Dziecko salonu/Wicher
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecko salonu |
Rozdział | Wicher |
Wydawca | Księgarnia Powszechna |
Data wyd. | 1906 |
Druk | W. Maślankiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Szu... Hu-hu... Szuu... Ha-hu... Huuuuu!
Dziecko się rodzi.
Cha — cha — chaaaaa...
Dziecko małe, słabe, białe.
Huuuuu!
Dziecię, które płacze bez łez.
Ti — pit. Ti — pit.
Rodzi się nagie dziecię człowiecze, — na ból.
Hu — szszszuuu!...
Wiedźmia mać woła wiedźmy na tan. Smolne pochodnie się jarzą. — Na tan, — na tan. — Hu-huuuu! — Na bal — na tan, wiedźmia mać.
Eech pokraki, — ech wściekłe, — a złe.
A zły ich wzrok, a zły — zły śmiech, a zła ślina — jad; a zły, zły, zły śmieeech, a zły — zły — zły wzrok.
Hu — huuuuu...
Dziecko drżące, ślepe — na świat, tu na świat, — dziecko — łup, dziecko — kat, dziecko — wróg, ślepe i bezradne.
Szszuuu...
Beczki z gorzałą na wozach, brzegiem torfowiska, — beczki pełne, duże, ciężkie. — Byle w bagnie nie zagrzęzły.
Hhuuuuu!
Ciągną wiedźmy; na miotłach jadą, co bogatsze, — błotem unurzane, — nagie, — kwaśnym potem śmierdzące. — Suche łydy — piszczele, ostry nos, kocie oczy złem świecą, — na bal, na weselisko; kocie oczy złem świecą.
Hu — huuuuu...
Ciemna noc — wicher dmie — wicher gnie gałęzie — wicher psiakrew dęby łamie.
A dziecko kwili, — drży, — niemowlę tycie maleńkie.
A wiedźmięta na drzewa się drapią, sowom oczy wypijają, ćmy wysysają, — korę z drzew zgryzują białemi zębiętami, — w wydęte pępki kułakami biją, — z piskiem, kwikiem, — skowytem...
Wicher huczy — puhacz szydzi, czarne kruki biją czarną noc skrzydłami; wilki wyją, smoła syczy — a wiedźmy się nawołują.
Niemowlę ludzkie drży.
Wicher huczy: hu — hu, huuuuu...
Cisza; liczą, kogo brak. Łydy chęcią drżą do tańca; suche łapy pazurami drą powietrze; nawet kruki milczą, — zawisły czarnemi plamami na niebie, — nawet chmury czarne przystanęły, tylko się zwijają, kłębią nad torfowiskiem zgniłem, opasują dokoła złowrogim pierścieniem...
Dziecko rączęta wyciągnęło w górę, palce maleńkie rozstawiło szeroko, nóżętami kopie łoże matczyne, patrzy szeroko rozwartemi, niewidzącemi oczami, — pije zimne powietrze, wargami ssie chciwie, — małe, bezradne, liche — grzechu pełne dziecię człowiecze. I już chce żyć.
Eche — che: chce żyyyć...
Wiedźmy sieć w jezioro zarzuciły, co ją rybak na krzakach rozwiesił, — na wyspie jeziora. Mają one łów obfity. — Do beczek z gorzałą żywe żaby i pijawki ciskają, — na zaprawę a zakąskę, — na ten wielki bal.
A wiedźmięta — szczenięta obsiadły chojaki aż po wierzchołki i na widowisko czekają. — Chwieją się konary, ciężarem stłoczone.
Wicher huczy — instrumenty stroi stary grajek wiedźm plugawych.
Syczą rzadkie smolne beczki, krwawem światłem się kołyszą, plują czerwonemi, ostremi językami w górę, liżą żelazne obręcze, — to w cieniu konają.
Rozwaliły wiedźmy torfu sążeń, prasowanych cegieł brunatnych naznosiły, — zbudowały ni to stos, ni ołtarz, ni kołyskę, — i czekają, patrzą w dal...
Akuszerka w białym fartuchu chodzi cicho na palcach. — Chora oczy przymknęła, a przed powiekami iskry z nocnej lampki cieniami się snują. — A dziecina usteczkami porusza pracowicie, — na pokarm czeka, a płuca chciwie piją powietrze. — Tak, — niemowlę chce żyć...
Huuu. Szu — huuu...
W bok odskoczyła odtrącona chmura. — Załopotały czarne skrzydła ptaków nocnych. — Ustawiły się wiedźmy w dwa sznury, pochyliły poczochrane łby, a z piersi zawyły radośnie.
Piorun nakreślił trzy ostre kąty na chmurach, padł skośnie na ziemię, wężem czołgał się, — skoczył — i naraz wszystkie beczki smolne pożarem ogarnął. I jasność była, ale tylko na chwilę, — i znów dawny półcień.
Mać wiedźmia dziecię ludzkie niesie, — na kołysce torfowej je złożyła.
Ręce brunatne obnażyła po łokcie. — Inne wieńcem ją złowrogim obstąpiły, — patrzą — milczą, — czekają; piana w kątach ust, — kołtuny na łbach, — trucizna w oddechu...
Niemowlę śpi, — wyczerpane płaczem niespokojnie śpi; ono przeczuwa, rozumie, wie — i drży — i przez sen nawet chce żyć.
Jego drobne wargi coś szepczą, — z kimś się żegnają, czy o litość proszą. — To drobna pierś westchnieniem się podniesie, — to rączka mała poruszy się, jakoby odpychała, to czyni ruch przestrachu, jakgdyby ktoś zagroził maleństwu. — Poruszyło głową, jakby natrętne odgarniając myśli; to dłonią ku czołu zmierza, jakby zetrzeć zeń coś chciało, — to powiekami drgnęło niby groźnie a z lękiem; to oddech wstrzyma, to szybko oddycha, — to skrzywi boleśnie usteczka, jak człowiek, który pragnie a przebaczyć nie może, — to mruknięciem cichem czy się skarży, czy nie zgadza, czy błaga...
Wiedźmia mać krzywe palce w piersi dziecka zatopiła i duszę jego wyjęła. — Wyjęła, — na dłoń oślizgłą kładzie, ostremi pazurami, jako grzebieniem rozczesuje — i grzechy, jak wszy z niej chwyta, — z duszy niemowlęcia. — A każdy grzech porykiem radosnym wita, — wiedźmy wtórują i wicher wtórzy.
Hu — hu — o — są. — Są — wszystkie są.
Rozpusta ojca, — jest, — jest tu u niemowlęcia, — i noce jego niedospane, — pijane noce. — Radujmy się!
Hu — huuuuu...
I rozczesuje duszę krzywemi pazurami i grzechy jak wszy chwyta, — radosnym porykiem wita je i żegna — i znów na urost puszcza.
Są — ooo są! — Niewola matki, — uczuć pęta, — myśl w kajdanach, — marzenia krwią ociekłe, — targowisko, — przedażne ciało, — serca handel, — i burze zmysłów na białem łóżku dziewiczem.
I dziadów grzechy, — jak wszy. — Radujmy się!
Hu — huuu...
Syknęła szelma, — sparzyła dłoń.
Zawyła wiedźma i potoczyła wokół krwią nabiegłem okiem. — I cisza była wielka i lęk — i cisza stała się wielka i lęk. Sparzyła dłoń: tam iskra była w duszy człowieczej.
Jęzorem miele w gębie; policzkami zapadłemi wyciska ślinę, — jęzorem ją zbiera, — i plunęła jadem w duszę, trzymaną w ręku.
Iskra w duszy niemowlęcia jękła, zbladła, przykurczyła się, zda się w kłębuszek trwożny zwinęła, — nie zgasła; — zbladła, — nie zgasła.
I cisza była wielka i lęk.
— O sobacze plemię człowiecze, — bodaj się twojem ścierwem robactwo grzechów pasło — na wieki.
— Na wieki, — zawtórował chór.
— Wraże plemię człowiecze, — zgnij w pijaństwie i rozpuście, — zgnij w gwałtach i rozbojach, — zgnij w krzywdzie i nienawiści, — zatoń w myśli własnych i zbrodni własnych powodzi.
— Na wieki, — zawtórował chór.
— Ci, którzy cię chcą wieść prostemi drogami, — niech oszaleją i w trzęsawiska cię wiodą. — Ci, którzy miłość głosić będą, niech sami w nią nie wierzą; niech brzuchy ich obrastają sadłem, a dusze — pleśnią; — niech myśli ich kłamią słowom, a słowa przeczą czynom, — i miłość niech ośmieszoną będzie. — Niech nikt nikomu nie wierzy, — a jeśli uwierzy, niech zrozumie źle, — i niech nienawidzą.
— Oderint[1], — in saecula saeculorum oderint.[2]
— A ci, którzy głoszą prawdę, niech wiary nie mają — kłamstwa siewcy; a posiew zgody i miłości czystej — niech nienawiści mienią siewem. — A iskra, którą mnie sparzyłeś, pomiocie ludzki, — niech przekleństwem ci będzie, — niech mózg i serce ci parzy, aż bielmem zajdą. — I tylko pierwszy grzech niech ciebie niepokoi, a dalsze paciorkami różańca narastają, — i stworzą koło, z którego nie masz wyjścia, — i pragnij żyć! — Przeklinam cię błogosławieństwem zła, błogosławię przekleństwem dobra.
— Oderint, — in saecula saeculorum oderint. — Niech nienawidzą — na wieki.
— I wsze grzechy przodków twoich, środowiska i narodu twego, i ludzkości całej, — które wątłym pyłem ruchliwym dzisiaj, — niech dębami wzrosną w wyziewach życia. — Noś piętno twego urodzenia w hańby wieku. — Oderint!
— Oderint, — odpowiedział szmer...
Zapłonęły wszystkie beczki smolne: i te — na wybrzeżu, — i te na jeziorze, — i na wyspach, — i w dali na trzęsawisku. I zadął wicher we wszystkie instrumenty naraz, — i gra, — i gra — i gra, — i gra. — I chmury, i wiedźmy, i ptaki nocne — puściły się w tan.
A niemowlę patrzy niewidzącemi oczyma i... drży...
Wilczek mówi:
— Ktosik się dziś w nocy powiesił na tę wichurę.
Bierze blaszankę z kawą i skibę chleba i idzie do pracy.
Ciemno... Lampka przyćmiona miga.