Dwie sieroty/Tom VI/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Mówisz pani, że widziałaś tu tego człowieka? — zawołał młody adwokat; — to niepodobna!... To sen, to hallucynacja.
— Nie, to nie sen, — odparła żywo Estera, — widziałam go i poznałam. Podstarzał się bardzo, to prawda. Ma zapadłe policzki, włosy prawie białe, ale taż sama twarz pozostała, toż samo spojrzenie!
Henryk de la Tour-Vandieu skamieniał z przerażenia.
Nikt w około niego nie śmiał przerwać ponurej ciszy, wszyscy mieli jedną i tę samą myśl, wszyscy dorozumiewali się strasznej tajemnicy!...
— A teraz, — rzekła Estera zwracając do Edmunda Loriot, — na pana kolej odpowiadać na moje pytania. Jakie wypadki zaszły od tej katastrofy w Brunoy? Co się dzieje z moim mężem Zygmuntem?
— Umarł od lat dwudziestu; — odparł Ireneusz.
— Umarł! — zawołała, zalewając się łzami.. — A mój syn... gdzie syn? — pytała ze łkaniem.
— W ów pamiętny wieczór powierzono syna pani opiece doktora Leroyer. W dzień śmierci księcia Zygmunta, wciągnięto doktora w zasadzkę, z której nie wyszedł już żywym. Dziecko zaś zginęło bez wieści.
Ten cios był już nad siły biednej kobiety. Załamała ręce z rozpaczą, wybuchając płaczem.
— A więc i dziecka już niemam! Wszystkom utraciła... Po cóż zbudziliście mnie do życia, skoroście nie mogli dać mi żadnej pociechy? Czem zawiniłam względem pana doktora, żeś mi wyrządził taką wielką krzywdę?
— Nie wszystko jeszcze stracone; — przerwał Ireneusz. Miej pani nadzieję, być może iż kiedy jeszcze odzyskasz swojego syna...
Tu opowiedziano Esterze całe zajście na moście de Neuilly i przypuszczalne umieszczenie jej syna w domu podrzutków.
Henryk de la Tour-Vandieu posępniał coraz widoczniej Siedział z opuszczoną głową na piersi, niemówiąc nic do nikogo.
Nowe pytania Estery, wyrwały go z tej bolesnej zadumy.
— Kto mógł spełnić taką zbrodnię i w jakim celu? — pytała.
Nikt nie miał odwagi na to odpowiedzieć. Henryk najpierwszy przerwał tę ponurą ciszę.
— Będziemy się starali to zbadać; — odrzekł przytłumionym głosem. Wracam do domu ażeby zająć się tą sprawą i uporządkować notatki. Jutro się z wami zobaczę.
Uściśnieniem ręki pożegnał wszystkich i wyszedł z pawilonu.
Wróciwszy do pałacu zauważył że w mieszkaniu księcia ciemno było zupełnie. Nie wyszedł tam, ale zwrócił się wprost do swego gabinetu.
Pomiędzy nagromadzonemi na biurku papierami, gorączkowo szukał przedmiotu do którego dotąd nie przywiązywał żadnej wartości.
Był nim ów pugilares znaleziony przezeń na rogu Amsterdamskiej i Berlińskiej ulicy. Odszukawszy, otworzył go z pośpiechem.
∗
∗ ∗ |
Po wyjściu Henryka, Edmund Loriot i Ireneusz Moulin spojrzeli na siebie wzajem. Nie mieli odwagi podzielić się myślami jakie się im tłoczyły tłumnie do głowy.
Pierwszy Moulin przerwał milczenie.
— Co tu począć? Jak uwolnić biednego Henryka od tak strasznej sprawy? — zaczął z westchnieniem. — Jak żądać od niego aby wykazał winę własnego ojca? Nie podpada już bowiem wątpliwości, że Jan-Czwartek się nie mylił. Wspólnik pani Dick-Thorn ukrywający się pod nazwiskiem Fryderyka Bérard, nie jest kto inny jak tylko Jerzy de la Tour-Vandieu.
— Położenie tego biednego chłopca, — rzekł Edmund, jest bez wyjścia. Lękam się, aby w przystępie rozpaczy nie odebrał sobie życia.
— Bardzo cierpię i ubolewam, — wtrąciła Berta, — iż nasz przyjaciel i opiekun z mojej przyczyny tak ciężkich doznaje utrapień.
— Odgadłem w spojrzeniu Henryka, — rzekł znów po chwili Edmund, — odgadłem jakieś niezłomne postanowienie. Nie należy on bowiem do ludzi którzy by z obojętnością znieśli niesławę swego nazwiska. Kto wie, czy on dzisiejszej nocy nie położy kres swemu istnieniu?
— Boże wielki!... — zawołała Berta załamując ręce.
Wszakże i my zmieniliśmy nazwisko dla ukrycia niezasłużonej hańby. Niechaj tak zrobi i niech żyje!... Edmundzie biegnij do niego co prędzej... Spiesz co masz sił!
Jednocześnie dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięknął gwałtownie.
Wszyscy strwożeni słuchali, nie odważywszy poruszyć się z miejsca.
Za chwilę potem zadzwoniono raz drugi i trzeci.
— Kto może przychodzić tak późno? — zapytał Ireneusz.
— Zapewne stryj pana Edmunda, — odrzekła Franciszka. — Był tu przed godziną, pytając o panów. Powiedziałam że wszyscy pojechali na ulicę Rébeval i tam też miał zaraz pojechać. Zminąwszy się z państwem w drodze, pojechał tam zapewne.
Ireneusz wybiegł do ogrodu aby otworzyć furtkę.
— Kto tam? — zapytał.
— Ja! panie Ireneuszu — odrzekł dobrze znany głos Piotra Loriot. — Otwórzcie mi jak najprędzej główną bramę, bo muszę wjechać z dorożką.
Nie pytając o objaśnienie, Moulin wykonał polecenie, a tymczasem nadszedł i Edmund.
— Cóż się tam dzieje? — zapytał.
— Przywiozłem wam Jana-Czwartka. Skoro się dowiedział jak ważne mam do udzielenia wam wieści, niechciał pozostać sam w domu.
Stary rzezimieszek wysiadał powoli z dorożki.
— Tak doktorze; — wyrzekł słabym głosem — chcę go zobaczyć jeszcze przed śmiercią. Pragnę aby mi przebaczył.
— Kto taki? — zapytali razem Edmund z Ireneuszem.
— Cierpliwości! — wyrzekł Piotr Loriot. Poprowadźcie chorego ostrożnie do pawilonu, a ja tymczasem uwiążę Milordowi worek z obrokiem i przyjdę wam wszystko opowiedzieć.
Jan-Czwartek tak był osłabionym że się zaledwie zdołał utrzymać na nogach. Prowadzony przez obu przyjaciół Berty chwiejnym krokiem wszedł do pokoju Estery. Twarz miał śmiertelnie bladą a usta spalone gorączką drżały od wzruszenia.
Posadzono go zaraz na wygodnem krześle. Wkrótce ukazał się i Piotr Loriot.
Zewsząd posypały się zapytania.
— Cierpliwości... cierpliwości — odrzekł — opowiem wam wszystko kolejno. Otóż poszedłem dziś rano do domu podrzutków przy Ulicy de l’Eufer, aby się dowiedzieć jaki los spotkał pozostawiono tam przezemnie dziecko przed dwudziestoma laty. Dowiedziałem się rzeczy nadspodziewanych. Ten chłopiec wyrósł na porządnego człowieka. Wszyscy go znacie.
Ireneusz i Edmund spojrzeli pytająco po sobie.
— Jest nim Henryk de la Tour-Vandieu.
Okrzyk zdumienia wybiegł naraz ze wszystkich piersi.
— Co takiego? — pytała Estera niemogąc zrozumieć całej prawdy.
— Odnaleźliśmy twego syna pani!... — zawołała radośnie Berta.
— Mojego syna!... czy podobna? — wykrzyknęła.
— Tak droga pani! — Dziwnem zrządzeniem Opatrzności, zabójca twojego męża stał się przybranym ojcem twojego syna!...
Piotr Loriot wydobył tymczasem jakiś papier z kieszeni.
— Czytajcie państwo; — rzekł podając.
Estera niemogąc powstrzymać wzruszenia głośnym wybuchnęła płaczem pośród którego dosłyszeć można było wyrazy:
— Gdzie mój syn? mój syn!.. chcę widzieć... uścisnąć go jaknajprędzej. Chcę mu powiedzieć że hańba jaką nosi na swoim nazwisku, w niczem go osobiście dosięgnąć nie może. Cóż go obchodzi nikczemnik który ukradł tytuł jaki, się jemu przynależy? — Doktorze!... prowadź mnie do mojego syna, chcę go zobaczyć jaknajprędzej.
— I ja zarówno — ozwał się Czwartek umierającym głosem — ja pragnę uzyskać jego przebaczenie i jego matki.
— Matki przebaczenie już dawno otrzymałeś — wyrzekła Estera. — Tobie ja bowiem zawdzięczam życie mojego syna.
∗
∗ ∗ |
Cofnijmy się o kilka godzin wstecz do prefektury policyjnej.
Wydawszy rozkaz agentowi Leblond odniesienia zabranej kartki Théferowi naczelnik udał się z prośbą osobiście do prokuratora aby tę sprawę pozwolono jemu prowadzić, na co otrzymał jaknajchętniejsze zezwolenie.
Natychmiast rozesłał kilkunastu agentów do Batignoles z rozkazem śledzenia Théfera.
Leblond zaś udał się na ulicę Pont-Louis-Phillipe by osobiście dozorować tej tak ważnej sprawy.
Około godziny ósmej wieczorem, Théfer wsiadł w dorożkę i kazał się wieść na Berlińską ulicę.
Leblond toż samo uczynił, a po całogodzinnem oczekiwaniu, ujrzał swojego byłego zwierzchnika wychodzącego z jakąś kobietą.
Idąc krok w krok za niemi, doszedł do mieszkania mniemanego Fryderyka Bérard, na Batignolles.
Théfer wyjętym z kieszeni kluczem otworzył furtkę w murze otaczającym ogród i wszedł tam wraz ze swą towarzyszką.
Więcej nie było potrzeba sprytnemu agentowi.