Dwie sieroty/Tom III/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Edmund złamał pieczątkę i spojrzał przedewszystkiem na podpis listu.
— K. Dick-Thorn, przeczytał głośno. Nie znam tej osobistości.
— Ten list jest podpisany przez panią Dick-Thorn? zapytał Henryk.
— Tak.
— To dziwne...
— Dla czego?
— Bo i ja dziś rano otrzymałem bilecik podpisany tym samym nazwiskiem, z prośbą ażebym się udał na Berlińską ulicę gdzie pani Dick-Thorn, cudzoziemka jak widać z nazwiska pragnie zasięgnąć mojej rady w sprawie wielkiej doniosłości. A cóż do ciebie pisze ta dama?
— Posłuchaj.

Panie!
„Jestem Angielką, przybyłam świeżo do Paryża, gdzie niemam stałego lekarza. Słyszałam o panu w tak pochlebny sposób, że to wzbudziło we mnie zaufanie i skłoniło mnie do zrobienia wyboru. Moja jedyna córka jest od wczoraj mocno cierpiącą, pragnę ażebyś pan ją zobaczył.
Będę bardzo wdzięczną jeżeli pan raczysz przybyć do mnie na ulicę Berlińską Numer 24. Proszę przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku w jakim pozostaję.
K. Dick-Thorn.“

— Ten list, ozwał się Henryk, jest ulany w takiej samej formie jak tamten do mnie pisany. Jedyna zmiana że ten adresowany do doktora, tamten do prawnika. To szczególna, że wybór tej cudzoziemki padł na nas dwóch nierozłączonych przyjaciół. Pojedziesz więc do niej? — Naturalnie. Jedna pacjentka więcej, rzecz nie do odrzucenia. Myślę wciąż o przyszłości mojego wymarzonego Zakładu. — Dobrze robisz.
— Ty zaś Henryku, niemasz potrzeby zadawać sobie takiego jak ja trudu. Jesteś bogatym, a co zatem idzie i wolnym.
— Co prawda, niemam zwyczaju udzielać porady na mieście, odparł śmiejąc się młody adwokat. Mimo to pójdę. Sposób pisania tej Angielki pobudza moją ciekawość. Niemam potrzeby stawać dziś w sądzie. Rozstawszy się z tobą pojadę do mistress Dick-Thorn!
— A ja pójdę do niej po ukończeniu mych wizyt.
W pół godziny potem, Henryk pożegnał Edmunda polecając mu raz jeszcze zobaczyć się z Ireneuszem Moulin, a wsiadłszy w dorożkę na pobliskiej stacyi, kazał się zawieść na Berlińską ulicę.

∗             ∗

Klaudja Varni jak wiedzą czytelnicy, pragnęła bardzo mieć Henryka de la Tour-Vandieu na balu u siebie, jaki zamierzyła wydać niezadługo. Miała względem niego pewne zamiary i chciała poznać tego młodego człowieka przed ich wykonaniem.
— Czy zechce on jednak przyjąć zaproszenie od nieznajomej? powtarzała.
Było to niepewne i można nawet powiedzieć, nieprawdopodobne. Rozumiejąc to dobrze, pani Dick-Thorn postanowiła pokonać tę trudność. Potrzebowała objaśnień co do niektórych zawiłości prawnych. Wysłała zatem list do Henryka jako adwokata z prośbą o poradę.
— Rozumiem to dobrze, pisała w tym liście, że takie prawne jak pan znakomitości nieprzyjmują próśb tego rodzaju, i że ktokolwiek potrzebuje ich pomocy, powinien sam udać się do nich. Lecz może raczysz pan uczynić wyjątek w tym razie ze względu na kobietę i cudzoziemkę.“
Zrobiwszy znajomość z Henrykiem de la Tour-Vandieu i zostawszy jego klijentką, nie potrzebowała się obawiać, aby odmówił zaproszeniu.
Użyła tego samego sposobu względem Edmunda Loriot.
Cel jaki miała Klaudja, aby go zrobić swoim domowym lekarzem, jest łatwym do zrozumienia!
Babylas Samper, ów agent wywiadowczego biura upewnił ją, że młody doktór był jedynym przyjacielem Henryka, a więc zręczna kobieta chciała wciągnąć do swego domu doktora, ażeby go wybadać o wszystko, co dotyczyło przybranego syna pana de la Tour-Vandieu.
— Głos dzwonka dobiegający z przedpokoju oznajmił przybywającego, i służący na pozłacanej tacy podał pani Dick-Thorn bilet młodego adwokata.
— Wprowadź do salonu, odpowiedziała, i proś pana de la Tour-Vandieu ażeby chwilę zaczekał.
Tu poprawiła końcem palców swe bujne czarne włosy, przesunęła po twarzy puszek nasycony welutyną i wyszła do gościa.
Henryk złożył jej ukłon głęboki.
Pani Dick-Thorn rzuciła nań okiem, i to jedno spojrzenie wystarczyło jej do wydania sądu o młodym człowieku. sądu któryby dał się streścić w tych słowach:
— Ten młodzieniec ma rozum i dużo silnej woli. Nie przyjdzie mi łatwo zaprowadzić go tam gdziem zamierzała. Mimo to próbować będę, może mi się uda. A potem przemówiła głośno:
— Czy potrafię wyrazie panu mą wdzięczność? Nie wzgardziłeś pan prośbą jaką zaledwie wymówić zdołałam, nie wiedząc, czy będzie przyjętą? Pospiech pański w jej wypełnieniu, jest jedną więcej dla mnie łaską.
Henryk zdziwiony że ta Angielka bardzo jeszcze piękna, lubo niezbyt młoda, tak poprawnie i czysto mówi akcentem francuzkim, odrzekł:
— Życzyłaś pani ażebym dla niej zrobił wyjątek, od ogólnie przyjętego zwyczaju... Grzeczność dla kobiety odmówić mi niepozwoliła. Jestem na pani rozkazy.
Klaudja usiadła; wskazawszy na fotelu miejsce swojemu gościowi.
— Panie! — zaczęła, chciałam pana prosić o radę.
— Dla ciebie, pani?
— Nie; lecz dla osoby, która mnie zblizka obchodzi, a niechce radzić się sama dopóki nie otrzyma objaśnień co do prawa wynikającego z pewnych zdarzeń jakie chcę panu opowiedzieć.
— Jest to więc porada przez zastępstwo, odrzekł z uśmiechem Henryk.
— Tak: odpowiedziała uśmiechając się również Klaudja.
— Jestem gotów odpowiadać na zapytanie pani, ale gdybym miał bronić tej sprawy, potrzebowałbym rozmówić się wprost z osobą zainteresowaną.
— Bądź pan spokojny! Przedstawię panu tę osobę, skoro nadejdzie pora.
— O cóż więc chodzi? zapytał młodzieniec.
— Wychowałam się w Paryżu, zaczęła pani Dick-Thorn, znam więc nieco francuskie prawa, ale niedostatecznie, i nie jestem wstanie rozwiązać tego zapytania.
— Słucham więc panią... Jakaż to kwestja?
— Chodzi tu o małżeństwo.
— Chciej pani zadawać mi zapytania, a ja postaram się objaśnić panią o ile będę mógł najlepiej w tem, co się pani wydaje być niezrozumiałem.
— A zatem panie, czy małżeństwo zawarte „in extremis“ jest ważnem w obec prawa?
— Najzupełniej, ponieważ prawo na nie zezwala, jeżeli świadkowie zeznają, że stan zdrowia jednego z małżonków jest bez nadziei.
— Świadkowie złożyli takie zeznanie w wspomnionym wypadku.
— Czy to małżeństwo zostało zawartem cywilnie?
— Przeciwnie, zawartem było tylko małżeństwo kościelne.
— Nie jest ono przeto mniej ważnem, gdyż i ten wyjątek przewidziało prawo. W którym roku zostało ono zawartem?
— W roku 1835. Dla różnych powodów nie zostało ono ujawnionem w swoim czasie, a żona która po przejściu na świat syna była umierająca, nie umarła. Żyje do obecnej chwili. Mąż zaś żył tylko dwa lata po zawarciu małżeństwa, które pozostało w tajemnicy. Do dnia dzisiejszego różne względy rodzinne stały na przeszkodzie i niedozwalały żonie wystąpić o przynależne jej prawa i nazwisko. Czy mogłaby to obecnie uczynić?
— A jest jaki dowód poświadczający to małżeństwo?
— Jest; i mąż umierając zrobił testament, w którym przekazał synowi cały majątek, a żonie używalność dochodów.
— Czy wprowadzono w wykonanie testament?
— Nie; ten testament nigdy nie został ogłoszonym, i bliski krewny zmarłego objął cały majątek jako najbliższy spadkobierca.
— Dla czego matka nie upomniała się o należny sobie i dziecku majątek?
— Bo popadła w obłąkanie skutkiem przebytej choroby.
— Dla czego więc nikt niewystąpił w jej imieniu upomnieć się o majątek i nazwisko?
— Mówiłam już że względy rodzinne stanęły temu na przeszkodzie.
— A czy obecnie ta osoba wróciła do zdrowia?
— Nie, panie.
— Teraz więc syn powinien upomnieć się o swoje prawa i on jeden tylko może to uczynić. Będzie mógł dowieść mając testament w ręku że jest synem i spadkobiercą, i zapozwie krewnego który przywłaszczył sobie nieprawnie jego majątek.
— A jeśli syn nie żyje?
— W takim razie należałoby się udać do sądu z prośbą o wyznaczenie rady familijnej i opiekuna obłąkanej, który w jej imieniu powinien wystąpić o zwrot majątku.
— Ale trzebaby się procesować?
— Tak pani. Trzeba przeprowadzić proces cywilny, jeżeli ten co zagarnął majątek, nie wiedział o zawartem małżeństwie i o testamencie.
— Wiedział o jednym i drugim.
— Jesteś pani tego pewną?
— Mam na to dowody.
— W takim razie skandal byłby okropny!
— Czy przywłaszczyciel mógłby być skazanym na galery?
— Nie pani, bo przedawnienie zapewnia bezkarność zbrodniarzowi, ale byłby zhańbionym na wieki i zgubionym w obec świata.
— Czy można byłoby go zmusić do zwrócenia majątku?
— Bez żadnej wątpliwości.
— Ale on zajmuje bardzo wysokie stanowisko, wielkie wpływy... Będzie się bronił...
— Rzecz pewna, że będzie usiłował się bronić, ale to wszystko napróżno. Gdyby mi powierzono tę sprawę, mógłbym zapewnić z góry o wygranej.
— Skoro nadejdzie właściwa pora, poproszę pana, ażebyś zechciał ją wziąść pod swoją opiekę.
— Przyjmuję zawczasu, odparł Henryk, bo widzę tu materjał do bardzo ciekawej obrony, zresztą obrałem sobie jako specjalność walkę z niesprawiedliwością i obronę pokrzywdzonych.
— Wiedziałam o tem, odparła Klaudja, dla tego udałam się do pana.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.