Dwie sieroty/Tom I/XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Obznajomiwszy czytelników z głównemi szczegółami przeszłości naszego opowiadania, wracamy do przerwanej chwilowo treści.
Łatwo wyobrazić sobie można przerażenie Jerzego de la Tour-Vandieu, gdy po dwudziestu latach bezkarnego używania, zdobytego zbrodnią majątku, ujrzał przed sobą mściciela w osobie Ireneusza Moulin, spotkanego na cmentarzu Montparnasse.
Książę Jerzy nie obawiał się wprawdzie ani o życie, ani o osobistą swą wolność, przedawnienie albowiem sprawy osłaniało go przed wszelką odpowiedzialnością, chodziło mu jednak o opinję publiczną, o honor, gdyby zdołano jego zbrodnię ujawnić.
Od lat wielu niewiedział co się działo z Klaudią i myśleć o niej zaczął z niesłychaną trwogą. Obawa ta byłaby się jeszcze zwiększyła, gdyby był wiedział że jego dawna przyjaciółka zamieszkała w Paryżu, gdyby był odgadł jej na przyszłość zamiary.
Połączmy się z księciem de la Tour-Vandieu w chwili, gdy oczekiwał na przybycie naczelnika brygady bezpieczeństwa.
Dziesiątą godzinę wieczorem wydzwonił zegar w jego gabinecie, a odgłos ten wyrwał z ponurych rozmyślań Jerzego.
Posłyszał kroki w sąsiednim pokoju, podniósł głowę, zniknął chmurny wyraz jego twarzy.
Zapukano do drzwi.
— Proszę wejść!... odrzekł.
W progu ukazał się kamerdyner.
— Czego chcesz? — zapytał go Jerzy.
— Przybył pan Theifer.
— Wprowadź go.
Służący cofnął się, zostawiając wolne przejście przybyłej osobistości.
Był to chudy, wysoki, trzydziestoletni mężczyzna. Wszedłszy do gabinetu, ukłonił się z poszanowaniem, prawie uniżenie.
Czarny surdut po wojskowemu pod szyję zapięty, odpowiadał jego wzrostowi i szczupłej budowie ciała. Ciemne włosy krótko przy głowie obcięte i twarz zupełnie wygolona, nie czyniły jego powierzchowności sympatyczną, bynajmniej.
Oczy jedynie błyszczące inteligencją, mogły zwrócić uwagę obserwatora, dając poznać że ma przed sobą bądź co bądź jakiegoś niepospolitego człowieka.
Książę na jego powitanie wstał z krzesła.
Theifer zbliżył się do biurka, ukłonił powtórnie i stanął nieruchomie.
Kamerdyner odszedł, pozostali sami.
— Pisałem do pana... — zaczął Jerzy.
— Moja obecność tu świadczy, że list księcia odebrałem... — odrzekł przybyły. Po przeczytaniu listu nie tracąc chwili, pospieszyłem i jestem na pańskie rozkazy.
Dzięki za pospiech...
— Jest to moim obowiązkiem, zwłaszcza gdzie chodzi o spełnienie życzeń księcia.
— Radbym z panem pomówić w pewnej kwestji, lecz przedewszystkiem, usiądź pan, proszę... I siadając za biurkiem Jerzy, wskazał ręką krzesło przybyłemu.
Nastąpiła chwila milczenia. Theifer oczekiwał na zapytanie.
— Jakże... jesteś pan zadowolony ze swego urzędowania w policyjnej prefekturze, panie Theifer? — zagadnął Jerzy de la Tour-Vandieu.
— Bardzo! i dzięki składam powtórnie iż Wasza książęca mość przy swojej wysokiej protekcji raczyła mi wyjednać to miejsce.
— Jesteś synem jednego z dawnych sług w mojej rodzinie, — odparł Jerzy. — Twój ojciec dowiódł mi swego przywiązania, w pewnych krytycznych chwilach mojego życia uważałem więc sobie za obowiązek spłacić synowi dług zaciągnięty u ojca.
— Byłbym szczęśliwy, rzekł Theifer, — gdyby się wydarzyła sposobność okazania księciu mojej głębokiej wdzięczności nie słowem, lecz czynem.
— Sposobność ta zdarza się właśnie, a o szczerości twych słów, panie Thefer, jestem przekonany. Wiem, że jesteś człowiekiem zacnego charakteru, oraz potrafisz być wdzięcznym. Zatem bardziej niż kiedy pragnąłbym stać ci się użytecznym.
— Książę nazbyt jest dla mnie łaskawym, rzekł głośno naczelnik policji, — a w duchu myślał sobie: Tyle grzeczności i słów uprzejmych kryją bezwątpienia jakiś ważny powód. Ów wielki pan będzie czegoś żądał odemnie...
Jerzy de la Tour-Vandieu potrzebował Theifera w rzeczy samej, ale jak zwykle krętemi drogami pragnął dojść do celu.
— Pełnisz zawsze swą służbę w oddziale przeznaczonym do spraw politycznych? — zagadnął Jerzy po chwili.
— Tak, książę.
— A więc znasz dobrze przepisy dotyczące nadzoru po nad przybywającymi do Paryża cudzoziemcami, szczególniej z Włoch i Anglji?
— Rozpatruję codziennie te zagmatwane sprawy, i obecnie jesteśmy na śladach jednej z takich. Podwajamy czujność ażeby wątek pochwycić.
— Chodzi tu zapewne o przytrzymanie jakiegoś zagranicznego agenta?
— Tak; przebywającego pod przybranem nazwiskiem, w czasowo wynajętem mieszkaniu.
— Właściciel tego mieszkania niechciał więc wam udzielić żadnych wyjaśnień?
— Gdyśmy przybyli z rozkazem przytrzymania go, zniknął bez śladu.
— Jednakże panie Theifer, zaczął Jerzy, gdybyś zdołał pochwycieć jdnego z takich ptaków niebezpiecznych, prefektura wdzięczną byłaby tobie jak sądzę?
Oczy inspektora policji zapłonęły radością.
— Ach! książę!... — zawołał, — po dokonaniu takiego połowu miałbym prawo spodziewać się wszystkiego, o wszystko prosić i wszystko otrzymać!...
Słowa te wymówił Theifer uniesiony zapałem lecz zapał ten zgasł wprędce, wyraz obojętności zawidniał na jego nieruchomej twarzy.
— Nieszczęściem nie mogę się spodziewać czegoś podobnego, dodał po chwili, — jestem zmuszony wyznać moją bezsilność w tym razie.
— A gdybym ja panu ułatwił to zadanie? — spytał Jerzy.
— Wy... książę? pytał z osłupieniem Theifer.
— Tak; ja! dziwnym zbiegiem okoliczności odkryłem takie niepochwytne indywidjum byłem przy niem tak blizko, jak teraz stoję przy tobie.
— Pozwoli książę zapytać, gdzie to, spotkanie nastąpiło?
— W Paryżu... tu bowiem wspomniana osobistość przebywa od dni kilku.
— Czy wiadomo księciu gdzie mieszka ten człowiek?
— Niewiem. Pojmujesz, iż niepodobna mi było go śledzić, iść za nim, wszak sądzę, możesz z łatwością jego adres odnaleźć.
— Bez wątpienia, jeżeli książę raczy mi podać jego nazwisko i rysopis szczegółowy.
— Nazwiska nie znam.... Mógłbym opisać ci panie Theifer jak wygląda ta osobistość, lecz wolę ci wskazać miejsce i godzinę, w której będziesz mógł go przytrzymać.
— A zatem?
— W przyszły piątek.
— Gdzie?
— Na cmentarzu Montparnasse. Tam to spotkałem owo indywidjum, tam przyjdzie on w piątek dla porozumienia się z pewną kobietą wmieszaną do sprawy.
— Książę zna tę kobietę, lub wie przynajmniej kto ona jest? — pytał Theifer.
— Nie znam; i chciej mnie zrozumieć że lepiej byłoby nie zaczepiać jej teraz... Później w przyszłości zobaczymy. Najważniejszem jest ująć tego niebezpiecznego człowieka. Skoro go przytrzymasz, zawiadom natychmiast mnie o tem, ponieważ chciałbym osobiście przetrząsnąć jego papiery.
Inspektor policyjnego oddziału słuchał z poszanowaniem swego wpływowego protektora. Zrozumiał teraz przyczynę, jaka skłaniała do tego kroku pana de la Tour-Vandieu. Pragnąc jednak przekonać się czy go nie mylą podejrzenia:
— Ten człowiek jest zapewne osobistym nieprzyjacielem waszym książę? — zapytał.
— Mówisz panie Theifer bez zastanowienia się — odrzekł Jerzy z powagą. — Zkąd, i w jaki sposób pomienione indywidjum mogło być moim wrogiem, gdy przed kilkunastoma godzinami nie znałem go wcale? Jest wrogiem porządku społecznego, co wystarcza abym go oddał w ręce sprawiedliwości.
— Zrozumiałem, książę i przyaresztowanie go uważam za rzecz niezbędną, sądzę wszelako iż nagle i bez dowodów czynić tego niepodobna. Czy książę jest pewien że znajdziemy u tej osobistości jakieś kompromitujące papiery?
— Tak; jestem pewny! Poszukiwanie przy którem będę obecnym wyda zadawalniające rezultaty, mogę pana o tem upewnić. Wyjedna ono panu awans i zabezpieczy porządek w kraju. Chciałbym wszelako, ażeby do wydania przezemnie nowych rozporządzeń, nic o tem w sądzie nie wiedziano.
— Potrzebuję jednak odnieść się do władzy o udzielenie mi rozkazu...
— Jakto? — zawołał Jerzy, — sądziłem, że pan posiadasz blankiety, które sam wypełniasz, wpisując potrzebne szczegóły, bez odnoszenia się do zwierzchności?
— Takie prawo służy mi tylko w razach wyjątkowych, co rzadko się zdarza. Mógłbym otrzymać podobny mandat, przed tem jednakże muszę znać nazwisko obwinionego.