Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwadzieścia lat później |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Vingt ans après |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Grimaud przedstawił się tedy nader korzystnie w twierdzy Vincennes. Pan de Chavigny chlubił się przenikliwością, co mogłoby potwierdzić opinję, iż był rzeczywiście synem kardynała Richelieu, do czego się sam przyznawał z chlubą.
Obejrzał i wybadał nowego kandydata pilnie i szczegółowo, nakoniec orzekł, że brwi zrośnięte, wargi wąskie, nos haczykowaty i kości policzkowe wydatne, które właśnie Grimaud posiadał, są oznakami takiego charakteru, jakiego wymaga posada dozorcy. Wszystkiego dwanaście słów do niego powiedział; Grimaud użył w odpowiedzi tylko czterech.
— Ot chłopak, jak się należy, odrazu się na nim poznałem — rzekł pan de Chavigny — idź i staraj się podobać panu de La Ramée, a powiedz mu, że mnie się spodobałeś pod każdym względem.
Grimaud odwrócił się i poszedł wytrzymać egzamin pana de La Ramée, o wiele ściślejszy, niż jego zwierzchnika. Ten bardzo trudny był w wyborze; wiedział, że pan de Chavigny może się na niego zdać, chciał zatem dobrać sobie pomocnika, równie wiernego, jak sam, któryby go mógł godnie przy księciu zastąpić.
Grimaud posiadał właśnie zalety, mogące oczarować policjanta, pragnącego posiadać podwładnego. Zadawał mu tysiące zapytań; otrzymał tylko cztery odpowiedzi. Pan La Ramée, podbity do reszty małomównością Grimauda, zatarł ręce z ukontentowania i przyjął go do służby.
— Co mam robić? — zapytał Grimaud.
— Słuchaj: nie zostawiać nigdy więźnia samego, odebrać mu każde narzędzie ostre lub kolące, uważać, aby nie dawał znaków żadnych ludziom, przechodzącym lub przejeżdżającym, pilnować, aby nigdy długo nie rozmawia) ze strażą.
— To wszystko? zapytał Grimaud.
— Tak na teraz, wszystko — odrzekł de La Ramée. — Gdyby co nowego się zdarzyło, otrzymasz inne rozkazy.
— Dobrze — odparł Grimaud.
I podszedł do księcia de Beaufort, który właśnie czesał sobie brodę. Zapuścił on ją umyślnie, nie strzygł także włosów. a złość Mazariniemu, fanfaronował z nędzy swojej i mizernego wyglądu. Ponieważ jednak przed paru dniami, gdy przez okno fortecy poznał, jak mu się zdawało, w głębi karety piękną panią de Montbazom, a wspomnienie jej drogie mu zawsze było, zapragnął też lepiej dla niej wyglądać, niż dla Mazariniego. Zażądał zatem grzebienia ołowianego, nie odmówiono tej niewinnej fantazji.
Chciał zaś dlatego grzebienia z ołowiu, ponieważ, jak wszyscy blondyni, zarastał na twarzy rudawo; czernił zatem brodę, czesząc się.
Grimaud, wszedłszy, spostrzegł zaraz grzebień, położony przez księcia na stole; wziął go, kłaniając się nisko. Książę spojrzał zdziwiony na tę oryginalną osobistość. Osobistość zaś włożyła grzebień do kieszeni.
— Hola!... co to jest?... — zawołał książę — cóż to za nowy głupiec?
Grimaud nie odpowiedział, lecz ukłonił się po raz drugi.
— Czyś ty niemowa?... — krzyknął książę.
Grimaud zaprzeczył głową.
— Coś ty za jeden?... odpowiadaj... rozkazuję ci — rzekł książę.
— Dozorca!... — odparł Grimaud.
— Dozorca!... — krzyknął książę — brakowało tylko jeszcze takiego gamonia w mojem otoczeniu. Hola, La Ramée, chodź tu!
La Ramée przybiegł. Właśnie chciał zrobić wycieczkę do Paryża, spokojny o więźnia pod strażą Grimauda, a tu książę zawrócił go z drogi.
— Co się stało, czego księciu panu potrzeba? — zapytał.
— Cóż to za błazen, co mi grzebień zabiera i chowa do kieszeni?... — zapyta? de Beaufort.
— Strażnik twój, miłościwy panie, chłopak bardzo zdolny, pełen przymiotów. Spodziewam się, że go książę w końcu oceni, jak to już się stało ze mną i panem de Chavigny.
— Dlaczego on mi grzebień zabiera?...
Grimaud wydostał z kieszeni nieszczęśliwy grzebień, podniósł do góry i, kładąc palec na zębie, wymówił jedno tylko słowo:
— Spiczasty.
— To prawda — rzekł La Ramée.
— Co powiedział ten bydlak?... — zapytał książę.
— Że wszelkie narzędzie ostre lub kolące, jest księciu przez króla wzbronione.
— Czyś oszalał, La Ramée? — zawołał książę — przecież sam mi dałeś ten grzebień.
— I bardzo źle uczyniłem, mój książę, postąpiłem wbrew otrzymanym rozkazem.
Książę spojrzał wściekły ma Grimauda, który już oddał grzebień swemu zwierzchnikowi.
— Wiem naprzód, że ten bałwan nigdy mi się nie spodoba — mruczał de Beaufort.
O! bo w więzieniu niema uczuć pośrednich; ludzie, czy przedmioty, są przyjemni lub nieznośni, albo się kocha gorąco, lub nienawidzi okrutnie, — niekiedy;z przekonania, lecz częściej instynktownie.
Dla tej prostej przyczyny, że Grimaud od pierwszego spojrzenia zyskał zaufanie pana de Chavigny i La Ramée, przymioty jego tem samem musiały nie spodobać się panu de Beaufort.
Grimaud jednak nie myślał od początku zaraz zdradzić się przed księciem; do jego celów potrzebna mu była nie jakaś tam antypatja nieuzasadniona, lecz prawdziwa i uparta nienawiść. Usunął się zatem, pozostawiając księcia pod strażą czterech żołnierzy, którzy właśnie wrócili ze śniadania.
Książę ze swej strony nie próżnował; obmyślił nową sztuczkę, ciesząc się zawczasu, z efektu, jaki sprawi. Rozkazał, aby mu podano jutro na śniadanie raki, a tymczasem pracował dzień cały nad zrobieniem i ustawieniem na środku pokoju małej szubieniczki.
Zamierzał najpiękniejszego raka na niej powiesić, a kolor czerwony wiszącej ofiary każe się wszystkim domyśleć aluzji. Tym sposobem będzie miał przyjemność obwiesić kardynała choć pod przenośnią, zanim będzie powieszony rzeczywiście, a nikt przecie nie zarzuci, że uczynił coś innego, jak tylko to, że raka powiesił.
Cały dzień poświęcił przygotowaniom do egzekucji. W więzieniu ludzie dziecinnieją!... a pan de Beaufort miał bardziej, niż kto inny, podatne po temu usposobienie. Spacerował tedy, jak codziennie, uzbierał kilka gałązek, a szukając dokoła, znalazł kawał szkła stłuczonego, co go niezmiernie ucieszyło. Powróciwszy do siebie, podarł chusteczkę od nosa w cienkie paseczki. Wszystko to nie uszło wzroku Grimauda.
Nazajutrz rano szubienica stanęła w całej okazałości; aby ją jednak ustawić na środku pokoju, pan de Beaufort musiał zaostrzyć podstawę kawałkiem szkła znalezionego.
La Ramée patrzał z ciekawością ojca, chcącego odgadnąć nową zabawkę dzieci swoich, a czterech strażników spoglądało z minami znudzonemi i bezmyślnemi, jakie w owym czasie charakteryzowały żołnierzy, podobnie jak i dzisiaj zresztą.
Grimaud wszedł właśnie w chwili, gdy książę położył szkiełka na stole; chociaż nie skończył zaostrzać podstawy, pragnął już sznurek zaczepić u góry. Spojrzał na Grimauda z marsem, lecz ponieważ naprzód już cieszył się swoim konceptem, nie zwracał na niego uwagi.
Gdy jednak przywiązał sznurek jednym końcem, a na drugim zrobił pętlicę wspaniałą, gdy już wybrał wzrokiem najpiękniejszego raka ze znajdujących się na półmisku, wyciągnął rękę po szkiełko i spostrzegł, że ono gdzieś znikło.
— Kto mi szkło zabrał?... — zapytał książę, marszcząc brwi.
Grimaud skinął, że to on.
— Ty znowu!... dlaczegoś je zabrał?
— Tak, tak — dodał La Ramée — dlaczego zabrałeś szkło jego książęcej mości?
Grimaud, który trzymał szkło w ręku, pociągnął palcem po brzegu i rzekł:
— Ostre.
— Ma rację, mój książę — rzekł La Ramée. — A!... cóż za skarb zdobyliśmy w tym chłopaku.
— Panie Grimaud — rzekł książę — proszę cię w twoim własnym interesie, staraj się zawsze znajdować jak najdalej od mojej pięści.
Grimaud skłonił się nisko i poszedł w kąt pokoju.
— No, nie martw się, książę — odezwał się La Ramée daj mi tę szubieniczkę, zaostrzę ci ją nożem.
— Ty?... — zawołała książę ze śmiechem.
— Tak, ja sam; wszakże to chciałeś pan zrobić?...
— Bezwątpienia.
— Prawdę powiedziawszy — dodał książę — to będzie jeszcze zabawniejsze. Masz... weź, kochany La Ramée.
La Ramée nie zrozumiał, co książę mówi, i zaostrzał z całych sił podstawę szubienicy.
— A teraz — odezwał się książę — proszę cię, mój kochany, wydłub dziurkę w podłodze, a ja przyniosę delikwenta.
La Ramée ukląkł na podłodze i skrobał dziurę. Przez ten czas książę powiesił raka na sznurku; potem ustawił szubienicę pośrodku pokoju i śmiał się na całe gardło. La Ramée śmiał się także serdecznie, sam dobrze nie wiedząc z czego, a żołnierze mu wtórowali. Grimaud tylko surową miał minę. Podszedł do La Ramée i, wskazując palcem raka, wirującego na końcu sznurka, powiedział:
— Kardynał!...
— Powieszony przez jego wysokość księcia de Beaufort — ciągnął młody książę — i przez Jakóba — Chryzostoma La Ramée, członka policji królewskiej.
La Ramée wrzasnął okrutnie, rzucił się ku szubienicy, wyrwał ją z podłogi, połamał w drobne kawałki i cisnął za okno. Chciał to samo uczynić z niewinnym rakiem, tak bowiem oszalał z przerażenia, lecz Grimaud odebrał mu go z ręki.
— Smaczne do zjedzenia!... — wyrzekł i włożył raka do kieszeni.
Tym razem książę ubawił się szczerze całą sceną, przebaczył nawet Grimaudowi rolę, jaką odegrał w awanturze. Lecz w ciągu dnia, rozmyślając nad podejrzeniami nowego dozorcy i przyznając w duszy, iż odgadł on jego intencje, tembardziej go znienawidził.
Pomimo to historja z rakiem rozniosła się szeroko — ku wielkiemu zmartwieniu La Ramée. I nawet wielkiem powodzeniem cieszyła się wewnątrz fortecy. Pan de Chavigny, który w duszy nienawidził kardynała, opowiedział anegdotkę kilku przyjaciołom, a ci nie omieszkali roznieść jej dalej. Wystarczyło to panu de Beaufort na pociechę przez dni kilka.
Książę upatrzył sobie pomiędzy strażą pewnego człowieka o miłej powierzchowności; starał się go skapitować i okazywał mu wyraźne względy, tembardziej, że coraz więcej nienawidził Grimauda. Otóż pewnego razu udało mu się odciągnąć na bok tego człowieka i mówić z nim sam na sam. Na to wszedł Grimaud, zobaczył, co się dzieje, zbliżył się z uszanowaniem do księcia i do strażnika i ujął tego ostatniego za rękę.
— Czego chcesz?.... — zapytał książę ostro.
Grimaud pociągnął strażnika i drzwi mu pokazał.
— Wynoś się — powiedział.
Strażnik wyszedł.
— O!... tego już zawiele — krzyknął książę — nieznośny jesteś, muszę cię raz ukarać.
Grimaud skłonił się pokornie.
— Szpiegu podły!... — ciągnął książę — zaduszę cię własnemi rękami.
Grimaud z ukłonem cofał się ciągle.
— Nie będziesz długo czekał — dodał książę, sądząc, że lepiej raz z nim skończyć — zaduszę cię natychmiast.
Wyciągnął żylaste ręce do szyi Grimauda, który, nie myślał wcale się bronić, wypchnął tylko strażnika i drzwi za nim zamknął.
W tej chwili poczuł żelazne objęcia doprowadzonego do ostateczności księcia; lecz i to nie obudziło w Grimaudzie chęci obrony; zamiast wołać na pomoc — położył palec, wskazujący na ustach i z najmilszym uśmiechem, na jaki się zdobyć był w stanie, wyrzekł półgłosem:
— Sza!...
Tak rzadko Grimaud posługiwał się naraz z gestem, uśmiechem i słowem, że książę osłupiał ze zdziwienia i stanął, jak wryty.
Grimaud skorzystał z tego i wyjął coprędzej zza podszewki kaftana maleńki liścik z pieczątką arystokratyczną, który — pomimo długiego pobytu w ubraniu Grimauda — nie stracił wcale miłej woni, — i podał go księciu w milczeniu.
Książę, coraz bardziej zdziwiony, puścił Grimauda, złapał bilecik, a, poznając pismo, zawołał:
— Pani de Montbazon!...
Grimaud potwierdził skinieniem. Książę rozerwał kopertę, przetarł oczy, jak olśniony, i czytał co następuje:
„Kochany mój książę!
„Zaufaj nieograniczenie uczciwemu i wiernemu człowiekowi, który ci list ten odda, jest to bowiem służący pewnego pana wysokiego rodu, nam oddanego. Ręczy on za niego, bo wypróbował jego wierność przez lat dwadzieścia.
„Zgodził się wejść w służbę dozorcy twego, zamknąć się z tobą w Vincennes, by ułatwić ci ucieczkę, nad która pracujemy.
„Chwila oswobodzenia niedaleko: uzbrój się w cierpliwość i odwagę, pomnąc, że przyjaciele twoi, choć cię nie widzą, jednak kochają cię i trwają w powziętych dla ciebie uczuciach“.
„P. S. Podpisuję całem imieniem i nazwiskiem, byłaby bowiem zarozumialstwem nie do darowania przypuszczać, że pn pięciu latach poznasz charakter mojego pisma“.
Książę czytał i nie rozumiał prawie, tak niespodzianie spadło to na niego. Od pięciu lat szukał wokoło siebie, nie mogąc znaleźć, służącego wiernego, pomocnika, przyjaciela — i oto w chwili, gdy najmniej się spodziewał, niebo zsyła mu go w osobie Grimauda. Patrzał na niego, to znów list odczytywał i nie był w stanie wyjść z podziwiemia.
— O! zacna, kochana Marja!... szeptał — to ona była napewno w tej karecie naprzeciw więzienia! Więc myśli jeszcze o mnie po pięciu latach rozłączania! Wielki Boże! takiej stałości niema chyba drugiej na świecie.
Potem zwrócił się do Grimauda:
— Ty zatem, poczciwy chłopaku, chcesz nam pomagać?
Griamud przytaknął głową.
— Umyślnie dlatego tu przybyłeś.
Grimaud znak powtórzył.
— A, ja niebaczny chciałem cię zadusić!... — zawołał książę.
Grimaud śmiać się zaczął.
— Ale, poczekaj-no, poczekaj...
I zaczął szukać po kieszeniach.
— Czekaj — ciągnął dalej, ponawiając niefortunne poszukiwania — niechaj nikt nie mówi, że poświęcenie dla wnuka Henryka IV nie zostało wynagrodzone.
Poszukiwania księcia de Beaufort świadczyły o najlepszych chęciach. Lecz w Vincennes starano się, aby więźniowie nie mieli przy sobie pieniędzy. Grimaud tedy, spostrzegłszy zaambarasowanie księcia, wyjął z kieszeni woreczek, pełen złota, i podał panu de Beaufort mówiąc:
— Oto jest, czego Wasza wysokość poszukuje.
Książę rozwiązał worek i chciał wysypać złoto w ręce Griamauda; lecz Grimaud potrząsnął głową.
— Dziękuję Waszej wysokości — dodał — jam już zapłacony.
Książę wpadł z jednej niespodzianki w drugą. Podał mu zatem rękę; Grimaud ucałował ją z uszanowaniem. Szlachetne ułożenie Athosa odbiło się na Grimaudzie.
— A obecnie — zapytał książę — co mamy robić?
— Teraz jest godzina jedenasta, niech Wasza książęca mość zażąda o drugiej, aby go wypuszczono na przechadzkę, niech przegra z jedną partję gry w piłkę z La Ramée i stara się koniecznie parę piłek przerzucić poza mur.
— Cóż potem?...
— Potem... książę podejdzie pod mur i zawoła na robotnika, pracującego w fosach, żeby mu je odrzucił.
— Rozumiem — rzekł książę.
Fizjognomja Grimauda rozpromieniła się radością, że już nie potrzebuje mówić. Tak odwykł od wyrażania myśli słowami, że mu to okrutną sprawiało przykrość.
Odwrócił się i chciał wyjść.
— Zaczekaj-no — rzekł książę — więc stanowczo nic przyjąć nie chcesz?
— Pragnąłbym jednej tylko obietnicy od księcia.
— Jakiej? mów.
— Gdy będziemy uciekać, ja zawsze i wszędzie będę szedł naprzód; jeżeli bowiem złapią księcia, to najwyżej zawrócą go do więzienia, gdy zaś mnie pochwycą, mnie, biednego pachołka, czeka mnie conajmniej szubienica.
— Święta prawda — rzekł książę — daję ci słowo szlacheckie, że tak będzie, jak żądasz.
— To pozostaje mi tylko — odezwał się Grimaud — prosić księcia, aby mnie i nadal nienawidził.
— Postaram się — rzekł książę.
Zastukano do drzwi...
Książę schował list i woreczek do kieszeni i rzucił się na łóżko. Wiedziano, że to była jego rozrywka jedyna, gdy bardzo się nudził.
Grimaud poszedł otworzyć; był to La Ramée, który wracał od kardynała z posłuchania, o jakiem wspominaliśmy.
La Ramée spojrzał badawczo dokoła, a, spostrzegłszy zawsze te same oznaki antypatji między więźniem i dozorcą, uśmiechnął się z zadowoleniem. Następnie zwrócił się do Grimauda.
— Dobrze, przyjacielu — powiedział — bardzo dobrze się sprawujesz. Rozmawiano właśnie o tobie w pewnem miejscu; niedługo, mam nadzieję usłyszysz nowinę, bardzo dla ciebie przyjemną.
Grimaud ukłonił się, jak mógł najzgrabniej, i wyszedł z pokoju.
— Jak widzę, książę ciągle się jeszcze gniewa na biednego chłopaka?... — rzekł La Ramée, śmiejąc się rubasznie.
— A! to ty La Ramée?... — rzekł książę — na honor, dobrze, żeś powrócił. Rzuciłem się na łóżko, obróciłem nosem do ściany, by nie uledz pokusie i nie zdusić tego zbrodniarza Grimauda.
— Wątpię jednak — rzekł La Ramée, robiąc aluzję do zamiłowania w milczeniu swego podwładnego — wątpię bardzo, czy powiedział waszej książęcej mości cośkolwiek niemiłego.
— O to prawda!... to mruk nieznośny. Ale mój La Ramée, przysięgam, że mi już tęskno było do ciebie.
— Książę pan zanadto łaskaw — rzekł La Ramée, ucieszony pochlebstwem.
— O, żebyś wiedział, mój kochany — ciągnął książę — czuję się dzisiaj tak ciężko i.niezgrabnie, że pewno się ucieszysz.
— Czy zagramy partyjkę w piłkę?... — rzekł La Ramée bezmyślnie.
— Jeżeli chcesz koniecznie.
Jestem na rozkazy księcia.
— To znaczy, kochany La Ramée, że jesteś nieskończenie przyjemny, że pragnąłbym zostać wiecznie w Vincennes i całe życie przepędzić w twojem towarzystwie.
— Jeżeli od kardynała zależeć będzie, życzenia księcia spełnią się niezawodnie.
— Skądże wiesz?... Czy widziałeś go teraz?
— Przysłał po mnie dziś rano.
— Doprawdy! czy rozmawiał o mnie?
— A o czemżeby mówił? Naprawdę, książę jesteś zmorą kardynała.
Książę uśmiechnął się gorzko.
— A!... — powiedział — gdybyś przyjął moje propozycje La Ramée!
— No, no, książę, przestań mnie kusić, wiesz przecie, że się to na nic nie zda.
— La Ramée, mówiłem już i powtarzam, że cię uczynię magnatem.
— Jakim sposobem? Ledwieby książę uciekł z więzienia, a jużby mu wszystkie majątki skonfiskowano.
— Gdybym tylko wydostał się z więzienia, rządziłbym natychmiast całym Paryżem.
— Sza! sza! ma miłość Boską, czyż ja mogę słuchać czegoś podobnego?
— Nie mówmy więc już o tem... Kardynał wypytywał o mnie? La Ramée, gdy cię kiedy wezwie, odstąp mi swego ubrania. Zamiast ciebie, ja pójdę, zamorduję go i, na honor, jeśli mi postawisz ten warunek, powrócę napowrót do więzienia.
— Książę, zmiłuj się, bo zawołam Grimauda.
— Przepraszam. Cóż ci powiedział ten parobek?
— Nie uważam już na wyrażenie księcia, ponieważ odpowiada ono ciężkiej pracy kardynała. Co mi powiedział?’ Kazał was strzedz pilnie.
— A to dlaczego znowu?... rzekł książę zaniepokojony.
— Jakiś astrolog przepowiedział, że książę mu się wymknie.
— Astrolog przepowiedział?... — rzekł książę, zadrżawszy mimowolnie.
— Ależ mój Boże! tak; na honor, ci głupi magicy nie wiedzą, co już wymyśleć na utrapienie poczciwych ludzi.
— Cóżeś odpowiedział przewielebnemu kardynałowi?
— Odpowiedziałem, co czułem: że, jeżeli ten astrolog układa kalendarze, nie radzę mu ich sprzedawać.
— Dlaczego?
— Dlatego, że książę musiałby przemienić się chyba w mysiego królika, który, jak wiadomo, jest najmniejszem zwierzątkiem.
— Masz rację, na nieszczęście!... Chodźmy grać.
— Miłościwy książę, przepraszam bardzo Waszą książęcą mość, lecz proszę mnie uwolnić na pół godziny.
— Cóż będziesz robił?
— Monsinior Mazarini o wiele dumniejszy jest od księcia, choć nie jest tak wysoko urodzony; zapominiał zaprosić mnie na śniadanie. Otóż muszę oznajmić, że pasztetnik, który mieszkał naprzeciw twierdzy, a którego nazywano ojcem Marteau, sprzedał przed tygodniem zakład swój pasztetnikowi z Paryża, któremu doktorzy, jak powiadają, zalecili powietrze wiejskie.
— A cóż mnie to obchodzi?
— Cierpliwości, książę; otóż ten pasztetnik ustroił wystawę sklepu takiem i przysmakami, że aż ślina do ust idzie.
— A to z ciebie: obżartuch!
— Przecież nie jest obżarstwem, gdy się lubi zjeść dobrze. Leży to już w natuze ludzkiej szukać doskonałości we wszystkiem, a zatem i w pasztetach... W dodatku trzeba księciu wiedzieć, że ten łotr pasztetnik, gdym zatrzymał się przed jego wystawą, wylazł do mnie z pełną gębą ciasta i przemówił:. „Panie La Ramée, postaraj się dla mnie o klijentów w więzieniu. Nabyłem zakład od poprzednika, bo mi zaręczał, że dostawiał jedzenie do twierdzy. Tymczasem od ośmiu dni tu siedzę, a pan de Chavignv nie kupił ode mnie nawet tartynki“.
— „Zapewne dlatego — odpowiedziałem mu — że pan de Chavigny wątpi, czy pańskie wyroby są dobre“.
— „Niedobre! moje pasztety niedobre! no, panie La Ramée, spróbuj zaraz i sam osądź“.
— „Nie mogę, odpowiedziałem, muszę koniecznie wracać do zamku“.
— „Niechże pan idzie, kiedy tak trzeba, ale proszę powrócić za pół godziny“.
— „Za pół godziny?...“ — zapytałem.
— „Tak. Czy pan już po śniadaniu?“
— „Nic w gębie nie miałem, słowo daję“.
— „Zatem czekam na pana z pasztetem i butelką starego burgunda“. Teraz książę rozumie, że, ponieważ naczczo jestem, chciałbym za pozwoleniem Waszej wysokości...
Tu La Ramée ukłonił się.
— Idź — rzekł książę — lecz pamiętaj, że uwalniam cię tylko na pół godziny.
— Czy mogę obiecać, że książę pan będzie kupował u sukcesora ojca Marteau?
— Możesz, możesz, tylko niech nie kładzie grzybów do swoich pasztetów; wiesz najlepiej — dodał książę — że grzyby z lasu vincenskiego zabójcze są dla mojej rodziny.
La Ramée wyszedł, nie zwracając uwagi na aluzję, a w pięć minut potem ukazał się oficer straży niby dla dotrzymywania księciu towarzystwa, rzeczywiście zaś, aby — według rozkazu kardynała — nie spuszczać więźnia z oczu ani na chwilę.
Jednak przez pięć minut samotności książę zdążył przeczytać bilecik pani Montbazon, który go przekonał, że przyjaciele pamiętają o nim i zajmują się wyzwoleniem go z drapieżnych rąk kardynała. Nie wiedział, jakim to się stanie sposobem, postanowił jednak, że zmusi Grimauda do mówienia; teraz pokładał w nim o tyle większe zaufanie, że, zdając sobie sprawę z celu jego postępowania, pojmował już, dlaczego prześladował go ciągle. Zrozumiał, że tym sposobem chciał odwrócić podejrzenie straży więziennej. Nabrał tedy wielkiego wyobrażenia o rozumie Grimauda i postanowił zaufać mu całkowicie.