<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Rapacki (ojciec)
Tytuł Hanza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Nieprzewidziany figiel.


Gdy buchfirer odczytał pergamin, przyczepiony do strzały, zapanowało milczenie.
Ober-furman powiódł wzrokiem po gromadce ludzi, co się zebrała trwożnie przy czerwonym odblasku pochodni, potem stanął na wozie i spojrzał wokoło siebie.
Nie dostrzegł nic prócz czarnej nocy, którą powiększyło jeszcze światło, ale usłyszał śmiecił szyderczy i przeraźliwe wycia, które tuż przy nim, wokoło niego, ponad nim się ozwały.
Zdawało się Niemcom, ze każde drzewo, krzak każdy ma twarz potworu, a ten potwór szydzi i wyje i urąga.
Nie mogli pojąć, jakie zastawiono na nich sidła.
Kto jest ten przemożny nieprzyjaciel?
Wszakże z księciem Oświęcima wiążą ich układy.
Układy! Na ten wyraz sami uśmiechnęli się szydersko.
Układy zawierano... aby je zrywać.
Czyż nie podawano jednej ręki do zgody, gdy drugą zaciskano w pięść?
Wprawdzie płacili haracz dość duży staremu Noszakowi, ale któż chciwość łupieżcy zdoła zaspokoić!
Tak myślał głośno buchfirer, na co ober-furman kiwał głową twierdząco.
— Co czynić? — ozwał się wreszcie ostatni.
— Układać się — rzekł chłodno buchfirer. — Jesteśmy w paszczy wilka, bądźmy roztropni, jak węże.
— Hola! prosimy na rozmowę! — ozwał się całym głosem ober-furman.
— Mów! — odrzekł głos jakiś.
— Mów! — powtórzył drugi.
— Mów! mów! mów! — posypało się na wszystkie strony, z rozmaitych tonów, różnymi głosy, w których Niemcy odróżnili kobiece wśród szalonego śmiechu.
— Tu są i kobiety — szepnął ober-furman do buchfirera.
— Tem gorzej.
— Igrają z nami, niby kot z myszą.
— Mają przewagę, my bezsilni.
— Och, przekleństwo! — jęknął ober-furman, zaciskając pięści.
— Dłużej czekać nie będziem! — ryknął jakiś głos gromki. Świsnęła strzała i ugrzęzła w czaszce końskiej tak celnie, że biedne zwierzę padło, jakby rażone piorunem.
— Wystrzelamy tak wszystkich!
— Kto jesteście i czego żądacie? — spytał oberfurman.
— Wszystkiego tego, co tam w wozach chowacie.
Buchfirer otworzył szkatułkę i przy blasku pochodni wyjął z niej papier.
— Oto glejt księcia Przemysława, z jego pieczęcią, na wolny i swobodny przejazd hanzeatyckiego związku. Czy jest szanowane imię księcia?
— Którego? — spytano.
— Pana Oświęcima i Zatora, księcia Przemysława.
— Jest ich dwóch, stary i młody. Którego sługami jesteście?
— Więc dwóch rządzi tem państwem?
— Za to pytanie powinieneś wisieć! Jeden jest panem udzielnym i samowładnym i ten was nie zna wcale i przez ziemię swoją was nie przepuści. Złożyć broni, otwierać wozy, albo żywa dusza stąd nie wyjdzie!
Tak przemawiał młody książę Oświęcima i Zatora.
— Złożyć broni i otwierać wozów my nie możemy — mówił buchfirer, w którego zakresie snadź leżało to wszystko, coby dziś nazwać było można dyplomacyą. Ober-furman milczał, bo on był przewodnikiem i dowódcą siły zbrojnej.
— Myśmy słudzy związku. Szanujemy prawa i przywileje. Wiemy, że w tym kraju niema sił większych nad siły księcia. Jeżeli z jego rozkazów spełniacie gwałt, zanosimy uroczysty protest w imieniu całego związku i domagamy się sprawiedliwości u wszystkich naiszych protektorów i opiekunów, począwszy od najjaśniejszego cesarza Niemiec i króla...
Wymawiając te słowa, zdjął czapkę, gdy celny strzał wytrącił mu ją z ręki i nie pozwolił kończyć przerwanej mowy.
Niemiec cofnął się przerażony.
— Pozwólcie nam wyjechać spokojnie z towarem. Dla rękojmi waszych pretensyi wybierzcie z między nas zakładników. Związek się o nich upomni.
Wtedy błysnęła w gęstwinie jakgdyby wielka łuna pożaru. Zapalono kilkanaście pochodni i wtenczas Hanzeaci ujrzeli całe dostojne grono, posuwające się ku nim z powagą...
Na czele szedł książę Przemysław.
— Wszyscyście niewolnikami mymi i to, co wieziecie, należy do mnie. Kłaść im łańcuchy i otwierać wozy.
Zaroiło się od pachołków, knechtów i wszelkiego żołdactwa, a każdy z nich miał dyby, sznury, łańcuchy.
Zgrzytano zębami i przeklinano po cichu, ale ręce kładziono w okowy.
Sowizdrzał, lubo figura neutralna, wyprosił sobie, aby go związano wraz z Rudolfem.
— Takich dwóch głupców, jak wy, wystarczy przecie za jednego mądrego ober-furmana. Dobrze, dobrze. Jużem był zasnął z nudów w tej utrapionej podróży, gdyście mnie rozbawili. Uśmiałem się, jak w mięsopust. Pójdź, towarzyszu głupstwa, pokłonim się tym pięknym damom.
— Niech żyją odważne niewiasty, co umieją wypróżniać mieszki ot takim niedołęgom! Kuku! kuku! kukaweczki! Zagrałyście z nami w straszaka... Co widzę! przezacna pani Małgorzata... i pani Krystyna i pani Dorota i pani Agata... i Krzysia nadobna... to niby całe grono różanego wianka.

Hej, zawiedźmy piękne koło, piękne koło
Do dnia białego... a wesoło, a wesoło...

— A wypróżniajcież skrzynie tym skąpcom. Poubierajcie się, jak anioły! Nie zapomnijcie dla mnie choć skraweczka na czapkę!
Nie zważano na niego, bo wszystkich paliła gorączka rabunku.
Otwarto skrzynie.
Jak muchy do miodu, rzuciło się wszystko do wnętrza.
Kobiety, których Niemcy nie widząc odgadli po głosie, były pierwsze.
Rękami, trzęsącemi się z chciwości, jęły dobywać to wszystko, za czem i dzisiaj lgną duszą całą, a wyroby te były samą treścią ówczesnych rękodzielni.
Począwszy od płócien flamandzkich i kolońskich, szkarłatów sukiennych, lundyszów wełnianych a skończywszy na jedwabnych altembasach, złotogłowach i aksamitach.
Wszystko to w jaskrawych barwach, oblane światłem mnóstwa pochodni, połyskiwało w ich rękach.
Mężczyźni przypatrywali się w milczeniu, drwiąc z ich chciwości.
Tymczasem Hanzeaci dali sobie spokojnie kłaść więzy.
Gdy zrabowano jeden wóz, wzięto się do drugiego.

Wtem stało się coś strasznego.
...huk stu gromów i ogień piekielny wybuchnął.
Gdy wóz otwarto i zbliżono się doń z pochodniami, huk stu gromów i ogień piekielny wybuchnął.

Zdawało się, że ziemia rozpękła na dwie połowy.
Wszystko, co żyło, popadało, potem jęło uciekać w przystępie szału w różne strony, gnane panicznym strachem.
Jęk konających, krzyk rannych, rżenie koni, strugi ognia.
Piekło.
Las stanął w płomieniach.
Kto mógł, uchodził z życiem.
Komu nie dano, znalazł tam grób.
Dotychczas w podaniach ludu zostało wspomnienie o lesie żywieckim, gdzie się piekło rozwarło i czarci Niemców ugotowali w smole...
Był to proch strzelniczy, wieziony przez Hanzę po raz pierwszy do Krakowa.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Rapacki (ojciec).