<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

— Być może... — rzekł na wpół przekonany Loriot. — Ale czy możesz zaraz mi dać potrzebne w tej mierze objaśnienia?
— Nie stryju! — czas jeszcze na to nie nadszedł. Upewniam cię jednak, że panna Berta jest godną mojej miłości.
— Chcę temu wierzyć, jakkolwiek nie lubię wszelkich tajemnic.
— A jednak każda rodzina prawie ma jakąś tajemnicę familijną, mniej lub więcej straszną.
Mamy przed sobą właśnie jedną z bardziej ciekawych lecz bądź cierpliwym stryju, chwila wyjaśnienia jest blizką.
— Jeżeli się nie mylisz, tem lepiej dla ciebie ale ja nie będąc zakochanym, jestem niewierny jak Tomasz, i dotąd niezmienię zdania dopóki palcem nie dotknę rany.
— Z chęcią mój stryju pokażę ci tę ranę, i dotknąć jej pozwolę.
Silne zadzwonienie u drzwi wejściowych przerwało dalszą rozmowę.
— Zdaje się że przychodzą po ciebie i to zapewnie do niebezpiecznie chorego pacjenta, — rzekł Piotr Loriot.
— Proszę pana, — zawołała ukazując się służąca, — jakiś pan pragnie pomówić z panem doktorem na osobności.
— Czy chory?
— Niewiem tego; kazał mi tylko powiedzieć, że się nazywa Ireneusz Moulin.
— Ireneusz Moulin!... — zawołał razem stryj i synowiec.
— Proś!... — rzekł Edmund do służącej. — A zwracając się do Piotra Loriot dodał: Niewierny Tomasz zadowolili się w tej chwili.


∗             ∗

Ireneusz Moulin wszedł jednocześnie do gabinetu, a jego twarz blada przeraziła doktora.
— Co się stało? — zapytał drżącym głosem Edmund. — O jakimże nieszczęściu przychodzisz mnie pan powiadomić?
— Nieszczęścia dotąd niema, lecz w każdym razie przynoszę panu bardzo niepomyślną wiadomość. Przychodzę do pana po pomoc i radę.
— Nie odmówię jednej ni drugiej. O cóż więc chodzi?
— Lecz nie jesteśmy sami, — rzekł Ireneusz — wskazując na Piotra Loriot.
— Możesz pan mówić śmiało. Jest to mój stryj, przed którym niemam tajemnic.
Ireneusz skłonił się lekko, a potem dodał:
— Przychodzę tu w interesie panny Berty...
— Przeczułem to... Byłażby chorą?
— Gorzej niż to... Zginęła bez śladu.
— Zginęła!... — powtórzył wpół nieprzytomnie Edmund.
— Tak.
— Po odegraniu swej roli na balu u pani Dick-Thorn?
— Wiedziałeś pan o tem? — zapytał zdziwiony Moulin.
— Odkrył mi to nieprzewidziany wypadek.
— Niestety! panna Berta nie przybyła na Berlińską ulicę. Oczekiwałem na nią daremnie. Wynajęty woźnica, który ją miał przywieść, powiadomił mnie o tem.
— Boże! — zawołał doktór; — cóż się więc stało? Czyś pan był na ulicy Notre-dame des Champs.
— Właśnie z tamtąd powracam.
— I cóż?
— Jakiś inny powóz przyjechał po pannę Bertę o dziesiątej godzinie, i zabrał ją. Dotąd niepowróciła wcale.
— Jakto? nierozumiem! Jakiś obcy powóz?...
— Ireneusz w krótkości opowiedział wiadome nam szczegóły.
Piotr Loriot słuchał z natężoną uwagą.
— Rozumiem już... rozumiem! — zawołał. — Wszak to jeden z moich kolegów Sans-Souci miał jechać po tę osobę na ulicę Notre-dame des Cbamps?
— Nie znam nazwiska tego dorożkarza, lecz mam jego numer.
— Jakiż to numer?
— Siedemset sześćdziesiąt sześć.
— Ten sam. Ale dziwniejszą rzecz wam powiem. Jestem pewny że moja trzynastka odegrała ważną rolę w tej zawikłanej sprawie.
— Twoja dorożka, mój stryju?
— Tak, chciej tylko rozważyć. Zebrało się nas kilku na szklankę wina do kupca przy ulicy de l’Ouest. Każdy z nas przy butelce opowiadał jakąś anegdotę. Sans-Souci przypomniał sobie o tem, że o wpół do jedenastej miał jechać po jakąś panienkę i zawieść ją na Berlińską ulicę, i odemnie to właśnie mój synowiec dowiedział się, że panna Monestier miała się znajdować, na zebraniu o oznaczonej godzinie. Sans-Souci wyszedł aby okiełzać konia, ale za chwilę powrócił oznamując mi, że mojej dorożki niema przed domem.
Przyszło mi teraz na myśl, że niezawodnie posłużono się moją dorożką ażeby uprowadzić pannę Monestier.
Bardzo być może, lecz w każdym razie jest to tylko pańskie przypuszczenie, rzeki Moulin.
— Czy niemógłbyś nam stryju udzielić jakich pewniejszych wiadomości? ozwał się smutno Edmund.
— Nie! — na nieszczęście nie wiem. Gdybym coś wiedział, pociągnął bym już do odpowiedzialności tego hultaja, który dopuścił się takiego figla.
— Zatem pan odnalazłeś swoją dorożkę?
— Tak, ale ani koń, ani dorożka w niczem objaśnić mnie nie mogą.
— Kto to wie? panie Loriot; odparł poważnie Moulin.
— Jak to? — kto wie... Czy pan żartujesz ze mnie?
— Nie miałem tej myśli, upewniam. Otóż przypuśćmy za chwilę, że pańska dorożka służyła do uwięzienia panny Monestier...
— Przypuśćmy że tak było...
— A zatem kto wie czy nie odnajdziemy jakiego śladu któryby ten nasz domysł potwierdził. Może z dorożki odgadniemy gdzie pannę Bertę uprowadzono.
Piotr Loriot przecząco potrząsnął głową.
— Szukałem starannie, odrzekł, alem nic nie odnalazł.
— Poszukamy powtórnie, jakkolwiek nie robię sobie w tym razie nadziei. Wszystko to tak przebiegle było obmyślonem, że odkrycie niepodobieństwem być się wydaje.
Woźnica wynajętej przezemnie dorożki mówił, że użyto mojego nazwiska, ażeby skłonić pannę Monestier do wyjazdu.
— A więc ktoś musiał o tem wiedzieć panie Moulin, — przerwał Edmund, że panna Berta zamierzała jechać na Berlińską ulicę.
— Nikt o tem nie wiedział.
— Ależ to niepodobna!
— A jednak tak jest, i gdybym sam się o tem nie przekonał nie uwierzyłbym nikomu!
— Panie Ireneuszu, zagadnął po chwili doktór, kogo pan posądzasz o to nikczemne porwanie?
— Nie posądzam nikogo, lecz obwiniam nieznanych mi a potężnych nieprzyjaciół, którzy nam zaprzysięgli zgubę. Wszakże przed kilkoma tygodniami mnie uwięziono, osadzono, i gdyby nie widoczna ręka Opatrzności, byłbym już pokutował w Kajennie za winę jakiej niepopełniłem.
— Jedźmy więc do nich!.. wykrzyknął gwałtownie Edmund, nie ulęknę się ani ich potęgi, ani zawiści. Żądać będziemy powrócenia Berty, a gdy to niepomoże, uciekniemy się do groźby. Może obawa wykrycia całej tej sprawy przed policją skłoni ich do ustępstwa.
— Na nieszczęście wszystko to niemożliwe; odparł Ireneusz.
— Dla czego?
— Dla tego, że ci nasi wrogowie są nam nieznani. Wydaje się to panu dziwnem, a jednak tak jest rzeczywiście. Wypadek nieprzewidziany na ślad mnie naprowadził, po którym idąc ostrożnie dobiegnę może celu. Pewna osobistość wdarła się do mego mieszkania, by zabrać dowód zbrodni popełnionej przezeń przed wielu laty. Panna Berta była naówczas także u mnie, i ona przyszła po tenże sam dokument; by go usunąć przed rewizją, jaka się miała odbyć nazajutrz w mojem mieszkaniu. Ona więc widziała tego człowieka, lecz nie wie jego nazwiska.
— Dla czego pan nie zwrócisz się do prokuratora?
— Sprawiedliwość i wszyscy jej przedstawiciele zamiast pomocy, przeszkodą by nam tylko byli, — odrzekł smutno Moulin potrząsając głową. — Musimy działać tu sami, a gdy nadejdzie właściwa chwila, z rękoma pełnemi dowodów staniemy przed sądem i powiemy natenczas:
Niegdyś z waszego rozkazu, ścięto głową niewinnego człowieka!... Dziś, wykazujemy wam istotnych winowajców i morderców doktora z Brunoy. Czyńcie więc waszą powinność, i powróćcie uczciwe imię niewinnie straconemu, skoro już życia powrócić mu niemożecie!
Przed kilkoma dniami zdawało mi się, że cel moich dążeń jest blizkim. Dziś, widzę niestety; że jestem dalej od niego, aniżelim sądził. Berta mi zginęła, a bez niej działać niemogę. Pan ją kochasz, masz pewność że jest godną twojej miłości. Połącz więc usiłowania swoje z mojemi aby ją odnaleść, by ją uwolnić.
— Gotów jestem na wszystko!... nawet na śmierć w jej obronie!... — zawołał młody doktór.
— Przyjmijcież i mnie do swojej współki, — ozwał się Piotr Loriot. Być może że i ja wam na coś przydać się mogę.
— Przyszło mi na myśl aby się zwrócić o pomoc w tym razie do mego przyjaciela Henryka de la Tour-Vandieu, — rzekł Edmund. — On jako wzięty adwokat i syn książęcy uzyskać może pozwolenie na dodanie nam do wyśledzenia zręcznych policjantów przywykłych do tajemniczych poszukiwań w Paryżu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.