Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 9

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Grabski
Tytuł Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział IX

Program gospodarczy 1924 roku.


Ustalił się pogląd, jakobym ja był tak zaślepiony reformą walutową w 1924 r., że wszystko dla niej poświęciłem i całe życie gospodarcze świadomie podporządkowywałem temu jednemu celowi i dopiero nauczony doświadczeniem poprawiłem się jakoby w r. 1925, kiedy było już zapóźno.
Taki pogląd, choć popularny, jest nawskróś błędny. Program mój gospodarczy w ciągu 1924 i 1925 ulegał ewolucji, ale został on już wyraźnie w czerwcu 1924 podczas debaty budżetowej narysowany. Troska o sprawy sanacji gospodarczej była mnie nie mniej bliska w 1924, jak w 1925 r., inne tylko widziałem drogi w pewnych szczegółach. Szczegóły te może zbytnio sam podkreślałem i dlatego urobiła się opinja o wielkiej jakoby zmianie w moim programie. — Istota programu jednak była zgóry jedna ta sama i, jak widać z rozpraw wspomnianych, sięgała ona od samego początku do jądra sanacji gospodarczej, tak jak jest ona i dziś pojmowana.
W moim eksposé budżetowym 10 czerwca 1924 r. (a było to moje pierwsze eksposé budżetowe) bardzo wyraźnie zająłem co do tego stanowisko, że procesy życia gospodarczego muszą być rozpatrywane ze szczególną ze strony rządu troską. Na naczelnem miejscu programu gospodarczego postawiłem potanienie produktów przemysłowych oraz stopniowe zmniejszanie ceł wywozowych aż do ich całkowitego zniesienia. Że mój pogląd na te zasadnicze sprawy były już wówczas bardzo zbliżony do tego, który w 1926 roku zaczął być głoszony jako nowa era programu gospodarczego rządów, które po mnie nastąpiły, dowodem tego może służyć ustęp z mojej repliki budżetowej z czerwca 1924 roku.
„W podniesieniu kultury wsi widzę wielką konieczność państwową. Chcemy zrobić Polskę silną i wielką. W tej Polsce wieś musi być wydajną, a wydajną będzie wtedy, kiedy będzie mogła dużo produkować”. „Jeżeli chcemy przemysłowi naszemu dać istotne zabezpieczenia przed trudnościami z jakimi walczy, jeżeli chcemy wchłonąć przemysł górnośląski i dać mu wielki zbyt u nas, to się nie da zrobić tego inaczej, jak drogą podniesienia nietylko zdolności produkcyjnej wsi, ale zdolności konsumpcyjnej. Wieś musi być wielkim odbiorcą”.
Zdaje się, że rolnicy dzisiaj dobitniej się co do tego zagadnienia programowego nie wyrażają. Ale rolnicy ci są przekonani, że ja reprezentowałem kierunek ich interesom i poglądom przeciwny.
Żale wsi pod moim adresem sformułował najdobitniej poseł Gościcki w swojej mowie z dnia 27 czerwca 1924 r., w której wytykał, że opłaty wywozowe zapóźno zostały obniżone, i że wiosenna konjunktura dla wywozu żyta została przez to zmarnowana. Późniejszy nieurodzaj całkowicie usprawiedliwiał moją przezorność z wiosny 1924 roku i przeciwnie, co mógł bym sam sobie zarzucić to to, że przez zwolnienie żyta od opłat wywozowych latem 1924 r., co uczyniłem pod naporem rolników, zwiększyłem zapotrzebowanie importu 1925 r. Ci zaś rolnicy, którzy pod wpływem opłat wywozowych nie sprzedali całej swojej krescencji z 1923/24 przed nowym urodzajem 1924/25, dobrze sami na tem wyszli, bo lepsze sami uzyskali ceny, a Polsce dobrze się przysłużyli, bo zmniejszyli import wywołany nieurodzajem.
Wśród rolników do dziś dnia utrzymuje się uporczywie opinja, że wyrządziłem im wielką krzywdę, przez to, że zaraz po objęciu władzy w 1924 r. nie zniosłem opłat wywozowych. Miał to już im obiecać rząd Witosa, przy pobieraniu podatku majątkowego, ale Witos obiecywał i nie zrobił. Ja zaś nic nie obiecywałem, bo znieść odrazu opłaty wywozowe od wszelkich produktów rolnych, to nie jest sprawa jednego dnia. W Niemczech po zaprowadzeniu reformy zakazy i cła wywozowe długo jeszcze istniały, zanim stopniowo, jak u nas, zostały zniesione.
Z mej strony postawiłem sprawę na jedynie prawidłowym państwowym gruncie: znoszenia zakazów i ceł wywozowych stopniowo.
W jakiej mierze przedmiot ten stanowi wielką trudność w polityce państwowej widzimy z tego, że, jak pisze Gliwic w swojej pracy: „Podstawy ekonomiki światowej” na str. 75, cła wywozowe rolnicze w 1925 r. istniały w Europie w wielu bardzo krajach, nawet i rolniczych jako to: na Węgrzech, w Rumunji, Austrji, Czechosłowacji, Francji, Belgji i Estonji. Istnienie zatem ceł wywozowych w Polsce w 1924 r., gdy były one stosowane nie tylko w tych wymienionych krajach, ale i w Niemczech, nie było żadną anomalją, krzywdzącą rolników, a koniecznością państwową, której nie można było uniknąć. Jeżeli sobie uświadomić, że w 1927 roku po energicznej kampanji, przeprowadzonej przez rolników przeciwko wszelkim cłom wywozowym, rząd, w składzie którego znajdują się zdecydowani agrarjusze, wprowadził cło wywozowe w wysokości 15 złotych od cetnara żyta, podczas gdy cło za mnie było wielokrotnie niższe i w 1924 wynosiło zaledwo 2 złote, to widoczną się staje przesada żalów i zarzutów rolników pod moim adresem.
Pomimo mego zasadniczego zrozumienia potrzeb rolników i przychylnego do nich stosunku, znalazłem się w takiej sytuacji, w której nie mogłem się im nie narazić. Zastałem bowiem cały system opłat i zakazów wywozowych i gdybym pospiesznie je znosił, w momencie wprowadzania reformy walutowej, okazałbym najwyższą lekkomyślność. — Rozumiał to położenie Zdziechowski i dlatego mnie o politykę rolniczą nie atakował. Ale inni mówcy sejmowi, jak Gościcki, Dębski, Byrka, a również i Thugutt silnie podkreślali to, że wieś wychodzi z sytuacji wytworzonej reformą walutową z minusami.
Ciężkie położenie wsi nie było wcale wynikiem ani opłat wywozowych, które były nadzwyczaj niskie, ani podatków, a tylko samego faktu przewrotu w proporcji cen produktów rolnych i przemysłowych, przewrotu, który dał się we znaki w Stanach Zjednoczonych Ameryki w 1919 roku i doprowadził tam dziesiątki tysięcy farmerów do bankructwa pomimo, że nie było tam reformy waluty, przewrotu, który dawał się we znaki w Niemczech nie mniej silnie jak u nas. Na tę dysproporcję narzekali u nas bardzo silnie rolnicy po wojnach napoleońskich i wielu z nich istotnie wtedy zbankrutowało, wychodząc z majątku z torbami. — W czasie inflacji markowej to zło powojenne w Polsce odrodzonej mniej dawało się we znaki. Dopiero na jesieni 1923 r. w okresie hyperinflacji dysproporcja cen rolniczych i przemysłowych stała się nadmiernie rażąca i jakkolwiek złagodzoną ona została w 1924 r., ale słabo. Rolnicy uświadomili sobie, że produkcja się im nie opłaca. Przyznawałem im rację, że stan ten trzeba uzdrowić. W dążeniu do uzdrowienia tego stanu postawiłem na pierwszem miejscu potanienie produktów przemysłowych, a na podrożenie produktów rolnych decydowałem się również tylko z warunkiem, by było ono stopniowe i niezbyt gwałtowne. Tego wymagał wyraźnie interes państwowy. Rolnicy nie chcieli rozumieć sytuacji, nie uważali na to, że kryzys rolniczy przechodził cały świat, że kryzysy takie przechodziła Polska po każdej większej wojnie, zasklepili się w swoim ciasnym widnokręgu, wywołując zamęt pojęć, że to rząd jest winien temu, że zboże jest za tanie, a buty za drogie.
Niewątpliwie przewodnicy sfer rolniczych szczególnie ci, którzy byli nieco wykształceni ekonomicznie, mieli od samego początku świadomość tego, że nie tyle podatki i nie tyle polityka celna rządu, co kryzys ogólno światowy jest główną przyczyną ciężkiego położenia rolników. Przecież po moim rządzie przyszły rządy, w których rolnicy mieli wpływ dostateczny, a jednak narzekać na kryzys nie przestali. Ale przewódcy rolników ani w 1924, ani w 1925 nie chcieli swoim braciom mówić prawdy w oczy. Nie było to dla ich widoków potrzebne. Gdyby mówili prawdę, ogół rolników nie bardzo by im wierzył, bo ogół ten stał czy wśród włościan, czy wśród ziemian zbyt nisko, by mógł rozumieć sprawy, wymagające szerokich horyzontów myśli. Gdyby przewódcy rolników nie powtarzali rolnikom, że całej ich biedzie winien jest rząd, to by zaryzykowali oni utratę popularności.
Najbardziej była taka gra niesumienną ze strony przewódców drobnych rolników. Nie praktykowana w najbardziej demokratycznych państwach, a stosowana u nas, degresja podatku gruntowego, oraz wysokie minimum opodatkowania dochodowego stanowiły tak wydatne przywileje dla drobnego rolnika, że mówić o jego przeciążeniu podatkowem w Polsce jest to popełnić najbardziej brutalne oszczerstwo własnej Ojczyzny. — Czechy, Niemcy, Rosja, wszystkie te państwa nieskończenie więcej obciążają podatkami drobnego rolnika od Polski. W zakresie polityki celnej zakazy wywozu i opłaty celne najpierw zostały obniżone: a nawet zniesione na produkty zwierzęce, które dotyczą głównie drobnego rolnika, a później na zboże, jako produkty przeważnie większej własności. Polityka celna zatem, tak samo jak i podatkowa, była za moich rządów szczególnie przychylną dla drobnych rolników.
Pomimo to przywódcy polityczni drobnych rolników całą winę kryzysu rolniczego zaczęli przypisywać rządowi memu. Czynili to od samego początku przedewszystkiem przedstawiciele Piasta, które to stronnictwo w ten sposób szukało rehabilitacji za niepowodzenia swoich poprzednich rządów. Jakkolwiek rozpiętość cen na niekorzyść rolników była największą właśnie na jesieni 1923 roku, czyli za rządów stronnictw agrarnych Sejmu, ogół dobrze sobie nie uprzytamniał, kiedy było najgorzej, wiedział, że mu jest źle, a przewódcy rolników korzystali z tego, by wmawiać w nich, że wszystkiemu winien jest mój rząd.
Konkluzję tę bardzo chętnie powtarzali wszyscy rolnicy na lewo od Piasta stojący, dla których krytyka rządu jest zasadniczym dogmatem i wyznaniem wiary, a wtórowali temuż hasłu zwalania winy na rząd również przedstawiciele większej własności z uwagi na to, że rząd za późno zniósł cła zbożowe, że pobrał za dużą ratę podatku majątkowego od rolników i że drugiego przedstawiciela ziemian nie dopuścił za pierwszym razem do Banku Polskiego.
Ten wspólny front opozycji rolników wobec rządu jeszcze w czerwcu 1924 r. nie był sformowany, ale się zarysował dość wyraźnie w tonie wypowiedzianych narzekań.
Muszę jednak zaznaczyć, że główni działacze społeczni wśród drobnych rolników, działacze idei kooperacji ludowej, a nie politycy, w tym ruchu agrarnym przeciwko mnie zwróconym nie przyjmowali udziału i zachowali ze mną do ostatka stosunek pełen wzajemnego zaufania. Dla nich reforma walutowa była istotnem dobrodziejstwem, pozwalającem im na kontynuowanie poprzednio zupełnie uniemożliwionej skutkiem inflacji pracy krzewienia kooperacji na wsi. Do tego, by pracę tę nadal rozwijać i z upadku podźwignąć, potrzebowali oni jedynie pomocy kredytowej, którą im chętnie udzielałem. Również i wśród ziemian byli niektórzy przedstawiciele pełni umiaru w patrzeniu na rzeczy, którzy utrzymywali z rządem stale stosunki poprawne.
Obok zagadnienia polityki agrarnej w programie gospodarczym, podstawową rzeczą jest stosunek rządu do polityki przemysłowo celnej.
O ile w stosunku do rolników rządy moje spotykały się z zarzutem, że nie rachuję się z opinjami samych rolników, co było istotne słusznem, lecz nie dowodziło, żebym nie rachował się z ich potrzebami, to w zakresie polityki przemysłowej w czasie sprawowania rządu nie spotykałem się z ostrzejszą krytyką. Istotnie o ile delegacje rolników zwykle formułowały swoje postulaty w sposób przesadny, w których górowała nuta gry politycznej, wobec której zajmowałem stanowisko odporne, o tyle przedstawiciele interesów przemysłu traktowali sprawę ugodowo i, po za sprawą świadczeń socjalnych, o której będę mówił później, dochodzili zwykle do porozumienia z rządem.
Pomimo tego jednak, że cała polityka przemysłowo celna była stale uzgodniana ze sferami przemysłowemi, jednak po mojem ustąpieniu sformułowano przeciwko mnie najcięższe zarzuty w dziedzinie tej właśnie polityki, zaznaczając jakobym popełnił wielki błąd, wprowadzając liberalizm celny w 1924 roku, zamiast tego, by obwarować reformę walutową silnym protekcjonizmem celnym.
Polityka nasza celna już w 1924 roku była protekcjonistyczna, ale nie tak silnie jak w roku następnym. Czy był to błąd, to pytanie, na które nie łatwo byłoby odpowiedzieć. Ale silniejszego protekcjonizmu nikt wtedy nie żądał, przeciwnie dopominano się obniżenia skali opłat celnych.
Przed ogółem naszym bowiem w 1924 r. nie stało zagadnie, jak obronić się przed importem zagranicznym, a tylko jak doprowadzić do potanienia ceny produktów przemysłowych. Sami przemysłowcy poddawali się tym ogólnym nastrojom, współdziałając z rządem w ustalaniu takiej polityki celnej, w której by główne gałęzie produkcji przemysłowej znajdowały wystarczającą protekcję celną, ale w której główne przedmioty spożycia wewnętrznego, przeważnie dotyczące klas uboższych t. j. robotniczych, mogły być dostępne stosunkowo po cenach niewygórowanych, a więc przy cłach niskich.
Taka polityka była konieczną choćby ze względu na Górny Śląsk, w którym ludność robotnicza zwykła się była zaopatrywać w tanie ubrania, bieliznę i obuwie z Niemiec. Po części i w Małopolsce otrzymywano tanie gotowe te przedmioty z Czech i Wiednia i dopominano się by te przedmioty zbytnio nie drożały. Zadanie nasze gospodarcze powinno było polegać, żeby przemysł łódzki i warszawski, który pracował przed wojną na Rosję skierował się do opanowania rynków Górnego Śląska i Galicji, wypierając stamtąd towary niemieckie i czeskie, bez podrożenia kosztów utrzymania mas robotniczych tych ziem naszych. Drożyzna odzieży dla tych mas byłaby równoznaczną z podniesieniem płac robotniczych, a więc z podniesieniem kosztów produkcji, już i tak za wysokich. Więc ani przemysłowcy, ani rolnicy nie protestowali przeciwko polityce niskich ceł na te trzy przedmioty konsumcji.
Cały tyle podkreślany mój program stawki na konsumentów, który miał być rzekomo zgubnym i od którego odstąpiłem zapóźno w 1925, jak to mnie zarzucają, był to program ograniczony do tych trzech przedmiotów, to jest tanich gotowych ubrań robotniczych, taniej bielizny i obuwia. Cała reszta polityki celnej przemysłowej stała poza sferą moich wpływów bezpośrednich, była prowadzona w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, a nie Skarbu i odbywała się przy stałem współpracownictwie ze sferami przemysłowemi.
Program mój, by dążyć do obniżenia kosztów produkcji przemysłowej i potanienia przedmiotów konsumcji robotniczej oraz drobnych rolników, postawiłem w mojem eksposé budżetowem 10 czerwca 1924 r.:
„Nasze cła w niektórych gałęziach są nadmierne, obuwie gatunków najtańszych płaci w Polsce cło cztery razy większe, niż w Austrji, Czechosłowacji i Niemczech; ten protekcjonizm idzie za daleko.” „Trzeba się zastanowić nad tem, czy koniecznem jest chronienie tak wysokiemi cłami drożyzny poważngo elementu kosztów utrzymania jakim jest koszt obuwia i ubrania.” W replice mojej z dnia 16 czerwca 1924 roku zaznaczyłem, że „wkraczam na drogę, ażeby w najważniejszych przedmiotach potrzebnych dla domowego użytku jak gotowe tanie ubrania, gotowa tania bielizna i tanie buty, zerwać z obecnie praktykowanym protekcjonizmem. Sądzę, że ta zmiana przyniesie pożytek między innemi i ludności wiejskiej, która jest skłonną do formułowania zarzutu o nieczułości rządu na jej potrzeby”.
Program potanienia produkcji przemysłowej, postawiony w moim programie gospodarczym już w 1924 bynajmniej nie ograniczał się do potanienia drogą obniżki ceł przedmiotów ubrania i obuwia, wpływających na koszt utrzymania i na poziom płac robotniczych. Jednocześnie rząd zrezygnował zupełnie z podatku od węgla i w ten sposób doprowadził do potanienia tego ważnego czynnika produkcji przemysłowej.
Potanienie tej produkcji miało być też tym czynnikiem, który miał poprawić sytuację rolnika zapatrzonego zbyt jednostronnie tylko w podrożenie jego własnych produktów. Oto jak minister Przemysłu i Handlu Kiedroń określał program gospodarczy rządu 26 czerwca w dyskusji nad budżetem jego Ministerstwa:
„Jeżeli chodzi o plan gospodarczy, jaki ma rząd, to ten plan obserwują panowie od dość dawna. Wyraża się on w tem, żeby doprowadzić do potanienia produkty przemysłowe i usunąć dysproporcję jaka jest między produkcją rolniczą i przemysłową, bo to jest jedyny sposób, żeby życie powróciło na normalne tory.” Do wyjścia z obecnych trudności trzeba produkować tak tanio, by można konkurować z wyrobami obcemi.”
Program powyższy był w zupełności aprobowany przez Sejm. Co do niego dziś dodać można, zapytać wolno? czyż on nie był najwłaściwszym programem. To, że w nim nie było na czele hasła protekcjonizmu dla utrzymania aktywności bilansu handlowego drogą zmniejszenia importu, a tylko potanienia produkcji dla zwiększenia eksportu, czyż można temu stawiać poważny zarzut. Czyż aktywność bilansu drogą ograniczania importu, to nie jest zło konieczne dopiero wtedy, gdy okaże się niemożność powiększenia eksportu. Czyż polityka, stawiająca sobie za cel aktywności bilansu przez potanienie produkcji i zwiększenie eksportu, nie jest lepszą polityką od tej, która cały nacisk kładzie na ograniczenie importu. — Ostatnia może być wynikiem jedynie przymusowej sytuacji, w której w 1924 r. się nie znajdowaliśmy i która nastała dopiero wtedy, gdy nieurodzaj porobił zbyt duże szczerby i gdy Niemcy przez wojnę celną zagroziły zbyt poważnie naszemu eksportowi.
Polityka gospodarcza rządu w 1924 r. była jedyną właściwą polityką państwową. Nie była ona wcale wyrazem liberalizmu celnego, tylko umiarkowanego protekcjonizmu.
Polityka celna rządu w 1924 r. znalazła swój wyraz w taryfie celnej, o której Minister Kiedroń w mowie swej powiedział, że przygotowaną została przy pomocy kół fachowych i przedstawicieli życia gospodarczego. Taryfę tę scharakteryzował przed Sejmem wiceminister Klarner w mowie swej z dnia 8 lipca 1924. Wskazał on, że nowa taryfa celna rządu była mniej liberalna od tej, którą zastał:
„Nasza dawna taryfa celna, nie ta, którą rząd ogłosił na podstawie pełnomocnictw, ale dawniejsza, miała charakter liberalny i ona odpowiadała całkowicie wskazaniom uchwały Sejmowej z dnia 1 sierpnia 1919 roku.” „Taryfa, którą rząd ogłosił na podstawie pełnomocnictw, podniosła znacznie cła na towary kolonjalne, co miało na celu ochronę waluty. Również podniesiono stawki na inne wytwory przemysłu.” W tem miejscu przemówienia wiceministra Klarnera dały się słyszeć na sali sejmowej wyrazy niezadowolenia, tak, że mówca przeszedł do tłumaczenia się: „chciałem dodać, że wysokie cła, które panowie usłyszeli, są cłami maksymalnemi, a od tych ceł będą dawane ustępstwa dla uzyskania ceł konwencyjnych”.
Zachowanie się Sejmu w tej sprawie wykazuje, że już w 1924 r. rząd poszedł w kierunku protekcjonizmu dalej, niż nastrój Sejmu do tego upoważniał i, gdyby sprawa była oddana w jego ręce, stawki celne wypadłyby jeszcze mniejsze. — Dzięki pełnomocnictwom rząd dał już w 1924 ochronę naszemu przemysłowi większą niż ta, którą była w dawnej taryfie. — Wyjątki, które omówiłem powyżej, nie odgrywały większej roli. Całe zwiększenie przywozu ubrań, obuwia i bielizny, będące wynikiem ulg celnych przezemnie zaprowadzonych w 1924 r., dało w ciągu swego istnienia aż do ich skasowania przewyżkę w imporcie ponad rok poprzedni wyrażająca się w sumie zaledwie 20 miljonów złotych. — Czyż taka suma mogła poważnie zaważyć na szali losów naszej reformy? A tymczasem w sprawozdaniu Banku Polskiego za rok 1925 znajdujemy przedstawiony zarzut, że liberalizm celny rządu w 1924 r. doprowadził do spadku kursu złotego. — Zarzut ten bezkrytycznie został przez innych powtarzany. Jest on zupełnie bezpodstawny.
Polityka celna rządu 1924 r. nie była polityką zbyt liberalną. To, że nie lekceważyła ona sprawy potanienia środków życia robotniczego i że dążyła tą drogą do obniżenia kosztów produkcji oraz do powiększenia naszej zdolności eksportowej, dowodzi, że była to polityka zdrowa i słuszna, a zmiany, które w niej następnie zaszły, nie były naprawą początkowych błędów, a tylko wynikiem smutnej konieczności, którą okoliczności wywołały.
W każdym programie gospodarczym, obok interesów rolnictwa i przemysłu, odgrywa dobitną rolę utrzymanie stałości waluty. Co do tej części mego programu, zarzuty, jakie później zostały sformułowane, zawierały w sobie znaczne sprzeczności, gdy bowiem jedni twierdzili, że w roku 1924 zbyt jednostronnie zapatrzony byłem w sprawy walutowe, i że mało troszczyłem się o produkcję, oraz że zbyt późno nawróciłem z tej drogi jednostronnej jakoby mojej polityki, drudzy odwrotnie zarzucali mnie, że za mało widać troszczyłem się o samą walutę, gdyż do zbyt ujemnego bilansu handlowego, a więc i do wyczerpania zapasu walut w Banku Polskim dopuściłem.
Niesłuszność pierwszego zarzutu wykazałem w poprzednim rozdziale. Dla oświetlenia drugiego zarzutu rozpatrzę jakie środki dla podtrzymania nowej waluty były przedsięwzięte.
Już przy omawianiu programu gospodarczo przemysłowego zaznaczyłem, że w taryfie celnej, jaką wydałem na mocy pełnomocnictw, uległy znacznej zwyżce cła na towary kolonjalne. Dokonano to było na moje wyraźne polecenie. Tą drogą chciałem zabezpieczyć dochody Skarbu z jednej strony, ale i aktywność bilansu handlowego z drugiej. Prócz na towary kolonjalne, cła zostały podniesione na przedmioty zbytku, oraz na automobile, a jednak w 1924 r. i w pierwszej połowie 1925 r. powiększył się znacznie import zarówno automobili, jak i perfum, pomarańcz i delikatesów.
Dużo o tem było pisane następnie, że winą rządu było, że do tak dużego importu dopuścił. Istotnie list towarów zakazanych w 1924 r. nie mieliśmy, bo polityka takich list była już przed 1924 r. powszechnie potępiona, jako prowadząca do nadużyć i nie dająca dobrych skutków. Ale podnieśliśmy w roku 1924 cła. Okazało się to niewystarczającem z dwóch powodów. Raz dlatego, że te podwyżki były nie dość jeszcze wysokie i dopiero je w maju 1925 r. znacznie wyżej jeszcze podnieśliśmy, gdy się okazało, że niezdrowy pęd naszego społeczeństwa do nabywania przeważnie przedmiotów zagranicznych nie da się bez takiej podwyżki opanować. Drugą przyczyną tego, że podwyżki celne z 1924 r. nie zatamowały importu zbędnego, były to nasze umowy handlowe, do zawierania których systematycznie od paru lat robiliśmy nieustanne przygotowania.
Nasze sfery przemysłowe i handlowe zgodnie z ogólną opinją społeczną dopominały się od rządu, by przystępował do zawierania umów handlowych z szeregiem państw, które ze swej strony również tego pragnęły. Zawieraniu tych umów sprzyjało przedewszystkiem ministerstwo spraw zagranicznych, które przywiązywało do tego duże znaczenie ze stanowiska konsolidacji naszej sytuacji międzynarodowej. Szczególne znaczenie przywiązywano powszechnie do umowy handlowej z Francją, wykazując, że jest ona wprost koniecznością państwową. Dla mnie w tej umowie widoczne były niebezpieczeństwa walutowe, gdyż wiadomo, że główny import z Francji do nas, to przedmioty zbędne. Nakazałem jak najdalej idącą ostrożność w rokowaniach. Śledziłem, za ich biegiem. Gdy zauważyłem, że zanosi się na zbyt duże ulgi celne przy wwozie win i automobili, kazałem rokowania wstrzymać i wniosłem sprawę za Komitet Ekonomiczny Ministrów. Tutaj wykazywano mnie, że ulgi które były porobione dla importu francuskiego, okupione zostały z korzyścią ulgami uzyskanemi dla naszego eksportu do Francji. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych i nasze poselstwo w Paryżu bardzo silnie podkreślały mniemane korzyści ekonomiczne tego naszego traktatu handlowego.
Rozumowaniom tym niedowierzałem i słusznie, ale mając wszystkich przeciwko sobie i widząc, że rokowania posunęły się bardzo już daleko, musiałem ustąpić.
W całej akcji obrony naszego bilansu płatniczego musiałem iść przebojem, wbrew ustalonej opinji ogółu. Najwyraźniej to się uwidoczniło w sprawie paszportów. Zaprowadziłem opłatę zasadniczą 500 złotych. Pierwsze otwarte wystąpienie Sejmu przeciwko mnie nastąpiło właśnie z powodu tego mego zarządzenia. Jest to znamienne. Miało to miejsce w lipcu 1924 roku. Poseł Byrka dnia 8 lipca wywodził: „Nie rozumiem… i nikt nie może uwierzyć, iż sanacja Skarbu może zostawać w związku z zamykaniem ludzi w kraju”. — Tak jest, ja to zrozumiałem jeden i to od samego początku, gdy zabrałem się do reformy walutowej, ale miałem cały Sejm w tej sprawie przeciwko sobie. Widziałem szaloną lekkomyślność ogółu, która musiała okazać się zgubną. Sejm w lipcu 1924 r. wbrew memu stanowisku przeprowadził ustawę, wprowadzającą normy 20 i 25 złotych dla całego szeregu paszportów i tylko wobec groźby mojej dymysji zgodził się pozostawić furtkę, z której mogłem skorzystać, by utrzymać opłatę 500 złotych dla niektórych kategorji paszportów, poza licznemi wyjątkami dającemi prawo do ulg przez Sejm uczynionych.
Właściwie już powinienem był zrozumieć, że zadania, którego się podjąłem, nie będę mógł doprowadzić do końca, gdyż pomiędzy mną i Sejmem, nie było tej atmosfery, która była niezbędną, ażeby rzeczy wielkie i trudne, choć już zaprowadzone, mogły się ostać i utrzymać wobec piętrzących się trudności.
Troska moja o bilans płatniczy wyrażała się w r. 1924 nie tylko w tem, by podnieść cła na towary kolonjalne i zbędne oraz utrudnić wyjazdy zagranicę, ale i w szeregu innych zarządzeń z zakresu polityki gospodarczej. Postawiłem na porządku dziennym głównie rozbudowę naszych uzdrowisk, która zatamowana była przez to, że dochody swoje musiały one oddawać do Skarbu, a na inwestycje musiały uzyskiwać osobne fundusze. Zadecydowałem, by na przyszłość oddać uzdrowiskom ich dochody dla wprowadzenia niezbędnych inwestycyj. Robota zawrzała na wielką skalę, głównie w Krynicy. Rozwój naszych uzdrowisk od 1924 r. poszedł szybko naprzód, odciągając naszych kuracjuszów od wyjazdów zagranicę.
W sprawie polityki nawozów sztucznych oraz buraczano-cukrowniczej kierowałem się zawsze względami na to, by Polska mogła podnosić swoją produkcję rolną przy pomocy nawozów sztucznych, płacąc za nie eksportem rolnym, oraz by mogła mieć wystarczającą ilość cukru na wywóz.
Zarówno organizacje rolnicze w sprawie nawozów sztucznych, jak i fabryki cukru w sprawie stosunków kredytowych stale potrzebowały poparcia rządowego. Zawsze mieli je z mej strony udzielane, bez trudności, pomimo różnych intryg przeciwko temu kierowanych.
Gdy cukrownictwo znalazło się w trudnych warunkach, przeforsowałem ustawę gwarantującą możność utrzymania możliwie największej ilości fabryk i plantacji. Potrzeba było w tym celu doprowadzić do zgody między dwoma obozami fabrykantów z jednej strony, a ogółem fabrykantów i plantatorów z drugiej strony. Wszystkie te kroki rządu miały zawsze na celu interesy produkcji krajowej i eksportu.
Wielkie znaczenie dla naszego eksportu, a również i dla wzmocnienia naszej produkcji krajowej przemysłowej miało to, że natychmiast, gdy tylko ustabilizowałem nową walutę, zaraz zrezygnowałem zupełnie z podatku węglowego, który poprzednio stanowił przeważnie źródło dochodów skarbowych. W tym samym duchu szło stale i coraz liczniejsze obniżanie podatku obrotowego przy eksporcie. W ten sposób cała polityka rządu w 1924 r. była wyraźnie skierowana ku wzmożeniu eksportu oraz produkcji krajowej.
W imię również zabezpieczenia naszego bilansu płatniczego, zagrożonego przez ujemny bilans handlowy, rozpocząłem akcję zmierzającą do przygotowania gruntu dla pożyczek zagranicznych, co uwidoczniło się w 1925 roku.
Jeżeli niesłusznym jest zarzut, jakobym nie doceniał niebezpieczeństw jakie dla naszej waluty powstawały z ujemnego bilansu handlowego i płatniczego, zarówno jak niesłusznem jest zarzucanie mnie, jakobym nie doceniał w 1924 roku znaczenia rozwoju życia gospodarczego, to przyznać muszę dziś słuszność tym zarzutom, jakie w 1926 r. zostały sformułowane przez prof. Taylora przeciwko polityce kredytowej Banku Polskiego i Rządu z 1924 r. Żałować bardzo należy że profesor Taylor sformułował swój pogląd dopiero w 1926 r. Pogląd jego zasadza się na tem, że polityka kredytowa, polegająca na tem, by zasilać nieustannie wzrastającemi z miesiąca na miesiąc kredytami życie gospodarcze, nie była zdrową. Kredyty te nie mogły być płynnemi.
Istotnie w ciągu całego pierwszego półrocza 1924 r. ilość znaków obiegowych rosła nieustannie. Podczas gdy na 31 grudnia 1923 wynosiła ona w markach 102,8 miljonów złotych, doszła ona na 27 kwietnia do 317 miljonów, a na 30 czerwca do 489,6 miljonów złotych. Prawie pięciokrotny wzrost w ciągu 6 miesięcy był bardzo szybki i z oddalenia sądząc można uważać, że był za szybki. Ale w owym czasie i w ciągu całego 1924 r. nie było w Polsce ani jednego człowieka, który by twierdził, że mieliśmy za dużo znaków obiegowych. Przeciwnie wszyscy twierdzili, że mamy ich znacznie za mało. Istotnie, porównywując nasze środki obiegowe z temi, jakie były w innych państwach, lub jakie były na naszych ziemiach przed wojną, widocznem było że mieliśmy znaczny ich brak w 1924 roku. Opinja publiczna widziała w założeniu Banku Polskiego jeden ze środków zwiększenia tych środków. Kredyty Banku Polskiego miały uzdrowić stosunki gospodarcze, ożywić przemysł, podnieść eksport. Z oddalenia sądząc łatwo jest dziś twierdzić, że kredyty te rosły nadmiernie szybko i że w znacznej mierze sprzyjać one musiały zgubnemu faworyzowaniu importu i zwiększaniu deficytów bilansu handlowego. Wynikało stąd duże niebezpieczeństwo dla naszej waluty, które się w 1925 r. uwidoczniło. Podczas gdy dnia 28 kwietnia przy założeniu Banku Polskiego kredyty dochodziły do 110,7 miljonów, doszły one dnia 31 sierpnia do 199,7 miljonów, a 31 października 245 miljonów. W ciągu pół roku kredyty te zwiększyły się 2¼ razy. Że te kredyty nie szły na pożytek produkcji, a konsumpcji, widać z tego, że w tym półrocznym okresie eksport nie rósł wcale, tylko się zmniejszał, gdyż spadł z 121 miljonów złotych na 109 w październiku, podczas gdy w tym samym czasie import powiększył się z 141 milj. na 152,2.
W ten sposób Bank Polski od samego początku wziął zbyt szybkie tempo wzrostu udzielanych kredytów i emisji banknotów. W owym czasie w ciągu całego 1924 r. rząd nie tylko nie zwiększał, ale zmniejszał ilość bilonu i biletów skarbowych znajdujących się w obiegu. Gdy ilość ta wyrażała się w 30 czerwca 155 miljonami złotych, spadła ona na 30 września do 131,719 a na 31 grudnia do 124,9 miljonów. Rząd z miesiąca na miesiąc wycofywał w 1924 r. bilety zdawkowe najpierw markowe, później złotowe. Z końcem 1924 spora ilość tych biletów stanowiła rezerwy kasowe. Jednocześnie Bank Polski powiększał znacznie swoją emisję, którą z 334,4 na 30 czerwca doprowadził do 550,9 miljona.
Politykę Banku Polskiego z 1924 r. prof. Taylor nazwał inflacyjną. Ale Bank Polski postępował w myśl ustawy, oraz zgodnie z całą uświadomioną opinją społeczeństwa i rządu. Głównym celem polityki kredytowej po zaprowadzeniu reformy musiało być doprowadzenie do potanienia kredytu. Czyż możliwem było myśleć o takiem potanieniu, gdyby Bank Polski powstrzymywał się od powiększania udzielanego kredytu. Wszyscy byli przekonani, że jedynym sposobem potanienia kredytu jest to otwieranie coraz szerszych źródeł uzyskiwania go. Pogląd ten nie był całkowicie słusznym, gdyż przy silnie wzrastającem z miesiąca na miesiąc zapotrzebowaniu kredytowem, potanienie kredytu nie następowało pomimo tego, że rosły kredyty nie tylko w Banku Polskim, ale i w Banku Gospodarstwa Krajowego oraz Banku Rolnym. Prócz tego rosły kredyty, na jakie zadłużały się nasze banki oraz nasz przemysł i handel zagranicą. Skutkiem tego na razie deficyt bilansu handlowego nie wydawał się groźnym.
W przemówieniu jakie wygłosiłem na otwarciu Banku Polskiego dnia 28 kwietnia 1924 r. rozwinąłem myśl, że pieniądz nie tworzy bogactwa, bo bogactwo tworzy tylko praca ludzka. Ostrzegałem przeto społeczeństwo, by nie szukało w powołaniu do życia Banku Polskiego źródła do wzbogacenia się, gdyż nowy pieniądz złoty może być tylko lepszym miernikiem wartości od dawnej marki, ale nie może stanowić nowego bogactwa krajowego. Myśl moja nie była wcale zrozumianą. Opinja powszechna żądała od Banku Polskiego wciąż wzrastających kredytów, choć praca społeczeństwa nowych bogactw nie tworzyła. Ja zaś z mej strony nie rozwinąłem żadnej systematycznej opieki nad działalnością Banku Polskiego, całkowicie zawierzając, że potrafi on znaleźć najwłaściwsze drogi postępowania, by utrzymać nowy pieniądz złoty, który mu został powierzony, na stałym i równym gruncie.
Wielką trudność dla Banku Polskiego i dla rządu stanowiło zagadnienie, jak poprowadzić politykę w stosunku do banków prywatnych. W czasie inflacji fundusze własne banków albo znikły zupełnie przez dewaluację, albo zostały ulokowane w nieruchomościach. Wkłady w bankach były też bardzo małe. Ale za to placówek bankowych namnożyła się ilość niezmierna. Banki ratowały swoją egzystencję tem, że brały wysokie procenty od udzielanych kredytów, a płaciły bardzo małe od wkładów. Takie postępowanie sprzyjało rozwielmożnieniu się lichwy prywatnej. W interesie publicznym leżało, by zaraz po zaprowadzeniu reformy walutowej większa ilość banków uległa likwidacji. Ale banki przyjęły dość żywy udział w powołaniu do życia Banku Polskiego, więc liczyły na jego poparcie. Również do rządu zwracały się banki by umożliwiał im egzystencję. Uważając, że upadek zupełny wielu banków mógłby zaostrzyć kryzys, którego rząd pragnął uniknąć, zalecał rząd słabo stojącym bankom sfuzjonowanie się, by tą drogą dojść do sanacji bez wstrząśnień. Droga ta zastosowana w kilku wypadkach nie dała dobrych rezultatów.
Ze stanowiska ogólnych celów polityki kredytowej rzeczą pierwszej wagi było potanienie kredytu. W tym celu służyły dwie drogi, jedna to zwiększanie ilości przyznawanych tańszych kredytów rządowych, druga droga to obniżanie norm prawnych dla kredytów bankowych. Obydwa te środki nie były w stanie oddziałać zbyt dodatnio na wytworzony stan rzeczy. Zwiększenie tańszych kredytów rządowych czy bankowych groziło wytworzeniem inflacji kredytowej, która jest czynnikiem wzrostu drożyzny. Takie zresztą tańsze kredyty nie były dla producentów zbyt taniemi, gdyż banki pośredniczące zarabiały nadzwyczaj wysokie stawki prowizyjne. Drugi możliwy środek: ograniczenie prawne pobieranych procentów groził tem, że banki omijałyby normy prawne, nie czując się w stanie do nich zastosować. Rząd mógł był jednak w 1924 zaprowadzić politykę twardszej ręki w stosunku do banków i, gdyby skutkiem tego nastąpiły w owym czasie przymusowe likwidacje wielu placówek, nie byłoby w tem nic zbyt niebezpiecznego, a sprowadziłoby szybszą sanację z gruntu niezdrowych stosunków.
Jeżeli rząd w stosunku do banków okazał się w 1924 i 25 r. liberalnym, objaśnia się to atmosferą reakcji przeciwko etatyzmowi i nawrotu do uznawania konieczności opierania się w sprawach ogólno finansowych na miarodajnych czynnikach życia gospodarczego. Pod wpływem tej atmosfery powołaliśmy do życia Bank Emisyjny prywatny z bardzo małą ingerencją rządu, pod wpływem tego samego czynnika rząd ograniczył swoje oddziaływanie na banki prywatne jedynie do nadzoru praworządnością ich postępowania, wyrzekając się wszelkiej linji naginania ich z góry do stawianych postulatów naszej polityki finansowej.