Garbus (Féval)/Część czwarta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Garbus |
Podtytuł | Romans historyczny |
Data wyd. | 1914 |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Bossu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sylwetka Filipa Orleańskiego, jak również niekształtna postać garbusa nie ukazały się więcej na firankach. Książę regent usiadł w głębi gabinetu, a przed nim w postawie pełnej szacunkiem, ale i własnej godności stał garbus.
Jakkolwiek książę regent skończył zaledwie lat czterdzieści pięć, wyglądał na wiele starszego. Wyraz ogromnego zmęczenia przysłaniał szlachetne rysy. Tem niemniej był to jaszcze piękny mężczyzna. Rysy twarzy pełna były dziwnego wdzięku; oczy niewieściej słodyczy i niezwykłej dobroci. Wyraz ust i pewna ociężałość w postawie zdradzały wyraźnie potomka domu Orleańskiego.
— Czyś to ty pisał do mnie z Hiszpanii pytał regent, mierząc spojrzeniem postać garbusa.
— Nie, Wasza królewska wysokość — odpowiedział z szacunkiem, garbus.
— A z Brukselli?
— Też nie.
— A z Paryża?
— I z Paryża nie.
Książę regent spojrzał mu w oczy przenikliwie.
— Dziwiłoby mnie, gdybyś mógł być tym Lagarderem — szepnął.
Garbus ukłonił się z uśmiechem.
— Panie — rzekł regent poważnie ze słodyczą w głosie — nie chciałbym bynajmniej robić aluzyi do tego, o czem pomyślałeś. Ja nie widziałem nigdy tego Lagardera.
— Wasza królewska wysokość — odpowiedział garbus, uśmiechając się ciągle — nazywano go pięknym Lagarderem, gdy był ułanem jego królewskiej mości wuja waszej wysokości.
— Ja zaś nie potrafiłbym być ani pięknym ani ułanem.
— Jak się zowiesz? — zapytał regent.
— U siebie w domu nazywam się mistrzem Ludwikiem. Wszędzie indziej, tacy, jak ja, ludzie mają jedynie przezwiska.
— Gdzie mieszkasz?
— Bardzo daleko.
— A więc odmawiasz mi powiedzieć o miejscu twego zamieszkania?
— Tak, wasza królewska wysokość.
Filip Orleański podniósł na niego wzrok surowy i wymówił cicho:
— Ja mam policyę mój panie, i ona uchodzi za barzdo zręczną; mógłbym się łatwo dowiedzieć..
— Z chwilą, gdy wiem, że waszej królewskiej mości tak bardzo na tem zależy — wtrącił garbus — muszę odsunąć na bok moje upodobania. Mieszkam w pałacu księcia Gonzagi.
— W pałacu Gonzagi! — powtórzył zdziwiony regent.
Garbus skłonił się, mówiąc zimno:
— Mieszkania tam są drogie!
Regent zamyślił się chwilę.
— Jestto już dawno — zaczął — bardzo dawno, jak słyszałem po raz pierwszy o tym Lagarderze. Był to niegdyś bezczelny zawadyaka.
— Od tej pory starał się wszelkiemi siłami odpokutować i zmazać swe szaleństwa.
— Czemże ty jesteś dla niego.
— Niczem.
— A czemuż on sam tu nie przyszedł?
— Gdyż miał mnie pod ręką i wolał przysłać.
— A gdybym chciał się z nim widzieć, gdziebym go mógł znaleźć?
Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć waszej królewskiej wysokości.
— Jednak..
Wasza królewska wysokość ma policyę, która uchodzi za zręczną, spróbujcie.
— Czy to wyzwanie mój panie?
— To groźba, wasza królewska wysokość Za godzinę do tej chwili, Henryk Lagarder może być najkompletniej zabezpieczony przed poszukiwaniem policyi, a kroku, który zrobił obecnie, aby porachować się z waszem sumieniem, nigdy nie powtórzy. A więc krok ten uczynił wbrew chęci? — zapytał Filip Orleański.
— Wbrew chęci, tak właśnie — odpowiedział garbus.
— Dlaczego?
— Dlatego, że szczęście całego jego życia jest w grze, którejby chciał i mógł nie zgrywać.
— A któż go zmusił do zgrywania tej gry?
— Przysięga.
— Złożona komu?
— Człowiekowi, który dawno umarł.
— Jak się nazywał ten człowiek?
— Wasza wysokość znała go dobrze, człowiek ten nazywa się Filip Lotaryński, książę Nevers.
Książę regent posępnie opuścił głowę na piersi.
— Dwadzieścia lat! — szepnął z ciężkiem westchnieniem. — Ja nic nie zapomniałem, nic! Kochałem go, mego biednego Filipa — ciągnął regent głosem wzruszonym — i on mnie kochał. Od czasu, gdy mi go zabito, nie wiem, czym kiedy dotknął ręki prawdziwego przyjaciela.
Garbus, zda się pożerał księcia oczami.
Na twarzy jego malowało się ogromne wzruszenie. Była chwila, że otworzył usta do mówienia, ale powstrzymał się całą siłą woli. I znów oblicze jego stało się obojętne.
Tymczasem Filip Orleański otrząsnął się z zadumy i mówił wolno:
— Byłem blizkim krewnym księcia Neversa. Siostra moja wyszła za mąż za jego kuzyna, księcia Lotaryngii. Jako panujący i przyjaciel winienem opiekę wdowie, która zresztą jest żoną jednego z moich najdroższych przyjaciół. Jeżeli córka jej żyje, solennie obiecuję, że będzie najbogatszą dziedziczką we Francyi i będzie mogła wybierać męża między książętami. Co zaś do zabójstwa mego biednego Filipa.... powszechnie mówią, że posiadam jedną wielką cnotę, to jest zapomnienie zniewag i niesprawiedliwości. I to jest prawda: myśl zemsty rodzi się we mnie i umiera w jednej i tej samej minucie. Ale i ja przysiągłem, kiedy mi powiedziano: „Filip zabity!“ W obecnej chwili jestem władcą państwa i muszę wymierzyć sprawiedliwość i już nie zemścić się, lecz ukarać zabójcę Neversa.
Garbus skłonił się w milczeniu.
Filip Orleański ciągnął dalej:
— Pragnąłbym się dowiedzieć czegoś więcej. Czemu ten Lagarder tak długo ociągał się ze zgłoszeniem do mnie?
— Ponieważ powiedział sobie: “Wówczas dopiero zwolnię się z opiekuństwa, gdy panna Nevers będzie dojrzałą i gdy będzie mogła poznać swych przyjaciół i nieprzyjaciół”
— I posiada dowody! Wszystkie z wyjątkiem jednego.
— Jakiego?
— Dowodu, któryby ujawniał spełnioną zbrodnię, znacząc zabójcę.
— A on zna zabójcę?
— Tak mu się zdaje; wie, że pewien znak potwierdziłby podejrzenia.
— A ten znak nie może służyć za dowód.
— Wasza królewska wysokość sam to osądzi wkrótce. Co do urodzenia i tożsamości dziewczyny wszystko jest w porządku.
Regent zamyślił się.
— Jaką przysięgą związał się ten Lagarder zapytał po chwilowem milczeniu.
— Przyrzekł ojcu dziecka, że będzie mu ojcem — odpowiedział garbus.
— Więc on tam był w chwili śmierci?
— Był tam. Umierając, Nevers powierzył swą córkę jego opiece.
— A czy ten Lagarder walczył z bronią w ręku w obronie Neversa?
— Robił co tylko mógł. Po śmierci księcia zdołał umknąć z dzieckiem, pomimo, że był sam jeden przeciw dwudziestu.
— Słyszałem, że podobno nie było na święcie straszniejszej szpady — szepnął regent. — Ale w opowiadaniu pańskiem dużo jest niejasności. Jeżeli ten Lagarder obecnym był podczas walki, jakże mógł mieć tylko podejrzenia co do osoby zabójcy.
— Była, noc czarna — Zabójca był w masce. Uderzył z tyłu..
— Więc to sam dowódca bandy uderzył?
— Dowódca. Nevers padł natychmiast wołając: Przyjacielu, pomścij mnie!”
— A czy ten dowódca — pytał regent z widocznem wahaniem się — nie był markiz Kajlus?
— Pan markiz Kajlus nie żyje od wielu lat — odrzekł spokojnie garbus, — zabójca żyje.
Niech wasza królewska wysokość powie jedno słowo, a Lagarder wskaże mu zabójcę jeszcze tej nocy.
— To ten Lagarder jest w Paryżu?
Garbus przygryzł wargi.
— Jeżeli jest w Paryżu — dodał z tryumfem regent, wstając — będę go miał.
Dotknął ręką dzwonka.
— Niech p. Maszolt natychmiast tu przyjdzie — rozkazał służącemu.
P. Maszolt był naczelnikiem policyi.
Garbus odzyskał zwykły spokój.
— Wasza królewska wysokość — rzekł, spoglądając na zegarek — oto w tej chwili p. Lagarder czeka na mnie, poza bramami Paryża na gościńcu, którego nie wymienię, chociażby wasza królewska wysokość tego żądałał. Już jedenasta godzina. Jeżeli p. Lagarder przed wpół do dwunastej nie otrzyma odemnie żadnej wieści, koń jego uniesie go w stronę granicy. Zamówione ma konie rozstawne, więc pan naczelnik policyi nic tu nie pomoże.
— Zostaniesz jako zakładnik! — zawołał regent.
— Och, ja! — uśmiechnął się garbus. — Jeżeli waszej królewskiej wysokości zależy co na tem, mogę zostać jego więźniem.
To mówiąc skrzyżował ręce na piersiach.
W tej chwili wszedł naczelnik policyi.
— Maszolt — zaczął regent, ociągając się zawołałem cię w sprawie pana Cellemare i innych. Ale w tej chwili nie mogę z tobą mówić. Idź do tamtego gabinetu i czekaj na mnie.
Maszolt, mrużąc oczy wskutek krótkiego wzroku, przyglądał się z boku garbusowi.
— Acha, mój kochany — rzekł regent do kierującego się ku drzwiom naczelnika policyi — przygotuj mi list bezpieczeństwa z pieczęciami. Niech tam będzie zostawione miejsce do wpisania nazwiska.
To wyjściu Maszolta, regent zwrócił się do garbusa: Ten pański Lagarder traktuje ze mną, jak równy z równym. Przysyła do mnie swych ambasadorów i sam dyktuje mi, w ostatnim liście, jaka ma być treść listu bezpieczeństwa, którego żąda. W tej grze musi być jego własny interes i pewno kawaler Lagarder będzie wymagał dla siebie jakiejś nagrody.
— Wasza królewska wysokość się myli — odparł garbus. — P. Lagarder nic nie będzie wymagał. Nie byłoby w mocy nawet regenta Francyi wynagrodzić kawalera Lagardera.
— Tam do kata! — roześmiał się regent. — Musimy koniecznie poznać tę tajemniczą i romantyczną osobistość. Może sobie zdobędzie szalone powodzenie na dworze i wskrzesi modę błędnych rycerzy. Jak długo trzeba nam czekać na niego?
— Dwie godziny:
— Doskonale. Będzie więc antraktem między baletem indyjskim a ucztą dzikich.
Tego nie było w programie.
Wszedł lokaj i podał regentowi list bezpieczeństwa, podpisany przez sekretarza Stanu p. Leblanc i naczelnika policyi. Sam regent wypełnił puste miejsce na pergaminie i podpisał.
— Pan Lagarder — mówił, pisząc — nie po pełnił zupełnie takich błędów, których nie można przebaczyć. Nieboszczyk król był surowy na punkcie pojedynków i miał racyę. Ale Bogu dzięki, obyczaje się zmieniły i rapiery nie tak łatwo wyskakują z pochew. Jutro kawaler Lagarder zostanie publicznie ułaskawiony, a oto list bezpieczeństwa.
Garbus wyciągnął rękę. Książę regent zatrzymał jeszcze pergamin.
— Proszę tylko przestrzedz p. Lagardera, że wszelki z jego strony gwałt unieważni znaczenie tego pergaminu.
— Czasy gwałtów minęły — powiedział z powagą garbus.
— Co pan przez to rozumiesz?
— Rozumiem, że kawaler Lagarder nie mógłby przyjąć tego warunku jeszcze dwa dni temu.
— Dlaczego? — spytał książę Orleański z pogardliwą wyniosłością.
— Dlatego, że mu zakazywałaby jego własna przysięga.
— A więc on przysięgał jeszcze coś innego oprócz tego, że będzie ojcem dla dziecka?
— Poprzysiągł pomścić Neversa..
Garbus urwał nagle.
— Kończ pan — rozkazał regent.
— Kawaler Lagarder — mówił garbus wolno — unosząc w swych ramionach dziecię Neversa, powiedział do zabójców: “Wszyscy umrzecie z mojej ręki”. A było ich dziewięciu i kawaler Lagarder spotkał już siedmiu i ci śmierć znaleźli..
— Z jego ręki? — dokończył pytaniem regent.
Garbus na znak twierdzenia skłonił się zimno.
— A pozostali? — pytał jeszcze regent.
Są głowy, którychby naczelnicy rządu nie chcieli widzieć na rusztowaniu — odrzekł garbus, patrząc prosto w oczy księciu. — Wstrząśnienia, jakie sprowadza upadek takich głów, obalają tron. P. Lagarder pozwoli wybierać waszej królewskiej wysokości i polecił mi powiedzieć tak: “Ósmy z zabójców jest służalcem, więc pan Lagarder go nie liczy. Dziewiąty jest panem i trzeba żeby umarł. Jeżeli wasza królewska wysokość nie zechce oddać go katu, trzeba mu dać w rękę miecz, a reszta dotyczy tylko Lagardera”.
Książę regent po raz drugi wyciągną ku garbusowi rękę z pergaminem.
— Sprawa jest słuszną — szepnął do siebie — czynię to przez pamięć na mego biednego Filipa. Jeżeli p. Lagarder — rzekł głośno — będzie potrzebował pomocy....
— P. Lagarder błaga waszą królewską wysokość tylko o jedną rzecz.
— O jaką?
— O dyskrecyę. Jedno nierozważne słowo może zgubić wszystko.
— Dobrze. Będę milczał.
Garbus złożył ukłon głęboki i ukrywszy list bezpieczeństwa w kieszeń, zwrócił się ku wyjściu.
— A więc za dwie godziny? — rzekł na pożegnanie regent.
— No, cóż Ezopie, otrzymałeś to, o co ci chodziło? — zapytał stary stróż, Brean.
— Owszem — odpowiedział garbus, wtykając w dłoń stróża podwójnego luidora. — Ale teraz chcę popatrzyć na bal.
— Ot piękny z ciebie tancerz — zaśmiał się stróż.
— Wszystko jedno. — Chcę — upierał się garbus. — Daj mi tylko klucz od twojej budki w ogrodzie.
— Na co ci?
Garbus w odpowiedzi wsunął mu do ręki drugiego podwójnego luidora.
— Jakie to dziwaczne fantazye ma taki człeczyna podziwiał stróż. No, masz klucz od moje siedziby.
— Chcę także — zaczął garbus — abyś zaniósł tam, do twej budki, ów pakiet, który ci powierzyłem dziś rano.
— A czy za to też dostanę podwójnego luidora?
— Nawet dwa — odrzekł garbus.
— Brawo! O przyjacielu jestem pewny, że tu chodzi o jakąś miłosną schadzkę.
— Może i talk — uśmiechnął się garbus.
— Ja, gdybym był kobietą, pokochałbym cię, pomimo garbu za te twoje podwójne luidory Ale — zafrasował się poczciwy stróż — nie wpuszczą cię bez karty wejścia, a włócznie gwardzistów francuskich nie żartują.
— Ja mam kartę wejścia — uspokoił go garbus — zanieś tylko pakiet.
Natychmiast dobroczyńco. Idź prosto korytarzem, potem na prawo: stamtąd zejdziesz na dół, sień oświetlona. A zabaw się dobrze! Życzę szczęścia!