Dusza Zaczarowana/II/Część pierwsza/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | II. Lato |
Część | pierwsza |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | II. L’Été |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część pierwsza Cała księga II |
Indeks stron |
Słuch jej subtelny, choć roztargniony z pozoru, jak u kota, chwytał odgłosy i porzucał je leniwo. Usłyszała w parterze dzwonek u wejścia i szybkie kroki biegnącej, jak zawsze, Sylwji. Wolałaby zostać samą, ale czuła się pewną szczęśliwości swojej, z której niczyje przybycie wyrwać jej nie mogło.
Tydzień temu dopiero Sylwja dowiedziała się o powrocie Anetki, począwszy zaś od minionej wiosny, nie miała żadnej wieści, co się dzieje z siostrą. Miała zresztą w tym czasie przygodę, która jej wprawdzie osobiście zbytnio nie wzruszyła, pozwoliła jednak zapomnieć o długiem milczeniu Anetki. Po zlikwidowaniu dopiero własnej sprawy, uzyskawszy swobodę i równowagę, odczuła niepokój i poszła na Boulevard de Boulogne spytać ciotki o wieści. Zdziwiło ją wielce, że Anetka od tak już dawna jest w stolicy i miała zamiar zburczeć zapominalską, ale Anetka dostarczyła jej obfitszego jeszcze nierównie materjału zdumienia. Kryjąc wzruszenie, opowiedziała jej bez ogródek całą historję, a Sylwja musiała sobie zadać gwałt, by jej dosłuchać do końca. Wpadła w oburzenie wielkie i pojąć nie mogła, by mądra Anetka, popełniwszy takie głupstwo, mogła odmówić małżeństwa. Mała ta Lukrecja była wprost gniewna i nazwała siostrę bezrozumną. Ale Anetka nie straciła spokoju, Sylwja poznała, że nic jej postanowienia nie zmieni i czując iż nie ma żadnego wpływu, radaby była wybić ją. Jakże czuć atoli urazę do tej kochanej istoty, słuchającej wybuchu z rozbrajającym uśmiechem! Prócz tego podziałał na Sylwję tajemny urok macierzyństwa. Uważała je za katastrofę, ale nie mogła się oprzeć rozczuleniu...
Dziś przyszła także zdecydowana skłonić choćby przemocą Anetkę do porzucenia głupiego oporu i do żądania małżeństwa... pod grozą, że z nią zerwie! Wpadła jak wiatr, zdala już szerząc zapach bojowego prochu... to jest pudru. Dla dodania sobie rozpędu, nie przywitawszy się nawet, zaczęła pomstować na bezrozumne leżenie w ciemności po całych dniach. Ale ledwo spojrzała w rozradowane oczy Anetki, która do niej wyciągnęła ręce, podbiegła i ucałowała ją. Nie dając jednak za wygranę, powiedziała:
— Szaleństwo! Ostatnie szaleństwo! Z temi włosami na białym kaftaniku wyglądasz, niby anioł. Ach, cóż za fatalna omyłka... Święta Nitouche... niedotykalska... ładna historja!
Jęła nią potrząsać, a Anetka nie broniła się, zadowolona i znużona. Sylwja przerwała w pół zdania, ujęła w dłonie jej głowę, odgarnęła włosy i rzekła:
— Jesteś świeża i różowa, nie widziałam jeszcze takich rumieńców. A ta mina triumfalna! Zaprawdę, jest się czem cieszyć! Czy ci nie wstyd?
— Nic a nic! — odparła Anetka. — Czuję się jak nigdy dotąd szczęśliwą. Jestem silna i dobrze mi. Po raz pierwszy w życiu czuję się skończoną w sobie i niczego nie szukam. Pożądałam dziecka z dawiendawna, gdym sama jeszcze była dzieckiem... tak... od siódmego roku życia... wówczas już o tem marzyłam.
— Kłamiesz! — zarzuciła Sylwja. — Przed pół rokiem dopiero mówiłaś, że nie masz powołania na matkę.
— Tak powiadasz? Mówiłam to? — zdziwiła się Anetka zmieszana. — Ach tak, prawda. Jakże to wyjaśnić? Nie zmyślam mimo wszystko, chociaż dobrze pamiętam.
— Znam to! — potwierdziła Sylwja. — Czasem podczas napadu czułości wspominam, że pragnęłam tego od samego niemal przyjścia na świat...
Anetka uczyniła gest zniecierpliwienia.
— Nie rozumiesz wcale. Natura, jaką mam dziś, była tą samą zawsze, nie chciałam tylko przyznać się do tego przed czasem, bojąc się zawodu. Teraz... o, teraz czuję, że rzeczywistość przewyższyła oczekiwanie... Jestem skończoną sama w sobie i nie potrzebuję już niczego...
— Pożądając Rogera, czy Tullia, również nie chciałaś niczego więcej.
— Ach, całkiem nie rozumiesz!... Czyż to można porównywać... Kiedy kochałam (w znaczeniu, jakie ty przypisujesz temu słowu)... naówczas nie ja sama pożądałam, ale ulegałam jakiejś sile nieodpornej a obcej i nieraz modliłam się o wyzwolenie. Teraz zaś ten mój maleńki pospieszył mi na pomoc i ocalił w chwili, gdym cierpiała w więzach tej niedoli, którą zowią miłością. Drogi mój oswobodziciel!
Sylwja nie pojęła zgoła rozumowania siostry i zaczęła się śmiać. Nie potrzebował zresztą tego jej instynkt macierzyński, więc pogodziwszy się, zaczęły rozmawiać o małym nieznajomym (niewiadomo, mężczyźnie, czy kobiecie) oraz mnóstwie związanych z tem szczegółów, które nie nużą nigdy kobiety.
Po długim dopiero czasie przypomniała sobie Sylwja, że przyszła besztać, nie zaś śpiewać duet i rzekła:
— Dość szaleństw, Anetko! Czas na wszystko być musi! Roger winien ci małżeństwo i musisz tego zażądać!
Anetka machnęła ręką:
— Nie wracajmyż do tego tematu. Powiedziałam ci przecież, że Roger zaproponował mi małżeństwo, a ja odmówiłam.
— Byłaś nierozsądna, trzeba zmienić zapatrywanie!
— Nie mam wcale ochoty.
— Czemużto? Wszakże go kochałaś i czuję, że go jeszcze kochasz. Cóż zaszło?
Anetka nie odpowiadała, a Sylwja nastawała niedyskretnie poruszając czysto osobiste sprawy. Anetka rzuciła się wreszcie gwałtownie, zaś siostra spojrzała na nią, zdziwiona jej zaciętą twarzą, nachmurzonem czołem i gniewnemi oczyma.
— Cóż ci jest? — spytała.
— Nic! — rzuciła odwracając się gwałtownie.
Sylwja dotknęła rany, o której Anetka pragnęła zapomnieć. Skutkiem dziwnej sprzeczności wewnętrznej, pragnąc dziecka, czuła jednocześnie urazę do człowieka, który je dał, za to mianowicie, iż był świadkiem jej utraty panowania nad sobą i że z tego skorzystał. Ten bunt instynktu był istotnym, choć tajnym (dla niej samej i innych) powodem, że uciekła od Rogera i widzieć go nie chciała. Nienawidziła go właśnie za miłość swoją. Przez lojalizm wyrozumowany, skrywała ten odruch instynktu, nacóż tedy Sylwja go odgrzebywała... i uświadamiała zpowrotem?...
Sylwja, spojrzawszy na siostrę, przestała nalegać, a Anetka zawstydzona tem, że się zdradziła, przybrała ton spokojny i powiedziała:
— Nie chcę iść zamąż, nie znoszę bowiem więzów wyłączności. Powiesz pewnie, że wszystkie kobiety do nich przywykają i że przesadzam powagę sprawy. Już jestem taka, biorę wszystko poważnie, oddaję się z nadmierną zupełnością, a wówczas dla wi mnie za gardło, tonę, zda się, z kamieniem u szyi. Jestem zbyt słaba, osobowość moja nie ma dość spójności. Więzy zbyt ciasne, ljany, wysysają ze mnie energję, tak, że nie staje mi jej na własną potrzebę. Staram się podobać „jemu“, upodobnić do obrazu, który sobie o mnie wytworzył, a to wszystko źle się kończy, gdyż zrywając z naturą, tracimy szacunek dla samych siebie i trudno nam żyć, albo znów buntujemy się i zadajemy drugim ból... Sylwjo, ja jestem egoistka i żyć muszę samotnie.
Nie kłamiąc, wymieniła teraz same jeno preteksty, przysłaniające prawdę.
— Śmieszna jesteś! — odparła Sylwja. — Kobieta jak ty nie może żyć bez miłości.
— Nienawidzę jej! — powiedziała Anetka. — Ale nie dosięże mnie teraz. Jestem zabezpieczona.
— Ładne zabezpieczenie! — zażartowała Sylwja — Dziecko cię nie zabezpieczy przed niczem, przeciwnie, ty musisz dbać o jego bezpieczeństwo. Nie chcesz się wiązać, ale czy pomyślałaś o trudnościach, na jakie cię narazi ten mały pakuneczek?
— To szczęście! Ujmę szczęście w ramiona, tak długo puste!
— Nie wiesz co będzie! Któż dziecko wychowa?
— Ja!
— A ojciec? Wszakże ma prawo do swego dziecka.
Nowa fala gniewu przepłynęła przez jej oczy. Prawo? Prawo do dziecka?... Wszakże to dziecko — to dla niego produkt jednej chwili, o której już zapomniał, mnie zaś wiąże na całe życie! Przenigdy! Dziecko jest wyłącznie moje. Powiedziała też po chwili:
— Syn mój jest moim i jedynie moim!
— Sam sobie wybierze z pośród rodziców.
— Wiem, że mnie wybierze.
— Uwodzicielką jesteś! A cóż się stanie, jeśli ci kiedyś uczyni wyrzut, żeś go pozbawiła ojca?
— Wypełnię jego serce tak dobrze, że niewiele zostanie miejsca na żal za ojcem.
— Jesteś potworem egoizmu.
— To prawda.
— Poniesiesz karę.
— Trudno, nie umiem sobie zjednywać ludzi, ale nic mi nie przeszkodzi kochać mego dziecka i zjednoczyć z sobą.
— Kochając je, winnaś w pierwszej linji myśleć o jego przyszłości. Dużo kobiet weszło w niemiłe sobie związki, z uwagi na dzieci...
— Oburzasz mnie, wspominając kobiety, które przez miłość swych dzieci zawarły małżeństwo kłamstwa, a często nawet nienawiści. Pewna matka powiedziała córce, że zgodziła się dla jej dobra na piekło małżeństwa. Córka spytała: Czy sądzisz, mamo, że piekło to dom odpowiedni dla dziecka?
— Dziecku potrzeba ojca.
— Cóż robią tysiące nie mające go? Ileż dzieci nie znało ojca swego! Utraciwszy go bardzo wcześnie, wychowywane przez samą matkę, nie są gorsze od innych. Dziecku trzeba jeno miłości, czemużby więc moja starczyć nie miała?
— Przeceniasz siły swoje! Nie wiesz, co cię czeka!
— Wiem, wiem! Będę miała na szyi rączki mego dziecka.
— A czy wiesz czem to opłacić musisz? Lepiejby ci być mężatką o czterech kochankach, niż panną-matką. W twojej sferze macierzyństwo bez stempla małżeństwa jest nie do przebaczenia. Ja, co innego. To, co robimy z ciałem naszem my, dzieci ludu, nie pociąga żadnych konsekwencyj, jak w „Luizie.“ Ale dziewczyna twojej klasy, to polowanie zastrzeżone dla właściciela. Ciebie kupuje się u notarjusza, nie wolno ci oddawać się jawnie, mówiąc: To moje prawo! Do czegóżby doszło, na Boga, gdyby własność, zbuntowawszy się, głosiła: — Jestem wolna! Bierzcie mnie!
Nawet w oburzeniu Sylwja nie mogła mówić serjo.
Anetka uśmiechnęła się tedy i odparła:
— Wiem, że mężczyzna wytworzył moralność, nie przyznaje kobiecie prawa do dzieci, bez poświęcenia się na całe życie ich ojcu. Dla wielu kobiet jest to niewolą, gdyż nie kochają mężów swoich. Wiele z nich, mając dość odwagi, wolałyby zostać same z dziećmi. Spróbuję to uczynić.
Sylwja powiedziała z politowaniem:
— Biedaczko! Chroniły cię dotąd od srogości życia podwójne okna mieszczańskie, żyłaś tam pośród przesądów, ale także z przywilejami. Gdy raz wyjdziesz, nie zostaniesz wpuszczona zpowrotem i poznasz dosyta, czem jest życie.
— Słusznie się stanie, Sylwjo. Byłam uprzywilejowaną, teraz moja kolej podjąć cierpienia, jakich ty doznawałaś.
— Za późno. Do tego przywykać należy od dziecka. Na szczęście dostatek nie pozwoli ci popaść w braki materjalne. Zostaną jeno przejścia moralne, klan twój cię wygna precz, potępi i codziennie będzie dręczył drobnemi ukłuciami. Masz serce czułe i dumne, popłynie zeń krew.
— Popłynie krew. Wyższą ma wartość szczęście, drogo opłacone. Chcę tego jeno, co zdrowe i uczciwe, nie boję się tedy opinji.
— A jeśli ucierpi twe dziecko?
— Nie ośmielą się chyba go tknąć. Mniejsza zresztą, będziemy we dwoje walczyć z nikczemnikami!
Uniosła się na łóżku i potrząsnęła włosami, niby lew grzywą.
Sylwja patrzyła na nią, chcąc nie stracić surowego wyrazu twarzy, ale po chwili roześmiała się, wzruszyła ramionami i rzekła, wzdychając:
— Biedna, szalona dziewczyno!
Anetka powiedziała przymilnie:
— Pomożesz nam, nieprawdaż?
Sylwja ucałowała ją namiętnie, potem zaś wygrażając pięścią ścianie, zawołała:
— Biada temu kto cię tknie!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Odeszła, a znużona rozmową Anetka zapadła w marzenia. Wygrała dziś walkę z siostrą! Ale pozostał w niej niepokój, zbudzony słowami Sylwji, że dziecko może do niej kiedyś czuć urazę.
Leżąc nawznak z rękami na brzuchu, wsłuchana w siebie, uczuła, że dziecko się porusza. Przemówiła doń bez słów, spytala, czy godzi się na to, by je zatrzymała wyłącznie dla siebie, czy zrobiła dobrze i czy jest zadowolone. Nie chciała mu robić naprzekór. Dziecko odparło, oczywiście, że dobrze się stało, że zadowolone, że chce mieć matkę wyłącznie dla siebie i żyć z nią we dwoje...
Anetka roześmiała się ze szczęścia, niezdolna wyrzec słowa i zasnęła oszołomiona radością i wyczerpana.