Dwie sieroty/Tom IV/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dla czego miałabym pana nienawidzieć? odpowiedziała Berta. Mam dobrą pamięć na wszystko. Pamiętani zniewagę, lecz pomnę i poświęcenia jakie ją poprzedziły. Żałuję tylko pana...
— Żałujesz mnie pani? zawołał Edmund.
— Z głębi serca... upewniam!
— A jednak tak łatwo było nieodmawiać mi wytłumaczenia, o które prosiłem.
— Nie miałam prawa tłumaczyć się przed panem. Należało się zadowolnić danym przezemnie słowem.
— A teraz powiesz mi to czego się domyśliłem, to o czem wiem?
— To o czem pan wiesz? powtórzyło dziewczę z przestrachem, bledniejąc na myśl iż doktór zna jej tajemnice. A cóż pan wiesz takiego?
— Nic stanowczego, odparł Loriot. Wiem że cię kocham nad życie. Pragnąc dowiedzieć się o tem, czegoś mi powiedzieć niechciała i odkryć powód twego upornego milczenia, zrozumiałem żem cię obwiniał niesprawiedliwie i że jakiś nieszczęsny fatalizm obrócił przeciw tobie twoje poświęcenie. Odgadłem że tu chodziło o jakąś tajemnicę, której wyjaśnić niemożesz i że jeździłaś na Plac Królewski nie dla widzenia się z kochankiem, ale dla ocalenia człowieka, przyjaciela twojej rodziny, zagrożonego jakimś ciosem, który odwrócić miałaś nadzieją. Udałem się do tego człowieka aby od niego otrzymać wytłumaczenie, zażądać od niego przysięgi jakiej by mi nieodmówił na pewno. Niemogłem się jednak z nim widzieć ponieważ wyjechał z Paryża. Postanowiłem więc czekać do jego powrotu, ale na to zabrakło mi odwagi. Czułem że umieram zdala od ciebie. Nie obliczyłem się z tem co czynię. Poznałem że muszę cię widzieć koniecznie. Przyszedłem więc. I oto jestem!
Tu zamilkł.
Berta słuchała go ze spuszczonemi na dół oczyma.
— Ireneusz Moulin jest uczciwym człowiekiem, zaczął po chwili młody doktór, wierzę w to, ponieważ najlepszy mój przyjaciel o tem mnie zapewnił. Ulitowałby się więc nad moją rozpaczą i bez wahania złożyłby mi przysięgę, na dowód żem niesłusznie posądzał ciebie. Wyjawił by mi jaki powód sprowadził cię do jego mieszkania owej nocy...
Bo przecież byłaś u niego... Wszak prawda?
— Tak, byłam rzeczywiście u Ireneusza Moulin, odpowiedziała spokojnie dziewczyna, lecz pozwól mi pan powiedzieć, że uważam pańskie postępowanie bardzo niewłaściwem i jego wyznania wydają mi się być bardzo dziwnemi!... Jakto? gotów pan jesteś uwierzyć zapewnieniom obcego człowieka, a mnie uwierzyć niechciałeś? Chcesz zaufać słowu pana Moulin, a mojem słowom zaufać niemogłeś? Jeżeli jak pan mówisz, kochasz mnie, to zaiste, masz sposób kochania szczególnie ubliżający...
— A więc pani tego nierozumiesz, zawołał Loriot, że ta głębokość mojej miłości czyni mnie niesprawiedliwym, podejrzliwym, okrutnym! — Uwierzyłbym panu Moulin, bo w obec mężczyzny będę miał prawo zażądać dowodów. A tych dowodów potrzebuję nie dla siebie, przysięgam, ale dla przekonania tych którzy wątpią o tobie.
— A któż o mnie wątpi? zapytała dumnie Berta.
— Mój zacny poczciwy stryj, Piotr Loriot, odrzekł z pomięszaniem Edmund, ten który cię zawiózł na Plac Królewski i w którego dorożce zgubiłaś brata fotografję. Berto! ukochana moja, pragnę połączyć się z tobą, potrzeba mi więc zagładzić najlżejszy ślad podejrzenia w umyśle tego który zastępował mi ojca, wychował mnie, dał mi wykształcenie, któremu zawdzięczam wszystko! — Wiem że Ireneusz Moulin nie był w domu tego wieczora, kiedy jeździłaś na Plac Królewski. Wiem że pozostawał natenczas w więzieniu, skutkiem fałszywej denuncjacyi. Dlaczego zataiłaś to przedemną?
— Skoro pan wiesz o tem, odpowiedziało dziewczę, czegóż chcesz więc dowiedzieć, się odemnie?
— Chciałbym wiedzieć jaki węzeł tajemniczy łączy cię z tym człowiekiem, którego nazwiska nigdy twoja matka niewymieniała w mojej obecności.
— I dziś zarówno jak w dniu ostatniego, naszego widzenia się, niemogę odpowiedzieć na to zapytanie. Niemam nic panu do powiedzenia. Żyłam spokojnie, cierpiałam bez skargi, z odwagą i rezygnacją. Po cóż więc pan przyszedłeś rozranić to serce wspomnieniem przeszłości jaka utworzyła przepaść pomiędzy nami?
— Przepaść? powtórzył z przerażeniem młodzieniec.
— Byłoby szlachetniej z pańskiej strony, gdybyś mi był oszczędził tej męczarni, mówiła dalej Berta — Wątpisz pan o mnie... posądzasz mnie, ta wątpliwość i podejrzenia rozłączają nas na zawsze. Odejdź pan zatem i niepowracaj tu nigdy... nigdy więcej, jeżeli niechcesz abym sądziła, że robisz sobie zabawkę z mojej boleści, z łez moich!... Zapomnij pan o mnie i nie pytaj pan Ireneusza Molin, który tak samo jak ja niema prawa panu odpowiedzieć.
Edmund załamał ręce z rozpaczą. Chciał odpowiedzieć lecz jednocześnie, drzwi pokoju się otworzyły i Moulin się w nich ukazał.
— Masz pani słuszność, rzekł, podchodząc do Loriota zdumionego tym niespodziewanym zjawiskiem, niemam prawa odpowiedzieć, ale mogę dać słowo honoru uczciwego człowieka panu doktorowi, że pani jesteś godną tak jego miłości jak i szacunku i jestem pewien, że mi uwierzy.
— Panie Ireneuszu!... wyjąknęła Berta.
— Pan tu? wykrzyknął Edmund, poznając; oblicze tego człowieka którego widywał codziennie na Berlińskiej ulicy.
— Tak, to ja Laurent, kamerdyner pani Dick-Thorn pańskiej pacjentki, a zarazem w tejże samej osobie Ireneusz Moulin, klijent pańskiego przyjaciela pana Henryka de la Tour-Vandieu. Ireneusz Moulin, którego pan szukałeś aby żądać od niego wytłumaczenia, a którego przypadek sprowadził tu dzisiaj jakby umyślnie, ażeby mógł odpowiedzieć na pańskie zapytanie. Jesteś pan lekarzem, powinieneś więc być i fizjonomistą. A więc patrz mi w oczy gdy będę mówił i przekonuj się czy kłamię? Zwątpiłeś pan o tym nieszczęśliwym dziewczęciu którego życie całe było jedną męczarnią. Zwątpiłeś pan o jej sercu, o jej duszy, cnocie i przywiązaniu do matki, a każda z tych wątpliwości była najstraszniejszą obelgą, przekonasz się o tem niezadługo i wtedy przeklinać będziesz swoje zaślepienie, błagając na klęczkach przebaczenia którego nie będziesz godnym! Fałszywe, pozory spowodowały najnikczemniejsze oszczerstwo. Panna Berta nie jest występną ani lekkomyślną... Spełniła poświęcenie (tak jak się pan tego domyślasz) i to poświęcenie przeciw niej się obróciło. Mógłbym panu dać dotykalne na to dowody, lecz niemam prawa tego uczynić. Chodzi tu o tajemnicę jakiej niemożna wiedzieć przedwcześnie. Niepowiem już nic więcej. Chciałeś pan żądać odemnie słowa uczciwego człowieka. Daję więc panu to słowo. Czy mi pan uwierzysz?
Ireneusz tak mówiąc nie dowiódł wprawdzie niczego. Żadnej logicznej podstawy do przekonania Loriota nie było w słowach jakie z ust jego wybiegły. Lecz są wrażenia silniejsze po nad logikę, silniejsze nawet od woli naszej. Nie można się im oprzeć, zwalczyć ich niepodobna, poddać się im trzeba.
Takiego właśnie wrażenia doświadczył młody doktor. Prawda mu zajaśniała nie w słowach Ireneusza Moulin, lecz w głosie jego, w szczerym wyrazie twarzy, w jego iskrzącem uczciwem spojrzeniem.
— Tak, wierzę panu! — odrzekł, czując się być nieodwołalnie przekonanym.
Usłyszawszy to Berta, wydała słaby okrzyk radości.
— Błagam cię Berto moja ukochana, mówił Edmund dalej, abyś się ulitowała nad moim szaleństwem, jakie będę opłakiwał przez całe me życie i przebaczyła boleść jaką ci sprawiłem mojem zaślepieniem.
Dziewczę podało mu obie ręce, szepcąc z cicha:
— Przebaczam panu, przebaczam z całej duszy panie Edmundzie.
Ireneusz milczał przez wzgląd na wzruszenie obojga młodych, które i jemu się udzieliło, aż wreszcie:
— Teraz, rzekł, skoro już wszystko zagładzone, wszystko!... nawet wspomnienie owego nieporozumienia, pozwól pan iż cię poproszę o rzecz pewną. Do chwili niedalekiej już być może, gdy sam przyjdę do pana, ażeby mu wyjawić tajemnicę którą jeszcze ukrywać musimy, proszę ażebyś pan nie widywał się wcale z panną Monestier. Czy mi pan to przyrzekasz?
— Nie widywać jej? — zawołał Edmund. Więc pan narzucasz mi rozłączenie... a to rozłączenie zabija mnie!
— Powtarzam panu że to nie będzie trwać długo, a jest koniecznem.
— Ależ na Boga dla czego?
— Dla tego że panna Berta niepowinna mieć żadnego roztargnienia któreby odwracało jej uwagę od powziętego przez nas dzieła, dla dokonania którego będzie ona potrzebowała całej swej odwagi.