Gasnące ognie/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Sprawy ludzkie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
SPRAWY LUDZKIE

W skwarze nielitościwego słońca, przy temperaturze do +58° Celsjusza omdlewa gród Dawidowy. Upał nie działa jedynie na Arabów i Żydów, którzy w zgiełku uprawiają swój handel.
Wczesnym rankiem do bramy Damasceńskiej przybywają codzień z bliższych i dalszych wiosek ładowane towarami wielbłądy i osły, a nawet ciężarowe samochody.
Nie mogłem wyjść z podziwu nad tem, jak też można tu sprzedać te stosy jarzyn, owoców, wełny, te stada baranów, cieląt i wołów, skupiających się w godzinach rannych przed bramami Jerozolimy i na jej przedmieściach?
Jednak w ciągu dnia wszystko zostaje przez kogoś zakupione, widocznie, gdyż po zachodzie słońca na drogach i ścieżkach spotyka się powracające do domu sznury zwierząt pociągowych, nie obciążonych już żadnym ładunkiem.
Od czerwca do sierpnia rzadko zaglądają tu liczniejsze grupy pielgrzymów.
Czasem tylko przybywa niewielkie grono turystów, najczęściej zaś pojedyńcze osoby, z dalekich przeważnie krajów, w celu wykorzystania długiej i przyjemnej o tej porze roku podróży morskiej.
To też na ulicach Jerozolimy, jak objaśnili mi stali mieszkańcy, nie spotyka się teraz wcale „elementu napływowego“.
Żydzi handlują w sklepach, Arabowie — na bazarach, inni konkurują z nimi, gdzie i jak mogą.
Nabywców na ulicy nie widać, bo przecież ci stale zaaferowani, pędzący na oślep żydowscy młodzieńcy i leniwi, bezczelni Arabowie, wałęsający się całemi dniami bez celu od Jaffskiej bramy do hotelu Allenby, nic prawie nie kupują, chyba tylko — mrożoną wodę sodową, orszadę, lody, papierosy i orzechy.
Co prawda handel temi specjałami kwitnie wyłącznie na straganach.
W tym głuchym okresie jedynie hurtownicy robią różne tranzakcje z kupcami, prowadzącymi handel detaliczny, a ci znowu przygotowują się do kampanji sezonowej, opartej na ruchu pielgrzymów. Towarzystwa okrętowe, wszędobylski „Thomas Cook and Son“, a najlepiej specjalne biura wywiadowcze zawczasu podają statystykę tego ruchu i liczbę uczestników pielgrzymek do Ziemi Świętej.
Jedynymi nabywcami w lecie są panowie z urzędu wysokiego komisarza Wielkiej Brytanji oraz z konsulatów.
Nie wiem, jednak, czy, poza artykułami spożywczemi, tytoniem oraz wątpliwemi starożytnościami wschodniemi, kupują oni inne towary w sklepach palestyńskich?
Za murami Jerozolimy, w pobliżu bramy Damasceńskiej, wznosi się piękny, biały gmach, strzeżony przez szyldwachów angielskich.
Jest to siedziba wysokiego komisarza Wielkiej Brytanji, której Liga Narodów aktem z dnia 24 lipca r. 1922 powierzyła mandat nad Palestyną.
Chociaż wielkorządcy angielscy, zgodnie z tradycją brytyjską oraz na mocy artykułu 3 aktu mandatowego, skłonni są do udzielenia szerokiej autonomji radom muzułmańskim i sjonistycznej egzekutywie, jednak baczne oko i twarda ręka Albionu wyczuwają się wyraźnie.
Anglik jest wprawnym wychowawcą niecywilizowanych ludów i szybko przekształca je na modłę europejską „made in England“. To też niezawodnie, że ze wszystkich mandatarjuszów Anglja pierwsza obdarzy swoich nowych poddanych „świadectwem dojrzałości politycznej“. Jest to cel przewidziany przez Ligę Narodów, wyznaczającą mandaty na „bezpańskie“ po Turkach i Niemcach kraje. W myśl Ligi od chwili takiej dojrzałości mandaty zostają cofane na rzecz ludności tubylczej.
Czy „niecywilizowane ludy“ będą czekały na przyznanie im „matury“, czy nie, a z drugiej strony, czy mandatarjusze we właściwym czasie dobrowolnie udzielą swoim podwładnym absolutorjum — należy to do zagadnień przyszłości, zdaje się, już niedalekiej.
W każdym razie teraz kierowniczą rękę Anglji wyczuwa się dobitnie i namacalnie. Wolne życie obywateli w granicach prawa obowiązującego i obyczajowego płynie swojem łożyskiem, jak wspominałem już, tak dalece niczem nie skrępowane, że Jude i Nusebe po staremu piją kawę i grają w kości w przedsionku bazyliki Grobu św., a kupcy plują, ile razy zechcą na Drogę Krzyżową, gwoli wszechpotężnego „status quo“, uświęconego tradycją turecką, mamelucką i arabską oraz wiekową niewolą Ziemi Świętej.
Jednak najdrobniejsze wyłamanie się poza granice działających „laws“ powoduje surowe kary.
Dość przyjrzeć się życiu ulicznemu Jerozolimy.
Chodnikami suną tłumy przechodniów, jezdniami — biegną samochody i kroczą karawany wielbłądów; kupcy tkwią w drzwiach sklepów swoich, biur i składów. Na posterunkach przechadzają się „anglizowani“ policjanci-Arabowie, kierując ruchem ulicznym i zapobiegając nieszczęśliwym wypadkom i zajściom.
Dość jednak, aby w wylocie ulicy zjawiła się wybujała, sprężysta sylwetka sierżanta-Anglika z cienką laseczką w dłoni i z zimnem spojrzeniem bacznych, niebieskich oczu, jak każden z przechodniów zaczyna się oglądać, zmieniać chód, ostrożnie sprawdzać, czy ma wszystko w porządku; wielbłądy nawet przestają pobrzękiwać żelaznemi dzwonkami na szyjach i nie ryczą; poganiacze spędzają rozproszone zwierzęta na przepisową stronę ulicy i uśmiechają się bardzo pokornie; kupcy cofają się wgłąb sklepów; szoferzy autobusów macają się po kieszeniach, szukając książeczek na prawo jazdy, a arabski policjant obciąga na sobie mundur i pas z rewolwerem...
Dobrze to jest dla państwa posiadać taką umiejętność rządzenia!
Zapewniając ład i spokój obywatelom lojalnym, może ono żądać od nich ofiar pro publico bono, a nawet jeszcze większych ad maximam gloriam of United Kingdom.
Większość konsulatów mieści się też poza obrębem starego miasta. Osiedliły się one w malowniczych pałacykach, zacienionych wysokiemi drzewami i płóciennemi żaluzjami.
Na ulicach w ciągu dnia turysta nie spotyka europejczyków.
Przemknie chyba jakieś auto z białym kupcem w płóciennem ubraniu i w hełmie na spoconej głowie.
Któż z szanujących się cudzoziemców odważy się wyjść z domu w taki skwar?!
Źle to działa na zdrowie, ponieważ fjoletowe promienie słońca osłabiają organizm i usposabiają go do zapadnięcia na malarję, lecz jeszcze gorzej oddziaływa to na... reputację.
Jerozolima dla „białych“, czy to urzędników wysokiego komisarjatu, czy konsulatów, czy też klerków i dyrektorów firm cudzoziemskich, słynie, jako miejsce straszliwych nudów.
Co tu robić?
Rozrywek żadnych: ani teatru i koncertów, ani dancingów publicznych, oprócz „Bristolu“, dokąd europejczycy chodzą tylko na kawę lub śniadanie, lecz nie tańczą. Parę marnych kinematografów, uczęszczanych przeważnie przez semitów obydwóch odłamów: Arabów i Żydów — to i wszystko.
Uprawia się trochę sportu: tennis, golf, karty no, i automobilizm.
Jednak sporty te kwitną w zamkniętych kółkach angielskich obywateli z jednej strony, z drugiej — wśród korpusu dyplomatycznego — tuż przed zachodem słońca.
Wszyscy tu posiadają wzajemnie o sobie, a o wszystkich razem Wysoki Komisarjat, jak najbardziej wyczerpujące wiadomości i niemal codziennie otrzymywane biuletyny.
Są to informacje oficjalne, a obok — plotki, ploteczki, domysły.
Zjawienie się któregokolwiek konsula na ulicy w godzinach południowych powoduje natychmiast ożywioną dyskusje nad tak niezwykłym, nigdy nie praktykowanym postępkiem.
Odwiedzenie bazyliki lub Wieczornika bez powodu oficjalnego budzi szereg domysłów: czy czasem ktoś z rodziny nie zachorował ciężko, a czy też przypadkiem sam konsul nie zaczyna wpadać w ekstazę religijną, a może?...
Od tych „może“ roi się nudne, jednostajne, bezbarwne życie europejskiej kolonji w Jerozolimie i nieraz, podobno, najbardziej bezpodstawne domysły miewają zgoła nieprzewidziane następstwa.
Etykietę urzędowo-oficjalną doprowadzono tu do szczytu perfekcji i snobizmu, chociaż każdy z osobna uczestnik i wykonawca tej etykietalnej mordęgi w gruncie rzeczy pozostaje zwykłym, sympatycznym i prostym w obejściu się człowiekiem.
Podczas swych podróży po kolonjach często spotykałem się z tą wygórowaną, egzaltowaną etykietalnością, przechodzącą w ciężki obowiązek, a z biegiem czasu w altera natura, w snobizm nieznośny.
Myślałem nad tem nieraz i szukałem istotnej przyczyny tego zjawiska.
Zdaje mi się, że jestem bliski prawdy, jeżeli powiem, że jest to obawa przed „degrengoladą.“
Wiem, że w Rosji urzędnicy, pochodzący z kulturalnych rodzin, a przeniesieni na prowincję, szybko się opuszczali, dziczeli i zapominali o przepisach towarzyskiego życia. Taka dygresja odbywała się szybko, bo kulturalne cechy Rosjanina, aczkolwiek często bardzo dobre, nie miały tradycyj, nie były wsiąknięte głęboko ani w krew jego, ani też w etykę.
Zresztą samotność, jednostajne życie, obce otoczenie istotnie skłania każdego człowieka do pewnej abnegacji obyczajowej.
Pamiętam ciężki czas mojej włóczęgi przez Azję w ciągu niemal dwu lat. Bardzo prędko spostrzegłem, że zaczynam się zaniedbywać. Żeby wstrzymać ten proces, zmuszałem się do czynności dawnych, chociaż w ówczesnem mojem życiu były one zgoła zbędne i bezcelowe.
Otóż rano robiłem staranną toaletę, przed każdym posiłkiem myłem się, przed obiadem — nawet przebierałem się, czyli zamiast swetra, nakładałem bluzę, zresztą, jednakowo starą i zniszczoną.
Myślę, że tak też jest z tą etykietą i z tem baczeniem na swoją i swoich znajomych konduitę.
Podtrzymuje to ludzi na poziomie kulturalnych nawyknień i obyczajów towarzyskich i jednocześnie zmusza do ostrożności w postępkach, co znowu, jako surogat bardziej podniosłych ideałów, wypełnia pustkę życia na wygnaniu.
A już co do tej „pustki“ życia, to palestyńskie bytowanie może zdobyć w tym kierunku „laur olimpijski“.
Do sąsiedniej Syrji — mandatu Francji, sam rząd popiera wyjazdy trup teatralnych, artystów i artystek operowych, a nawet kabaretowych oraz innych imprez widowiskowych i rozrywkowych.
Zgadzam się z tem, że jest to niemożliwe do wprowadzenia w Palestynie. Ziemia Święta powinna zachować swoją powagę i nastrój, więc jest to wykluczone.
Jednak ludzie są ludźmi wszędzie, a życie ma swoje wymagania.
Tymczasem w Palestynie, ani młodzi, ani też starzy nie mają żadnych rozrywek, żadnego uprzyjemnienia życia. Mogą chyba dowolnie się odchudzać, żywiąc się wybornemi owocami, lub też tyć od tłustej baraniny z ostrym sosem arabskim.
Niektórzy panowie wyjeżdżają sobie na polowanie i strzelają do kuropatw, dzików i czasem do szakali. Kilku innych robi dość ryzykowne eskapady automobilowe aż do Teheranu, a reszta umiera z nudów i, tylko zawdzięczając etykiecie, nie gnuśnieje.
Nie można przecież wymagać od wszystkich europejczyków, aby gremjalnie oddawali się badaniom archeologji i historji biblijnej, interesującym studjom z zakresu panowania królów krzyżackich i muzułmanów, etnografji Palestyny, lub spędzali nieskończenie długi „wolny czas“ w niezwykle bogatym księgozbiorze ojców Dominikanów w klasztorze św. Stefana, lub w bibljotece kustosza Ziemi Świętej, opisanej szczegółowo przez Fr. G. Gołubowicza w dziele jego „Biblioteca Bio-Bibliografica della Terra Santa e dell’Oriente Franciscano.
To też, przyjrzawszy się życiu europejskich mieszkańców Palestyny, żywię dla nich głębokie współczucie.
Bo pomyśleć tylko, że Palestyna, znajduje się o pięć dni drogi od Warszawy, o pięć od Paryża, o siedem — od Londynu, a tymczasem może być uważana za krainę prawdziwego wygnania dla tych, którzy nie mają zamiaru stać się pustelnikami i iść śladami ascetów-mnichów z położonego na drodze pomiędzy Betleem a Martwem morzem prawosławnego klasztoru św. Saby, gdzie od V wieku nie postała noga żadnej kobiety!
Większość europejczyków żyje tam samotnie bez rodzin, poczęści ze względu na klimat, źle wpływający na zdrowie kobiet i dzieci, poczęści zaś — na odmienne warunki życia, skłaniające do pozostawiania najbliższych swoich w kraju ojczystym.
Podług mnie życie białych ludzi w jakiejkolwiek innej kolonji jest o wiele znośniejsze.
Cuda natury tropikalnej lub podzwrotnikowej, odrębny charakter i obyczaje tubylców, niebezpieczeństwa i niespodzianki podróży po kraju, polowania, a dla amatorów silnych wrażeń — romanse z czarnemi, bronzowemi i żółtemi pięknościami, temi kolorowemi miss Nigeria, miss Annam, miss Samoa itd. stanowią atrakcje nielada; pozatem bajeczna taniość życia, możliwość robienia znacznych oszczędności, gromadzenia przeróżnych zbiorów miejscowej fauny, flory i folkloru urozmaicają życie i dodają mu treści i znaczenia ogólnego i osobistego.
Nic z tego niema w drogiej, nudnej, jednostajnej i krępującej Palestynie!
Nic więc dziwnego, że zamiast życia osobistego, rozpanoszyła się tu wszechwładnie etykieta, pruderja obowiązująca i dostojność na szczudłach, narzucona sztucznie, nużąca niezmiernie.
Wypełniają one jednak życie europejskich rezydentów i pozwalają im istnieć przez cały czas pobytu w Ziemi Świętej.
Nie stosuję tego do osób duchownych.
Te mają inne zadania i nie liczą się ani z etykietą wysokiego komisarjatu, ani ze sztywnością i pruderją innych cudzoziemców.
Raczej nie uznają one żadnej etykiety i żadnego autorytetu oprócz regulaminu zakonnego i ceremonjału liturgicznego.
Generał Franciszkanów, kustosz Ziemi Świętej, nie bardzo się zgadza, jak słyszałem, z poglądami patrjarchy katolickiego w Jeruzalem, kardynała Luigi Barlassiny; OO. Franciszkanie z klasztoru Zbawiciela i pałac patrjarszy stanowią dwa odrębne i nie zawsze in pace żyjące obozy; OO. Dominikanie, zajęci nauką i nauczaniem w swojej szkole biblijnej, OO. Benedyktyni, Salezjanie, Biali Ojcowie, Lazaryści i inni żyją życiem odrębnem, odosobnionem i do „polityki duchownej“ palców, zdaje się, nie wkładają.
W sferach klerykalnych kotłuje się ciągle.
Patrjarcha wschodniego kościoła, wyprowadzający, dynastję“ od „brata Chrystusa Pana“, apostoła Jakóba, usiłuje utrzymać swoje wpływy, popierane niegdyś przez potężną i bogatą Rosję, bruździ katolickiemu patrjarsze i jest w niezgodzie z własnym Synodem tak dalece, że Anglicy muszą godzić powaśnionych. Mimo stanu cichej, a nieraz i rozgłośnej wojny, prowadzonej przez patrjarchę kościoła bizantyńskiego, umie on czynić nieraz wcale trafne posunięcia. Do takich należy, naprzykład, kurtuazja jego względem angielskiego kleru.
Angielscy zakonnicy św. Jana założyli wspaniałą lecznicę dla chorych na oczy i ubiegali się o możność odprawiania nabożeństw w świątyniach starej Jerozolimy. Nikt nie przyszedł im z pomocą. Jedyny tylko patrjarcha grecki dopuścił ich do liturgji w krypcie św. Jana Chrzciciela.
Unickie kościoły melkitów, maronitów, ormian, nestorjanów, unici syryjscy i abisyńscy, czyli „jakobici“ — nieliczni, ubodzy i niewpływowi zostają od czasu do czasu wciągani w orbitę polityki patrjarchów.
Niektóre z kościołów chrześcijańskich w obawie przed intrygami innych wyznań coraz bardziej oddają się pod opiekę rządu angielskiego.
Z tej to przyczyny przed kilkoma laty zdarzyło się, że cesarz Wielkiej Brytanji zatwierdził obranie patrjarchy kościoła ormiańsko-gregorjańskiego!
Rozglądając się wpośród niezliczonych zastępów wyznawców różnych odłamów kościoła chrześcijańskiego, poznałem pewnego mnicha abisyńskiego, który opowiadał mi szczegółowo o losach nauki Chrystusowej w jego kraju.
Chrześcijaństwo dotarło do Abisynji w IV wieku, lecz otoczone morzem sąsiadów pogan, musiało walczyć o swoją wiarę, a w cztery stulecia później, idąc śladami pierwszych wyznawców Jezusa, ukryć się przed najazdem wojowniczych Arabów, niosących do Afryki Koran, wpajając jego „suraty“ ogniem i mieczem. Jednak nauka Chrystusa przetrwała tu od IV wieku, a Polska przyjęła ją dopiero w X-ym!
Kościoły anglikański i niemiecki protestancki uprawiają inną od patrjarchów politykę: zajęte są one pracą misyjną, wychowaniem młodzieży, szpitalnictwem i tą drogą rozpowszechniają moralne wpływy swojej ojczyzny jak w angielskiej Palestynie, tak i w sąsiedniej Syrji francuskiej.
Opowiadano mi, że istnieje w Jerozolimie tak zwana „kolonja amerykańska“, założona przez pewnego adwokata chicagoskiego. Kolonja ta miała na celu rozpowszechnianie wśród muzułmanów i Żydów zasad chrześcijaństwa niedogmatycznego, które Amerykanie i Szwedzi z „kolonji“ krzewią z pomocą utrzymywanego sierocińca oraz szkoły rzemieślniczej.
Istnieje w Ziemi świętej jeszcze jedno nader interesujące ugrupowanie chrześcijańskie. Są to niemieckie kolonje, znajdujące się koło Haify, w Jerozolimie, pozatem Sarona, Wilhelma (obie koło Jaffy) i Beit-Lahm koło Nazaretu. Mieszkańcy tych kolonij uważani są za najlepszych rolników.
Gdy przed paru laty „Zeppelin“ dokonywał swego olbrzymiego lotu, komendant jego zwrócił się do władz angielskich z prośbą o wylądowanie koło „Wilhelmy“, aby współcześni Niemcy mogli pozdrowić dawnych niemieckich emigrantów.
Anglicy nie dali swej zgody, a wtedy „Zeppelin“ zrzucił nad kolonją worek z pocztą.
Koloniści niemieccy przybyli do Palestyny w połowie zeszłego stulecia pod dowództwem braci Hoffmanów z Wirtembergji i założyli swoje osady.
Są to komuny chrześcijańskie, mające na celu socjalne i religijne odrodzenie świata. Wirtemberscy komuniści odrzucają zwykłe dogmaty chrześcijańskiego kultu, a swoje teorje religijne opierają na proroctwach Starego Testamentu.
Od czasu do czasu w Ziemi Świętej zjawiają się i znikają różne inne sekciarskie grupy, nieraz mające podłożem swoich wierzeń herezje dawno minionych wieków.
W bibljotece kustosza Ziemi Świętej zebrane są liczne materjały, dotyczące religijnych związków ludzi, podświadomie i bez krytycyzmu poszukujących prawdy duchowej i wiary kojącej.
Te wysiłki ciemnych lub skrajnych mistyków zasługują na to, aby być opracowane starannie z psychologicznego punktu widzenia.
Dużo napisano rozpraw i artykułów o tym odłamie Żydów hiszpańskich, który w porywie bezgranicznego mistycyzmu wschodniego stworzył kabałę — „maasith“ Sefardimów, dowodzących prędkie przyjście Mesjasza i odrodzenie narodu izraelskiego, co i przygotowało grunt dla fałszywego Mesjasza — Szabbatai Lewi, działającego w Jerozolimie w drugiej połowie XVII stulecia.
Tymczasem mało co wiemy o chrześcijanach, którzy, poza wielką dysydentą i znaczniejszemi herezjami, z różnych, nieraz bardzo interesujących psychologicznych powodów, szukali, jak to czynią, „amerykańska kolonja“ czy, „komuniści wirtemberscy“, prawdy i pocieszenia religijnego w tworzeniu dla własnego użytku dziwnych dogmatów wiary.
Badania nad tą kwestją wskazałyby te drogi, któremi kroczy coraz bardziej niespokojna, zatruta zwątpieniem, a żądająca prawdy myśl chrześcijan współczesnych, i jednocześnie dałyby podłoże dla uleczenia tych ran kościoła.
Sama atmosfera i gleba Palestyny, przepełniona zabytkami starych kultów, co demonstruje muzeum palestyńskie, owiana historją biblijną, apokryfami i podaniami przeróżnemi, sprzyja tworzeniu się wszelkich wierzeń uproszczonych lub mieszanych, jako konglomeratów religijnych, nieraz bardzo dziwnych i trudnych do zanalizowania.
Koło gmachu uniwersytetu hebrajskiego i na górze Oliwnej archeologowie znaleźli mury świątyni filistyńskiej, tron, czy ołtarz jakiegoś boga; wykopali posagi bóstw chetyckich, chaldejskich, babilońskich, egipskich; nad miastem unosi się krwawa wizja wojowniczego Mahomeda; tu się tworzyły Miszna hebrajska i wyłaniał się z niej Talmud Amuraimów; w murach grodu Dawidowego działali pierwsi teoretycy kabaliści — Izaak Luria i Vital; w tejże Jerozolimie spierali się nieraz i krwawe załatwiali porachunki muzułmańscy Szyici z Sunnitami; tu zakończył życie Syn Człowieczy, zmartwychwstał i wstąpił do nieba, jako Syn Boży, a po Nim nauka Jego, taka prosta i promienna, stała się przedmiotem rozważań skłonnego do krętych dróg i rozdroży umysłu ludzkiego, który zrodził nawałnicę sekt bez liku, i herezyj, osłabiających powagę kościoła chrześcijańskiego.
Wszystko to jak orkan przenosiło się nad tem miejscem świętem, walczyło ze sobą, niepomne na słowa cichego Mistrza Boskiego, nawołującego do miłości i pokoju.
Mimowoli przychodzi mi na pamięć psalm na zburzenie Jerozolimy przez Nabuchodonozora:
Boże, przyszli poganie na dziedzictwo Twoje, splugawili kościół Twój Święty, obrócili Jeruzalem w budkę do chowania jabłek... Rozleli krew, jako wodę, około Jeruzalem... Dokądże, Panie, gniewać się będziesz do końca, rozpali się, jako ogień, zapalczywość Twoja?“
Tak myślałem pewnego dnia, spoglądając z otaczających miasto wzgórzy na skromny krzyż nad bazyliką i na stłoczone mrowisko zabudowań Jerozolimy.
Nagle ktoś szarpnął mnie za rękaw, a wesoły, figlarny głos krzyknął mi do ucha:
Monsieur! Riche monsieur!...
Obejrzałem się. Młody, przystojny Arab, ukazując w uśmiechu sznur białych zębów, paplał szybko poprawiając czerwony fez:
— Jutro o 8-ej rano odchodzi auto do Bejrutu. Wesołe miasto Franków: teatr, kabarety, przystępne, białe mamzele, muzyka! Bilet kosztuje tylko 1½ funta... Dam miejsce najlepsze przy szoferze. Prowadzi sam Ibrahim!... Monsieur! Riche monsieur musi się rozerwać po modlitwie do Aissa!
Było to już bluźnierstwo.
Spojrzałem na Araba gniewnie i podniosłem swoją dobrze okutą laskę.
Parsknął bezczelnym śmiechem i pobiegł dalej, nie oglądając się.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.