Garbus (Féval)/Część druga/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Garbus |
Podtytuł | Romans historyczny |
Data wyd. | 1914 |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Bossu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jest pewna historya, którą każdy pisarz opowiada przynajmniej raz w życiu, to historya biednego dziecka, porwanego matce naturalnie księżnej, przez Cyganów. Nie wiemy wcale i nie będziemy sprawdzać, czy piękna Kruz była wykradzioną księżniczka, czy prawdziwą córką Cyganów. To pewne, że całe życie przepędziła między nimi, włócząc się z miasta do miasta i tańcząc na publicznych placach dla kilku groszy. Ona sama opowie, jakim sposobem opuściła to rzemiosło wolne i lekkie, ale mało zyskowne, aby zamieszkać w Paryżu w pawilonie Gonzagi.
W pół godziny po ukończeniu swego stroju znalazła się w sypialni księcia, wzruszona mimo swej śmiałości i zakłopotana niespodziewanym ukazaniem się w wielkiej sali pałacu Neversa.
— Dlaczego Pejrol ci nie towarzyszy? — zapytał Gonzaga.
— Wasz Pejrol — odparła młoda dziewczyna — utracił głos i zmysły podczas gdym się ubierała. Opuścił nie tylko na chwilę, aby przejść się po ogrodzie. Gdy wrócił wyglądał jak człowiek ugodzony piorunem. Ale — przerwała pieszczotliwym tonem — to nie po to, aby rozmawiać o Pejrolu wezwaliście mnie, książę, do siebie, prawda?
— Nie — odrzekł ze śmiechem Gonzaga — nie po to, aby mówić o moim Pejrolu.
— Mówcie, książę, prędko! — zawołała panna Kruz. — Widzicie, że jestem niecierpliwa! Mówcie prędko!
Gonzaga wpatrywał się w nią uważnie.
— Szukałem długo — myślał, — ale czy mogłem znaleźć lepiej? Podobna jest do niej, na honor, to nie jest iluzya!
— A więc — powtórzyła dziewczyna — mówcie!
— Usiądź drogie dziecko, — odrzekł Gonzaga.
— Czy wrócę znów do mego więzienia?
— Nie na długo.
— Ach — zawołała z żalem — wrócę tam! Dziś po raz pierwszy zobaczyłam trochę miasta i słońca. To piękne. Samotność wydaje się jeszcze smutniejszą.
— Nie jesteśmy tutaj w Madrycie — odparł książę — trzeba być ostrożnym.
— Ale dlaczego, dlaczego ostrożnym. Czy robię co złego, aby mnie tak chować?
— Nie, dono Kruz ale....
— Ach, poczekajcie książę — przerwała! mu namiętnie — muszę wszystko powiedzieć.
Mam serce zbyt pełne. Nie potrzebujecie mi przypominać, wiem dobrze, że nie jesteśmy już w Madrycie, gdy byłam sierotą, opuszczoną to prawda, ale wolną, jak ptak.
Przerwała sobie i brwi jej lekko się ściągnęły.
— Czy wiecie, ekscelencyo — rzekła żeście obiecywali mi wiele rzeczy?
— Dotrzymam więcej, niż obiecywałem — odparł Gonzaga.
— To także obietnica, a ja zaczynam już im nie wierzyć.
I znów czoło jej się wygładziło, a marzący;wyraz złagodził ostry połysk oczu.
— Oni mnie wszyscy znali — mówiła — i ludzie prości i panowie. Lubili mnie i, gdy przychodziłam wołano “chodźcie, chodźcie zobaczyć tancerkę, będzie nam tańczyła taniec Kseres!” Jeżeli się spóźniałam, wielu, wiele ludzi czekało na mnie na Plazza Santa za Alkazarem. Gdy śnię w nocy widzę wielka drzewa pomarańczowe, które swą wonią napełniają wieczorne powietrze, lub te domy o rzeźbionych, wieżyczkach. A, a! Pożyczałam moją mandolinę nie jednemu wielkiemu panu w Hiszpanii! Piękny kraj! — mówiła ze łzami w oczach — kraj perfum i serenad! Tu cień waszych drzew jest zimny i nabawia dreszczy!
Głowa opadła jej na ręce. Gonzaga pozwolił jej mówić i zdawał się rozmyślać:
— Czy sobie przypominacie, panie? — zapytała nagle. — Było to wieczorem, tańczyłam dłużej, niż zwykle. Nagle na zakręcie ciemnej uliczki ujrzałam cię, panie, tuż przed sobą, zlękłam się, ale i ucieszyłam. Gdyście panie, do mnie mówili, głos wasz poważny i słodki ściskał mi serce, ale nie myślałam wcale o ucieczce. A wyście, stanąwszy przedemną. aby zagrodzić mi drogę zapytali: “Jak się nazywasz moje dziecko?” “Santa Kruz, ” odrzekłam. Nazywano mnie Florą, gdy chodziłam z mymi braćmi Cyganami z Grenady ale ksiądz ochrzciwszy mnie nadał mi imię Marya z pod Świętego Krzyża, po hiszpańsku Santa-Kruz. “Ach — rzekliście — jesteś chrześcijanką!“ Może nie przypominacie już sobie tego, ekscelencyo!
— Owszem — odpowiedział Gonzaga z roztargnieniem — nic nie zapomniałem.
— Ja mówiła dalej Marya Kruz drżącym głosem, — zapamiętam tę godzinę na całe życie.
W jednej chwili pokochałam was, książę. Dlaczego? Nie wiem. „Wiekiem moglibyście mi być ojcem ale gdzie znalazłabym kochanka piękniejszego, szlachetniejszego, świetniejszego niż wy książę.
Mówiła to bez rumieńca. Nie wiedziała co to jest nasza skromność. Gonzaga złożył na jej czole ojcowski pocałunek. Młoda dziewczyna wydała ciężkie westchnienie.
— Powiedzieliście mi, — ciągnęła dalej: — “Jesteś za piękna — moje dziecko, abyś miała tak tańczyć na publicznym placu z tamburynem i paskiem fałszywych cekinów. Chodź ze mną.” Poszłam. Nie miałam już własnej woli. Wchodząc do pańskiego mieszkania, poznałam że to jest własny pałac księcia Abberoniego. Powiedziano mi, że jesteś ambasadorem regenta Francyi przy dworze w Madrycie. Co mnie to obchodziło! Wyjęchaliśmy nazajutrz. Nie jechałam w waszej karecie. Och, ja nigdy nie mówiłam wam tego, książę, bo zaledwie kiedy widzę was na krótką chwilkę. Jestem sama, jestem smutna i opuszczona. Przebyłam tę długą drogę z Madrytu do Paryża, tę drogę bez końca w karecie o zasłoniętych grubych firankach! Przebyłam ją, płacząc z sercem przepełnionem żalem! Czułam dobrze, że jestem wygnanką. I ileż razy ileż razy Panno święta, żałowałam, podczas tych samotnych godzin moich wolnych wieczorów, mojego szalonego tańca i śmiechu!
Gonzaga już jej nie słuchał, myśl jego uleciała gdzieindziej.
— Paryż! — Paryż! — zawołała gwałtownie — czy przypominacie sobie, książę, jak dawaliście mi obraz Paryża? Paryż — raj młodych dziewcząt! Paryż — czarowne marzenia, niewyczerpane bogactwa, olśniewające wspaniałością; szczęście, które się nigdy nie sprzykrzy; zabawa przez całe życie! Przypominacie sobie, książę, jakżeście mnie upajali?
Ujęła rękę Gonzagi i trzymała ją w swoich.
— O panie! panie! — mówiła ze skargą. — Widziałam w waszym ogrodzie nasze piękne kwiaty hiszpańskie: są bardzo słabe i smutne one umrą. Czy chcecie mnie zabić, panie?
I prostując się nagle, odrzuciła z czoła wspaniałą masę swych pięknych włosów; czarne źrenice zapaliły się namiętnym ogniem.
— Nie jestem przecież niewolnicą — zawołała. — Ja lubię tłum; samotność mnie przeraża. Lubię hałas, cisza przejmuje mnie trwogą. Potrzeba mi światła, ruchu, zabawy szczególniej, która stwarza życie! Wesołość mnie pociąga, śmiech upaja, piosenki czarują. Złote wino Rita zapali mi oczy i wiem, że najpiękniejsza jestem gdy się śmieję!
— Rozkoszne i szalone dziecko! — rzekł Gonzaga z ojcowską pieszczotą.
Dona Kruz puściła jego rękę.
— Nie takim byliście panie, w Madrycie — rzekła.
Potem, dodała z gniewem.
— Macie racyę, ekscelencjo, jestem szaloną, ale chcę być rozsądną. Ucieknę.
— Dono Kruz! — rzekł książę.
Płakała. Gonzaga wyjął z kieszeni haftowaną chusteczkę i począł delikatnie ocierać jej piękne łezki.
Nagle po za łzami, które nie zdążyły jeszcze oschnąć, ukazał się dumny uśmiech.
— Inni będą mnie kochali — rzekła z groźbą. — Ten raj, to było więzienie! Oszukaliście mnie, książę. Wspaniały buduar czekał na mnie w pawilonie, który wydawał mi się oderwanym od czarodziejskiego pałacu. Marmur cudowne malowidła, aksamitne portyery haftowane złotem; złoto na suficie i rzeźbach, przejrzyste kryształy... ale dokoła, chłodne i ponure cienie, mokre trawniki, na które jeden po drugim spadają biedne liście, umarłe z zimna i tak mnie mrożą! Panny służące nieme, lokaje dyskretni, wartownicy srodzy i ten straszny człowiek, pan Pejrol!
— Czy masz co do zarzucenia Pejrolowi? — zapytał Gonzaga.
— Nie, jest niewolnikiem moich najmniejszych zachcianek. Mówi do mnie delikatnie, z szacunkiem nawet i za każdym razem gdy się do mnie zwraca, kapeluszem zamiata przedemną podłogę.
— A więc?
— Kpicie sobie ze mnie książę! Czyż nie wiecie, że zakłada kłódki przy moich drzwiach i że odgrywa przy mnie rolę dozorcy haremu.
— Przesadzasz wszystko, panno Kruz!
— Książę! Uwięziony ptak nie patrzy nawet na złocenia swej klatki. Źle mi u was. Jestem tu więźniem, cierpliwość moja już się wyczerpała. Błagam was, ekscelencyo, zwróćcie mi wolność!
Gonzaga uśmiechnął się.
— Pocóż chować mnie tak przed wszystkimi? — mówiła dalej. — Opowiedzcie, chcę tego!
Rozkazująco podniosła swą zachwycającą główkę.
Gonzaga uśmiechał się ciągle.
— Książę mnie nie kocha! — ciągnęła, czerwieniąc się nie ze wstydu, lecz gniewu. — Ponieważ więc mnie nie kochacie nie możecie być zazdrosnym o mnie!
Gonzaga ujął jej rękę i podniósł do ust.
Zarumieniła się jeszcze mocniej.
— Myślałam — szepnęła spuszczając oczy, — mówiliście mi raz panie, że nie jesteście żonaty. Na wszystkie moje pytania w tym przedmiocie, ci którzy mnie otaczają, odpowiadają milczeniem... Myślałam, widząc, że przysyłacie mi różnych mistrzów, aby mnie uczyli tego co jest urokiem francuskich dam, myślałam dlaczegóż nie mam powiedzieć, myślałam że jestem kochaną...
Urwała, aby spojrzeć ukradkiem na Gonzagę, którego twarz wyrażała radość i zachwyt.
— I pracowałam, aby stać się lepszą i godniejszą księcia — mówiła dalej. — Pracowałam dzielnie i z zapałem. Zdawało mi się, że niema dość silnych przeszkód, aby złamać moją wolę. Książę się śmieje! — zawołała z prawdziwym gniewem. — Santa Virgen, nie uśmiechajcie się tak, książę, bo doprowadzicie mnie do szaleństwa!
Stanęła przed nim i zapytała tonem, nic dopuszczającym wykrętnych odpowiedzi.
— Jeżeli mnie nie kochacie, czego chcecie odemnie?
— Chcę cię zrobić szczęśliwą — odparł Gonzaga. — Chcę cię zrobić szczęśliwą i potężną.
— Zwróćcie mi najpierw wolność — zawołała wzburzona.
A gdy Gonzaga starał się ją uspokoić powtórzyła namiętnie:
— Zwróćcie mi wolność! Wolność, wolność. To mi wystarczy, chcę tylko tego!
Potem dając wolny bieg swej burzliwej fantazyi, mówiła:
— Chcę Paryża! Paryża jak mi obiecywano!! Paryża hałaśliwego i olśniewającego, który odgaduję poza murami mojego więzienia. Chcę wyjść, chce się wszędzie pokazywać. Cóż mi znaczą bogate stroje między czterema ścianami? Spójrzcie na mnie! Czy myślicie, panie, że zagasnę we łzach?
Roześmiała się głośno.
— Spójrzcie na mnie, książę, jestem już pocieszoną. Nie będę już nigdy płakała, będę się zawsze śmiała, pokażcie mi tylko Operę, którą znam jedynie z imienia; zabawy tańce...
— Dziś wieczorem dono Kruz — przerwał jej zimno Gonzaga — przywdziejesz swoje najpiękniejsze stroje...
Podniosła na niego wzrok ciekawy i nieufny.
— I zaprowadzę cię — ciągnę! dalej Gonzaga — na bal regenta.
Dona Kruz stała jak ogłuszona. Po jej ślicznej ruchliwej twarzyczce, przeleciały żywo rumieńce.
— Czy to prawda? — zapytała w końcu, bo jeszcze wątpiła.
— Prawda — odparł Gonzaga.
— Zrobicie to, panie? — zawołała. — Och ja wam wszystko przebaczam, książę! Jesteście dobry, jesteście moim przyjacielem.
Rzuciła mu się na szyję, potem zaczęła skakać jak szalona i tańczyć.
— Bal regenta! — wyśpiewywała. — Pójdziemy na bal regenta! Cóż z tego, że mury są grube, ogród zimny i pusty, okna zamknięte, ja słyszałam o balu regenta, wiem że będą tam cuda i ja je zobaczę! O, dziękuję, dziękuję, książę! — zawołała. — Gdybyście wiedzieli jacyście panie, piękny gdy jesteście dobry! To w Palais-Royal, prawda? A ja umierałam z ochoty zobaczenia Palais-Royal!
Była na końcu pokoju, lecz w jednej chwili przybiegła do Gonzagi i uklękła na poduszce u jego nóg. Oparła drobne, kształtne rączki na kolanach księcia i patrząc mu prosto w oczy, zapytała całkiem poważnie:
— Jak się ubiorę?
Gonzaga wstrząsnął głową.
— Na balu na dworze francuskim — odrzekł, — coś innego aniżeli najwyszukańszy strój, podnosi i ozdabia piękną twarzyczkę.
Dona Kruz starała się odgadnąć.
— To uśmiech? — rzekła jak dziecko, któremu dają naiwną zagadkę.
— Nie, — odparł Gonzaga.
— Wdzięk?
— Nie; ty masz uśmiech i wdzięk, dono Kruz, rzecz, o której mówię...
— Ja nie mam. Więc co to jest?
A gdy Gonzaga opóźniał się z odpowiedzią, dodała niecierpliwie:
— Czy dacie mi tę rzecz, książę?
— Dam ci ją, dono Kruz.
— Ale cóż to takiego, czego nie mam? — zapytała kokietka, rzucając równocześnie tryumfujące spojrzenie na lustro.
Ale lustro nie mogło zastąpić odpowiedzi księcia.
Gonzaga odrzekł.
— Nazwisko!
I oto dona Kruz strącona jest ze szczytu radości. Nazwisko! Ona nie ma nazwiska! Palais-Royal to nie Plaza Santa za Alkazarem. Nie będzie tam tańczyła z tamburynem, opasana na biodrach paskiem z fałszywych cekinów. O biedna, dona Kruz! Gonzaga obiecywał jej wprawdzie, ale obietnice Gonzagi... Zresztą czyż można stworzyć nazwisko? Książę uprzedził to pytanie.
— Gdybyś nie miała nazwiska, drogie dziecko — rzekł — nawet moje dla ciebie uczucie byłoby bezsilne, ale nazwisko twoje tylko zaginęło, ja je odnalazłem. Masz świetne nazwisko między najświetniejszemu we Francyi.
— Co mówicie, panie? — zawołała olśniona dziewczyna.
— Masz rodzinę — mówił dalej Gonzaga, uroczystym głosem, — rodzinę potężną: spowinowaconą z naszymi królami. Ojciec twój był księciem.
— Mój ojciec — powtórzyła Dona Kruz, był księciem? A więc umarł?
Gonzaga skinął głową.
— A moja matka?
Głos biednego dziecka drżał.
— Twoja matka — odrzekł Gonzaga — jest księżniczka.
— Ona żyje! — zawołała dona Kruz, z bijącem sercem. — Mówicie, że jest księżniczką? Ona żyje, moja matka! O błagam, mówcie mi o matce, ekscelencyo!
Gonzaga przyłożył palec do ust.
— Nie teraz, szepnął.
Ale dona Kruz nie dała się wziąć na te tajemnicze miny. Uchwyciła obie ręce Gonzagi.
— Proszę mi mówić o matce — zawołała — i to zaraz! Boże mój, jak ja ją będę kochała! Ona jest bardzo dobra, prawda? I bardzo piękna? To dziwne — przerwała z powagą — zawsze o tem marzyłam. Jakiś głos wewnętrzny mówił mi, że jestem córką księżnej.
Gonzaga z największym wysiłkiem zachował powagę.
— One są wszystkie jednakowe! — pomyślał.
— Tak — mówiła dona Kruz, — gdy zasypiałam wieczorem, widziałam ją, moją matkę, zawsze, zawsze, pochyloną nad moim łóżkiem. Piękne czarne włosy, perłowy naszyjnik, dumne brwi, kolczyki z dyamentów i takie słodkie spojrzenie! Jak nazywa się moja matka?
— Nie możesz jeszcze tego wiedzieć, dona Kruz.
— Dlaczego?
— Wielkie niebezpieczeństwo...
— Rozumiem! Rozumiem! — przerwała mu pod wpływem jakichś romantycznych wspomnień. — Widziałam w teatrze w Madrycie komedyę; to tak było; nie mówiono nigdy odrazu młodym dziewczynom nazwiska ich matek.
— Nigdy — potwierdził Gonzaga.
— Wielkie niebezpieczeństwo, — mówiła dalej dona Kruz — a jednak ja jestem dyskretna, zobaczycie! Dochowałabym sekretu, aż do śmierci!
Wyprostowała się piękna i dumna jak królowa.
— Nie wątpię w to — odparł Gonzaga, — ale nie długo będziesz czekała, drogie dziecko.
Za kilka godzin poznasz tajemnicę swego urodzenia. W tej chwili, powinnaś tylko to wiedzieć, że nie nazywasz się Marya Santa-Kruz.
Moim prawdziwem imieniem było Flora?
— Także nie.
— Jakże więc się nazywałam? Przy chrzcie otrzymałaś imię matki, która była Hiszpanką. Nazywasz się Aurora, Dona Kruz drgnęła i powtórzyła:
— Aurora!
Potem dodała, klaszcząc w ręce.
— Oto dziwny wypadek!
Gonzaga patrzył na nią uważnie.
— Dlaczego? — zapytał.
— Bo imię to jest rzadkie — odparła młoda dziewczyna zamyślając się — i przypomina mi...
— I przypomina ci? — zapytał książę z ciekawością.
— Biedna, mała Aurora! — wyszeptała dona Kruz z załzawionemi oczami. — Jaka ona była dobra! Jaka ładna i ja tak ją kochałam!
Gonzaga najwidoczniej starał się ukryć gorączkową ciekawość. Na szczęście dona Kruz pogrążona była cała we wspomnieniach.
— Znałaś, — zagadnął, przybierając obojętną minę — młodą dziewczynę, która nazywała się Aurorą?
— Tak.
— W jakim wieku była?
— W moim; byłyśmy obie dziećmi, i kochałyśmy się serdecznie, pomimo, że ona była szczęśliwą, a bardzo biedna.
— Czy było to dawno?
— Przed laty.
Potem dodała, patrząc mu prosto w czy:
— To was zajmuje, książę?
Gonzaga był jednym z tych ludzi, którzy zawsze mają się na baczności. Ujął ręce dony Kruz i rzekł z dobrocią:
— Interesuje się wszystkiem, co ty kochasz, moje dziecko. Mów mi więc o tej młodej Aurorze, która kiedyś była twoją przyjaciółką.