[322]ZŁOŻENIE
DO GROBU
MEFISTOFELES / LEMURY / ROTY
NIEBIESKIE / CHÓR ANIOŁÓW
LEMUR
(solo)
Coś ten dom niedbale zbudowany,
leniwa snać łopata.
LEMURY
(chórem)
Tobie, gościu, w szatce konopianej
wystarczy taka chata.
LEMUR
(solo)
Coś to tę komnatkę — marne sługi!
przyładzić nie umieli.
LEMURY
(chórem)
Robiłeś, braciszku, ciągłe długi —
masz wielu wierzycieli.
MEFISTOFELES
Leży ciało; gdy dusza umknąć się ośmieli,
pokażę jej cyrograf prędko — krwią pisany.
Niestety tyle dzisiaj poznano forteli,
by djabłu duszę wyrwać! Świat jest strasznie szczwany!
[323]
Na stary sposób ani rusz — nie wolno!
Na nowy też niedojdę do dobrych wyników;
dawniej sam byłbym pracę wykonał mozolną,
lecz dzisiaj uciec muszę się do pomocników.
We wszystkiem źle się wiedzie nam bezsprzecznie,
na nic prawa; obyczaj stary jest wspomnieniem;
więc też budować na nim nie można bezpiecznie.
Dawniej wylatywała z ostatniem westchnieniem
dusza — więc czatowałem chytrze przyczajony —:
łaps! — i już ją jak myszkę pochwyciłem w szpony.
Dziś inaczej! Broni się i w ponurym mroku
ohydnego mieszkania trwa, w kiepskim zewłoku,
aż rozkładem zwaśnione żywioły się skłócą
i duszę wreszcie na łeb, na szyję wyrzucą.
Tak mijają godziny i dni pośród biedy
wciąż mnie dręczy pytanie: jak? i gdzie? i kiedy?
stara śmierć siły stradała rychliwe,
bo nawet czyli? jest już dziś bardzo wątpliwe.
Ileż-bo razy trupem wzrok mój się napawał;
gdzież tam! To złuda! Trup zadrżał i wstawał!
(wykonuje fantastyczne, nietoperze gesty zaklinania)
Do mnie! A prędko! Bierzcie za pas nogi:
do mnie kręcone, do mnie proste rogi!
Djabły wytrawne, piekła weterani,
piekielną paszczę przywleczcie z otchłani!
A ma dość paszczęk piekielny władyka,
któremi stany i godności łyka;
lecz, mniemam, trza na przyszłość postępować śmiele,
na cóż te segregacje, puste ceregiele!
(po lewej stronie rozdziawia się potworna piekielna paszcza)
Ostre kły sieką; z gardła wrzącej głębi,
płomień wybucha żagwią rozwścieczoną,
[324]
ukrop wrze krwawy, para wkrąg się kłębi,
bramy piekielne wiecznym ogniem płoną.
Płomienny przypływ lawą skrzącą wzbiera,
przeklęci płyną z nadzieją w pożodze,
lecz straszna szczęka miażdży ich i ściera —
grzeszni odnowa cofają się w trwodze.
Po zakamarkach nowości bez lików,
straszne tortury w tej piekielnej kaźni!
Dobrze czynicie! siejcie strach w grzeszników,
co piekło zowią kłamstwem wyobraźni.
(do djabłów tłuściochów z krótkiemi, prostemi rogami)
Baczność brzuchacze! pomiocie łakomy!
nażarty siarką bańdzioch wasz się świeci;
kark wyprężajcie wilczy, nieruchomy,
czy się tu znagła ogienek nie wznieci —;
a to duszyczka właśnie, psyche uskrzydlona!
wyrwijcie skrzydła, niech robakiem będzie!
Tedy mą cechą djablą naznaczona,
pojedzie w piekło w płomienistym pędzie.
Baczcie na odwłok, draby, z uwagą łakomą;
czy tam przebywa, akuratnie niewiadomo.
Lecz pono w pępku, mówią, rada miewa łoże,
uwaga! bo wam tędy łacno umknąć może.
(do djablów chudeuszów z długiemi, krętemi rogami)
A wy skrzydlate biesy, olbrzymi narodzie,
zapełnijcie powietrze, czekajcie w odwodzie!
Ostrzcie pazury kocie, czuwajcie na czacie,
gdy tylko zatrzepoce — cap! — i już ją macie.
Napewno ją już mierzi mieszkanie ponure,
a zresztą geniusz zawsze pragnie wzlecieć wgórę.
[325](glorja niebiańska rozświetla się od strony prawej)
ROTY NIEBIESKIE
Spłyńcie aniołowie,
niebiańscy posłowie,
duchy bożej rodziny —
ukojenie nieście,
popioły wskrzeście,
odpuśćcie winy —
wszystkim w przelocie
siejcie łask krocie
wielkiej nowiny!
MEFISTOFELES
Nagłego światła obmierzłe wytryski!
Chór rzępolący ohydnie fałszuje;
to te chłopięco-dziewczyńskie popiski,
w których dewotów zgraja się lubuje.
Wy wiecie o tem, że w przeklętej chwili
sprzysięgliśmy się na zgubę ludzkości;
wszelkie paskudztwo jakieśmy odkryli,
to właśnie pokarm waszej pobożności.
Idą świętoszki, litanjami dzwonią!
Niejedną duszę capli nam z przed nosa;
dziś nas zwalczają naszą własną bronią;
zakapturzonych djabłów pełne są niebiosa.
Przegrać — wstyd wielki! Na wszelkie sposoby
baczcie, pilnujcie na czacie grobowej.
CHÓR ANIOŁÓW
(sieją róże)
Balsamy wonne,
róże obronne,
życiem darzące,
rozkwitające —
[326]
ziemię umajcie!
Skrzydłami liści,
czarem okiści
w lot rozkwitajcie!
Wiosna wychynie z waszej zieleni,
pokój zmarłemu z waszej czerwieni.
MEFISTOFELES
(do szatanów)
Ejże! Strach podły djabli honor plami!
Stójcie! Niech sypią! — Stać mężnym szeregiem!
Anioły myślą, że temi kwiatami
ognistych djabłów zasypią jak śniegiem;
w oddechu waszym skurczy się, stopnieje
zamieć kwiatowa — jeno dąć jak z miecha!
Już deszcz różany w gorącu bieleje!
Dość! Dość! Za mocno! — Marna z was pociecha!
Zawrzyjcie pyski! Za silne te żary!
Że też w niczem zachować nie umiecie miary!
Róże się rozżagwiły, w zmożonej czerwieni
krążą wkoło zawieją trujących płomieni.
Wytrwać! Dzierżcie się ostro! Kupą czyńcie wstręty! —
Cóż — siły gasną —!— Tchórzą przerażeni! —
Napróżno! — Płoszy djabłów ten ogień przeklęty.
CHÓR ANIOŁÓW
Błogosławione kwiecie!
Płomienie radosne!
Miłość siejecie,
rozśmianą wiosnę —
w serca tęskniące.
Słowa prawdziwe
w modrościach jaśniejące!
Zastępy wieczyście szczęśliwe
wzlatują w słońce.
[327]MEFISTOFELES
Wstyd! Wstyd! Przekleństwo, głupia zgrajo!
Na łbach rogatych djabły stają,
kozły machają — zestrachane! —
i rzycią mierzą w otchłań piekła!
Oby was smoła na wiór spiekła!
Ja przedsię tu zostanę!
(walczy ze spadającemi różami)
Precz błędniki odemnie! — Choć bystro płoniecie —
cóż —?— chwytam was, jak nawóz w ręku próchniejecie!
Precz! Przepadnij! Umykaj paskudny ogarku!
Dotknął mnie — jakby siarkę poczułem na karku.
CHÓR ANIOŁÓW
Co nie wasze — niechajcie —
nanic tu jasna władza,
z odwagą odrzucajcie,
co sercom waszym przeszkadza.
Lecz na głos możny, siły walne gromadźcie,
miłość i miłujących w niebo prowadźcie!
MEFISTOFELES
Płonie mi serce, wątroba i głowa
ponadszatańskim żywiołem!
Nad żary piekieł ta przemoc ogniowa
większa — — i teraz dopiero pojąłem
owe męki kochanków, rąk załamywania,
gdy nawet wzgarda wymóc nie może rozstania.
Więc jestem zakochany?! — Czemże pociągacie
mnie — wy, z którymi żyję w odwiecznym rozbracie!
Zawsze patrzyłem na was zły, nieprzejednany,
a oto czuję w piersiach czar mocy nieznanej!
Rozkoszni, piękni, młodzi — trudno temu przeczyć —
chciałbym, coś mnie wstrzymuje, nie mogę złorzeczyć!
[328]
Któż dudkiem jutro będzie? — już sam z siebie szydzę,
jeśli ja wystrychnięty zostanę na dudka? —
Ta gromada chłopczyńska, której nienawidzę,
taka powabna strasznie, nadobna, milutka!
Dzieciaki lube! Radość we mnie wzbiera:
wszakże jesteście także z rodu Lucyfera?
Takie śliczne! Pozwólcie, że was pocałuję;
w samą porę przyszłyście; tak się swojsko czuję,
jakbym was znał oddawna — — tak sobie lecicie,
a ja jak kot się prężę lubieżnie i skrycie;
coraz wabniejszem zdacie się olśnieniem,
o, zbliżcie się, uraczcie mnie jednem spojrzeniem!
ANIOŁOWIE
Już idziemy! — Dlaczego umyka twa postać?
Zbliżamy się — zaczekaj, jeśli zdolisz zostać.
(aniołowie zstępują)
(zajmują całą przestrzeń)
MEFISTOFELES
(zepchnięty na proscenjum)
Potępionemi zwiecie nas duchami,
a wy jesteście, wy! czarownikami,
bo uwodzicie i baby i chłopów.
Cóż za przygoda! Stoję wśród ukropów,
płomieniem bucha rozżarzone ciało!
Więc to jest miłość? — Cóż to się podziało?
Fruwacie wkoło, ziemią stopa wasza gardzi;
pragnę by ruchy wasze były świeckie bardziej;
z powagą wam do twarzy, pięknie, ani słowa,
lecz uśmiechnięty buziak, ach! to rozkosz nowa!
Doprawdy, do cna spłonę w wieczystym zachwycie,
kiedy na mnie miłośnie, zalotnie spojrzycie,
tak jakto zakochani: buzia w ciup, a oczy
rzęsami przysłonięte niecą żar uroczy.
[329]
Twój, dryblasku kochany, powab mnie zwycięża,
jeno poco ten smutek? poco mina księża?
Okraś spojrzenie swoje szczyptą lubieżności!
A wy noście się śmiało! Za mało nagości!
ta koszula fałdzista zbyt dewocją trąci — —
odwracają się! — Kształty okrągłe, prześliczne!
Uroki niezrównane! Aż się w głowie mąci!
Psiejuszki miłe! Strasznie apetyczne!
CHÓR ANIOŁÓW
Stań się światłością, płomieniu miłujący!
W prawdzie skąp potępionych uzdrawiającej.
Niech szczęście zło przemoże! — Wami bezpieczny
duch odnajdzie zbawienie w wspólności wiecznej.
MEFISTOFELES
(opamiętał się)
Cóż to się ze mną dzieje?! — Jak Hiob pokryty
cały jestem wrzodami — i grozą przybity.
A jednak tryumfuję! — gdy myśl swą przemierzam,
sobie i pochodzeniu ufam i zawierzam;
o zacna krwi djabelska, przecież jesteś górą!
Czarodziejstwa miłości wyłażą ci skórą!
Przeklęty płomień już się wypalił, nie piecze;
przeklinam w żywy kamień, w czambuł wam złorzeczę!
CHÓR ANIOŁÓW
Płomienie święte! Kogo wy otoczycie,
ten szczęsne, z wybranymi, poczyna życie.
Razem, razem się wznośmy w chwale, w podziwie!
W atmosferze przeczystej niechaj duch żywię!
(w locie unoszą nieśmiertelność Fausta)
[330]MEFISTOFELES
(spoziera wkoło)
Gdzież te młodziki? — Już w górze kołują!
Chytrzy! podeszli mnie w chwili ospałej —
z łupem ku niebu prosto ulatują!
Szczwani! Tak długo koło grobu łasowali,
aż mi skarb wielki, jedyny, wspaniały,
aż mi tę duszę, zastaw mój, porwali!
Przed kim-że się użalę w tej posępnej głuszy,
choć sobie słuszne prawo roszczę do tej duszy?
Tak mi zmydlono oczy — na me stare lata!
Bardzo szkaradnie los mną przeciwny pomiata!
Lecz zasłużyłem! Ostatni kiep ze mnie!
Tyle zachodu i wszystko daremnie!
Oto na dudka szczwany djabeł wystrychnięty,
przez żądze ordynarne miłostki namiętnej.
A jeśli dziś płochości szalonej, dziecinnej
zawdzięczam wielką klęskę w tej całej robocie —
to przyznać muszę szczerze, że sam jestem winny,
bo się oplątać dałem przy końcu głupocie.