Dwie sieroty/Tom IV/XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

— Wszyscy są zajęci, pomyślał Jan-Czwartek, sposobność doskonała, — a zresztą cóż ja ryzykuję? Gdyby mnie przyłapano wypadkiem, szepnę tylko słowo do ucha tej pani, a każe wypuścić mnie zaraz. Zastanówmy się trochę... Na wprost, jest duży salon... Mały salonik w którym wiszą portrety, znajduje się na prawo i przypominam sobie że przytyka do pokoju gdzie zwąchałem w biurku zamknięte banknoty. Idźmy tam co prędzej.
Stary Toto zeszedł z zaimprowizowanej sceny, przeszedł pokój przeznaczony na garderobę, otworzył drzwi na prawo, zobaczył portrety Klaudyi i nieboszczyka Dick-Thorna, a uniósłszy portjerę, zadrżał radośnie na widok hebanowego biureczka.
Słychać było zdala dochodzący szmer głosów ale w pokoju nie było nikogo.
Chcąc aby szalony ten zamiar się powiódł, należało działać szybko.
Jan-Czwartek wydobył z kieszeni nóż, którego końce wsunął w szparę między szufladkę a biurkiem i użył ostrza do podważenia i oderwania zamku.
Rozległ się trzask; zamek ustąpił, szuflada się wysunęła i ukazał się pugilares naładowany banknotami przez Klaudję tego samego popołudnia, a w jednej z bocznych jego kieszonek spoczywał testament Zygmunta i pokwitowanie Corticellego.
Jan-Czwartek rozchylił pugilares i drżącą ręką obmacał drogocenne bilety.
— Schwytałem żabę! szepnął chowając pugilares za koszulę, na gołych piersiach. Teraz chodzi oto ażeby nie dać Angielce nasłać sobie na kark policyi. To nie będzie trudnem.
Wydobywszy z kieszeni ołówek, nakreślił na kawałku czystego papieru następujące słowa, których ortografję zamieniamy:

„Pokwitowanie dla pani z Neuilly na dany zadatek na robotę wykonaną w nocy, dnia 24 Września 1837 roku“.
Jan-Czwartek.

Włożył ten papier na miejsce pugilaresu do szuflady, którą gwałtownym popchnięciem wsunął na dawne miejsce, poczem zawrócił tam zkąd przyszedł przed dwiema minutami, ponieważ wszystko, co opowiadamy nie trwało dłużej nad dwie minuty, i wybiegł z pałacu niezauważony przez nikogo.
Wydostawszy się na ulicę, objawił swą radość tak gwałtownym zacieraniem rąk, iż zdawało się że zedrze z nich skórę. Uśmiech tryumfu ściągnął muskuły jego twarzy i byłby chętnie zatańczył na błotnistym chodniku.
— Nie rozumiem tego filozofa Ireneusza Moulin z jego spartańskiemi zasadami. Nic lubię żeby mi kto stawiał przeszkody, skoro taka dobra sposobność się zdarza. Pójdę teraz do restauracyi, każę sobie podać zupę i zwierzynę, do tego butelkę dobrego wina.
I odszedł szybko.
W tej właśnie chwili pani Dick-Thorn odzyskawszy przytomność, rozglądała się w około błędnemi oczyma.
Głębokie milczenie panowało w pokoju, zaledwie słaby szmer dochodził tu rozmów prowadzonych pół głosem, przez drzwi zamknięte i pozapuszczane portjery.
Trzy osoby tylko znajdowały się koło kanapy, na której złożono panią domu, Oliwja, doktór Edmund Loriot, i Ireneusz Moulin.
Klaudja zdawała się być chwilowo owładniętą maligną.
— Każcie zamilknąć tej muzyce, wyjąknęła głucho. Spuście zasłonę... zgaście światła... usuńcie ten przeklęty widok!.. Usuńcie go!.. usuńcie...
Oliwja płakała rzewnemi Izami.
Ireneusz Moulin zaledwie zdołał powstrzymać radość słysząc panią Dick-Thorn znajdującą się w ten sposób.
— Uspokój się pani, — rzekł Edmund. Byłaś pani cierpiącą... Gorąco wywołało chwilowe omdlenie, ale to już minęło, i będzie pani mogła za chwilę uspokoić gości wyszedłszy do nich.
Słowa młodego doktora w jednej chwili przywiodły Klaudję do przytomności. Uspokoiła się nagle, ślady obłędu zniknęły, popatrzyła w milczeniu na córkę, na doktora i Ireneusza.
Wspomnienie tego co zaszło, stanęło przed jej pamięcią jasno, wyraźnie.
Dreszcz nerwowy przebiegł jej ciało.
Zrozumiała całe niebezpieczeństwo położenia, i do jakich domysłów jej zemdlenie mogło dać pole?
Czyliż się nie skompromitowała, nie dala powodu do najnieprzyjaźniejszych posądzeń?
Każda inna kobieta pochyliłaby głowę pod zasłużoną karą, ale Klaudya Varni odznaczała się silnym charakterem.
Żelazna wola przywróciła w oka mgnieniu ład w jej mózgu wstrząśnionym niespodziewanem zjawiskiem. Twarz jej wypogodziła się, uśmiech wystąpił na usta, i głosem pewnie wesołym rzekła do Edmunda:
— Ale powiedzże mi wreszcie doktorze co się to stało? Zdaje mi się żem się czegoś przelękła, i żem zemdlała, ale dokładnie nie wiem. Objaśnij że mnie jak to było?
Synowiec Piotra Loriot, dozwolił się, złudzić tym serdecznym spokojem, ale Ireneusz Moulin wiedział czego się trzymać.
— Nic prostszego pani — odrzekł młody doktór. Ostatni z żywych obrazów był przerażającym. Ta scena zabójstwa, wstrząsnęła pani nerwami, ztąd zawrót głowy i omdlenie. Często się to zdarza w teatrach, na przedstawieniach dramatów, w scenach bardzo wzruszających, dyżurni lekarze mają z tego powodu dużo zajęcia.
— Przypominam sobie: tak... w rzeczy samej — odpowiedziała śmiejąc się Klaudya. Ten obraz sprawił na mnie okropne wrażenie ale taka słabość musiała wszystkim wydawać się śmieszną?..
— Bynajmniej Pani... Z zemdleniem walczyć niepodobna!
— Z resztą wytłumaczyć to łatwo; dodała po chwili. Ten obraz mnie przeraził, bo przywiódł mi na myśl pewne wspomnienie...
— A.... szepnął pomimowolnie Moulin.
Tak, mówiła Klaudya. Jednej nocy przed przyjściem na świat Oliwji, męża mojego wraz zemną, spotkała napaść na moście Londyńskim. Wracaliśmy z balu. Chciano ukraść moje brylanty, i gdyby nie opatrznościowe prawdziwe zjawienie się policyi, zostalibyśmy zamordowani i wrzuceni do Tamizy, bo stangret był w zmowie ze złoczyńcami.
— Ach! pani... zawołał Loriot, to tłómaczy najzupełniej dzisiejszy wypadek.
— Mogę więc już doktorze wyjść do gości?
— Owszem, ale przed tem wypij pani proszę szklankę zimnej wody.
— Przyniosę ją w tej chwili, — rzekł Moulin wychodząc szybko z pokoju.
— Droga mamo!.. — rzekła Oliwja, trzeba nieco poprawić twoje uczesanie głowy, czy chcesz abym ci przysłała naszą pokojówkę?
— Nie potrzeba, — odpowiedziała pani Dick-Thorn, — sama sobie w tem poradzą. Idź do salonu z doktorem, i powiedz gościom że mi zupełnie już dobrze, oraz że przyjdę za pięć minut najdalej.
— Dobrze mamo.
Oliwja wprowadzona przez doktora, uspokoiła wszystkich. Dyrektor muzyki dał znak i zabawa się rozpoczęła.
Henryk de la Tour-Vandieu, zbliżył się do Edmunda.
— Co się to stało? — zapytał.
— Zemdlała? jak wiesz.
— Tak, ale z jakiego powodu?
— Z powodu jakiegoś wspomnienia z Londynu wywołanego tym niefortunnym obrazem. Pani Dick-Thorn jest nerwowa, i bardzo wrażliwa, oto cały powód.
— A zatem nic podejrzanego?
— Bynajmniej.
Klaudja Varni zostawszy sama podniosła się z kanapy, a poprawiwszy przed zwierciadłem rozpuszczone warkocze, siłą woli stłumiła trwogę, ażeby jasno zbadać położenie. Usiłowała przeniknąć tajemnicę jaka ją otaczała.
— Co to ma znaczyć? zkąd ten straszliwy obraz? — zapytywała siebie. — Kto go rozkazał przedstawić przed memi oczyma, w moim domu na balu?.. Kto przedstawił tę samą z taką przerażającą wiernością? Dwóch tylko ludzi zna najdrobniejsze szczegóły tej chwili. Jan-Czwartek i Jerzy de la Tour-Vandieu. Jan-Czwartek nie żyje, pozostaje więc książę lecz jakiż by miał interes w wywołaniu skandalu groźniejszego dla niego, niż dla mnie? Nierozumiem... niepojmuję... Szukam, i nic odnaleść niemogę! Miałżeby to być wypadek? pomimowolny traf losu.
Może jest jakiś rysunek przedstawiający tę zbrodnię na moście de Neuilly, i artyści bez żadnej złej myśli wzięli go za wzór do przedstawienia. Można przypuścić, ale to jest nieprawdopodobne...
Klaudja właśnie nad tem się rozmyślała głęboko, gdy wszedł Ireneusz Moulin niosąc na tacy szklankę zimnej wody.
Wziąwszy ją pani Dick-Thorn, jednym tchem wypiła.
— Laurent, — wyrzekła — mam się ciebie zapytać o kilka ważnych rzeczy.
— Jestem na rozkazy.
— O ten żywy obraz, który dziś przedstawiono ostatni...
— Ten, który tak panią przeraził?
Gdybym mógł to przewidzieć, byłbym go wykreślił z programu, ale uważałem go za zupełnie niewinny.
— Kto przedstawił ten obraz?
— Ci sami artyści, którzy występowali w poprzednich.
— Jest żeś tego pewien?
— Najzupełniej!
— Widziałem jak się ubierali.
— Dyrektor tej trupy jest jeszcze tu w pałacu?
— Nie pani... Wyjechał razem z artystami zdążając na inne przedstawienie jakie miał dać na przedmieściu Saint-Germain. Mam jutro odesłać mu dekoracje. Czy pani ma co do rozkazania?
— Nie, — odparła w zadumie Klaudja.
Mniemany kamerdyner skłonił się, i chciał wyjść z pokoju.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.