by je wyprzedzić, a wiedziała już, jak zdobyć najkrótszą drogą pracę. Pobijała rywalki dyplomami, a wiedziała też, że umie poskramiać klientów zaletami osobistemi, oczyma, głosem i wzięciem. Nie wahano się też w wyborze, a kobiety pokonane, pałały nienawiścią.
Ułożyła sobie surowy program życia, gdzie nie było chwili na marzenie. Dzień każdy pełny był, jak orzech. Po drżączce niepewności pierwszych tygodni nabrała pewności, że podoła i nawet miło jej było, iż przezwyciężyła trudności. Coprawda, czasem, wieczór, gdy leżąc w łóżku, robiła porachunki, napadał ją strach. A gdyby padła wśród drogi... zachorowała?... Nie... nie! Cicho, sza! Trzeba teraz spać! Na szczęście sen natychmiast ogarniał znużoną Anetkę, a rankiem nie starczyło czasu na obawy, przypuszczenia i na to, co denerwuje i osłabia duszę. Niedostatek praca uporządkowały wszystko. Co jest konieczne, a co jest zbytkiem?... Tak stała teraz kwestja.
Koniecznym jest chleb codzienny! Luksus, to problemy serca. Czyż je sobie uroiła? Wydały jej się teraz sprawą drugorzędną, dobrą dla mających czas na to. Czas Anetki był wypełniony po brzegi, czuła się silną i odporną, niby łódź dobrze wyładowana na pełnem morzu.
Miała teraz około trzydziestu trzech lat i energji jej nie zużyło dotąd nic. Uczuła, że nietylko zbyteczną jest jej opieka, ale że samą będąc, czuje się mocniejszą, gdyż twarde warunki życia dodawały jej sił. Pierwszem dobrodziejstwem było oswobodzenie z pod opętania miłości Juljana i wogóle miłości, która to tęsknota zatruła jej ostatnie lata. Z odrazą myślała teraz o marzeniach sentymentalnych, czułościach i całej obłudzie zmysłów. Ożywiło ją brutalne, bolesne zetknięcie z prawdziwem życiem. Odrodziła się i ozdrowiała najlepsza część jej duszy.
Przestała marzyć i dręczyć się, nawet zdrowiem syna. Gdy zachorował, czyniła co trzeba, ale przedtem nie myślała o tem wcale, a zapominała też, gdy złe minęło. Gotowa na wszystko, nabrała zaufania do siebie, co było najlepszem lekarstwem. To też, przez ciąg pierwszych lat wytężonej pracy nie chorowała, a chłopak nie dawał również powodu obaw.
Redukcja życia zmysłowego poszła jedną drogą z redukcją intelektualnych potrzeb. Nie mając czasu czytać, nie cierpiała jednak przezto, czerpiąc z samej siebie, a miała dość do roboty z klasyfikowaniem nowych odkryć. Odkrycia tych pierwszych miesięcy były rozliczne i ciekawe. Cóż się zmieniło? Wszakże wiedziała i przedtem, co znaczy praca (sądziła tak przynajmniej), zaś miasto było dziś takie jak i wczoraj...
Ale wszystko nagle przybrało wygląd zgoła odmienny. Zażarta walka o chleb dokonała tej przemiany. Odkrycie owo nie było miłością, ani nawet macierzyństwem. Miała je w sobie zdawna, ale dotąd życie nie ujawniło ni części, dopiero stanąwszy w szeregach biedoty, odkryła świat rzeczywisty.
Inaczej wygląda świat z góry, niż z dołu. Anetka znalazła się teraz w ulicy, pomiędzy długiemi rzędami domów, widziała chodniki, błoto, musiała się wystrzegać automobilów i przedzierać przez fale ludzi. Nad sobą miała niebo (rzadko pogodne), i mogła w nie patrzeć w wolnych chwilach. Znikły rzeczy pośrednie, przepadła gdzieś cała treść życia dawnego, towarzystwo, rozmowy, teatr, książki, dostatek, rozrywki i intelektualizm. Wiedziała, że to wszystko istnieje, a radaby temu była, ale miała o czem innem myśleć. Oto patrzeć pod nogi, wystrzegać się zdarzeń i iść prędko... Jakże ludziom spieszno? Z góry widać jeno powolny ruch rzeki, zda się spokojny, a nic nie zdradza szybkości prądu. Musiała biegać za chlebem...
I dawniej rozmyślała Anetka nad światem, gdzie żyła obecnie, ale myśli te były zgoła inne niż teraz, gdy stanowiła jego cząstkę.
Wczoraj wierzyła w pewnik demokratyczny praw człowieka, a niesprawiedliwość ją oburzała. Czemże była jej dziś niesprawiedliwość (o ile zresztą mogła być jeszcze mowa o tej kwestji), czy może prawem uprzywilejowanych? Niema żadnych praw, nikomu nie przysługuje prawo. Człowiek musi codziennie zdobywać na nowo każdą rzecz... „W pocie czoła pracować będziesz na chleb swój!“... Oto jedyne prawo. Pojęcie prawa, to formułka zwycięzców, przydatna dla zabezpieczenia łupu, zdobytego wczoraj. Prawo, to siła z dnia minionego, sankcjonująca gromadzenie skarbów. Ale jedyne prawo żywe, to praca, to walka codzienna. Olśniła ją ta wizja ludzkiego pola walki, ale nie przeraziła wcale. Była w „formie“, młoda i silna, a przeto uznała tę walkę za konieczność. Jeśli zwycięży... tem lepiej... jeśli zaś zostanie zwyciężona... ha, to trudno... (ale nie ulegnie napewno)! Nie zrezygnowała z litości, ale jedynie ze słabości, a za pierwszy swój obowiązek przyjęła rozkaz: Nie upadaj na duchu!
Wszystko rozjaśniło jej to prawo pracy, a dawne wierzenia wystawione zostały na próbę, wzniósł się nowy gmach moralności, oparty na tym fundamencie heroizmu, a panowała tu zasada szczerości i siły, nie zaś faryzeizmu i niedołęstwa. Anetka skonfrontowała z tą nową moralnością najtajniejsze wątpliwości swego serca i zadała pytanie:
— Czy miałam prawo posiąść dziecko?
I odparła zaraz:
— Tak, miałam, o ile je zdołam wyżywić i uczynić zeń człowieka. Jeśli mi się to powiedzie, jestem moralna, jeśli nie, to uczyniłam źle. Tak brzmi moralność prawdziwa, reszta jest obłudą.
Ten bezapelacyjny wyrok zdwoił jej siły i zapał do walki...
Tak dumała, biegając od jednej pracy do drugiej, a ruch ten podniecał jej myśli. Czynności codzienne zostały teraz unormowane metodycznie, a marzenia wróciły, ale były to marzenia jasne, określone, wolne od mgieł. Im bardziej skąpo wymierzony miała czas, tem lepiej korzystała z najkrótszych chwil swobody, niby bluszcz czepiający się najdrobniejszych nierówności muru dni powszednich. Anetka patrzyła pod kątem tej nowej moralności na pracę i biedotę, przenikając spojrzeniem nowem kłamstwo życia współczesnego, dotąd nie dostrzegane. Uświadomiła sobie teraz potworną bezpożyteczność dziewięciu dziewiątych tego życia, zwłaszcza odnośnie do kobiet. Jadły, spały i rodziły. Ta ostatnia dziesiąta część była użyteczna w istocie, gdzież atoli reszta, tak zwana cywilizacja, gdzie myślenie? Czyż wogóle człowiek istnieje poto, aby myślał? Wmawia to w siebie i wierzy, niby w jakiś gest święty, ale nie myśli wcale. Nie myśli czytając dziennik, ani w biurze, ani na widok wirowania koła codziennych czynów. Koło to wiruje wraz z nim w próżni. Czyż myślą uczennice Anetki? Cóż sobie uświadamiają ze słów, których słuchają, które czytają i mówią? Do czego się sprowadza ich życie? Pośród otępienia, pod stosem gałganków tleje kilka instynktów głuchych, wyolbrzymiałych. Pożądanie i użycie... Ich myśl to także gałganek tylko... Kogóż oszukują? Siebie... chcą okpić tę suknię cywilizacji, luksus, sztukę, ruch i hałas (będący maską ruchu ku jakiemuś celowi), cóż jest pod tem zresztą jeszcze? Pustka. I chlubią się tą pustką, fałszywem złotem swojem, słowami i brzękadłami. O jakże rzadcy są ludzie, w których przejawia się błyskawica konieczności! Wielogłowe zwierzę nie rozumie głosu bogów i mędrców i są oni mu jeno jednem więcej brzękadłem. Bestja owa nie przekracza kręgu nudy i pożądania. Społeczeństwo ludzkie jest utworem sztucznym, trzyma się przez nawyk, ale runie w gruz odrazu...
Te myśli tragiczne nie osmucały jednak Anetki. Wnętrzny wiew, który pognębia lub rozwesela, to coś zgoła innego, niż ideje. Często dusza anemiczna ginie pośród pogodnego dnia, zaś silna żyje w mgłach, jak w słońcu, wie bowiem, że zaświeci niedługo. Anetka wracała nieraz wyczerpana, owiana ciemnością, kładła się, a wśród nocy budził ją jakiś sen, pełen żartobliwej werwy. Czasem też czuwała, pracując mechanicznie i myśląc o czem innem, i nagle porywał ją śmiech. Musiała go tłumić, by nie zbudzić Marka. Wymyślała sobie od idjotek, ocierała łzy, ale czuła ulgę. Owe odruchy dziecinne była to spuścizna rasy, zbawienne wesele, które rozpędza chmury, zebrane na widnokręgu duszy.
Nie potrzebowała rozrywek, ni książki. Miała dość do czytania w samej sobie, zaś najciekawszą książką był dla niej syn.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.