Dwie sieroty/Tom VI/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

— Kto to być może? — zapytywał sam siebie. — Widocznie Henryk w czasie mojej nieobecności musiał komuś gościnnie otworzyć drzwi tego domu, a zbliżywszy się o kilka kroków od łóżka:
— Kobieta!... zapewne kochanka Henryka... — zawołał książę.
Zaciekawiony, nachylił się po nad śpiącą i jednocześnie odskoczył przestraszony krzycząc przeraźliwie:
— Estera!... Estera Dérieux!..
Na głos ten, wdowa po Zygmuncie, zerwała się i usiadła na posłaniu.
Światło świecy padało na twarz Jerzego.
Ujrzawszy go Estera, wyskoczyła z łóżka i jak przed laty wściekła z żalu i rozpaczy, pobiegła ku niemu.
— Złodzieju! — zawołała, — mam cię nareszcie!... Powiedz coś zrobił z mem dzieckiem?
Po latach dwudziestu dwóch, obudziła się inteligencja obłąkanej, obudziła się na widok człowieka, który zdruzgotał jej szczęście.
Jerzy zarówno przypomniał sobie ową noc tak straszną.
Zobaczywszy wdowę po swoim bracie zbliżającą się do niego z wyciągniętemi rękoma, przestraszył się i cofnął w głąb pokoju, lękając się by tak, jak przed laty udusić go niezechciała.
— To ty zbrodniarzu! — wołała gwałtownie. — Ty!... ja ciebie poznaję!... Przychodzisz mi zabrać mojego syna i chcesz go zabić, ale i dziś jak wtedy bronić go będę przed tobą i zanim się zbliżysz do niego ja cię wprzód uduszę morderco!
I rzuciła się ku niemu, zaciśniętemi palcami dotykając jego szyi.
Oszalały z przestrachu uciekał przed nią a w tej ucieczce przewrócił stolik na którym stała paląca się świeca. Ciemność głęboka zapanowała w pokoju. Słabe tylko światło dopalających się głowni na kominku rzucało niepewne blaski na tę całą scenę.
Jerzy nadaremnie szukał drzwi by uciec przed tem strasznym zjawiskiem. Jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, obiegał pokój na około, nie mogąc znaleść wyjścia.
Estera dopędziła go wreszcie, a pochwyciwszy za ubranie, zatrzymała go w miejscu.
W tej rozpaczliwej chwili nie widząc innego dla siebie ratunku, odepchnął tak silnie nieszczęśliwą, że padła z bolesnym jękiem na ziemię.
Oswobodzony z grożącego mu niebezpieczeństwa, dobiegł drzwi wreszcie i w oka mgnieniu dostał się do ogrodu. Drżąc cały jak liść z przerażenia, zaledwie zebrać zdołał rozpierzchnięte myśli.
— Kto tę kobietę tutaj sprowadził? — zapytywał w duchu sam siebie. Jakiś piekielny spisek uknuto znów na moją zgubę i nowe zagraża mi niebezpieczeństwo.
Po kilku minutach, oprzytomniawszy cokolwiek, poszedł w stronę Uniwersyteckiej ulicy.
Dochodził już do muru oddzielającego tę posiadłość od ulicy, gdy usłyszał turkot zajeżdżającej dorożki i otwieranie kluczem furtki ogrodowej.
Jerzy nie zdążył nawet pomyśleć nad tem kto byli ci nieznani goście. Biegł jak szalony ku pawilonowi, zkąd zabrawszy pozostawioną na słupie latarkę, wracał podziemnym wejściem do swego pałacu. A wielki już czas był na to, ponieważ tuż prawie za nim szli: Henryk de la Tour-Vandieu, Ireneusz Mouliu, Edmund i Berta.
Łatwo wyobrazić sobie ich przerażenie gdy zobaczyli przewrócony stolik, złamaną świecę z lichtarzem i Esterę leżącą bez przytomności na ziemi.
Podniesiono ją natychmiast, a sprowadzona z góry Franciszka nie mogła objaśnić jaka dziwna walka odbyła się w dolnym mieszkaniu, gdyż zasnąwszy snem głębokim nic nie słyszała.
Przy usilnem staraniu Edmunda w kilka minut ocucono Esterę.
— Gdzie mój syn? — pytała otworzywszy oczy; — wszak tu stał przy mnie w kolebce. Ten zbrodniarz po raz drugi chciał mi go wydrzeć i zabić. Ale i tym razem go ocaliłam. Przywołajcie tu panią Amadis i mojego męża. Ona powróci mi syna.
Otaczający słuchali tych słów z wzruszeniem, choć było widocznem, że chora nierozumiała sama tego co mówi.
— Według mnie — rzekł Henryk, — obłęd nie ustąpił wcale i nie pojmuję mój Edmundzie dla czego się tak cieszyłeś stanem jej zdrowia.
— Bo nierozmiesz tego mój drogi, że to jest właśnie stan przejściowy. Pamięta ona dobrze zaszłe wypadki przed jej chorobą, ale nie może jeszcze poznać miary czasu. Zdaje się jej że to jest nazajutrz po dniu w którym postradała zmysły.
— Postradałam zmysły... mówicie że jestem warjatką? zawołała Estera dosłyszawszy ostatnie słowa. Sądzicie więc że niewiem co mówię? O! ja dobrze wszystko pamiętam! Jestem w Brunoy, od tygodnia z panią Amadis. Mój ojciec pozostał w Paryżu. Nie wie on o niczem, ale mi przebaczy skoro się dowie o naszem zawartem małżeństwie. Mam syna, którego jakiś zbrodniarz chciał mi wydrzeć... Broniłam mojego dziecka, lecz nagle jakiś wystrzał powalił mnie na ziemię. Straciłam przytomność, ale mój syn ocalał dzięki staraniom doktora Leroyer.
— Doktora Leroyer? — powtórzyli jednomyślnie Berta, Henryk i Ireneusz.
— Widzicie! — zawołał Henryk, — nie omyliłem się więc. Historja Estery Dérieux, łączy się ze zbrodnią popełnioną na moście Neuilly.
Estera przecząco potrząsnęła głową.
— Nie! — odpowiedziała. Ja mówię wam o Brunoy. Doktór Leroyer przychodził tam do mnie codziennie. Miałam piękny pokój na dole, ale nie ten co teraz... — dodała, rozglądając się w około.
Skurczone brwi obłąkanej i zaduma widoczna na jej twarzy, dowodziły, że starała się zebrać wspomnienia.
— Nie wysilaj się pani nadaremnie, — rzekł Edmund, — ja dopomogę twojej pamięci. Opowiem ci wszystko później i wtedy dopiero odpowiadać będziesz na moje pytania.
— Dobrze, — odrzekła. — Ale powiedzcie mi przedewszystkiem, dla czego tu niema pani Amadis i mojego męża? Dla czego tu niema mojego syna w kołysce?
— Bo syn pani już wyrósł z kolebki; — odrzekł Edmund.
— Ale czy żyje? — zawołała z obawą.
— Nie mogę pani teraz na to odpowiedzieć. Za chwilę powiemy o nim. Jak dawno syn pani przyszedł na świat.
— Przed kilkoma dniami.
— A jakiż rok jest teraz?
— Tysiąc osiemset trzydziesty piąty.
— Mylisz się pani. Mamy obecnie rok 1857, czyli że dwadzieścia dwa lat upłynęło od chwili w której pani znajdowałaś się w Brunoy.
Wdowa wpatrywała się w niego ze zdumieniem.
— Jestże to prawdą... Czyliż to możliwem? — zapytała.
— Możliwe jest pani, bo przez te dwadzieścia dwa lata, nie żyłaś, ale wegetowałaś.
— Mój Boże!... — wyszepnęła; — wspominałeś coś pan o pomięszaniu zmysłów. Czy ja istotnie byłam obłąkaną? — pytała Estera.
— Tak pani, ale teraz jesteś już wyleczoną zupełnie — odrzekł Edmund.
— Cóż więc się działo z mojemi ukochanemi, przez czas mojej nieprzytomności?
— Dowiemy się o tem jeżeli nam pani zechcesz dopomódz.
— Pytaj pan; będę chętnie odpowiadała.
— Co pani robiłaś w Brunoy?
Estera zaczerwieniła się jak szesnastoletnia panienka i zaczęła mówić:
— Wyjechałam tam z moją przyjaciółką na czas słabości. Pragnęłam błąd swój ukryć przed ojcem. Leczył mnie właśnie doktór Leroyer. Po przyjściu na świat syna, znajdowałam się pomiędzy życiem a śmiercią. Wówczas to sprowadzono księdza, który mnie pytał czy chcę pojąć za małżonka człowieka którego kochałam nad życie... W kilka minut później, syn już miał nazwisko, a ja byłam księżną de la Tour-Vandieu.
Okrzyk zdumienia wydarł się naraz ze wszystkich piersi.
— Księżną de la Tour-Vandieu? — powtórzył Henryk osłupiały.
— Tak, — odpowiedziała Estera. — Człowiek którego kochałam i który umie pojął za żonę, nazywał się Zygmunt Armand książę de la Tour-Vandieu, pan Francji, po którym mój syn odziedziczył te tytuły.
Słysząc to Henryk, pobladł śmiertelnie.
Zapytywał sam siebie do jakiego tajemniczego dramatu a może i krwawego morderstwa wmięszane było nazwisko książąt de la Tour-Yandieu?
Ireneusz Moulin przypomniał sobie jednocześnie to, co kiedyś notarjusz wyrzekł do Jana Czwartka, odnoszące się do zbrodni na moście Neuilly i w duchu posądzał księcia Jerzego o popełnione morderstwo.
— A cóż się stało z dziecięciem pani? — zapytał Henryk drżącym od wzruszenia głosem.
— Od chwili gdym padła ugodzona strzałem, nic sobie nieprzypominam, — odrzekła Estera.
— I trzeba ażebym tu przed chwilą spotkała znów tego samego człowieka, który godził na życie mojego dziecka w Brunoy i tak jak wtedy, walczyłam z nim teraz. Niestety był silniejszym odenmie.
Gwałtownym pchnięciem powalił mnie na ziemię. Upadłam w walce i straciłam przytomność.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.