Dwie sieroty/Tom III/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Powiadomiliśmy już naszych czytelników w jaki sposób policjant Theifer, działający według życzen i rozkazów Jerzego de la Tour-Vandieu zawiózł i umieścił Esterę w domu obłąkanych w Charentou.
Przypominają też sobie może — odpowiedź dyrektora zakładu, daną dyżurnemu lekarzowi na jego pytanie, w którym oddziale trzeba umieścić chorą!
— W oddziale odosobnionych, odrzekł dyrektor zostającym pod zawiadywaniem doktora Loriot nowego asystenta.
Trzeba nam w kilku słowach wyjaśnić nowe położenie Edmunda.
Henryk de la Tour-Vandieu, jak o tem pamiętają zapewne czytelnicy, prosił swego przybranego ojca o protekcję dla młodego doktora kolegi i przyjaciela swego od lat dziecięcych, i o wyrobienie mu miejsca w którym ze znaczniejszych szpitalów Paryskich.
Jerzy niezadowolony ze ścisłych stosunków syna z synowcem prostego dorożkarza, prosił za nim, lecz bardzo obojętnie i składno; zkąd wyniknęło, że ominięto Edmunda, oddawszy to miejsce któremuś z bardziej protegowanych współzawodników.
Henryk zrozumiał natenczas, że zamiast prosić księcia, lepiej byłby zrobił działając sam w tym interesie, ponieważ stanowisko, jakie zajmował obecnie, dozwalało mu wiele zrobić dla przyjaciela.
Owóż nie odkładając, znowu nazajutrz zabrał się do dzieła.
Powiadomiony przez jednego ze znanych sobie doktorów, że w szpitalu w Charentou wakuje posada asystenta, zależna od prefektury, wybrał się do prefekta policji, do dyrektora Zakładu, do prokuratora i użył wszystkich wpływów w jego mocy będących, ażeby zdobyć to miejsce dla przyjaciela.
Wszystko to jednak czynił bez wiedzy Edmunda.
Loriot, pomimo że tak młody, miał już ustaloną praktykę i ogólnie był poważany. Studjował specjalnie choroby umysłowe.
Ponieważ zabawne o nim z różnych stron wiadomości okazały się bardzo pochlebnemi, a zatem dnia pewnego zawiadomiono Henryka urzędownie, że jego przyjaciel otrzymał miejsce, o jakie on tak gorąco starał się dla niego.
W kilka dni po otrzymaniu tej wiadomości, przyszedł do niego Edmund, mniej smutny niż zwykle, oznajmując Henrykowi tę tak radosną dla siebie nowinę, nie wiedząc, że jemu właśnie zawdzięcza to tak oczekiwane przez siebie szczęście.
Henryk winszował mu serdecznie, ale zataił swoje starania w tej sprawie tak pomyślnym uwieńczonej skutkiem.
Miejsce asystenta przy szpitalu w Charentou, nie przynosiło wielkich materjalnych korzyści, ale wyróżniało tego kto je otrzymał, a tem samem powiększała się jego praktyka jednocześnie ze sławą.
Edmund z zapałem zabrał się do pracy, i od początku dowiódł swoją gorliwością i nabytemi wiadomościami, że dobry wybór uczyniono.
Stan zdrowia Estery Derieux niewymagał ani nadzwyczajnych środków ostrożności, ani surowego z nią się obchodzenia. Uznano więc za jedyny sposób trzymania jej według rozkazu przez prefekturę wydanego „odosobnionym“ budynku i zamknięcie w pokoju, którego okna opatrzone kratami, wychodziły na ogrody położone na Wzgórzach przeciągające się po za domem obłąkanych.
Zmiana miejsca, tryb życia, widok nowych twarzy, wbrew oczekiwaniom nierozdrażniły bynajmniej Estery. Dała się wprowadzić do szpitala bez skargi, nie stawiając żadnego oporu. Przeszedłszy próg swojej celi, nie okazała zdumienia.
Zbliżywszy się do otwartego okna, przygasłym wzrokiem wpatrywała się w zieleniejące ogrody i nieruchoma utonęła w milczeniu.
Przyniesiono jej jedzenie.
Usiadła przy małym stoliku i jadła bezwiednie.
We dwie godziny później, podczas wieczornej wizyty, znaleziono ją śpiącą na łóżku spokojnie.
— No! już ta to chyba nie narobi nam kłopotu, mówił posługacz oddziału odosobnionych. Gdyby wszystkie tak się zachowywały, łatwem byłoby nasze zajęcie.
Wizyty doktora odbywały się codziennie o godzinie dziewiątej rano. Nazajutrz więc Edmund Loriot przyszedł ze zwykłą sobie punktualnością i udał się do swego oddziału. gdzie już nań oczekiwali posługacze i student kursów medycyny, dodany do pomocy lekarza.
— Czy zaszło co nowego? zapytał Loriot.
— Tak panie doktorze.
— Cóż takiego?
— Przysłano nam chorą, z rozkazem prefektury, trzymania jej w odosobnieniu i tajemnicy...
— Warjatkę?
— Nie zdaje mi się... Od chwili przybycia, zachowuje się całkiem spokojnie. Nigdy jeszcze niewidziałem podobnie spokojnej obłąkanej.
— Młoda czy stara?
— W średnim wieku... ale jeszcze bardzo piękna. Ma minę wielkiej pani.
— Do jakiej sfery społecznej zdaje się należyć?
— Niewiem... Ubrana bardzo bogato. Czy pan od niej rozpoczniesz wizyty?
— Nie; — pójdę do niej na ostatku.
Oddział Edmunda Loriot, zawierał około dwudziestu Numerów, z których dwanaście tylko było zajętych. Przegląd tych cel, gdyby doktór był mniej sumienny, nie zajął by mu więcej czasu nad kilkanaście minut, lecz Edmund Loriot pojmujący całą doniosłość przyjętego obowiązku, nie traktował go lekko, ale studjował wszystko, zdawał sobie sprawę z najdrobniejszych szczegółów, pragnąc dojść do ważnych odkryć, jakieby mu pozwoliły uleczyć chorych uznanych za nieuleczalnych.
Dla większej części tych nieszczęśliwych oddanym jego staraniom, nie było nadziei uzdrowienia, nie mógł się łudzić co do tego. Stan szczegółowy kilku jednakże zostawiał niejaką nadzieję i ci to właśnie byli przedmiotem jego starań i najtroskliwszej opieki.
Odwiedzanie chorych, zabrało mu blisko godzinę czasu, poczem udał się do „Nowej chorej“ jak ją nazywał posługacz zakładu.
Loriot wszedł do jej pokoju.
Estera leżała jeszcze w łóżku, ale już nie spała. Głowę miała opartą na ręku. Jej wielkie błękitne oczy, miały wyraz przejmująco smutny. Bujne sploty jedwabistych blond włosów otaczając jej twarz, nadawały szczególny sympatyczny wyraz jej całej postaci.
Edmund zdumiony tem poetycznem zjawiskiem jakiego ujrzeć się niespodziewał, podszedł do łóżka chorej.
Spostrzegłszy go Estera, uniosła głowę i utkwiła weń szkliste niepewne spojrzenie. Doktór ujął jej rękę i przekonał się, że ma ciało chłodne, puls regularny, spokojny.
— Czy pani cierpisz? zapytał.
Chora nic nie odpowiedziała.
Młody doktór przyłożył rękę do jej czoła.
— Temperatura normalna, rzekł, nic nadzwyczajnego.
A wziąwszy stojące w pobliżu krzesło:
— Czy mnie pani niesłyszysz, czy niechcesz do mnie mówić? zapytał, siadając. Takież same milczenie.
— Może ona jest niemą, panie doktorze? ozwał się posługacz.
— Zkąd ci przyszło to na myśl?
— Bo od chwili swojego tu przybycia, nie wymówiła jeszcze ani słowa.
— To niczego nie dowodzi.
— Lubisz pani kwiaty? zaczął na nowo Edmund, zwracając się do chorej.
Estera spojrzała na mówiącego, i w jej lazurowych źrenicach zajaśniał odblask życia.
Młody doktor powtórzył zapytanie.
Usta obłąkanej poruszyły się zlekka i szept z nich wybiegł niewyraźny.
— Kwiaty... kwiaty... Jakież to piękne kwiaty!...
— Lubisz je pani?
Estera popadła na nowo w milczenie.
Posługacze poglądali na siebie z podziwieniem, jak gdyby chcieli powiedzieć:
— Bądź co bądź, zmusił ją do mówienia. — Chociaż tak młody, umie sobie z choremi poradzić.
— Edmund ująwszy obie ręce obłąkanej i wpatrując się w nią swem stanowczem wejrzeniem, któremu warjaci tak łatwo ulegają, zawołał nakazująco:
— Odpowiadaj mi!... Ja chcę tego!...
Chora odwróciła oczy do błyszczącego wzroku doktora.
Przez kilka chwil jeszcze usiłował nad nią zapanować, ale nadaremnie.
— Podać mi notatkę! — zawołał na posługacza.
— Oto jest panie... rzekł tenże podając papier żądany.
Edmund rzucił nań wzrokiem.
Na karcie nie było żadnego objaśnienia. Wypisano tylko nazwisko i imię obłąkanej, a w kolumnie przeznaczonej na osobiste uwagi nic nie było prócz liter: O. S. P. P.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.