Dwie sieroty/Tom III/XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

— To dziwne! — pomyślał Loriot. Ani jednego słowa objaśnienia, ani jednej uwagi! — Kto jest ta kobieta, i jaki dramat ukrywa się pod jej obłąkaniem?
W jednej z wydanych przez nas powieści noszącej tytuł: „Doktór obłąkanych“ wyprowadziliśmy na jaw przerażające tajemnice i straszliwe sceny, których częstokroć „Domy obłąkanych“ bywają widownią i grobem.
Młody doktór dobrze o tem wiedział, i tajemniczy ów pozór obecnie zdawał mu się ukrywać jakiś nieznany a straszliwy dramat.
— Nie udzielono panu żadnych objaśnień, przywożąc tu tę kobietę? Zapytał studenta obecnego na wizycie.
— Żadnych, doktorze.
— I nie powiedziano jaki był powód jej obłąkania? Student potrząsnął głową przecząco.
— Ani od jak dawna postradała zmysły?
Taż sama przecząca odpowiedź.
— Jakże to być może. ażeby w sprawozdania przemilczeć szczegóły tak ważne i niezbędne?
— Nic niewiem.
— Może to jest wyjątkowe postępowanie?
— Nie doktorze. Takie milczenie często się praktykuje, jeżeli obłąkany przysłany jest przez prefekturę, która nakazuje tajemnicę.
— Jak rozumieć tą nakazaną tajemnicę?
— To znaczy, że obłąkany nie może widywać się z nikim bez wyraźnego piśmiennego rozkazu prefekta policyi lub prokuratora. Nie może przechadzać się gdzieindziej, jak tylko w podwórzu budynku, w którym jest zamknięty, a podczas przechadzki, powinna pozostawać pod ścisłym pilnym nadzorem.
— A zatem jest to najkompletniejsze odosobnienie?
— Tak, doktorze.
— Czyliżby ta kobieta miała popełnić zbrodnię, zanim wpadła w obłąkanie? i miąłożby to obłąkanie być następstwem. tej zbrodni? wyszepnął Loriot półgłosem.
— Może objaśnią pana co do tego w kancelaryi, rzekł student, ja upewniam, że o niczem niewiem.
Edmund zwrócił się do Estery i w tenże sam sposób jak o kwiaty, zadał jej kilka pytań dotyczących się jej gustu i upodobań, chora jednakże zdawała się tego nie słyszeć.
Niezniechęcony tem, zaczął nanowo:
— Czy pani lubisz muzykę? na które niespodziewał się otrzymać odpowiedzi.
Estera tymczasem podniosła głowę szepcąc z cicha:
— Muzyka!... śpiew aniołów... teatr jaśniejący tysiącem świateł!... W teatrze ujrzałam go raz pierwszy... Ileż zachwytu!... jakie melodje!... Potem noc posępna po blasku... Po radości boleść!... Żałoba po dniach miłości!... Brunoy!... ach! Brunoy.... tam go zabili!... Patrz... patrz... to mój pogrzeb przechodzi... I wyciągniętą ręką wskazywała coś widocznego dla niej jedynie.
Doktór śledził jej poruszenia z wielką uwagą i zaciekawieniem.
Nagle obłąkana opuściła rękę na łóżko, ogień który jaśniał w jej spojrzeniu zagasł, uśmiech pojawił się na ustach i zaczęła nucić tkliwym głosem arję z opery „Niema z Portici.“
Gdy skończyła, dwie łzy spłynęły po długich jej rzęsach ocieniających laurowe oczy, i potoczyły się po jej policzkach. Edmund dojrzał te łzy, i wyraz radości zajaśniał na jego twarzy.
— Płacze... wyszepnął, a więc będzie ją można uleczyć!...
— Doktorze... zapytał student, sądzisz więc, że ta kobieta uleczalną być może?
— Niemogę tego obecnie stanowczo powiedzieć, ale zobaczymy później. Chciej pan napisać wskazówki postępowania z chorą, jakie ci podyktuję.
I podyktowawszy mu to szczegółowo, wyszedł, rzuciwszy pożegnalne spojrzenie na Esterę, której piękne oblicze nosiło piętno głębokiego smutku.
— Morel! — rzekł wychodząc ze studentem do jednego z posługaczów wyłącznie przeznaczonego do obsługi odosobnionych; polecam ci tę nową chorą. Obchódź się z nią o ile można najłagodniej.
— Niech pan będzie spokojny, nieobchodzimy się nigdy surowo z obłąkanemi.
— Wiem o tem.... ale dla tej szczególniej żądam wyjątkowych względów. Widoczna, że ta kobieta przecierpiała wiele.
— Niech pan polega na mnie panie doktorze.
— Rad będę jeśli rozciągniesz nad nią opiekę w dzień przez okienko pomimo jej wiedzy, i powiesz mi jutro coś zauważył.
— Dobrze panie doktorze.
Loriot po wydaniu ostatnich poleceń studentowi, poszedł do mieszkania naczelnego lekarza, przez którego został natychmiast przyjętym.
Naczelny ów lekarz, był to człowiek w podeszłym już wieku, bardzo uczony, i najuczciwszy w świecie. Wstawszy uścisnął rękę swojego asystenta.
— Cóż mi powiesz mój młody kolego? zapytał z ojcowską serdecznością.
— Przychodzę panie dyrektorze z powodu jednej chorej, oddanej wczoraj do naszego oddziału, rzekł Edmund.
— Wczoraj? powtórzył przypominając sobie dyrektor. A! tak... rzeczywiście przysłano nam jakąś kobietę za pośrednictwem prefektury.
— Nazwisko jej Estera Dérieux.
— Czyś zauważył w nowo przybyłej coś szczególnego, o czem mnie chcesz powiadomić?
— Tak, panie dyrektorze.
— A więc słucham...
— Zdaje mi się, że jest nadzieja jej uleczenia.
— Ha! bardzo mi przyjemnie, że chcesz przedsięwziąść kurację, której pomyślny rezultat byłby dowodem twoich zdolności.
— Dzięki za tak pochlebne zdanie, odparł młodzieniec, ale niemogę przedsięwziąść nic stanowczego, nie przekonawszy się wprzódy, z jakiego rodzaju chorą mam do czynienia, i nie posiadając szczegółów dotyczących jej przeszłości. Chciałbym mieć co do tej kobiety, dokładne objaśnienia.
— Czyż akt zapisania jej do Zakładu, nie zawiera w sobie wyciągu z raportów lekarzy prefektury, którzy poświadczyli jej obłąkanie i uznali za konieczne umieszczenie jej tutaj?
— W akcie tym niema wzmianki o niczem, jak tylko o tem, że ta kobieta ma być trzymaną „w oddziale odosobnionych, pod sekretem.“
Naczelny lekarz zmarszczył czoło.
— A!... nowo przybyła ma więc być trzymaną „pod sekretem“ powtórzył. W takim razie wszystko jest w porządku, bo taki akt niepowinien zawierać żadnych szczegółów.
— Pragnąłbym wiedzieć, czy ta kobieta umieszczoną tu została skutkiem jakiego występnego czynu? mówił dalej Loriot.
— Zaraz się dowiemy.
Tu dyrektor zadzwonił, Ukazujący się woźny otrzymał rozkaz pójścia natychmiast do kancelaryi, wzięcia ztamtąd wczorajszych rejestrów i przyniesienia ich dyrektorowi.
W pięć minut później pojawił się, niosąc żądane papiery.
Były trzy sztuki tych rejestrów. Dyrektor wziął ten w którym było zapisane nazwisko Estery, i otworzył.
— Otóż jest sprawozdanie, zawołał i rozkaz zamknięcia.
— Szczególniej sprawozdania, jestem ciekawy, rzekł Loriot.
— Zaraz je przeczytamy.
Dyrektor zaczął czytać głośno sprawozdanie, z którego się okazało że Estera Dérieus, sierota, przyjęta przez litościwą osobę, z którą nie łączyło jej żadne pokrewieństwo, zostaje umieszczoną w Zakładzie dla obłąkanych ze względu bezpieczeństwa publicznego, że ma lat trzydzieści ośm, że cierpi obłąkanie od lat dwudziestu dwóch, i że popadła w chorobę skutkiem przestrachu spowodowanego pożarem.
— To musi być fałsz... wykrzyknął Loriot.
— Fałsz?... powtórzył dyrektor, patrząc z osłupieniem na młodego doktora. Zapominasz chyba, że to jest sprawozdanie urzędowe podpisane przez lekarzy wydelegowanych z prefektury?
— Wiem o tem dobrze, odrzekł Loriot, ale i doktorzy mogą się mylić jak zwykli śmiertelnicy!... Co do przeszłości nie widzę nic innego po nad to, co im powiedziano. Mogli więc być w błąd wprowadzonemi szczególnie lub przypadkowo, i wydać mylne świadectwo o przyczynach obłąkania.
— Może masz i słuszność. Sądzisz więc, że tu zachodzi pomyłka?
— Tak mi się zdaje. Jutro zresztą szczegółowe zbadanie chorej, może mi da jaki dowód w tym względzie.
— Jeżeli trafnie sądzisz, co jest prawdopodobnem, dowodzi to twojej bystrości umysłowej.
— Więc ta kobieta od lat dwudziestu dwóch jest obłąkaną?
— Tak.
— I sprawozdanie nic nie wspomina, czy przez ten przeciąg czasu, specjaliści uleczyć jej nie próbowali?
— Przepraszam! — Myślałeś widać o czemś innym podczas mojego czytania. Sprawozdanie wspomina o staraniach bezużytecznych jakiemi otaczali ją pierwszorzędni lekarze. Spodziewam się więc być umiejętniejszym po nad nich?
— Spodziewać się tego byłoby z mej strony karygodnym zarozumieniem. Wszak będąc mniej umiejętnym, mogę być szczęśliwszym. Dopóki sam się nieprzekonam, będę miał zawsze nadzieję, że można uleczyć tę kobietę pod której obłąkaniem, ukrywa się jakaś tajemnica, a może i zbrodnia! — Tę zbrodnię i tę tajemnicę, ja odkryć muszę!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.