Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897)/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi
Data wyd. 1897
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt mille lieues sous les mers
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Na los szczęścia.

Przez pewien czas nic się w podróży naszej me zdażyło godnego uwagi, lecz nadeszła okoliczność, która dała nam poznać, zadziwiającą zreczność Ned-Land’a, i nauczyła nas jaką, ufność w nim pokładać można.
Na otwartem morzu, na przeciwko wysp Malwińskich, fregata napotkała wielorybników amerykańskich, którzy nas upewnili, że nic nie wiedzą o narwalu. Lecz jeden z nich, kapitan okrętu Monroe, wiedząc że Ned-Land znajduje się na pokładzie naszego statku, prosił go o pomoc do złowienia wieloryba, którego spostrzegano zdaleka. Kapitan Farragut pragnąc dać oszczepnikowi sposobność do okazania swej sprawności, pozwolił mu iść na pokład Monroe. Przypadek tak dobrze posłużył naszemu Kanadyjczykowi, że zamiast jednego wieloryba, w dwóch wbił oszczep — jednemu w samo serce, a drugiemu w bok, dopędziwszy go po kilku minutach pogoni.
Doprawdy, jeśli nasz potwór dostanie się kiedy pod harpun Ned-Land‘a, to nie ręczę za jego całość.
Fregata płynęła wzdłuż brzegu południowo wschodniego Ameryki z wielką szybkością. Dnia 3-go lipca byliśmy przy wejściu do cieśniny Magellańskiej, na wysokości przylądka Dziewic. Lecz kapitan Farragut nie chciał płynąć przez tu kręte przejście: kazał zawrócić tak, abyśmy opłynęli przylądek Horn.
Cala załoga jednozgodnie uznala słuszność tego rozporządzenia. Bo w rzeczy samej, czyż podobna było przypuścić nawet, abyśmy spotkać mogli narwala w tej wązkiej cieśninie? Majtkowie utrzymywali że nie przesunąłby się tamtędy, gdyż był „za wielki na to.”
Dnia 6-go lipca około trzeciej po południu, Abraham Lincoln o piętnaście mil na południe opłynął tę samotną wysepkę, tę skalę zapomnianą na krańcu lądu amerykańskiego, której marynarze holenderscy narzucali nazwę swego miasta rodzinnego, nazywając ją przylądkiem Horn. Droga skierowaną została na północo-zachód, i następnego dnia śruba fregaty rozbijała już wody oceanu Spokojnego.
— Baczność! uwaga! — powtarzali majtkowie fregaty.
I rzeczywiście, wytężone oku całej ludności okrętowej nie spoczęło ani na chwilę, pomagając sobie jeszcze szkłami lunet i perspektyw; obdarzeni darem widzenia w ciemności, mieli tem więcej widoków pozyskania nagrody przyrzeczonej.
I ja także natężałem wzrok i uwagę nie mniej od innych, chociaż nie nęcił mnie powab pieniędzy. Poświęcając zaledwie kilka minut na posiłek i kilka godzin na spoczynek, obojętny na deszcz lub upał słoneczny, nie opuszczałem prawie pomostu okrętowego. Wsparty na parapecie z przodu statku, to oparty na przedziałach piętrowych z tyłu, chciwym wzrokiem ścigałem obszerną jak oko zasięgnie, białą smugę wody. Ileż to razy podzielałem wzruszenie sztabu lub załogi, gdy przypadkiem wieloryb jaki czarniawy grzbiet swój wychylił ponad fale! Pomost fregaty zapełniał się ludźmi; ze wszech stron tłumnie zbiegali się oficerowie i majtkowie, każdy zadyszany, okiem niespokojnym śledził wieloryba. Ja patrzałem jakbym oczy chciał wypatrzeć, a Conseil tymczasem ze zwykłą sobie flegmą, powtarzał tonem spokojnym.
— Gdybyście chcieli panie mniej trochę wytrzeszczać oczy, to lepiej i więcej widziećbyście mogli.
Ale próżne to były wzruszenia! Abraham Lincoln zmieniał kierunek, pędził na zwierzę wskazane, i spotykał zwykłego wieloryba lub potfisza, uciekającego wśród potoków przekleństw.
Pogoda sprzyjała nam ciągle, podróż odbywała się w najlepszych warunkach. Była to wtedy zła pora australska, bo lipiec tych stron odpowiada naszemu styczniowi — lecz morze ciągle było spokojne, i łatwo się dało ogarnąć na obszerny krąg w koło okrętu.
Ned-Land wciąż uporczywie nie wierzył w narwala; udawał nawet że wcale nie pilnuje powierzchni morza, chyba że dostrzeżono wieloryba. A jednakże jego cudowna potęga wzroku mogła wyświadczyć wielkie usługi. Lecz zacięty Kanadyjczyk po ośm godzin na dzień spał lub czytał w swej kajucie. Wyrzucałem mu nieraz jego obojętność.
— Tam niema nic — odpowiadał on — niema nic, panie Aronnax, a gdyby i było jakieś zwierzę, jakże dostrzedz je mamy? Czyż nie płyniemy na los szczęścia? Widziano, jak słychać, tego potwora na morzach oceanu Spokojnego; gotowym temu wierzyć, ale dwa miesiące upłynęło już od tego spotkania, a wnosząc z temperamentu waszego narwala, nie lubi on długo przebywać w jednych okolicach. Posiada niezmierną łatwość przenoszenia się z miejsca na miejsce. Pan to lepiej odemnie wiesz, panie profesorze; natura nic nie robi naopak, i z pewnością zwierzęciu powolnemu z natury, nie dałaby łatwości prędkiego poruszania się, gdyby mu to nie było koniecznie potrzebne. Jeżeli więc zwierzę istnieje nawet, to jest już bardzo daleko!
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. W rzeczy samej pędziliśmy na oślep. Ale cóż było robić? Dla tego też bardzo niepewne mieliśmy widoki powodzenia — a jednak nikt nie wątpił o dobrym skutku i każdy z majtków w zakładby poszedł, że niezadługo spotka się z narwalem.
Dnia 20-go lipca pod 105-m stopniem długości przerznęliśmy zwrotnik Koziorożca, a 27-go tegoż miesiąca przebyliśmy równik na setnym dziesiątym południku. Zanotowawszy to położenie, fregata zwróciła się bardziej na zachód, i wpłynęła w środek wód oceanu Spokojnego. Kapitan Farragut myślał nie bez słuszności, że lepiej pilnować głębin, oddalając się od lądów i wysp, których i zwierzę unikało widocznie, „zapewne dla tego, że zbyt mało tam dlań było wody.” jak mówił sternik. Fregata wziąwszy zapas węgla, wypłynęła na pełne morze naprzeciw wysp Sandwichskich, Poncoton i Markizów, przecięła zwrotnik Raka pod 132 stopniem długości, i skierowała ku morzom chińskim.
Ryliśmy wreszcie w okolicy ostatnich potwora igraszek! Na pokładzie okrętu panował nadzwyczajny niepokój. Serca wszystkich biły ogromnie, gotując sobie nieunikniony anewryzm. Cała załoga uległa nerwowej gorączce, której opisać nie zdołam. Nikt nie jadł, nikt o spaniu nie chciał myśleć. Lada pomyłka, przywidzenie, optyczne złudzenie majtka straż na maszcie pełniącego, wprawiały osadę w ruch, w szaleństwo, w jakiś stan drżenia; powtarzało się to ze dwadzieścia razy na dzień, i zbyt gwałtownie oddziaływało na wszystkich, aby nie miała nastąpić wkrótce reakcya.
I rzeczywiście reakcya nastąpiła. Przez trzy miesiące — trzy miesiące których dzień każdy był wiekiem — Abraham Lincoln przebiegł wszystkie północne wody Oceanu Spokojnego, goniąc za wszystkiemi wskazanemi mu wielorybami, zbaczając często z drogi, przeskakując od jednego wybrzeża do drugiego, natężając parę nieraz z narażeniem maszyny — i tak przeplądrował wszystkie punkta na całej przestrzeni pomiędzy wybrzeżami Japonii i Ameryki. I nic, nic! wszędzie tylko nieskończoność fal opustoszałych! ani śladu czegoś, coby mogło być podobnem do narwala olbrzymiego, do wysepki podwodnej, do szczątków rozbitego okrętu, do skały uciekającej, lub do czegoś kolwiekbądź nadprzyrodzonego!
Reakcya musiała nastąpić. Najprzód odwaga opuściła wszystkich, ustępując miejsca zwątpieniu. Na pokładzie okrętu zrodziło się nowe uczucie, złożone w trzech dziesiątych ze wstydu, a w siedmiu dziesiątych ze wściekłości. Wszystkich gniewało to, że pozwolili się złapać na jakąś mrzonkę. Cały arsenał argumentów przez rok zbieranych, posypał się jak grad i każdy myślał tylko o tem, jak powetować sobie godziny snu i posiłku, tak głupio dotąd marnowane.
Ze zwykłą umysłowi ludzkiemu ruchliwością, z jednej ostateczności przerzucono się w drugą. Najgorętsi przedsięwzięcia stronnicy, stali się teraz najzapaleńszymi jego wrogami. Od najniższych warstw ludności okrętowej aż do sztabu, reakcya owładnęła wszystkich; i gdyby nie szczególniejszy upór kapitana Farraguta, fregana niezawodnieby się zaraz wróciła na południe.
Bądź co bądź, to bezowocne poszukiwanie długo trwać nie mogło. Abraham Lincoln nic sobie nie miał do wyrzucenia, zrobiwszy wszystko co było w jego mocy. Nigdy jeszcze załoga statku marynarki amerykańskiej, nie dala więcej dowodów cierpliwości i gorliwości; nie ona winna była niepowodzeniu! Trzeba było powracać.
Przedstawiono to dowódzcy statku — ale dowódzca nie chciał słuchać nawet. Majtkowie nie ukrywali swego niezadowolenia, na czem służba ucierpieć musiała. Nie powiem żeby po był bunt; ale przyszło do tego, że po dość długim oporze, kapitan Farragut, jak niegdyś Kolumb, zażądał trzech dni zwłoki. Jeżeli w ciągu tych trzech dni potwór się nie ukaże, Abraham Lincoln powróci na morza europejskie.
Przyrzeczenie to dane dnia 2-go listopada, dobry wywarło skutek, bo ożywiło upadającą załogi odwagę. Ze świeżą bacznością obserwowano ocean. Lunety z gorączkową funkcyonowały czynnością. Było to najwyraźniejsze i najobraźliwsze wyzwanie dla narwala, który nie mógł zdaje się nie stawić się na ogólne żądanie.
Dwa dni upłynęły. Fregata krążyła siłą niewielkiej pary. Tysiącznych używano sposobów dla obudzenia uwagi zwierzęcia, lub wydobycia go ze stanu apatyi, jeśli się znajdowało w tych okolicach. Między innemi zakładano ogromne kawały słoniny na przynętę, chociaż to tylko rekinom na pożytek poszło. We wszystkich kierunkach naokoło fregaty, wysyłano łodzie dla poszukiwań jak najdrobiazgowszych, lecz i wieczór 4-go listopada nadszedł, a tajemnica podmorska nie wyjaśniła się.
Nazajutrz 5-go listopada w południe, kończył się termin zwłoki żądanej. Po oznaczeniu pozycyi, kapitan Farragut wierny swemu przyrzeczeniu, miał zwrócić drogę na południo-wschód, i opuścić stanowczo północne okolice oceanu Spokojnego.
Fregata znajdowała się naówczas pod 31° 15’ szerokości północnej, i 136° 42’ długości wschodniej. Od wybrzeży Japońskich byliśmy o dwieście mil oddaleni. Noc się zbliżała, gęste chmury zakrywała tarczę księżyca, wchodzącego w pierwszą swą kwadrę. Morze lekko bałwaniło się, rozbijając swe fale o przednią belkę fregaty.
W tej chwili stałem oparty o parapet z prawego boku okrętu, Conseil spokojny i zimny patrzał obojętnie przed siebie. Cała prawie załoga zawieszona na drabinkach sznurowych i linach, badała uważnie zaciemniający się coraz bardziej widnokrąg. Oficerowie uzbroiwszy wzrok lunetami, chcieli dojrzeć coś wśród zmroku. Niekiedy ponury ocean rozjaśniał się promykiem światła księżycowego, przedzierającego się z poza chmur, poczem ślad światła rychło ginął w ciemnościach.
Przekonywałem się coraz więcej, że Conseil uległ wrażeniu ogólnemu, i może pierwszy raz w życiu nerwy tego zucha poruszyły się pod wpływem uczucia ciekawości.
— No Conseil — odezwałem się do niego — oto jeszcze ostatnia sposobność zarobienia dwóch tysięcy dolarów.
— Niech mi pozwolą powiedzieć — odrzekł Conseil — że nigdy nie liczyłem na tę nagrodę; choćby rząd Stanów Zjednoczonych przyrzekł i sto tysięcy dolarów nagrody, to anibym o niej pomyślał.
— Masz słuszność Conseil. Jestto głupia sprawa, w którą wdaliśmy się zbyt lekkomyślnie. Straciliśmy wiele czasu, i daremnie ulegaliśmy wzruszeniom. 0d sześciu już miesięcy mogliśmy byli powrócić do Francyi…
— Do ślicznego mieszkanka waszego, panie, do waszego muzeum. I byłbym już poklassyfikował wasze szkielety! i babirusa pomieszczonąby już była w swojej klatce w Ogrodzie Botanicznym, ściągając tłumy ciekawych.
— Masz słuszność Conseil, a jeszcze będą ludzie z nas żartować za powrotem.
— W rzeczy samej — spokojnie odrzekł Conseil — ja sądzę, że będą żartować z pana i wyznać muszę…
— Co wyznać musisz?
— Że będą mieli tylko to, na co zasłużyli.
— To prawda!
— Kiedy się ma zaszczyt być uczonym, jak my, nie wystawia się na…
Conseil nie mógł dokończy, swego komplementu: ogólną ciszę przerwał w tej chwili głos gromki. Był głos Ned-Land‘a, który krzyczał.
— Oho! potwór, tam, pod wiatr… przerzyna nam drogę w poprzek!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.