<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

— Jeszcze słówko... — dodała zatrzymując go — pani Dick-Thorn.
— Słucham, — odrzekł Ireneusz.
— Będziesz miał płacić jutro, a raczej dziś jeszcze, zapewne duże rachunki? Nie chciałabym przetrzymywać należytości dostawcom... Ile ci będzie potrzeba?
— Według tego jakiem obrachował w przybliżeniu, około trzech tysięcy franków.
— Skoro tylko rozjadą się goście zanim się udam na spoczynek, dam ci trzy tysiące franków. Przyjdziesz po nie tu do mnie.
— Dobrze pani.
Ireneusz skłoniwszy się raz jeszcze, wyszedł z pokoju. Klaudja nieco jeszcze blada, ale z uśmiechem na ustach, wróciła do salonu, gdzie ją przyjęto z oznakami żywego współczucia.
Zabawa trwała jeszcze czas jakiś, a po ostatniej figurze kotyljona, goście pani Dick-Thorn rozjeżdżać się zaczęli, i o godzinie czwartej rano nie było już nikogo.
— Chodź teraz do mnie. — rzekła Klaudja spostrzegłszy Ireneusza stojącego we drzwiach nieruchomie.
Moulin poszedł za nią do gabinetu gdzie stało hebanowe biurko.
Klaudja wyjęła z kieszeni pęk kluczyków i wybrawszy z nich jeden, włożyła go w zamek.
Klucz niechciał się obrócić.
Szarpnęła gwałtownie, i szuflada się otworzyła:
— To dziwne! — pomyślała, — pamiętam dobrze żem zamknęła biurko na dwa spusty.
Włożywszy rękę w szufladę, wydała okrzyk przestrachu.
— Co się stało? — pytał z niepokojem Moulin.
— Okradziono mnie!
— Okradziono? — powtórzył Moulin; — ależ to niepodobna!... Przez całą noc goście bawili się w tym pokoju, który od salonu jest tylko oddzielony portjerą...
— Mówię ci, że mnie okradziono!... Wyłamano zamek!... Patrz!... są ślady wyłamania. Ukradziono mi pugilares w którym były bardzo ważne dokumenty i ogromną sumę pieniędzy przeszło sto tysięcy franków!...
— Pojąć tego niemogę!... — rzekł Moulin. — Czy pani jest pewną że nieschowała gdzieindziej tego pugilaresu?
— Najpewniejsza!... Był tu... w tym miejscu gdzie leży ten papier którego przed tem nie niebyło.
Klaudja wzięła do ręki pozostawioną kartkę papieru. Dwa wiersze napisane ołówkiem dużemi niezgrabnemi literami, zwróciły jej uwagę.
Zbliżyła się do świecznika, i Ireneusz ujrzał że ręce jej drżały a spojrzenie nabrało wyrazu strasznej trwogi podczas gdy cicho czytała:

Pokwitowanie dla pani z Neuilly“.
na zadatek dany za robotę wykonaną w nocy dnia 24 września 1837 roku.
Jan-Czwartek.

Przeczytawszy to Klaudja wsparła się o ścianę aby nie upaść, i niewiedząc co mówi, powtarzała głośno jak obłąkana:
Jan-Czwartek!... Jan-Czwartek więc żyje!...
— Łotr! nie usłuchał mnie!... pomyślał Ireneusz, i dodał głośno: Skoro panię okradziono a ten papier może wprowadzić na ślad złodziei, trzeba w tej chwili zawiadomić policję i podać skargę do komisarza. Biegnę natychmiast.
Słowa te przyprowadziły panią Dick-Thorn do przytomności. Myśl że Jan-Czwartek żyje, że schwytany zdradziłby ją niezawodnie, przejmowały ją przerażeniem.
Starała się otrząsnąć że wzruszenia i trwogi.
— Nie... nie! — odpowiedziała odzyskując krew zimną. Ani słowa... ani jednego kroku do policyi!... Pomyliłam się... nic mi nie ukradziono!... Nic.... rozumiesz? nic zgoła. Nakazuję ci najgłębsze milczenie. Zaniechaj...
Tu wybrawszy inny klucz, otworzyła inną szkatułkę z czerwonego jedwabiu, w której była paczka banknotów i kilkadziesiąt sztuk złota, odrachowała trzy tysiące franków i podała je Moulinowi mówiąc:
— Masz tu co ci potrzeba!... Idź, i nie zapominaj rozkazu. Ani słowa o tem co zaszło... nikomu!...
— Będę posłusznym pani.
Odchodząc Ireneusz pomyślał:
— Kobieta z mostu Neuilly, to ona sama. Gdybym nawet wątpił o tem, niemógłbym wątpić dłużej! — Nazwisko Jana-Czwartka wywarło na niej piorunujące wrażenie!.. Utrzymuje teraz że nic jej nie ukradziono, i niechce zawiadomić policyi, bo się lęka znaleść w obec swego dawnego wspólnika a pewnie ten pugilares zawiera w sobie dowody zbrodni popełnionej przez nią i Fryderyka Bérard. Poszło więc wszystko jaknajlepiej, i na ten raz przebaczam Janowi że odbył tu swoją praktykę.
Teraz dla uspokojenia, muszę się dowiedzieć o przyczynie nieobecności Berty, i skoro się tylko dzień zrobi pójdę na ulicę Notre-Dame-des Champs.
Pani Dick-Thorn zostawszy, sama niepotrzebowała ukrywać swego przerażenia i gniewu.
Przechadzała się po pokoju rozgorączkowana.
Jan-Czwartek... powtarzała drżącemi usty, gdy z oczu jej płynęły błyskawice wściekłości. Nie umarł... i zjawia się groźny po dwudziestu latach!... Ha! teraz wszystko rozumiem... Ten człowiek ocalony jakimś cudem od zadanej mu przezemnie trucizny, poznał Jerzego de la Tour-Vandieu, złączył się z nim i Jerzy to był autorem tej odegranej dziś złowrogiej komedji... Powiedziałam mu że mam testament jego brata, i kwit Cortticellego. Chciał wydrzeć mi te dokumenty, ażeby mnie obezwładnić, i na jego to rozkaz okradł mnie Jan-Czwartek. Nikczemnik dał mi rano sto tysięcy franków, aby je odebrać wieczorem!... Księże da la Tour-Vandieu, miljoner, podlejszy niż zbrodniarz z profesji, a tytuł i majątek, wszystko mnie zawdzięcza.
Ale ostatnie słowo; jeszcze wypowiedzianem nie zostało!... Zobaczymy co mi odpowie jego książęca mość jutro skoro go odwiedzę na ulicy Pot-de-fer.


∗             ∗

O wpół do ósmej rano nazajutrz, Ireneusz wydawszy rozkaz ażeby interesanci jeżeli jacy się zgłoszę, oczekiwali na niego, wyszedł z domu, a wsiadłszy w dorożkę kazał się wieść na ulicę Notre-Dame des Champs.
Nie zastawszy odźwiernej w jej stancyjce, poszedł wprost na trzecie piętro i zadzwonił po kilkakrotnie do drzwi mieszkania Berty.
Niestety!... nikt nie odpowiedział!
Moulin przyłożył ucho do drzwi. Grobowa cisza panowała wewnątrz.
Ireneusz uczuł ściśnienie serca. Trwoga go ogarnęła.
— Ach! — zawołał z rozpaczą; — jakieś nieszczęście spotkało biedną dziewczynę. Wczoraj nie chciałem temu wierzyć, dziś jednak niemogę przeczyć rzeczywistości, widocznie popadła w zasadzkę.
Przygnębiony, trwogą, zeszedł na dół. Odźwierna była już w swojej stancyjce. Poznała zaraz Moulina.
— Wracasz pan od panny Berty? — zapytała.
— Tak, i jestem mocno zaniepokojony. Wczoraj wieczorem jak pani wiadomo, przysyłałem po nią dwa razy, aby ją zawieść tam gdzie na nią oczekiwano. Nie zastano jej, i teraz dzwoniłem do niej napróżno.
— Bo niepowróciła. Dziś w nocy, otwierała tylko dorożkarzowi, któregoś pan przysyłał o pierwszej.
— Czy panią nie zadziwia ta nieobecność?
— Ależ tak, na Boga!... Nic nie rozumiem co się to znaczy? Pan przysyłałeś jednego tylko dorożkarza dziś w nocy?
— Jednego, ale przyjeżdżał dwa razy.
— Jakże się więc stało że inny przyjechał po nią przed umówioną godziną, i powiedział że jest przez pana przysłany po pannę Bertę?
— Przezemnie? — zawołał zdziwiony Moulin.
— Tak mówił. Przypominam sobie całą moją rozmowę z tym dorożkarzem. Wszedł nic do mnie nie mówiąc. Ja go więc zapytałam: „A do kogo to?“
„Na trzecie piętro, odrzekł, drzwi na wprost schodów, jestem przysłany po pannę Bertę Monestier, przez pana Ireneusza Moulin“.
— Powiedział pani dokąd ją ma zawieść?
— Nie pamiętam co mówił dalej. Uwierzyłam mu, odpowiedziałam: „Idź“ i poszedł.
— I panna Berta zeszła z nim na dół?
— W jaką minutę potem.
— A przechodząc koło pani, nic niemówiła?
— Nic. Zamknęła drzwi za sobą, i słyszałam że dorożka ruszyła prawie w tej samej chwili kiedy druga dorożka zatrzymała się przed domem, i drugi dorożkarz ten coś go pan przysłał wszedł aby mi powiedzieć toż samo co pierwszy.
— A tego pierwszego dobrze pani widziała?
— Tak jak pana widzę przed sobą panie Moulin.
— I jesteś pani pewna, że to był prawdziwy dorożkarz?
— Wyglądał na prawdziwego, ale zkąd mogę wiedzieć?
— Czy możesz mi pani opisać tego człowieka?
— Najchętniej, jeżeli to panu może na co się przydać.
— Przyda się bardzo! — Jest w tem coś, że panna Berta nie powróciła. Lękam się czy ją niespotkało jakie nieszczęście...
— Wielki Boże!... Nie przypuszczajmy podobnych myśli. Biedna panienka. Trzeba iść do prefektury, zawiadomić policję, panie Moulin.
— Właśnie do tego, potrzeba mi rysopisu pomienionego dorożkarza.
— Był to człowiek niedużego wzrostu, i dobrej tuszy. Miał rude włosy i takież faworyty! Ubrany był w długi surdut brązowego koloru z miedzianemi guzikami. Miał na głowie ceratowy kapelusz.
— Dziękuję pani. Ale jeszcze słówko. Pani wiesz jak świat jest skłonny do posądzeń, i jak opinia kobiety wątłą jest rzeczą. Jeśliby więc panią kto pytał gdzie jest panna Berta, powiedz pani ze wyjechała na wieś.
I Ireneusz wsiadłszy w oczekującą na niego dorożkę opuścił ulicę Notre-Dame des Champs coraz to mocniej niepokojony.

KONIEC TOMU CZWARTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.