Dwie sieroty/Tom IV/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

— Pani Dick-Thorn zaprasza księcia? zawołał. A więc go zna? — Co to znaczy? Mieliżby oni być wspólnikami z dawnych czasów?... Łatwo byłoby w takim razie wymierzyć im cios stanowczy, a moja tutaj obecność daje mi niezmierną przewagę. A zatem książę powrócił chyba?
Wszystko to wkrótce sprawdzimy.
Tu Ireneusz podzielił zapraszające listy na trzy kategorje. Jedna z nich część miała być wrzuconą do pocztowej skrzynki, druga przesłana według adresów przez służącego, a trzecią postanowił sam zanieść na ulicę św. Dominika.
Około drugiej, udał się na przedmieście Saint-Germain.
Ten sam odźwierny z którym rozmawiał przed kilkoma dniami, powiadomił go że książę niepowrócił jeszcze z podróży, i że niewiedzą kiedy przyjedzie.
— Zostaw pan ten list, dodał, każę go położyć w gabinecie księcia, gdzie za przybyciem zastanie go wraz z innemi. Młody zaś nasz pan Henryk odbierze swój list dziś wieczorem.
Ireneusz zostawił listy i odszedł przekonany, że pani Dick-Thorn zna bardzo mało księcia Jerzego, i że z grzeczności tylko posłała mu zaproszenie. Korzystając ze swej bytności na przedmieściu Saint-Germain, wstąpił na chwilę do Berty, a niemając jej nic ważnego do powiedzenia, wkrótce powrócił do domu.


∗             ∗

W obronnem mieszkaniu starego księcia przy ulicy Pot-de-fer nic się nie zmieniło.
Ukrywający się pod nazwiskiem Fryderyka Bérard, dręczony straszliwemi obawami, jakie wzrastały z każdą chwilą zakrawając na jakąś manję, oczekiwał z gorączkową niecierpliwością godziny, w jakiej będzie mógł bez niebezpieczeństwa zjawić się w pałacu przy ulicy św. Dominika i rachował coraz więcej na Thefera, że mu to ułatwi jakim bądź sposobem.
Co noc przebrany szedł na ulicę Uniwersytecką, i wsuwał się do otaczającego pawilonu ogrodu, który łączył się podziemnym przejściem z pałacu książąt de la Tour-Vandieu. Tą tajemniczą drogą dostawał się do swego gabinetu dla odczytania listów leżących stosami na biurku.
Thefer jak wiemy, zdobył najzupełniejsze zaufanie starego księcia, którego stał się wspólnikiem: a działał według własnej woli. Książę Jerzy we wszystkiem zdawał się na niego, polecając mu tylko odszukać ślady Klaudyi Varni i rozciągnąć nadzór nad Bertą Leroyer i Ireneuszem Moulin.
Inspektor policyi wywiązywał się sumiennie z tego potrójnego zadania, i nie liczył się z pieniędzmi wydawanemi bez żadnych korzyści.
Było około godziny dziewiątej wieczorem.
Drobny, a przenikliwie zimny deszcz padał od południa. Thefer przetrzymany dłużej niż zwykle na służbie w prefekturze, otrzymał nakoniec zwolnienie.
Poszedłszy na ulicę Pot-de-fer. zadzwonił trzykrotnie, co było znakiem umówionym.
Książę kończący właśnie obiad, poszedł mu otworzyć.
— Nie spodziewałem się ciebie o tak spóźnionej godzinie, rzekł żywo.
— Wasza książęca mość niech raczy darować, niemogłem przyjść wcześniej.
— Masz mi do powiedzenia co nowego?
— Mam tylko złożyć sprawozdanie z mych działań osobistych i z czynności moich agentów, nic stanowczego nie przynoszę tym razem.
— Bądź co bądź, rad jestem że cię widzę, bo twoja obecność rozerwie mnie trochę. Siadaj... proszę.
Agent usiadłszy, wyjął z kieszeni pugilares.
— Jesteś na tropie Klaudyi Varni? pytał książę.
— Niestety, nie. jeszcze. Możnaby sądzić, że ta kobieta nigdy nie istniała.
— Ha! gdyby nie żyła!... wyszepnął Jerzy z oznaką gorącego pragnienia.
— Jest to możebne!... odparł Thefer, ale nie można na! to rachować. Pisałem znów do Londynu, dodał, po nowe informacje, spodziewam się wkrótce odpowiedzi.
— To oczekiwanie zabija mnie Thefęrze!... Ten niepokój zatruwa mi życie! Żyjąc w tem ukryciu, zdaje mi się że jestem w grobie!...
— Odwagi książę... odwagi! To odosobnienie jest koniecznem dla bezpieczeństwa waszej książęcej mości i z pewnością potrwa już niedługo. Nieprzyjaciele zdemaskują się wreszcie i będziemy mogli ich obezwładnić.
— Cóżeś się dowiedział o córce skazanego i Ireneuszu! Moulin?
— W pierwszych dniach po wyjściu z więzienia, mechanik odwiedzał codziennie Bertę Leroyer w towarzystwie jakiegoś człowieka bardzo licho ubranego.
— Dowiedziałeś się kto był ten człowiek?
— Moi agenci śledzili go, ale nic podejrzanego wykryć nie zdołali, uważam więc za bezpotrzebne zajmowanie się nim nadal, tem więcej że Ireneusz Moulin zniknął bez śladu.
— Zniknął!... zawołał Jerzy z przerażeniem.
— Tak, od dni kilku.
— Widocznie gdzieś się ukrywa...
— Bynajmniej; wyjechał z Paryża.
— Czyżby się czego obawiał ze strony policyi?
— Nie! — jego wyjazd nie jest ucieczką. Przebywa on na prowincyi, gdzie dostał miejsce inspektora przy fabryce żelaznej.
— Gdzie się znajduje ta fabryka?
— Niewiem, i mało mnie na tem zależy. Rzecz główna że wyjechał.
— Czy sprzedał meble wyprowadzając się z Królewskiego placu?
— Nie; — meble i mieszkanie zatrzymał.
— A więc chyba zamierza wrócić do Paryża?
— To nieprawdopodobne!
— Od kogo otrzymałeś te wiadomości?
— Od odźwiernej domu gdzie mieszkał!
— Jesteś więc pewien że on naprawdę wyjechał? zagadnął po chwili pan de la Tour-Vandieu.
— Odźwierna nie miałaby w tem interesu, ażeby kłamała, odparł Thefer.
— Być może; ale Ireneusz mógł ją w błąd wprowadzić, udając wyjazd.
— I ja tak myśląc, kazałem śledzić dom przy ulicy Notre-Dame-de-Champs.
— I cóż?
— Od pięciu dni mechanik nie pojawił się u Berty Leroyer.
— Może ona odbiera listy i widuje się z nim na mieście?
— Nie wychodziła wcale, jak tylko do sklepu po sprawunki.
— Zkąd masz tę pewność?
— Jestem przekony tak jak i o tem, że Ireneusz na prawdę wyjechał. Ten człowiek jest mechanikiem. Utrzymywał się ze swego rzemiosła. Posiada zbyt mało pieniędzy, ażeby mógł żyć bezczynnie. Znalazł zajęcie na prowincyi i wyjechał. Nic w tem dziwnego.
— Zatem według twojego zdania, Berta i Moulin dali za wygranę całej sprawie?
— Widząc że wszystko stracone, czemużby tak uczynić niemieli?
— Niewierzę temu. Mam straszne przeczucia, które Imnie coraz więcej niepokoją. Niemogę sypiać wcale, a jeśli zasnę, sen mój przerywają, okropne widziadła i budzę się drżący, oblany zimnym potem. Niczyje chyba życie nie jest nędzniejsze jak moje teraz!
— Niech książę raczy na zimno się zastanowić, a znikną wszelkie obawy.
— Zastanawiam się, a pomimo tego wzrasta obawa. Przestrach mój opiera się na ściśle logicznem rozumowaniu. Ireneusz Moulin powrócił z Londynu ze stałym zamiarem oczyszczenia pamięci swego dawnego opiekuna Pawła Leroyer. Usłyszałem to z własnych ust jego, a wyraz jego twarzy wskazywał niecofnione postanowienie, podczas gdy rozmawiał z wdową po skazanym. Nie, ty mnie nie przekonasz, ten człowiek jest na wszystko zdecydowanym, niewyrzecze się on zamiaru, który jest celem jego życia.
— Choćby najbardziej był zdecydowanym, musi się cofnąć przed niepodobieństwem. Dowody jakie były w jego posiadaniu, zostały zniszczone. Cóż może uczynić on teraz? Wszak mu się wszystko z rąk wysunęło?
— Miał przecież u siebie bruljon listu pisanego przez Klaudję Varni. Zna więc tę kobietę... Odnaleść ją może?
— Niemamy dowodu na to, ażeby ją znał. Zresztą my posiadając tak silne środki pieniężne, poszukujemy jej także a niemożemy odnaleść. Przypuściwszy nawet, gdyby ją odnalazł, niemógłby jednak wręcz jej powiedzieć: „Wiem żeś pani niegdyś popełniła zbrodnię... Wyznaj tę zbrodnię... za którą niewinny człowiek został straconym i powiedz, kto był twoim wspólnikiem!“ Ażeby to powiedzieć, musiałby być chyba warjatem i Klaudja Varni wypędziłaby go od siebie. Czego więc książę może się obawiać? Przedawnienie sprawy już nastąpiło.
— Obawiam się skandalu!... obawiam się straszliwego wstydu z tej sprawy, z której wyszedłbym wprawdzie wolnym, ale zgubionym w oczach ludzi i nicby już wtedy niepozostawało mi innego, jak odebrać sobie życie!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.