Garbus (Féval)/Część druga/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Garbus |
Podtytuł | Romans historyczny |
Data wyd. | 1914 |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Bossu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Trudno wyrazić, z jakim ogniem, z jakim głębokiem przekonaniem Gonzaga wypowiedział ostatnie słowa.
Gonzaga był nadzwyczajnym aktorem. Przejmował się wyuczoną rolą do tego stopnia, ze jego samego obejmowało wzruszenie i w słowach jego był szczery zapał.
Między słuchaczami byli ludzie bez serc znający wszystkie sztuczki mówców, sędziowie Zblazowani na efekty mowy, finansiści tem trudniejsi do zmylenia, że z góry przygotowani byli usłyszeć kłamstwo.
Gonzaga dokonał cudu. Uwierzono mu. Wszyscy by przysięgli, że powiedział prawdę. Oriol, Gironne, Albret i inni nie spełniali już tylko obowiązku, byli naprawdę przekonani i mówili sobie:
— Potem będzie kłamał, ale teraz mówi prawdę!
I dodawali.
— Czy to być może, aby w tym człowieku było tyle wielkoduszności przy takiej przewrotności?
Sędziowie, wielcy panowie żałowali, że chwilami mu nie ufali. Podnosiła go w ich oczach rycerska miłość do żony, wspaniałomyślne przebaczenie tak długich krzywd. W wiekach największej przewrotności cnoty rodzinne są uszanowanym piedestałem. Wszystkie serca żywiej zabiły. Lamoignon otarł łzy, a Villeroy stary wojak zakrzyknął:
— Zaiste, książę, jesteś szlachetnym człowiekiem!
Ale największem zwycięstwem było nawrócenie sceptycznego Chaverny. Markiz opierał się długo, ale ostatecznie słowa księcia rozbroiły go zupełnie.
— Jeżeli to zrobił, — rzekł do Choisy, — to, na Lucypera! przebaczę mu wszystko inne.
Aurora powstała drżąca, blada, podobna do widma. Kardynał musiał podtrzymać ją własnem ramieniem.
Stała z oczami utkwionemi we drzwiach, za któremi znikł Pejrol. W rysach jej twarzy malowało się przerażenie i nadzieja. Czy ujrzy swą córkę? Czy do tego właśnie odnosiło się ostrzeżenie na stronicy Miserere? Kazano jej przyjść, więc przyszła. Czy ma bronić córki? Jakież nieznane niebezpieczeństwo groziło jej córce?
W tej chwili serce biednej matki biło tylko radością. Jej córka! Och, od pierwszego spojrzenia odda jej całe serce! Osiemnaście lat, spędzonych we łzach, zostanie nagrodzone jednym uśmiechem!
Czekała.
Pejrol wyszedł drzwiami, prowadzącemi do pokoju Gonzagi. Powrócił po chwili, trzymając za rękę donę Kruz. Gonzaga podszedł do nich.
W sali rozległ się jeden okrzyk.
— Jakaż ona piękna!
Potem sojusznicy, wchodząc w swą rolę, wymówili słowa, których ich nauczono.
— Jakie podobieństwo rodzinne!
Ale niektórzy ludzie dobrej wiary posunęli się jeszcze dalej. Prezydujący, marszałek, kardynał i inni książęta, patrząc po kolei na księżnę i donę Kruz, zawołali z własnego popędu:
— Podobna do matki!
A więc dla tych ludzi, którzy mieli sądzić, pewnem już było, że księżna jest matką dony Kruz.
Czemuż jednak księżna siedzi zaniepokojona i stroskana? Patrzy na tę piękną dziewczynę i na twarzy jej maluje się przestrach.
Nie taką, o nie taką marzyła ujrzeć swą córkę! Jej córka nie mogła być piękniejszą, ale powinna być inną. I ta obojętność, którą uczuła w tej chwili, gdy serce jej powinno się otworzyć dla zaginionego dziecka, ta obojętność przerażała ją. Czyż była złą matką? Do tej obawy dołączyła się jeszcze inna. Jaką musiała być przeszłość tego zachwycającego dziecka, którego oczy błyszczały zuchwale, a wysmukła figurka miała zadziwiającą giętkość. Cała zresztą postawa dziewczęcia miała na sobie piętno tej niezwykłej zręczności, zwinności i gracyi, których nie daje księżęcym córkom surowe wychowanie rodzinne?
Chavernv, który już zupełnie opamiętał się po nagłem wzruszeniu i żałował, że na chwilę wierzył Gonzadze, Chaverny wyraził myśl księżnej lepiej, niżby to ona sama mogła zrobić.
— Jest czarująca! — rzekł do Choisy’ego.
— Czyś ty naprawdę zakochany? — zapytał Choisy.
— Byłem, — odparł markiz, — ale nazwisko Nevers przytłacza ją i źle do niej pasuje.
To, czego Gonzaga zupełnie nie widział, Chaverny dostrzegł odrazu. Aby uchwycić takie odcienia, trzeba było mieć subtelną przenikliwość Aurory, kobiety i matki, lub wrodzoną delikatność odczuć tego młodego arystokraty.
Tymczasem dona Kruz oblana ciemnym rumieńcem, stała drżąca ze spuszczonemi oczami i nieśmiałym uśmiechem u stopni estrady. Tylko Chaverny i księżna odgadywali, jakie wysiłki czyniła nad sobą, aby trzymać opuszczone powieki. Taką miała ochotę patrzyć!
— Panno Nevers, pójdź uściskać swą matkę! — rzekł uroczyście Gonzaga.
Dona Kruz okazała szczerą radość, wzruszenie jej nie było sztucznem. Była to nadzwyczajna zręczność Gonzagi, że nie wybrał komedyantki do odegrania tej roli. Dona Kruz wierzyła mu. W jednej chwili zwróciła tkliwy wzrok na tę, którą jej wskazano jako matkę. Postąpiła krok naprzód i otworzyła ramiona, lecz wyciągnięte ręce opadły natychmiast. Zimny ruch księżnej przykuł ją do miejsca.
Księżną owładnęły znowu podejrzenia, które dawniej męczyły ją w samotności i odpowiadając na uporczywą myśl, którą potwierdzał wygląd dony Kruz, zapytała półgłosem:
— Co uczyniono z córki Neversa?
Potem głośno dodała:
— Bóg mi świadkiem, że mam serce matki. Ale jeżeliby córka Neversa wróciła do mnie choć z jedną plamą, gdyby na jedną chwilę zapomniała o honorze swego rodu, zakryłabym twarz i rzekła: Nevers umarł zupełnie!
— Do stu katów! — pomyślał Chaverny. — Założyłbym się o wiele takich chwil.
Ale tylko on jeden był tego zdania. Surowość księżnej Gonzagi wydała się wszystkim niewczesną, a nawet niewygodną. Podczas gdy to mówiła, z prawej jej strony rozległ się lekki szelest, jakby tuż za portyerą lekko otworzyły się drzwi. Księżna nie zwróciła na to uwagi.
Gonzaga załamał ręce, jemu te wątpliwości wydały się bluźnierstwem:
— Ach, pani, pani! Czy to twoje serce przemawiało? Panna Nevers, twoja córka, pani, bielsza jest od aniołów!
W oczach biednej dony Kruz błysnęły łzy.
Kardynał pochylił się nad księżną.
— Jeżeli niema dowodów dokładnych i poważnych... — po co wątpić?
— Dowodów! — przerwała księżna. — Serce moje pozostało zimne, oczy suche, ramiona nieruchome, czyż to nie są dowody?
— Dostojna pani, jeżeli nie masz innych, nie mogę, zgodnie z sumieniem, zbijać opinii całej rady.
Księżna rzuciła dokoła siebie ponure spojrzenie.
— Widzicie, że się wcale nie omyliłem — szepnął kardynał na ucho księcia Mortemart — jest w tem zarodek waryactwa.
— Panowie! Panowie! — zawołała księżna. — Czyście mnie już osądzili?
— Uspokój się pani i zaufaj nam — odrzekł Lamoignon, — wszyscy tu obecni szanują cię i kochają, wszyscy, a w pierwszej linii, ten oto dostojny książę, który dał pani swe imię!
Księżna opuściła głowę, a Lamoignon mówił dalej z odcieniem surowości w głosie.
— Postępuj, pani, według swego sumienia i nie obawiaj się niczego. Zgromadzenie nasze nie ma za zadanie karać. Omyłka nie jest zbrodnią, ale nieszczęściem. Krewni twoi i przyjaciele będą mieli dla ciebie, pani, współczucie, jeżeli się omyliła.
— Omyliła! — powtórzyła księżna nie podnosząc oczu. — Och, ja byłam tak często oszukiwaną, ale jeżeli niema tu nikogo, aby mnie bronił, obronię się sama. Moja córka musi mieć przy sobie dowody swego urodzenia.
— Jakie dowody — — zapytał Lamoignon.
— Dowody wskazane przez samego księcia Gonzagę, kartka wydarta z rejestru kaplicy Kajlusów. Wyrwane moją własną ręką, panowie! — dodała prostując się.
— Oto czego chciałem się dowiedzieć — pomyślał Gonzaga. — Ten dowód córka twoja będzie miała, pani — rzekł głośno.
— A więc go nie ma? — zawołała Aurora.
Na ten wykrzyknik między zebranemi powstał przeciągły szmer.
— Zabierzcie mnie, zabierzcie mnie stąd! — szeptała ze łzami dona Kruz.
Coś zadrgało w głębi serca księżnej, gdy usłyszała rozpaczliwy głos biednej dziewczyny.
— Boże mój — rzekła wznosząc ręce ku niebu, — Boże mój, natchnij mnie, Byłoby to straszne nieszczęście i wielka zbrodnia odepchnąć własne dziecko. Boże, błagam cię w mej nędzy odpowiedz mi, odpowiedz mi!
Wtem twarz jej zajaśniała, a cała postać gwałtownie zadrżała.
Zapytywała Boga. Jakiś szmer, którego oprócz niej nikt nie usłyszał, jakiś głos tajemniczy, jakby w odpowiedzi na jej błaganie wymówił za kotarą słowo dewizy Neversa.
— Jestem!
Księżna oparła się o ramię kardynała, aby nie upaść w tył.
Nie śmiała się obrócić.
Czy głos ten pochodzi z nieba?
Gonzaga źle zrozumiał to nagłe wzruszenie. Chciał zadać cios ostatni.
— O pani — zawołał — zwróciłaś się z prośbą do Pana wszechświata, Bóg ci odpowiada: widzę to, czuję, Twój dobry anioł jest w tobie i zwycięża podszepty złego. O, pani, nie odtrącaj szczęścia po tak długich cierpieniach mężnie znoszonych. Zapomnij o ręce, która daje ci ten skarb. Nie dopominam się o zapłatę, błagam cię tylko o jedno, spójrz na swe dziecko. Patrz, stoi oto drżące, złamane przyjęciem swej matki. Słuchaj głosu swej duszy, pani, ona ci odpowie.
Księżna patrzyła na donę Kruz, a Gonzaga mówił dalej z zapałem:
— Teraz, gdy na nią patrzysz pytam, na imię Boga żywego, powiedz, czy nie jest twoją córką?
Księżna nie zaraz odpowiedziała. Mimowoli zwróciła się ku kotarze. Głos dla niej tylko wyraźny odpowiedział:
— Nie.
— Nie — odrzekła z siłą księżna.
I śmiałym wzrokiem patrzyła na zgromadzenie. Nie bała się już. Kimkolwiek był ten tajemniczy doradca, tam, poza kotarą, miała do niego zaufanie, bo działał przeciw Gonzadze. A poza tem spełnił obietnicę z książeczki do nabożeństwa. Mówił: “Jestem”, przychodził z dewizą Neversa.
Tymczasem w sali krzyżowały się najrozmaitsze wykrzykniki.
Oburzenie Oriola i jego towarzyszy nie miało już granic.
— To za wiele! — rzekł Gonzaga, uspakajając ręką zbyt hałaśliwy zapał swego zaklętego oddziału. — Cierpliwość ludzka ma granice. Po raz ostatni zwracani się do księżnej: Trzeba mieć powody, poważne powody, aby w ten sposób odpierać widoczną prawdę.
— Niestety — westchnął kardynał — to są moje własne słowa, ale gdy kobiety wbiją sobie co do głowy....
— Te powody — kończył Gonzaga, czy masz je, pani?
— “Tak” szepnął głos tajemniczy.
— Tak — powtórzyła głośno księżna.
Gonzaga był trupio blady, usta jego poruszały się konwulsyjnie. Czuł, że była tam w samem zebraniu, przez niego zwołanem, jakaś nieprzychylna mu i nieuchwytna siła.. Czuł ją, ale napróżno jej szukał.
Od kilku minut wdowa po Neversie zmieniła się zupełnie. Marmur stał się ciałem, posąg ożył. Skąd ten cud? Przemiana została dokonaną w chwili, gdy księżna błagała pomocy boskiej. Ale Gonzaga nie wierzył w Boga.
Otarł pot spływający po czole.
— Masz więc, pani, jakie nowiny od córki? — zapytał, źle ukrywając niepokój.
Księżna milczała.
— Są na święcie oszuści — ciągnął dalej Gonzaga. Czy przedstawiono ci, pani, jaką inną dziewczynę?....
Znowu milczenie.
— Mówiąc: — kończył Gonzaga — “Ta jest twą córką, wybawiliśmy ją i zaopiekowaliśmy się nią” — kłamali ci. Oni wszyscy tak mówią!
Najprzebieglejsi dyplomaci czasami się unoszą. Prezydujący Lamoignon i jego poważni towarzysze patrzyli teraz ze zdziwieniem na Gonzagę.
— Schowaj swe pazury, tygrysie! — wyszeptał Chaverny.
Rzeczywiście milczenie tajemniczego głosu było nadzwyczajnie chytre. O ile on nie mówił księżna nie mogła odpowiedzieć i Gonzaga wściekły zapomniał o wszelkiej przezorności.
— Zapewniano cię, pani, że jest niedaleko — mówił przez zaciśnięte zęby, — lada chwila gotowa ci się ukazać... Tak cię zapewniano, pani, nieprawda. Czy wiesz, że żyje? Odpowiadaj, księżno?
Księżna oparła się o ramię fotelu. Drżała. Oddałaby dwa lata swego życia, aby módz podnieść kotarę, poza którą stał cudowny doradca teraz milczący.
— Odpowiadaj! Odpowiadaj! — mówił Gonzaga.
Nawet sędziowie powtórzyli.
— Odpowiadaj, pani!
Aurora słuchała, nie miała już w piersiach oddechu. O jakże wyrocznia się opóźniała!
— Litości! — wyszeptała w końcu napół się odwracając.
Kotara lekko się poruszyła.
— Jakże może odpowiedzieć? — mówiła tymczasem świta Gonzagi!
— Czy żyje? — zapytała Aurora swego tajemniczego doradcy, złamanym głosem.
— “Żyje”, — odpowiedział.
Wyprostowała się jaśniejąca, szaloną radością.
Wszyscy powstali w zamieszaniu. Stronnicy Gonzagi mówili wszyscy naraz, domagając się sprawiedliwości. Dostojnicy naradzali się.
— Tak, żyje, żyje! — zawołała z wybuchem.
— Żyje pomimo Was, z miłosierdzia Boskiego.
— Mówiłem wam — powtarzał kardynał, mówiłem, Wam, książę! Ale nic wszystko jeszcze wiemy i zaczynam wierzyć, że księżna nie jest waryatką!
Podczas ogólnego zamieszania, głos za kotarą przemówił.
— “Dziś wieczorem na balu u Regenta usłyszysz pani dewizę Neversa”.
— I zobaczę moją córkę? — wyszeptała księżna, blizka omdlenia.
Za kotarą rozległ się lekki odgłos zamykanych drzwi. Potem cisza. Był to najwyższy czas, bo Chaverny, ciekawy jak kobieta i mający pewne podejrzenia, wsunął się poza kardynała Bissy. Podniósł nagle kotarę.... nic za nią nie było, ale księżna wydała lekki okrzyk. Chaverny otworzył drzwi i pobiegł na korytarz.
Korytarz był ciemny, bo nastawał już wieczór. Chaverny nikogo nie dojrzał, tylko na końcu galeryi rysowała się niezgrabna sylwetka garbusa o wykrzywionych nogach, który najspokojniej schodził po schodach.
Chaverny począł się namyślać.
— Mój kuzyn chciał zakpić sobie z dyabła — mówił do siebie — i dyabeł się zemścił.
Tymczasem w sali na znak, prezydującego, zgromadzeni zajęli napowrót swe miejsca. Gonzaga uczynił nad sobą szalony wysiłek. Z pozoru był spokojny. Skłonił się sądziom i znowu przemówił.
— Panowie, wstydziłbym się dorzucić jeszcze słowo. Zadecydujcie, proszę, między mną, a księżną.
— Naradźmy się! — odezwało się kilka głosów.
Prezydujący Lamoignon powstał.
— Książę — rzekł — delegaci królewscy, usłyszawszy słowa kardynała przemawiającego za księżną są zdania, że nie może być tu sądu. Ponieważ księżna Gonzaga wie, gdzie jest jej córka, niech ją przedstawi. Książę Gonzaga przedstawi także tę, którą uważa za dziedziczkę Neversa. Dowód na piśmie, wskazany przez księcia, a przytoczony przez księżną, owa kartka wyrwana z rejestru kaplicy Kajlusów, musi być podaną i uczyni sąd łatwym. My, w imieniu króla, odkładamy radę na trzy dni.
— Zgadzam się, — odrzekł z radością Gonzaga, — będę miał dowody.
— Będę miała córkę i akt jej urodzin — odpowiedziała księżna.
Sędziowie w tej chwili zawiesili zebranie.
— A ty, moje biedne dziecko — rzekł Gonzaga do dony Kruz, odprowadzając ją znowu, do Pejrola — odejdź stąd. Uczyniłem wszystko co było w mojej mocy. Bóg jeden może ci teraz zwrócić serce twej matki!
Dona Kruz zapuściła zasłonę na twarz i zwróciła się ku drzwiom. Lecz nagle, od progu już, podbiegła do księżnej.
— O pani! — zawołała, całując jej rękę. — Czy jesteś, czy nie, moją matką, kocham cię i szanuję!
Księżna uśmiechnęła się i złożyła na jej czole pocałunek.
— Ty, dziecko, nie jesteś winną, ani jego wspólniczką — rzekła; — widzę to. Nie mam żalu do ciebie. I ja także cię kocham.
Pejrol wyprowadził donę Kruz. Po chwili sala opustoszała. Gonzaga po odprowadzeniu królewskich dostojników, wrócił do sali w chwili, gdy księżna ze swą żeńską służbą już odchodziła.
Zbliżył się do żony i z gestem wyszukanej galanteryi, która go nigdy nie opuszczała, schylił się do jej ręki.
— Pani — rzekł niedbałym tonem, — a więc miedzy nami wojna na śmierć i życie?
— Ja nie atakuję, książę — odrzekła Aurora — ja się bronię.
— Gdy jesteśmy sam na sam — odparł Gonzaga, starając się ukryć pod zimną uprzejmością trawiącą go wściekłość — nie sprzeczajmy się, oszczędzimy sobie tego, niepotrzebnego trudu. A więc masz, pani, tajemniczych obrońców?
— Jest ze mną łaska Boga, tego Opiekuna ma też.
Gonzaga uśmiechnął się ironicznie.
— Magdaleno — rzekła księżna do służebnej — każ przygotować moją karetę.
— Czyż jest dziś wieczorem nabożeństwo w kościele Saint-Magloir? — zapytał zdziwiony Gonzaga.
— Nie wiem — odparła ze spokojem księżna.
— Nie jadę do kościoła. Felicyo, — zwróciła się do drugiej panny służącej — wydostaniesz moje szkatuły z klejnotami.
— Pani! zawołał drwiąco książę. — Czyżby dwór, który tak długo był pozbawiony twej obecności, miał mieć szczęście ujrzenia cię nareszcie?
— Jadę na bal regenta — odrzekła.
Przez chwilę Gonzaga stał jak osłupiały.
— Pani? — wyszeptał, — pani?
Wyprostowała się tak piękna i wyniosła, że Gonzaga mimowoli spuścił oczy.
— Ja! — odpowiedziała.
I na odchodnem dodała.
— Od dziś żałoba moja skończona. Możesz robić książę, co ci się podoba, już się ciebie nie boję.