Garbus (Féval)/Część szósta/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
SKAZANY NA ŚMIERĆ.

Dona Kruz stała we drzwiach czekając na odpowiedź księżny. Aurora wpatrzona była w matkę. Księżna zadzwoniła i wydała rozkaz zaprzęgać.
— Auroro — rzekła po chwili — nie potrzebowałam czekać na radę twej przyjaciółki. Nie mam jej za złe, bo mówiła w twojem imieniu. Ale czyż ona myślała, że ja przedłużam sen twojej przytomności, aby ci przeszkodzić działać!
Dona Kruz zbliżyła się mimowolnie.
— Wczoraj — ciągnęła księżna — byłam nieprzyjaciółką tego człowieka. A wiesz, dlaczego? Zabrał mi córkę, a wszystkie pozory wołały: Nevers padł z jego ręki.
Aurora zbladła śmiertelnie.
— Mów matko, widzę z twej twarzy, że przekonałaś się, iż to potwarz.
— Czytałam pamiętnik twój, moje dziecię. To jego najlepsza obrona. Człowiek, który pod swoim dachem ustrzegł tak czyste dwudziestoletnie serce, nie może być zabójcą. Człowiek, który mi oddał córkę taką, jakiej nie widziałam w najrozkoszniejszych nawet snach miłości macierzyńskiej, musi mieć sumienie bez skazy.
— Dzięki ci w jego imieniu, matko. Nie masz więcej nad to dowodów?
— Owszem świadectwo tej poczciwej kobiety i jej wnuczka. Henryk Lagarder
— Mąż mój!
— Twój mąż, córko, powtórzyła księżna; głowę — nie uderzył Filipa de Nevers lecz go bronił.
Aurora rzuciła się matce na szyję, pokrywając jej twarz gorącymi pocałunkami.
— To dla niego! — uśmiechnęła się smutnie księżna.
— To dla ciebie! — zawołała Aurora, przy ciskając do ust jej ręce. — Za to, że cię odnajduję nareszcie, matuchno ukochana. Kocham cię i on cię pokocha, zobaczysz jedyna.
— Regent — przerwała księżna — ma list, w którym jest dowód niewinności Lagardera, — Dzięki, o dzięki ci! Ale czemu niema go tutaj, z nami?
Księżna skinęła na donę Kruz, aby się zbliżyła.
— Floro, drogie dziecię — rzekła, całując ją w czoło, — kareta już pewnie zaprzęgnięta. Ty sama pójdziesz po odpowiedź na pytanie mojej córki. Jedź i wracaj prędko.
Dona Kruz wybiegła.
— A więc, dziecinko — mówiła księżna prowadząc Aurorę ku sofie — czyż nie dostatecznie zdusiłam w sobie dumę wielkiej damy, której tak się obawiałaś? Czyż nie wypełniłam najwyższych rozkazów panny de Nevers?
— Jesteś dobrą, matuchno...
— Kocham cię — przerwał pani Gonzaga, to wszystko. Przed chwilą bałam się ciebie ale teraz nie: mam talizman.
— Jaki talizman?
Księżna patrzyła na uśmiechniętą spokojnie twarzyczkę ukochanego dziecka.
— Kochać go, abyś mnie kochała — odpowiedziała.
Aurora rzuciła się jej na szyję.




Tymczasem dona Kruz, przebiegłszy kilka pokojów znalazła się już blizko drzwi wchodowych, gdy usłyszała głośny hałas na schodach. Jakiś głos, który zdawała się poznawać wymyślał na służbę pani Gonzagi, broniącej wstępu do jej świątyni.
— Jesteś pan chyba pijany — mówili lokaje, a panny służebne wyśmiewały się z zabielonego wapnem obuwia i rozczochranych włosów nowoprzybyłego, w których pełno było słomy.
Śliczna toaleta do księżny pani!
— Kroćset tysięcy! Błazny! — krzyczał głos. — Dużo imnie obchodzi wapno w obuwiu albo słoma na głowie! Tam, skąd ja wyszedłem nie uważa się na to!
— A pan pewnie z kabaretu? pytał chór nielitościwy.
— Błazny jedne! Hultaje! Wisielec! — wołał głos. Powiedzcie tylko księżnie, że kuzyn jej markiz de Chaverny, chce się natychmiast nią widzieć.
— Chaverny! — powtórzyła podsłuchująca dona Kruz.
Służba zaczęła się między sobą naradzać. Ten i ów poznał markiza pomimo przebrania a wszyscy wiedzieli, że naprawdę był kuzynem Gonzagi.
Ale zdaje się, że Chaverny uznał iż te namysły za długo trwają, bo dona Kruz usłyszała hałas zaciętej walki, potem szybkie kroki na schodach, potem tuż za jego plecami roztwarły się raptownie drzwi i przed jej oczami stanął markiz we wspaniałym płaszczu pana Pejrola.
— Zwycięstwo! — krzyknął, odpędzając tłum goniących za nim lokajów i pokojówek. — O mało mię nie doprowadzili do gniewu te gałgany.
Trzasnął drzwiami za goniącymi i dopadłszy do dony Kruz śmiejąc się zaczął całować jej ręce. Nie dziwił się nawet, że ją spotyka w tem miejscu.
— Piękny aniele — mówił wydzierającej się dziewczynie — całą noc marzyłem o tobie. Na nieszczęście, tak jestem zajęty dzisiaj, że nie mogę ci oświadczyć mych uczuć jak należy. Więc tylko w przelocie uprzedzając to, co powinno być padam na kolana i ofiaruję ci me serce i rękę.
I ukląkł na środku przedpokoju. Gitanita nie spodziewała się bynajmniej tej sceny; nie mniej przeto, nie widać było na niej zaambarasowana.
— Ja również bardzo się spieszę — rzekła, siląc się na poważny ton mowy, — niech więc mnie pan puści.
Chaverny wstał z kolan i serdecznie ją uściskał.
— Pani będziesz najcudniejszą markizą na świecie! — zawołał. — A więc to ułożone? Proszę nie myśleć, że działam lekkomyślnie i zbyt pośpiesznie. Owszem, zastanawiałem się przez całą drogę tutaj z Chateletu.
— No, dobrze, ale gdzie moje zezwolenie?
— Myślałem i o tem. Jeżeli się pani nie zgodzi, porwę ją. Zresztą nie mówmy o rzeczy postanowionej i skończonej. Przynoszę tu ważne nowiny. Chciałbym się widzieć z księżną Gonzagą.
— Pani Gonzaga jest ze swą córką i nikogo nie przyjmuje.
— Jej córka! — zawołał Chaverny. — Panna de Nevers! Śliczna, zachwycająca! Moja urocza żona wczorajsza! Ale ja panią tylko kocham i ją tylko poślubię. Posłuchaj mię, skarbie ubóstwiany, mówię seryo: jeżeli panna Nevers jest u matki, tem pilniejsza racya, aby; aby mnie tam wpuszczono.
— Niepodobna!
— Nic niema podobnego dla francuskiego rycerza — wygłosił poważnie Chaverny.
Wziął donę Kruz w ramiona i ukradł, jak mówiono wówczas, pół tuzina całusów.
— Nie znam drogi, ale bożek podróżników wskaże mi ją. Czyż człowiek, noszący zlecenie skazańca krwią wypisane na kawałku batystu, nie przechodzi zawsze i wszędzie?
— Zlecenie krwią wypisane! — powtórzyła dona Kruz, przestając się śmiać.
Ale Chaverny już był w salonie. Gitanita rzuciła się za nim ale nie zdążyła przeszkodzić mu otworzyć drzwi do świątyni księżny i wejść tam znienacka.
Tutaj jednak maniery Chaverny‘ego zmieniły się nieco; znał swój świat.
— Księżno pani, szlachetna moja kuzynko — rzekł, zatrzymując się przy drzwiach, z głębokim ukłonem — nie miałem dotychczas szczęścia złożenia u stóp twych mego hołdu i nie znasz mię. Jestem markiz de Chaverny, krewny Neersów przez moją matkę.
Na dźwięk tego imienia Aurora ze strachem przytuliła się mocniej do matki.
Dona Kruz stanęła za markizem.
— Co pan tu u mnie robisz? — spytała wyniośle księżna.
— Przyszedłem po rozgrzeszenie za grzechy szaleńca, który nosi imię podobne do mojego — rzekł zwracając błagalny wzrok ku Aurorze. — Zamiast tłómaczeń z mej strony, któreby mogły być źle przyjęte przez pannę do Nevers, ehcę kupić przebaczenie, przynosząc jej pewne zlecenie.
Przykląkł na jedno kolano przed Aurorą.
— Od kogo? — zapytała księżna, marszcząc brwi.
— Od kawalera Henryka Lagardera.
Mówiąc to, Chaverny wyciągnął z kieszeni kawałek zapisanej krwią chustki.
Aurora próbowała wstać, ale siły ją opuściły i opadła bezwładnie na siedzenie.
— Czyżby?... zaczęła księżna, patrząc na zakrwawiony strzęp chustki.
— Posyłka ta ma rzeczywiście złowróżbne pozory — rzekł Chaverny, patrząc na Aurorę. — Ale niech się panie nie trwożą; kiedy się niema ani papieru, ani atramentu...
— Więc żyje! — szepnęła Aurora, wydając ciężkie westchnienie.
Potem z pełnemi łez oczyma wzięła z rąk markiza krwawą chusteczkę i namiętnie przycisnęła ją do ust.
Księżna odwróciła głowę. Jej pycha jeszcze się buntowała, mimo jej woli.
Aurora usiłowała czytać, ale co chwila łzy zasłaniały jej oczy; przytem krew wsiąknęła w płótno i zamazane litery były prawie nieczytelne.
Księżna, Chaverny i dona Kruz chcieli jej pomódz, ale napróżno.
Wówczas Aurora, ocierając łzy energicznie, zabrała się do odczytywania z całą siłą woli. Rozpostarła chustkę na parapecie okna i zaczęła powoli rozpoznawać pojedyńcze litery i układać z nich wyrazy. W końcu czytała:
“Do księżnej Gonzaga. Abym mógł zobaczyć Aurorę jeszcze raz przed śmiercią!”
Aurora stała zlodowaciała i nieruchoma. Księżna zaczęła ją cucić w ciepłem objęciu.
— Gdzie on jest? — zapytała Aurora Chaverny‘ego.
— W Więzieniu Chateletu.
— I jest już skazany?
— Tego nie wiem.
Aurora wyrwała się z objęć matki.
— Idę natychmiast do więzienia — rzekła.
— Moje dziecko — szepnęła księżna z wyrzutem, — masz matkę, która chce ci być podporą i przewodnikiem. Czemuż w tej chwili nie przemówiło twe serce i nie powiedziałaś: Matko, chodźmy do więzienia Chateletu.
— Jakto! Tybyś się zgodziła?...
— Mąż mojej córki jest moim synem; jeżeli zginie, płakać nad nim będę. Ale jeżeli tylko może być ocalony, ja go ocalę!
I księżna pierwsza szła ku drzwiom. Aurora ujęła jej ręce i zaczęła całować namiętnie.
— Niechaj Bóg ci to wynagrodzi, matko! — rzekła.




U pana prezydującego trybunału Chateletu, markiza Segre, było już po obiedzie. Krzątał się w tej chwili po swoim gabinecie, szykując się do wyjścia.
— Spóźniam się fatalnie! Baronowa oddawna musi na mnie czekać — gderał. — Zobacz, panie Husson, czy moja lektyka gotowa?
P. Husson, jeden z młodszych urzędników sądowych, zbiegł szybko ze schodów, aby spełnić rozkaz.
Tymczasem do gabinetu p. Segre wszedł woźny z oznajmieniem, że dwie jakieś panie pragną się widzieć z prezydującym.
— Do djabła! — krzyknął p. Segre — nie przyjmuję! Jak są ubrane?
— Obie czarno i zawoalowane.
— Ba! Kostyum przegranych procesów! Jakże przyszły?
— W karecie z herbami księcia Gonzagi.
— A, do dyabła! Ale przecie ten Gonzaga miał dzisiaj na dworskiem przyjęciu taką niewyraźną minę! Z innej strony znów słyszę, że książę regent... A, niech tam!... Niechaj zaczekają na mnie, w tej chwili schodzę.
Dokończywszy ubierania się, p. Segre zeszedł do poczekalni więziennej z godną miną władcy pałacu. Cóż, kiedy oczekujące go damy zdawały się nie zauważyć jego pięknych manier.
Kto one? To pewna, że nie były pannami z Opery, któremi tak się serdecznie zawsze zajmował Gonzaga.
— Z kim mam zaszczyt mówić — piękno panie? — zapytał z wytwornym dworskim ukłonem p. Segre.
— Panie prezesie — odpowiedziała starsza — jestem wdową po Filipie Neversie, księciu Lotaryngii.
— Co? Przecież wdowa po Neversie jest żoną księcia Gonzagi?
— Tak, jestem księżna Gonzaga — odpowiedziała ze wstrętem.
Prezydujący trybunału wykazał trzy, czy cztery dworskie ukłony i, otworzywszy drzwi do sieni, zawołał:
— Fotele! Czy chcecie, hultaje, żebym was porozpędzał.
Na dźwięk jego groźnego głosu zakotłowało się w sieniach i na podwórzu. Cała służba więzienna rzuciła się spełnić rozkaz, i po chwili cały tuzin foteli wtoczono do poczekalni.
— To zbyteczne, panie prezesie — rzekła księżna, stojąc. — Myśmy tu przyszły z córką....
— Ach! — przerwał p. Segre z ukłonem. — Taki pączek lilii! Nie wiedziałem, że książę Gonzaga...
— To jest panna de Nevers! — rzekła poważnie księżna.
Prezes znów się ukłonił.
— Myśmy tu przyszły — ciągnęła księżna — aby dostarczyć sprawiedliwości wyjaśnień i dowodów...
— Pozwól piękna i szlachetna pani, że odgaduję — przerwał markiz. — Powołanie nasze zaostrza i wydelikaca zmysły, jeżeli się tak wyrażę. Wprowadzamy tem nieraz ludzi w podziw. Jednem słowem: z jednego wyrazu umiemy odgadywać zdania, ze zdań całą powieść. Otóż zgaduję, że mi panie przynosicie nowe dowody winy tego nędznika...
— Panie przerwały mu jednocześnie księżna i Aurora.
— Zbyteczne! Już to zbyteczne! — uśmiechał się p. Segre. — Nieszczęśnik już nie zabije nikogo.
— Więceś pan nic nie otrzymał od jego królewskiej wysokości? — zapytała głuchym głosem księżna.
Aurora, blizka omdlenia, wsparła się na ramieniu matki.
— Nic, a nic, księżno — odrzekł markiz. — Ale to niepotrzebne; rzecz już załatwiona. Od pół godziny wydane rozkazy...
— I nic nie otrzymałeś pan od regenta? — powtórzyła księżna głosem, pełnym trwogi.
Aurora drżała na jej ramieniu, jak w febrze.
— A cóż księżna pani chciałaby więcej? — zawołał p. Segre. — Żeby go żywego kołem łamano na placu Greve? Jego królewska wysokość nie lubi tego rodzaju historyi.
— Więc on skazany jest na śmierć? — jęknęła Aurora.
— A na cóż piękna królewno? Wolałaby pani, żeby go trzymano o chlebie i wodzie?
Panna Nevers osunęła się bezwładnie na fotel.
— Co temu cudnemu dziecku? — dziwił się markiz. — Pani, młode panienki nie lubią słuchać o takich rzeczach. Ale panie wybaczą, śpieszę się bardzo, pani baronowa czeka na mnie, uciekam. Miło mi było, że mogłem osobiście dostarczyć paniom informacyi. Raczcie panie powiedzieć księciu Gonzadze, że wszystko załatwione według jego życzenia. Wyrok nie odwołalny, bez apelacyi, i już dzisiaj wieczorem... Żegnam was, piękne panie; zapewnijcie księcia Gonzagę, że może na mnie liczyć w każdej potrzebie.
Wykonał kilka pięknych ukłonów i szastając nogami, otworzył drzwi i wyszedł, mrucząc sobie pod nosem:
— Oto jeden krok naprzód w karjerze: ta księżna Gonzaga oddana mi będzie teraz ze wszystkiem.
A księżna tymczasem stała, jak piorunem rażona, nie wiedząc, co począć. Patrzyła na córkę, siedzącą na fotelu, sztywną, zimną, jak gdyby bez duszy. W poczekalni nie było więcej nikogo. Obie kobiety, podobne do martwych posągów, nie odzywały się długo do siebie. Nagle Aurora wyciągnęła obie ręce ku drzwiom, któremi wyszedł prezydujący, a które jednocześnie prowadziły do trybunału kryminalnego.
— On! To on! — zawołała głosem jasnowidzącej. — Idzie! Poznaję jego kroki.
Księżna nadstawiła ucha, ale nic nie słyszała. Spojrzała na córkę, która wciąż powtarzała:
— Idzie, ja to czuję. O, jakbym chciała umrzeć przed jego śmiercią!
Po długiej chwili drzwi się otworzyły. Najpierw weszli gwardziści, pośród nich szedł kawaler Henryk de Lagarder z gołą głową, z rękami związanemi na przodzie. O kilka kroków za nim postępował ksiądz, dominikanin, z krzyżem w ręku.
Z oczu księżny trysnęły łzy. Aurora siedziała wciąż jak martwa z suchemi powiekami.
Na widok kobiet Lagarder zatrzymał się na progu. — Uśmiechnął się melancholijnie i lekko kiwnął głową na powitanie.
— Jedno słowo, mój panie — rzekł do towarzyszącego mu dozorcy.
— Mamy surowe rozkazy — odpowiedział tenże.
— Panie! — zawołała księżna, zwracając się do dozorcy — jestem księżną Gonzaga, krewną jego królewskiej wysokości nie odmawiaj jego prośbie!
Oficer spojrzał na nią zdziwiony.
Potem odwrócił się do skazańca i rzekł:
— Nie chcę niczego odmawiać człowiekowi, który ma umrzeć. Spieszcie się tylko.
I skłoniwszy się przed księżną, odszedł wraz z żołnierzami i księdzem do sąsiedniej komnaty.
Lagarder powoli zbliżył się do Aurory.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.