<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

— Do czarta!.. źle pan trafiłeś; rozpoczyna się właśnie wydawanie obiadów. Jestem mocno zajęty — odrzekł właściciel restauracyi.
— Widzę to, lecz ja nie nadużyję pańskiej grzeczności, a rzecz o którą chodzi jest dla mnie bardzo ważna.
— Niemógł byś się pan chwilę zatrzymać?
— Zaczekam. Usiądę na tym krześle, z boku kontuaru. Proszę tylko o szklankę wina, zastąpi mi ona pańskie towarzystwo, do chwili w której pan będziesz wolnym.
— Bądź pan cierpliwym; za kilka minut będę panu służył.
Moulin usiadłszy zmoczył usta w płynie jaki restaurator przed nim postawił.
Tymczasem liczba gości coraz się zwiększała, a Richefeu napełniał wciąż butelki i szklanki trunkami.
— Cierpliwość!.. powtórzył zwracając się do Ireneusza, skoro tylko będzie możebnem pomówimy z sobą.
— Nie zwracaj pan na mnie uwagi, kończ swoje zajęcie — odparł mechanik. W głębi duszy wszelako, przeklinał wszystkich gości którzy mu niepozwalali otrzymać zaraz potrzebnych objaśnień.
Wypił już ostatnią kroplę wina, a zajęcie restauratora jeszcze się nie skończyło.
— Zjem tutaj obiad, pomyślał, tym sposobem skrócę czas sobie. I kazał sobie podać jedzenie.
— Zmuszam pana byś został moim gościem — zawołał, śmiejąc się gospodarz. Jest to dla mnie korzystnem, ale pan dobrze czynisz, bo ledwie za dwadzieścia minut ukończę robotę.
W istocie, około ósmej restaurator odetchnął jak gdyby mu kamień spadł z serca.
— Oto już prawie skończone!... zawołał. Jestem teraz na pańskie rozkazy — dodał, siadając koło Moulin’a. Czem mogę służyć?
Ireneusz wyjął z pugilaresu notatkę mającą w nagłówku wydrukowaną firmę Richefeu i pokazał ją gospodarzowi.
— Poznajesz pan to? — zapytał.
— Bez zaprzeczenia. Jest to rachunek wydany z mojej restauracyi. Obiad na dwie osoby był podany w dniu 20 Października w gabinecie № 7.
— Panie Richefeu, — rzekł Ireneusz, — chodzi tu o rzecz dla mnie bardzo ważną, i proszę pana gorąco abyś mi dopomógł swoją pamięcią.
— Najchetniej. O czem więc pan chcesz się dowiedzieć?
— Czy pan sobie nieprzypominasz co to za ludzie byli ci, którzy ten obiad tu jedli?
— Ach! na nieszczęście... trudno mi sobie przypomnieć. Przesuwa się tu tak wiele osób i to najrozmaitszych stanów, jak to pan widzisz, że trudno mi pamiętać fizjonomję każdego z tych którzy przechodzą koło mojego kontuaru tem więcej; że już dni kilka odtąd upłynęło.
— Pojmuję to dobrze i chcę dopomódz pańskiej pamięci. Dwudziestego października deszcz padał. Przez cały dzień była brzydka pogoda.
— Pamiętam to doskonale! Trzeba było nazajutrz myć wszystkie sale. Było na centymetr wysoko błota na podłogach.
— Jeden z owych dwóch biesiadników, miał podobno na sobie ubranie woźnicy...
— Aha! — wiem... wiem! — zawołał Richefeu.
— Przypominasz pan sobie?
— Tak mi się zdaje, dzięki ubraniu o jakim pan wspomniałeś. Nieprzychodzą prawie nigdy dorożkarze. Rzuca się więc to w oczy. Tak, to będą ci sami... Dwudziestego października... W deszczowy dzień... Około siódmej z wieczora... dwie osobistości...
Tu przerwał, uderzył się kilkakrotnie w czoło poczem wstał z krzesła.
— Zaczekaj pan chwilę, — ciągnął dalej, — najlepiej objaśni nas chłopiec który obsługiwał gabinet. I podszedłszy ku drzwiom wiodącym ku pierwszej sali zawołał.
— Maurycy!.. hej... Maurycy!
— Co pan rozkaże?
— Chodźno tu...
Richefeu usiadł przy Ireneuszu, któremu ze wzruszenia łatwiej było słuchać i rozumieć niż badać.
— Bo czyliżby nareszcie światło miało zabłysnąć pośród ciemności?
Chłopiec się zbliżył.
— Czy przypominasz sobie, zaczął restaurator tych dwóch mężczyzn, którzy jedli obiad w gabinecie Nr. 7, kilka dni temu? Jeden z nich przebrał się potem w tymże gabinecie za woźnicę.
— Tak, przypominam... Jeden wysoki, chudy, drugi małego wzrostu, otyły, i to przebieranie się było powodem że zwróciłem na nich uwagę. Przyjechali tu dosyć przyzwoicie ubrani. Ten wysoki miał z sobą pakunek. Posługiwałem im przy obiedzie nie zwracając na nich uwagi, ponieważ z natury nie jestem ciekawym.
Około dziewiątej ten wysoki, zapytał o rachunek, i kazał go oddać towarzyszowi.
— Tak! — odrzekł Richefeu, wszystko to mi się jasno teraz przypomina, jak gdyby było to wczoraj.
— Natenczas, — ciągnął dalej chłopiec, — zaniosłem mu rachunek. W owej właśnie chwili, zmieniał ubranie, paltot, na wielki płaszcz dorożkarski brązowego koloru, z miedzianemi guzikami. Ten płaszcz, sięgał mu aż do pięt prawie, tak jak bym go widział przed sobą.
— Dobrze! — zawołał Ireneusz. Powiedz mi, czy znałeś przedtem tych mężczyzn?
— Nigdy ich w życiu niewidziałem! — To nie są zwykli goście tej restauracji. Jednakże w tym dniu byli już tutaj rano.
— Czy byli sami?
— Nie! — z jakimś niezdarą mogącym mieć lat około sześćdziesiąt, który na nich tu oczekiwał, popijając piołunówkę i pisząc jakiś list. Jedli natenczas wszyscy trzej razem w gabinecie numer 2. I wtedy także im usługiwałem.
— Podając im, czy nie zapamiętałeś nic z ich rozmowy?
— Nie na nieszczęście! Co mówią goście, pan to dobrze rozumiesz, wlata mi jednym uchem a wybiega drugim. Zdaje mi się jednak, że za moim wejściem przerywali rozmowę.
— Czy nie mówili czasem o uprowadzeniu kobiety, — zapytał Moulin.
— Ach! o tem nie! Toby mnie zastanowiło, jestem wrażliwym na takie rzeczy. Ale... ale, — dodał, — zaczekaj no pan chwilę.
— Przypomniałeś sobie coś ważnego?
— Tak. Wieczorem, po ich odejściu, znalazłem pod stołem papier.
— Jaki papier?
— Pokwitowanie, które jeden z nich zgubił.
— Tak jest! — zawołał Richefeu, — tyś mi je sam przyniósł mówiąc, że trzeba będzie może o tem ogłosić.
— I pan schowałeś to pokwitowanie? wyjąknął Moulin, nie mogąc prawie oddychać.
— Ma się rozumieć.
— Może pan byś zechciał mi je pokazać?
— Najchętniej; dać je panu mogę.
Restaurator podszedł do kantoru i wydobył z półki papier leżący tamże pomiędzy dwiema butelkami likieru.
— Oto jest... rzekł podając go Ireneuszowi który rozwinąwszy go, zaczął czytać z pośpiechem.
„Ryszard, dostawca drzewa i węgli w Montrenil.“
„Dostarczyłem panu profesorowi Gaucher sto szczap i sto pięćdziesiąt wiązek drzewa.“
„Montrenil dnia 19 Października. Rachunek uregulowany.“
— Dziewiętnastego Października — wyszepnął Moulin przeczytawszy pokwitowanie. Wilja dnia w którym zginęła Berta. Ha! więc to napewno są ci sami ludzie którzy zgubili ten papier. Montrenil, gdzie grunt jest gliniasty... Montrenil!.. a jednak ja tam byłem i nic się niedowiedziałem.
— Z tym pokwitowaniem będziesz pan wiedział dokąd się udać — wtrącił restaurator.
— Bez wątpienia; i spodziewam się wiele dowiedzieć Dzięki panu... dzięki stokrotne, żeś mi życzliwie przyszedł z pomocą. A ty mój młody przyjacielu przyjm to odemnie.
Tu Moulin wsunął w rękę Maurycego sto sous, zapłacił swoją należytość i wsiadłszy w dorożkę stojącą przed drzwiami, kazał woźnicy jechać na ulicę Cuvier.
Edmund Loriot wrócił do domu około szóstej, bardziej zmartwiony niż zwykle ponieważ całe popołudniowe jego poszukiwania nie odniosły żadnego skutku.
— Czy nikt tu nie był? — zapytał służącego.
— Był pan Ireneusz Moulin i przyniósł zmoczony płaszcz dorożkarski, a znalazłszy w kieszeni tegoż płaszczu jakąś karteczkę poleciał jak szalony, rozkazawszy powiedzieć panu doktorowi aby się w domu zatrzymał ponieważ wróci niezadługo i potrzebuje się widzieć z panem doktorem w bardzo ważnej sprawie.
Radością zabłysło spojrzenie Edmunda.
— Znalazł co? — zapytał.
— Tak jest; w kieszeni panie doktorze.
— A gdzież ten płaszcz?
— W kuchni; powiesiłem go przy oknie ażeby wysechł.
Edmund pobiegł do kuchni i obejrzał odzienie.
Dla służącego, nie miało ono żadnej wartości. Dla synowca Piotra Loriot stanowiło nowe a ważne odkrycie.
Ireneusz Moulin pochwycił ślad złoczyńców, być może iż kartka znaleziona w kieszeni płaszcza, wskaże gdzie uwięziono Bertę.
Po raz pierwszy od dni kilku Edmund uczuł że jakiś odbłysk nadziei wkrada mu się do duszy, aby świecić nadal smutnemu dotąd jego życiu.
Usiadł przy stole, lecz jadł bez apetytu oczekując z niecierpliwością powrotu Moulin’a.
Chwila za chwilą mijała. Ireneusz nie powracał.
Wybiła ósma. Nie ukazywał się w cale. O wpół do dziewiątej niespokojność opanowała młodego doktora.
Nareszcie dał się słyszeć dzwonek od strony przedpokoju. Młodzieniec zerwał się i pobiegł otworzyć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.