Garbus (Féval)/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Garbus |
Podtytuł | Romans historyczny |
Data wyd. | 1914 |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Bossu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wielka sala pałacu Neversa, która nazajutrz miała zapełnić się tłumem kupców, ukazał się dzisiaj po raz ostatni w całym blasku swej wspaniałości. Nigdy jeszcze od najdawniejszych czasów nie zasiadało w niej świetniejsze zebranie.
Gonzaga miał własne powody chcieć, by nic nie brakowało do uroczystości ceremonii. Zapraszające listy wysyłane były w imieniu króla. Możnaby naprawdę myślić, że chodziło tu o ważne sprawy państwowe.
Oprócz prezydującego zebraniu, Lamoignen i marszałka Villeroy, byli tam obecni wszyscy najznaczniejsi panowie Francyi, książęta i hrabiowie. Zwyczajna szlachta zajmowała miejsca na dole estrady.
Szanowne to zebranie dzieliło się naturalnie na dwie części: przekupionych przez Gonzagę i zupełnie od niego niezależnych.
Przed zaczęciem narady rozmawiano poufnie. Nikt nic wiedział dokładnie, dlaczego ich zwołano. Wielu myślało, że będzie rozprawa między księciem a księżną w kwestyi dóbr po Neversie.
Gonzaga miał gorących stronników; księżnę broniło tylko kilku starych, czcigodnych dygnitarzy i paru młodych błędnych rycerzy.
Opinia ich jednak zmieniła się z nadejściem kardynała, który, prosty w swych wyrażeniach, zadecydował — stanowcza.
— Biedna kobieta jest w trzech czwartych waryatką.
Wobec tego sądzono powszechnie, że księżna nie przyjdzie na zebranie. Czekano na nią jednak, jak kazała etykieta. Sam Gonzaga tego wymagał z pewnego rodzaju wyniosłością, za co obecni byli mu wdzięczni.
O wpół do trzeciej prezydujący Lamoignon zasiadł w fotelu; asesorami byli: kardynał, wicekanclerz, panowie: Villeroy i Clermont. Wszyscy pięciu złożyli przysięgę.
Filip Orleański miał osobiście prezydować temu zebraniu familijnemu, ze względu na przyjaźń dla księcia Gonzagi i na braterskie uczucie, jakie żywił niegdyś dla zmarłego księcia Neversa. Ale sprawy państwa, których nie mógł opuszczać nawet na dzień jeden, zatrzymały go w Palais-Royal. Na swoje miejsce przysłał p. Lamoignon. Kardynał miał być kuratorem księżnej.
Rada była najwyższą instancyą, mogącą samowładnie i ostatecznie decydować o wszystkich kwestyach, dotyczących spadku po Neversie, mogąca nawet ostatecznie wskazać do kogo należy majątek Neversa. W nabożnem skupieniu, wysłuchano odczytanego sprawozdania, potem kardynał zapytał przewodniczącego:
— Czy księżna Gonzaga ma jakiego prokuratora?
Prezydujący powtórzył na cały głos to pytanie.
Gdy Gonzaga miał już odpowiedzieć, prosząc o wybranie kogoś oficyalnie, wielkie drzwi otworzyły się szeroko i odźwierny weszli nie anonsując nikogo.
Wszyscy powstali. Tylko Gonzaga lub jego żona mogli wchodzić bez anonsowania.
Rzeczywiście na progu ukazała się księżna Gonzaga, jak zwykle ubrana żałobnie, ale tak dumna i piękna, że między zebranemi rozległ się szmer uwielbienia. Nie spodziewano się ujrzeć jej, a to do tego w takim blasku.
— Coście ekscelencyo opowiadali o niej? — spytał szeptem Mortemart kardynała.
— Na honor! — odparł kardynał. — Ukamienujcie mnie, bluźniłem. To jest poprostu cud!
Tymczasem księżna przemówiła głosem spokojnym i wyraźnym.
— Panowie, nie potrzeba żadnego pełnomocnictwa. Oto jestem.
Gonzaga spiesznie podążył naprzeciwko żony. Podał jej rękę z pełną szacunku galanteryą. Księżna przyjęła jego ramię, ale zauważono, że dotykając go, zadrżała i jej blade policzki powlekły się rumieńcem.
U stopni estrady znajdowała się cała “Familia”: Navail, Gironne, Moutobert, Oriol itd., wszyscy uszykowali się w dwa rzędy, aby przepuścić małżonków.
— Miłe małżeństwo! — szepnął Noce, gdy Gonzaga z żoną wchodzili na estradę.
— Pst! — uciszał Oriol. — Nie wiem, czy nasz pan jest kontent, czy zły z powodu ukazania się księżny?
Ale i sam Gonzaga nie wiedział, czy się tem cieszyć, czy martwić.
Na estradzie był fotel przygotowany dla księżnej, stał po prawej stronie estrady, obok miejsca zajętego przez kardynała. Tuż za fotelem księżnej znajdowała się portyera, zasłaniająca drzwi. Portyera była zapuszczona, a drzwi zamknięte.
Poruszenie wywołane ukazaniem się księżnej, nieprędko się uspokoiło. Gonzaga chciał widocznie zmienić coś w swym planie bitwy, bo zapadł w głębokie zamyślenie. Prezydujący po raz wtóry przeczytał akt zebrania, potem dodał:
— Książę Gonzaga ma nam przedstawić, czego żąda w prawie i w czynie? Czekamy na jego słowa.
Gonzaga powstał w jednej chwili. Skłonił się głęboko swej żonie, potem sędziom, następnie wszystkim obecnym. Księżna, obrzuciwszy szybkiem spojrzeniem całe zgromadzenie, spuściła oczy. Przybrała swą zwykłą nieruchomą postawę marmurowego posągu.
Gonzaga był wybornym mówcą.
Z wysoko podniesioną głową a błyszczącym okiem zaczął przemawiać głosem spokojnym, niemal nieśmiałym.
— Nikt tu nie myśli, że zwołałem podobne zebranie dla zakomunikowania rzeczy bez znaczenia, a jednak zanim dotknę przedmiotów poważnych, czuję się zmuszonym wyrazić pewną obawę, obawę prawie dziecinną. Gdy pomyślę, że muszę zabrać głos przed tak świetnem i czcigodnem zgromadzeniem, chwyta mnie lęk i nawet właściwa mi łatwość mówienia przeraża mię i sposób wymawiania, którego nigdy nie może się pozbyć syn Italii, nawet mój akcent. I naprawdę radbym cofnąć się przed tem żądaniem, gdybym nie pamiętał, że siła jest wyrozumiałą i że właśnie ta wyższość wasza zapewnia mi przychylność i pobłażanie.
Na tę przesadną przedmowę wyższe ławki uśmiechnęły się lekko. Gonzaga nic nie robił na ślepo.
— Pozwólcie im najpierw — ciągnął dalej — podziękować tym wszystkim, którzy zaszczycili swą obecnością naszą siedzibę. Przedewszystkiem regentowi, o którym można mówić szczerze, ponieważ go niema między nami, tego szlachetnego, świetnego księcia, zawsze pierwszego, gdy chodzi o jakąś godną i dobrą sprawę....
Tu i owdzie słychać była wcale niedwuznaczne wyrazy uznania. “Familia” przyklaskiwała garąco.
— Jakim wspaniałym adwokatem byłby nasz kochany kuzyn! — szepnął Chaverny do Novaila.
— Potem — mówił dalej Gonzaga — księżnej pani, która pomimo słabego zdrowia i upodobania do samotności, zechciała uczynić nad sobą wysiłek i zejść z wysokości, na której żyje, do naszych skromnych spraw ludzkich.
Po trzecie, składam dzięki wam prześwietni panowie, obrońcy i stróże najpiękniejszej korony świata i wam wszystkim jakiekolwiek stopnie zajmujecie w państwie. Jestem przepełniony wdzięcznością i moje podziękowania, mimo, iż źle wyrażone, idą przynajmniej prosto z serca.
Wszystko to wypowiedziane było głosem pełnym i dźwięcznym, jakim są obdarzeni północni Włosi. Gonzaga przytem umiał utrzymać doskonałą miarę w słowach. Po tym wstępie zdawał się nieco namyślać. Pochylił czoło i spuścił oczy.
— Filip Nevers, książę Lotaryński — ciągnął dalej z ponurym akcentem — przez pokrewieństwo był mi kuzynem, przez uczucie — bratem. Przeżyliśmy wspólnie dnie naszej młodości. Mogę powiedzieć, że nasze dwie dusze stanowiły jedną, tak zawsze dzieliliśmy się zmartwieniami i radością. Był to wspaniały książę i, Bóg wie tylko, jaka sława czekała go w dojrzałym wieku! Ten, który w swem potężnym ręku trzyma losy wielkich tego świata, zatrzymał młodego orła w tej chwili właśnie, gdy gotował się do lotu. Nevers umarł w wieku lat dwudziestu czterech. W mem życiu, często i ciężko doświadczanem, nie pamiętam, aby mnie dosięgnął cios boleśniejszy. Osiemnaście lat upłynęło już od owej fatalnej nocy, lecz ani na jotę nie złagodziły mego żalu... Pamięć o nim jest tutaj! — dodał drżącym głosem, kładąc rękę na sercu. — Pamięć żywa, wieczna, jak żałoba tej szlachetnej kobiety, która nie wzgardziła moim nazwiskiem po nazwisku Neversa!
Wszystkie oczy zwróciły się na księżnę. Czoło jej pokryło się rumieńcem, ogromne wzruszenie bólem skurczyło piękne oblicze.
— Proszę nie mówić o tem! — wyszeptała przez zaciśnięte zęby. — Oto osiemnaście już lat spędzam w samotności i we łzach!
— Ci wszyscy, którzy tu przyszli w celach poważnych, więc, sędziowie, książęta, panowie Francyi z uwagą słuchali słów księżnej. Stronnicy Gonzagi poczęli szemrać. Ta wstrętna rzecz, zwana powszechnie “klaką”, nie była wynalezioną przez teatry. Noce, Gironne, Montobert, itd., sumiennie spełnili swe zadanie.
Kardynał Bissy powstał.
— Upraszam pana prezydującego — rzekł — o przywrócenie ciszy. Słowa księżnej powinny być tu wysłuchane z takiego samego prawa, jak słowa pana Gonzagi.
I siadając, szepnął na ucho swemu sąsiadowi Montemartowi, z radością starej przekupki, która przeczuwa jakąś nadzwyczajną idotkę.
— Myślę, że zobaczymy tu piękne rzeczy!
— Cisza! — rozkazał p. Lamoignon, którego surowe spojrzenie zmieszało nierozważnych przyjaciół Gonzagi.
Tymczasem książę odpowiedział na uwagę kardynała.
— Nie z takiego samego prawa ekscelencyo, jeżeli pozwolę sobie zaprzeczyć, ale z wyższego prawa, ponieważ księżna jest wdową po Neversie. Dziwię się, że ktoś między nami na chwilę nawet mógł zapomnieć o szacunku należnym księżnej Gonzadze.
Chaverny zaśmiał się cicho.
— Gdyby dyabeł miał świętych, — pomyślał— postarałbym się, aby kanonizowali mojego kuzyna!
Spokój został prędko przywrócony. Zuchwała wyprawa Gonzagi na ten niepewny teren powiodła się znakomicie. Nie tylko żona nie oskarżyła go stanowczo, ale on sam mógł okazać rycerską wspaniałomyślność. Podniósł głowę i mówił dalej zupełnie pewnym tonem.
— Filip Nevers padł ofiarą zemsty lub zdrady. Muszę z lekka bardzo dotknąć wypadków tej tragicznej nocy. Markiz Kajlus, ojciec księżnej, umarł już dawno i uszanowanie dla nieboszczyka zamyka mi usta.
Widząc, że księżna siedzi nieruchoma i blizka omdlenia, zrozumiał, że to nowe wyzwanie pozostanie bez odpowiedzi. Przerwał więc, aby dodać tonem życzliwej uprzejmości:
— Jeżeli księżna ma nam co nowego do zakomunikowania, pośpieszam oddać jej słowo.
Aurora usiłowała mówić, ale krtań konwulsyjnie zaciśnięta nie dała przejść głosowi.
Gonzaga czekał chwilkę, potem mówił dalej:
— Śmierć markiza Kajlusa, który bez wątpienia mógłby nam złożyć niejedno cenne zeznanie, odległość miejsca, gdzie popełniono zbrodnię, wreszcie ucieczka wszystkich złoczyńców, nie pozwoliła władzom kryminalnym w zupełności oświetlić tę krwawą sprawę. Były pewne podejrzenia, ale niedostateczne, aby można było uczynić zadość sprawiedliwości. A jednak, panowie, Filip Nevers miał oprócz mnie innego przyjaciela, wiele potężniejszego odemnie. Czyż potrzebuję go nazywać po imieniu? Znacie go wszyscy: to Filip Orleański, regent Francyi. Kto ośmieli się powiedzieć, że Neversowi brakło mścicieli?
Zapanowała cisza. Na niższych ławkach zamieniano między sobą żywe pantominy.
Wszędzie powtarzano półgłosem te słowa:
— To jasne, jak dzień!
Aurora przyłożyła chustkę do warg, nabrzmiałych krwią, bezmierne oburzenie ściskało jej piersi.
— Panowie — ciągnął Gonzaga. — Zbliżam się do faktów, które spowodowały wasze zebranie tutaj. Poślubiając mnie, księżna pani oznajmiła o swym tajemniczym, lecz najzupełniej legalnym małżeństwie z księciem Neversem, jak również o istnieniu swej córki z tego małżeństwa. Piśmiennych dowodów brakło. Rejestr parafialny, podarty w dwóch miejscach, nie dostarczył żadnych dowodów. Jeden tylko markiz Kajlus mógł był dać co do tego pewne objaśnienia. Ale za życia markiz zachował milczenie, a teraz napróżno pytać się grobu. Dowodem więc była tylko sakramentalna przysięga don Bernarda, kapelana zamkowego, który zapisywał akt ślubny i urodzin dziecka, i na mocy tego świadectwa Aurora Kajlus została moją żoną, jako wdowa po Neversie. Pragnąłbym, aby księżna pani raczyła nadać moim słowom autorytet swego przyświadczenia.
Wszystko, co mówił, było ścisłą prawdą. Księżna milczała, tylko kardynał Bissy, który się był nachylił nieco kra niej wyrzekł głośno:
— Księżna nie zaprzecza niczemu.
Gonzaga skłonił się i mówił dalej.
— Dziecko zginęło w nocy zbrodni. Wiecie, panowie, jaki niezgłębiony skarb cierpliwości i tkliwości zawiera matczyne serce. Od lat osiemnastu jedyną troską księżnej, pracą każdego jej dnia, każdej godziny jest poszukiwanie córki. Lecz, niestety, wszystkie poszukiwania księżnej do tej chwili były bezowocne. Ani jednego śladu, ani jednej wskazówki.
Gonzaga spojrzał na żonę.
Aurora siedziała bez ruchu z oczami podniesionemi ku niebu. Ale napróżno szukał w jej wilgotnych źrenicach wyrazu rozpaczy, którą powinny były wywołać ostatnie jego słowa. Cios nie dosięgnął ofiary. Dlaczego? Gonzaga przeląkł się.
— Trzeba teraz — mówił dalej, przywołując całą swą zimną krew, — trzeba, panowie, pomimo żywej niechęci z mej strony, abym mówił o sobie. Po moim ślubie, pod panowaniem nieboszczyka króla, parlament, na wezwanie księcia Elboeuf, wuja naszego nieszczęśliwego kuzyna i przyjaciela, położył areszt na majątek Neversa, który na czas nieskończony (za wyjątkiem granic położonych przez prawo), zawieszał moje prawa do spadku. Było to zabezpieczenie interesów młodej Aurory Nevers, jeżeli jeszcze żyła. Daleki jestem od tego, aby się na to uskarżać. Ale ten areszt, panowie, był tem niemniej powodem mego ciężkiego i nieuleczalnego nieszczęścia.
Wszyscy słuchali z podwojoną uwagą.
— Słuchajcie, słuchajcie! — szeptano na niższych ławkach.
Jednym rzutem oka Gonzaga dał znać Montobertowi, Gironnowi i ich towarzyszom, iż nadszedł moment krytyczny.
— Byłem jeszcze młodym — ciągnął dalej, — dosyć dobrze widziany u dworu, bogaty, bardzo już bogaty, o wspaniałym nazwisku. Żona moja była skarbem piękności, rozumu i cnoty. Jakże uniknąć, pytani, zdradzieckich i podłych ataków zazdrości? Areszt parlamentu uczynił moją pozycyę fałszywą w tym znaczeniu, że niektórym nizkim duszom, złym sercom, dla których interes jest jedynym Bogiem, zdawało się, iż muszę życzyć sobie śmierci córki Neversa.
Rozległy się okrzyki oburzenia.
— Ach, panowie, — rzekł Gonzaga — zanim Lamoignon mógł uciszyć salę — świat jest takim! My go nie zmienimy. Miałem w tem interes, interes materyalny, a więc musiałem mieć i złe zamysły. Oszczerstwo przeciw mnie miało szerokie pole działania i umiało z tego skorzystać! Jedna tylko przeszkoda dzieliła mnie od olbrzymiego spadku. Niech zginie! Co znaczyło świadectwo mojego całego, czystego życia! Podejrzywano mnie o interesy najbardziej nizkie, najhaniebniejsze! Rzucono (muszę przed radą wszystko wyjaśnić), rzucono między mnie a księżnę obojętność, podejrzenia, prawie nienawiść. Jako świadka przeciwko mnie uważano ów obraz okryty kirem w pokoju tej świętej kobiety; przeciwstawiano mężowi żywemu, męża umarłego; i używając słów trywialnych, panowie, które jednak malują szczęście ludzi skromnych, niestety, nie zawsze dla nas dostępne, zakłócono mój spokój domowy!
— Spokój domowy, rozumiecie? Moje ognisko domowe, moją rodzinę moje serce! Ach, gdybyście wiedzieli, jakie tortury umieją źli zadawać dobrym! Gdybyście wiedzieli, jakie krwawe łzy wylewa się, wzywając głuchą Opatrzność! Gdybyście wiedzieli! Słuchajcie, przysięgam wam to na moje szczęście, na mój honor, na zbawienie, przysięgam wam, że oddałbym moje nazwisko, tytuły, całą fortunę, aby być szczęśliwym, jak ci prości ludzie, którzy mają rodzinę, to jest przywiązaną żonę, przyjacielskie serce, kochające dzieci, które się pieści; rodzinę — tę część niebiańskiego szczęścia, które Bóg zsyła na ludzi!
Zdawało się, że w te słowa włożył całą swoją duszę. Całe zebranie było wzruszone do głębi serca. Wszystkich ogarnęło pełne szacunku współczucie dla tego człowieka przed chwilą tak wyniosłego, możnego i potężnego, dla tego księcia, który ze łzami w głosie i w oczach obnażał krwawe rany swego życia. Pomiędzy sędziami wielu miało własne rodziny.
Pomimo złych obyczajów tych czasów zadrgały w nich uczucia ojcowskie i mężowskie.
Dwie tylko osoby pozostały obojętne pośród ogólnego wzruszenia; księżna Gonzaga i Chaverny. Księżna miała oczy spuszczone, zdawała się marzyć. Lodowata jej postawa nie przemawiała wcale na jej korzyść wobec tych wzruszonych sędziów. A młody markiz, bujając się niedbale w fotelu, mruknął przez Zęby:
— Dostojny mój kuzyn jest niezrównanym filutem!
Inni, patrząc na księżnę, rozumieli, co musiał cierpieć nieszczęśliwy książę.
— To za wiele! — mówił Mortemart do kardynała Bissy. — Bądźmy sprawiedliwi, to za wiele!
Kardynał Bissy wstrząsnął żabotem zaprószonym hiszpańską tabaką. Wszyscy członkowie szanownego sądu robili wszystko co mogli, aby zachować ponurą powagę, ale na dolnych ławkach nie krępowano się. Gironne ocierał niby wzruszone oczy, Oriol tkliwszy lub zręczniejszy płakał gorąco, baron Batz łkał.
— Co za dusza! — rzekł Taranne.
— Co za piękna dusza! — poprawił Pejrol, który właśnie wszedł do sali.
— Ach, dodał Oriol z uczuciem — nie zrozumiano tego serca!
— Mówiłem wam, że zobaczymy tu piękne rzeczy! — wyszeptał kardynał z westchnieniem. — Ale słuchajmy, Gonzaga jeszcze nie skończył.
Gonzaga rzeczywiście począł mowie dalej, piękny i blady ze wzruszenia.
— Niech Bóg broni, abym miał pretensyę do tej biednej, tak ciężko doświadczonej mat^ki. Matki są zawsze łatwowierne, gdyż zbyt gorąco kochają. A jeżeli ja cierpiałem, czyż ona także nie znosiła okrutnych męczarni? Najsilniejszy umysł osłabnie w ciągłych torturach. Mówiono jej, że jestem nieprzyjacielem jej córki i że miałem w tem osobisty interes. Rozumiecie to dobrze, panowie, interes, ja Gonzaga, książę Gonzaga, najbogatszy po Law człowiek we Francyi.
— Przed Law, — wtrącił Oriol.
I naprawdę nikomu nie przyszło na myśl zaprzeczyć.
— Mówiono jej jednak — ciągnął dalej Gonzaga. — “Ten człowiek ma wszędzie wysłanników, jego agenci przebiegają we wszystkie strony Francyę, Hiszpanię, Włochy. Ten człowiek więcej od ciebie samej zajmuje się twoją córką!”
I zwracając się do księżnej zapytał:
— Mówiono ci to, pani, nie prawda?
Księżna martwa, nie podnosząc oczu, poruszyła wargami:
— Mówiono mi to.
— Słyszycie! — wykrzyknął Gonzaga, zwracając się do sędziów.
Potem znowu do żony:
— Mówiono ci, biedna matko: “Jeżeli napróżno szukasz swej córki, jeżeli wysiłki twe wciąż są bezskuteczne, to dlatego, że jest w tem ręka niewidzialna, wroga; ręka, która niweczy twe poszukiwania, myli twych wysłańców, zdradziecka ręka”. Czy nie prawda, że mówiono ci to, pani?
— Mówiono mi to — powtórzyła księżna tym samym co poprzednio głosem.
— Słyszycie! Słyszycie moi sędziowie! — mówił Gonzaga. — I czy nie mówiono ci czegoś jeszcze, pani? że ta ręka działająca w ciemności, ta ręka zdradziecka jest ręką twego męża! Czy nie mówiono ci, że może dziecko już nie żyje i że są ludzie dość podli, aby znoić dziecko i że może.... Nie kończę, pani, nie ci to mówiono?
Aurora blada jak śmierć odrzekła po raz trzeci:
— Mówiono mi to.
— I tyś w to, pani, wierzyła? — zapytał książę ze zmienionym od oburzenia głosem.
— Wierzyłam — odrzekła zimno księżna.
We wszystkich końcach sali rozległy się okrzyki oburzenia.
— Gubisz się, pani — rzekł cicho kardynał na ucho księżnej — do jakiejkolwiek konkluzyi dojdzie książę, zostaniesz potępioną.
Aurora przybrała znowu poprzednią niewzruszoną postawę. Prezes Lamoignon otwierał już usta, aby jej zwrócić uwagę, gdy Gonzaga powstrzymał go gestem pełnym szacunku.
— Zostaw to, panie prezesie, proszę — rzekł — zostawcie panowie! Postawiłem sobie na tej ziemi ciężki obowiązek i wypełniam go jak umiem. Bóg policzy mi moje wysiłki w tej sprawę. Jeżeli wyznać całą prawdę, to uroczyste zebranie na to było zwołane, aby zmusić księżnę, by raz w życiu mnie wysłuchała. Od osiemnastu lat, gdy jestem jej mężem, nie otrzymałem jeszcze tej łaski. Chciałem do niej dotrzeć, ja, odsunięty od pierwszego dnia ślubu. Chciałem się jej pokazać takim, jakim jestem, ponieważ mnie nie znała. I zdołałem to dopiero teraz uczynić, dzięki wam, panowie, ale nie stawiajcie między nami. Posiadam nareszcie talizman, który otworzy oczy księżnej.
Potem, mówiąc już dla samej księżnej i prosto do niej się zwracając, ciągnął dalej w głębokiej ciszy.
— Mówiono ci prawdę, pani; miałem więcej od ciebie agentów we Francyi, Hiszpanii i Włoszech, ponieważ podczas gdyś pani słuchała oskarżeń mnie, ja dla niej pracowałem.
Odpowiadałem na wszystkie te oszczerstwa pilniejszemi, wytrwalszemi poszukiwaniami, aniżeli pani mogłaś to uczynić. Szukałem bezustanku, bez odpoczynku, używając wszystkich mych stosunków, władzy i pieniędzy. Szukałem całem sercem! I dziś (nareszcie raczysz mię słuchać, pani?), dziś wynagrodzony za tyle trudów, przychodzę do pani, która pogardzasz i nienawidzisz mnie, który cię kocha i czci... przychodzę i mówię: Otwórz stęsknione ramiona, szczęśliwa matko, chcę ci oddać twe dziecko!
I zaraz, zwracając się do Pejrola, rozkazał donośnym głosem:
— Niech wprowadzą tu pannę Aurorę Nevers!