Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwadzieścia lat później |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Vingt ans après |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Po upływie pół godziny La Ramée powrócił wesoły, promieniejący; znać było, że jadł dobrze, a pił jeszcze lepiej. Pasztet był doskonały a wino znakomite.
Pogoda prześliczna wróżyła dobrą partję gry: w Vincennes grywano w piłkę na świeżem powietrzu. Bardzo zatem łatwo było księciu wykonać polecenie Grimauda — to jest przerzucać piłki do rowu.
Do samej godziny drugiej książę grał dosyć zręcznie, choć przegrywał nieustannie, co usprawiedliwiał po części zły niby humor; w umówionym czasie za to popełniał już jeden błąd za drugim.
Nareszcie wybiła druga; piłki zaczęły latać w stronę parkanu i wpadać do rowu, co niesłychanie cieszyło La Ramée, który znaczył piętnaście punktów za każdem przerzuceniem poza ogrodzenie. Niezadługo zabrakło piłek do gry, wszystkie leżały w rowie.
La Ramée proponował, aby posłać i kazać pozbierać. Książę bardzo logicznie dowodził, że szkoda czasu, — i, zbliżywszy się do muru, conajmniej pięćdziesiąt stóp wyniesionego ponad fosę, ujrzał człowieka, zajętego uprawą ogródka, jakie chłopi okoliczni zasiewali na stokach wałów fortecznych.
— Hola! przyjacielu!... — zawołał książę.
Chłop podniósł głowę do góry, a książę o mało nie krzyknął z podziwu. Ten robotnik w chłopskiem ubraniu, ten niby ogrodnik był to Rochefort we własnej osobie, Rochefort, o którym książę myślą, że zamknięty jest w Bastylji.
— Co się tam stało na górze?... — zapytał robotnik.
— Bądź tak dobry, pozbieraj i odrzuć nam piłki — rzekł książę.
Robotnik kiwnął głową i zabrał się do ciskania piłek, a La Ramée i straż zbierali je skwapliwie. Jedna upadła przy nogach księcia, widocznie dla niego przeznaczona, podniósł ją i schował do kieszeni. Następnie podziękował ukłonem ogrodnikowi i wrócił do zaczętej partji.
Widocznie jednak księciu szczęście nie służyło, piłki latały bez celu, kilka wpadło do fosy, a ponieważ ogrodnika nie było już, aby je przerzucał, stracone zostały dla grających. Nareszcie książę oznajmił, że dosyć ma tej rozrywki, wstydzi się swej niezręczności i nie myśli grać dłużej. La Ramée zabrał ubranie księcia, niby dla oczyszczenia z kurzu, a w rzeczywistości, aby się upewnić, że nie wyjdzie z pokoju. O! La Ramée był bardzo przezorny.
Na szczęście książę zdążył ukryć piłkę w pościeli.
Skoro tylko sam został, rozdarł ją zębami, nie zostawiono mu bowiem żadnego ostrego narzędzia: do jedzenia używał noży z ostrzem srebrnem, gnącem się i kruchem. Wewnątrz w piłce był list następujący:
„Miłościwy książę, przyjaciele twoi czuwają, godzina oswobodzenia bliska: zażądaj, aby ci pojutrze przyniesiono pasztet od nowo-nabywcy sklepu naprzeciw fortecy, którym jest Noirmont, twój wierny marszałek dworu: nie otwieraj pasztetu, aż sam zostaniesz; spodziewam się, że zawartość jego ucieszy cię niesłychanie.
„Twój wierny i oddany sługa, czy to, Bastylji, czy gdziekolwiekindziej.
„P. S. Niech Wasza książęca mość zaufa Grimaudowi: wierny to i wypróbowany człowiek, a oddany nam duszą i ciałem“.
Odkąd książę de Beaufort zaprzestał malowania, pozwolono mu palić na kominku; wstał też i tak samo, jak to już zrobił z listem pani Montbazon, spalił i kartę, przeczytaną obecnie. Zamierzał i piłkę w ogień wrzucić, lecz wspomniał, że może posłużyć dla dania odpowiedzi Rochefortowi. Strzeżono go pilnie: ledwie skończył, a ukazał się La Ramée.
— Czy książę czego potrzebuje?... — zapytał.
— Zimno tu strasznie, musiałem ogień poprawić. Wiesz przecie, mój kochany, że pokoje twierdzy Vinceńskiej sławne są z chłodu. Możnaby w nich lód przechowywać, a na ścianach saletra osiada. Komnaty, w których życie zakończyli: Puylaurens, marszałek d‘Ornano i wielki jałmużnik, mój wuj rodzony, warte są tyle, co arszenik, jak mówiła pani de Rambouillet.
Książę podszedł napawrót do łóżka i wsunął piłkę pod siennik. La Ramée uśmiechnął się smutnie. W gruncie przywiązał się serdecznie do więźnia i pragnął, by go nic złego nie spotkało.
A przecież nie mógł zaprzeczyć temu, co książę mówił, trzy osoby, o jakich wspominał, zginęły tu nieszczęśliwie.
— O książę — powiedział — nie trzeba myśleć o tem... Takie myśli właśnie trują, a nie saletra...
— Poczciwiec z ciebie, mój drogi — rzekł książę — gdybym tak mógł wyjść, zjeść pasztet i popić dobrym burgundem u następcy ojca Martean, toby mnie trochę rozweseliło.
— Tu prawda, Wasza wysokość, pasztety są doskonałe, a wino, jak niema drugiego.
— W każdym razie — odparł książę — ani piwnica, ani kuchnia jego nie są więcej warte, jak pana Chavigny.
— O cóż chodzi Waszej książęcej mości — rzekł La Ramée — nikt przecie nie broni przekonać się... a nawet obiecałem mu...
— Masz rację, mój drogi, jeżeli mam tu pozostać przez całe życie, jak to Mazarini łaskawie powiada, muszę sobie na stare lata znaleźć pociechę, zrobię się koniecznie smakoszem...
— Mości książę — przerwał La Ramée, usłuchaj dobrej rady, nie czekaj z tem starości.
— Dobrze — rzekł do siebie de Beaufort — hojne niebiosa uposażyły każdego śmiertelnika jednym z grzechów śmiertelnych, a czasem i kilkoma, aby w danej chwili upadł bezpowrotnie; otóż okazuje się, że mój La Ramée podlega obżarstwu: to go zgubi. Skorzystajmy zatem z tej pięty Achillesowej.
Następnie odezwał się głośno:
— Zdaje mi się, kochany La Ramée, że pojutrze jest święto jakieś?
— Tak, książę, Zielone Świątki.
— Czy zechciałbyś mi udzielić pojutrze pierwszej lekcji?
— Czegóż to?
— Obżarstwa.
— Najchętniej, mości książę.
— Lecz będziemy we dwóch jedynie, nie lubię świadków. Odeślemy straż całą na obiad do kuchni pana de Chavigny, a tutaj sprawimy sobie ucztę, którą sam zadysponujesz.
— Hm! hm!... — mruknął la Ramée.
Trudno się było oprzeć podobnej propozycji, a choć kardynał różnie myślał o swoim podwładnym, stary to był wróbel, nie dał się łapać na plewę i znał wybiegi i zasadzki więźniów...
Powiadano, że pan de Beaufort obmyślił czterdzieści sposobów ucieczki z więzienia... Kto wie, może i tu była zasadzka?
Rozmyślał przez chwilę i przyszedł do wniosku, że może śmiało obstalować jedzenie i wino, przecież ani proch ani trucizna nie wejdzie do więzienia razem z kolacją. Może książę ma zamiar upoić go? — śmiech go porwał na samą myśl, tak pewien był swej głowy... w dodatku on to wszystko urządzi i zabezpieczy się doskonale...
Książę śledził niespokojnie myśli towarzysza, malujące się wyraźnie na jego fizjognomji; nakoniec twarz godnego policjanta rozpogodziła się zupełnie.
— No cóż, zgadzasz się?... — zapytał książę.
— Tak, Wasza wysokość, lecz pod warunkiem...
— Pod jakim?
— Grimaud będzie nam usługiwał.
Tego właśnie pragnął książę. Jednak znalazł tyle mocy nad sobą, że skrzywił się okrutnie.
— Niech djabli porwą twego Grimauda, popsuje mi całą uciechę.
— Rozkażę mu stać poza Waszą książęcą mością, a ponieważ milczący jest, jak ryba, ani go książę będzie widział, ani słyszał... może księciu zdawać się, że go niema wcale, że o sto mil się znajduje.
— Mój kochany, widzę z tego wszystkiego, że mi nie dowierzasz.
— Mość książę, przecież pojutrze Zielone Świątki.
— Cóż mnie obchodzą Zielone Świątki? Boisz się, aby Duch Święty nie zstąpił z nieba i nie otworzył drzwi mego więzienia?
— Nie obawiam się tego, lecz opowiadałem przecie księciu, co ten przeklęty astrolog przepowiedział.
— Cóż takiego mówił, nie pamiętam.
— Że w tym dniu Wasza książęca mość opuści Vincennes.
— O głupcze, to ty wierzysz astrologom?
— Ja nie dbam o nich, ale Monsinior Gulio obawia się; jako włoch rodowity, bardzo jest przesądny.
Książę wzruszył ramionami.
— Niechże się stanie, jak pragniesz — dodał z doskonale udaną obojętnością — zgadzam się na Grimauda, kiedy inaczej być nie może, lecz tylko na jednego Grimauda, nie chce nikogo więcej. Zajmij się sam wszystkiem, obstaluj śniadanie, jakie chcesz, jedyną potrawą, jaką ja mieć pragnę, jest pasztet, o którym mi mówiłeś. Powiedz, że to dla mnie, niech następca ojca Marteau wysili całą swą umiejętność, a w nagrodę będę u niego brał jedzenie nietylko przez czas pobytu w więzieniu, lecz i wtedy, gdy się stąd wydostanę.
— Książę nie może się pozbyć nadziei, że się stąd wydostanie? — rzekł la Ramée.
— Ma się rozumieć, choćby wtedy, gdy Mazarini umrze; piętnaście lat młodszy przecież jestem od niego. — Prawda i to — dodał z uśmiechem, — że w Vincennes żyje się prędzej...
— Mości książę — przerwał La Ramée — co mówisz?...
— Lub wcześniej się umiera, co na jedno wychodzi.
— Mości książę — rzekł La Ramée — idę zadysponować śniadanie.
— Sądzisz zatem, że nauczysz mnie pocieszać się dobrem jedzeniem?
— Mam tę błogą nadzieję, miłościwy panie — odparł La Ramée.
— Jeżeli zdążysz — mruknął pod nosem książę.
— Co książę mówi?... — zapytał la Ramée.
— Książę powiada, że nie żałujesz pieniędzy kardynała, który jest na tyle dobry, iż wziął na siebie koszty naszego utrzymania.
La Ramée zatrzymał się przy drzwiach.
— Kogo książę pan życzy, abym tutaj przysłał?
— Kogo chcesz, byle nie Grimauda.
— Zatem oficera ze straży.
— Dobrze.
La Ramée wyszedł nareszcie. W pięć minut potem wszedł oficer; książę zasiadł z nim do szachów, udając ogromne zajęcie grą.
Umysł ludzki, to rzecz niezbadana; znak życia, dany przez przyjaciół, jedno słówko nadziei zmienia uczucia i przewrót niesłychany w nich czyni. Książę od pięciu lat wegetował w więzieniu, a, gdy obecnie wspomniał o tym przeciągu czasu, który jednak powoli upływał, zdawało mu się, że nie był tak długi, jak te dwa dni, te czterdzieści ośm godzin, jakie go oddzielały od chwili ucieczki. Jedna rzecz jeszcze niepokoiła go okrutnie... W jaki sposób wszystko to się stanie?
Zrobiono mu nadzieję wolności, lecz nie powiedziano, co zawierać będzie pasztet tajemniczy. Którzy z jego przyjaciół oczekiwać go będą?... Posiadał zatem przyjaciół po pięciu latach niewoli? W takim razie był wyjątkowym człowiekiem.
Zapomniał, że oprócz przjaciół, co jeszcze dziwniejsze było, kobieta pamiętała o nim; prawda, że nie była mu może skrupulatnie wierna, lecz zachowała go w pamięci, co także dużo znaczy.
Książę był też bardzo roztargniony i grał w szachy zupełnie tak samo, jak w piłkę. Pan de Beaufort posuwał figury, jak senny, a oficer dawał mu maty jeden po drugim. Książę pragnął się odgrywać i tak zeszedł czas aż do ósmej wieczorem; zabił więc trzy godziny — noc nadchodziła, a z nią sen i ukojenie. Tak myślał książę, lecz sen jest kapryśny, nie przychodzi na zawołanie. Biedny więzień przewracał się z boku na bok, jak święty Wawrzyniec na ruszcie gorącym: usnął nakoniec.
O brzasku zbudził się: dręczyły go sny fantastyczne, śnił, że skrzydła mu wyrosły. Wzleciał w górę, ucieszony wolnością, gdy raptem skrzydła pękają, a on spada w przepaść straszną i budzi się, zlany potem i złamany, jak gdyby upadł i potłukł się okrutnie. Usnął napowrót i znów wpadł w labirynt snów niedorzecznych.
Zaledwie przymknął powieki, nowe widziadła dręczyć go zaczęły. Odnalazł przejście tajemne, prowadzące daleko poza Vincennes, wszedł tam, poprzedzony przez Grimauda z latarnią w ręku. Im dalej szli, korytarz się ścieśniał, nareszcie podziemie stało się tak wąskie, że kroku postąpić nie był w stanie, ściany kompletnie ściskały mu boki; szarpał się, rozpychał, wszystko napróżno; a jednak widział, że Grimaud ze światłem posuwa się naprzód. Chciał krzyknąć, wołać o pomoc, nie mógł głosu wydobyć. Wtedy z drugiej strony usłyszał pogoń, zbliżającą się szybko; odkryto zatem ucieczkę, stracona wszelka nadzieja. Ściany — w zmowie z jego wrogami — cisnęły coraz mocniej.
Nakoniec usłyszał głos La Ramée; następnie ujrzał go i poczuł ciężką jego rękę na ramieniu. La Ramée kazał go ująć i zaprowadzić do niskiej sklepionej izby, gdzie skończył życie marszałek Ornano, Puylaurens i wuj jego nieszczęśliwy. Trzy mogiły sterczały ponad podłogą, czwarta, świeżo wykopana, czekała na nieboszczyka.
To też, gdy po tym śnie strasznym książę się ocknął, wszelkiemi sposobami starał się już nie zasnąć, a gdy nakoniec przyszedł La Ramée, zdziwił się, widząc księcia bladego i zmienionego, i zapytał, czy nie chory przypadkiem?
— Rzeczywiście — odezwał się strażnik, czuwający przy księciu w nocy, a nie mógł on zasnąć z powodu bólu zębów, — miłościwy książę miał noc niespokojną, a przez sen po kilka razy o pomoc wołał.
— Co się stało księciu panu?... — zapytał.
— Twoja to wina, głupcze jakiś, posądzasz mnie ciągle o chęć ucieczki, nabiłem sobie tem głowę, śniło mi się, że wyskakuję oknem i kark skręcam na miejscu.
La Ramée wybuchnął śmiechem.
— O, mości książę, przestroga to z niebios, dlatego też mam nadzieję, że książę tylko przez sen takie niedorzeczności popełniać będzie.
— Masz rację, poczciwy La Ramée — rzekł książę, ocierając czoło, zlane potem — nie chcę już o niczem myśleć, jedynie o smacznem jedzeniu i dobrem piciu...
— Sza!... — rzekł La Ramée, kładąc palec na ustach, i pod rozmaitemi pozorami wyprawił strażników z pokoju.
— Cóż tam słychać?... — zapytał książę, gdy sami pozostali.
— Kolacja już zadysponowana.
— Dobrze — rzekł książę — z czegóż się składać będzie?... opowiedz mi, mój intendencie.
— Wasza książęca mość obiecał mi zaufać.
— A pasztet będzie?...
— A jakże, wielki, jak wieża.
— Zrobiony przez następcę ojca Marteau?...
— Tak zarządziłem.
— Powiedziałeś, że to dla mnie?...
— Powiedziałem.
— Cóż on na to?...
— Że zrobi jak tylko potrafi najlepiej, aby zadowolić Waszą książęcą mość.
— Dobrze, dobrze! — rzekł książę, zacierając ręce.
— Do licha! mości książę — rzekł La Ramée — stałeś się tak prędko smakoszem; od pięciu lat nie widziałem księcia tak wesołego, jak w tej chwili.
Książę poznał, iż nie umiał panować nad sobą, lecz Grimaud, jak gdyby słuchał pode drzwiami, wszedł właśnie do pokoju i skinął na La Ramée, że ma mu coś ważnego oznajmić. La Ramée odwrócił się, a Grimaud jął mu coś szeptać do ucha. Książę tymczasem przyszedł do siebie i rzekł:
— Zabroniłem raz na zawsze temu człowiekowi przychodzić bez mego pozwolenia.
— Przebacz mu, książę — rzekł la Ramée — to ja go wołałem.
— Pocoś go wołał, kiedy wiesz, że mi przykrość sprawia?...
— Przypominasz sobie książę — odparł La Ramée — że on będzie nam usługiwał przy tej sławnej kolacji... Czy książę i o kolacji zapomniał?...
— Nie, lecz zapomniałem na śmierć o Grimaudzie.
— Przecie książę wie, że nie może być uczty bez niego.
— Róbże zatem, jak ci się podoba.
— Zbliż się, chłopcze kochany — mówił La Ramée — i słuchaj, co powiem.
Grimaud podszedł z miną zasępioną. La Ramée zaczął:
— Miłościwy książę; uczynił mi ten zaszczyt, i zaprosił na kolację.
Grimaud zrobił znak, iż nie pojmuje, co go to obchodzić może.
— Ależ to cię bardzo obchodzi, — rzekł La Ramée — bo będziesz miał honor usługiwać nam przy stole; w dodatku, jeżeli pomimo dobrego apetytu i wielkiego pragnienia, pozostawimy resztki na półmiskach i w butelkach, to już te resztki tobie się dostaną.
Grimaud ukłonił się na znak wdzięczności.
— A teraz przepraszam księcia — rzekł La Ramée — muszę już odejść. Pan de Chavigny wyjeżdża na dni kilka i kazał mi stawić się po rozkazy.
Książę próbował zamienić spojrzenie z Grimaudem, lecz ten patrzał, nic nie widząc.
— Idź, idź — rzekł książę do dozorcy — idź i powracaj jak najprędzej.
— Czy książę życzy sobie grać dzisiaj w piłkę?...
Grimaud nieznacznie skinął głową.
— Tak — rzekł książę — strzeż się tylko, kochany La Ramée, bo nie zawsze Świętego Jana; z czego wypada, że mam postanowienie dać ci się dzisiaj we znaki.
La Ramée wyszedł, Grimaud przeprowadził go wzrokiem j chociaż figurą swą nie poruszył wcale. Nareszcie, gdy drzwi się zamknęły, wyjął szybko z kieszeni papier i ołówek.
— Pisz, mości książę — powiedział.
— Cóż mam pisać?...
Grimaud dał znak palcem i dyktował:
„Wszystko gotowe na wieczór jutrzejszy, czuwajcie od siódmej do dziewiątej; przygotujcie dwa wierzchowce, spuścimy się pierwszem oknem wielkiej galerji“.
— Co dalej?... — zapytał książę.
— Co dalej?... — podjął Grimaud zdziwony.
— Trzeba podpisać.
— I to już wszystko?...
— Czegóż więcej potrzeba, miłościwy panie? — odparł Grimaud, który nie lubił nadmiaru słów.
Książę położył swój podpis.
— Czy książę zgubił piłkę?...
— Jaką piłkę?...
— Tę, co zawierała list?
— Nie... myślałem, że się przyda. Oto jest...
Książę wyjął piłkę z pod poduszki i podał Grimaudowi, który, jak tylko potrafił, najmilej się uśmiechnął.
— Co z nią uczynisz?... — zapytał książę.
— Wpakuję w nią papier, a książę dziś przy grze, przerzuci ją do rowu.
— A jak przepadnie?...
— Nie bój się, książę, znajdzie się ktoś, co ją podniesie.
— Ogrodnik?...
Grimaud kiwnął, że tak.
— Ten sam, co wczoraj?...
Ten sam znak Grimauda.
— Hrabia de Rochefort zatem?...
Grimaud po raz trzeci znak powtórzył.
— Mój drogi — rzekł książę — powiedz mi choć słów parę co do tego, w jaki sposób stąd się wymkniemy?...
— Nie wolno mi — rzekł Grimaud — aż w chwili wykonania planu.
— Kto oczekiwać będzie poza fosą więzienną?...
— Nic nie wiem, mości książę.
— Powiedz mi przynajmniej, co będzie wewnątrz pasztetu, jeżeli nie chcesz, abym zwarjował...
— W pasztecie będą dwa sztylety, sznur mocny i knebel.
— Dziękuję i rozumiem.
— Widzi książę że o wszystkiem pomyślano.
— Weźmiemy dla siebie sztylety i linę — rzekł książę.
— A knebel wpakujemy w gębę La Ramée‘mu — dodał Grimaud.
— Kochany Grimaud — rzekł książę — prawda, żeś małomówny, lecz, jak się odezwiesz, słowa twoje mają wartość szczerego złota.